Fot.: Letizia Mascheroni; przed pierwszą wizytą, szpital kliniczny we Wrocławiu

„Odpowiedziała: jestem gotowa”

O cudzie przyjaźni i jedności, wzruszeniu i wdzięczności z powodu wszystkiego, czego dokonuje Pan. O tym jak wszystko się zmienia, kiedy ofiaruje się to czy tamto i o podążaniu wspólną drogą w ostatnim okresie życia Krysi na ziemi opowiada Miłosz

Pod koniec sierpnia odebrałem telefon z Włoch od naszej przyjaciółki z Ruchu, tłumaczki języka włoskiego Krysi Borowczyk. Miała zmartwiony głos. Wiedziałem, że była poważnie chora, jednak nie mogłam wtedy długo rozmawiać z uwagi na obowiązki w pracy, więc powiedziałem krótko: Krysiu, oddzwonię zaraz po spotkaniach. Telefon Krysi nie dawał mi jednak spokoju, więc po chwili zadzwoniłem do mojej żony Natalii, aby szybko skontaktowała się z nią i dowiedziała się, w czym problem. Okazało się, że niemożliwe jest dalsze leczenie w Mediolanie złośliwego raka żołądka, dopiero co zdiagnozowanego u Krysi w przeddzień rekolekcji Memores Domini, w których miała uczestniczyć pod koniec lipca. Krysia podjęła decyzję, że chce przyjechać do Wrocławia, aby tu się leczyć. Oprócz nas, przyjaciół ze wspólnoty CL, nie miała tu nikogo. Nie miała we Wrocławiu mieszkania (mieszkała bowiem w Świdnicy). 24 sierpnia przyleciała do Wrocławia z dwoma przyjaciółkami ze swojego mediolańskiego domu Memores Domini, Letizią i Olivią. Z lotniska odebrała je i zawiozła do hotelu Dagmara, która wcześniej powiedziała mi, że nie wie, jak można medycznie pomóc Krysi, ale na pewno wie, że chce jej towarzyszyć. W poniedziałek po przylocie Krysi zawiozłem ją i jej przyjaciółki z Memores Domini do szpitala klinicznego, na umówioną u profesora onkologii wizytę, zorganizowaną przez Leszka i przyjaciół ze Świdnicy. Lekarz w trakcie wizyty zlecił kolejne badanie tomografii komputerowej, dając jednocześnie nadzieję, że być może będzie możliwe zastosowanie chemioterapii. Rozpoczęło się oczekiwanie na badanie. Jednocześnie nasi przyjaciele ze wspólnoty wrocławskiej rozpoczęli poszukiwania dogodnego mieszkania dla Krysi, które dość szybko się znalazło dzięki zaangażowaniu naszego przyjaciela – bpa Macieja. Włoszki zrobiły listę niezbędnych rzeczy potrzebnych do mieszkania i razem z przyjaciółmi z naszej wspólnoty zaczęły je wyposażać. Tym samym już od pierwszych dni zawiązała się między nami bliska relacja. Bp Maciej regularnie gościł Krysię i przyjaciółki z MD na codziennej mszy św. w swojej kaplicy. Tymczasem Dagmara, ja i kilkoro innych przyjaciół z Polski udaliśmy się do LaThuile, aby wziąć udział w międzynarodowym spotkaniu odpowiedzialnych.

Krysia była z nami i z przyjaciółmi w ciągłym kontakcie, a te pierwsze dni razem relacjonowała w ten sposób: „Wielu z was sygnalizuje mi, że modlicie się dla mnie o cud uzdrowienia, i jestem wam wszystkim za to bardzo wdzięczna. Ale chcę wam powiedzieć, że to wszystko, co się stało i co się dzieje, jest dla mnie jednym wielkim CUDEM, składającym się z wielu maleńkich cudów dziejących się każdego dnia. Największym dla mnie cudem jest jednak CUD PRZYJAŹNI i JEDNOŚCI, jaki się objawił i wciąż się objawia, który nie tylko mnie, ale i moje przyjaciółki (tutaj i we Włoszech) wprawia dosłownie w osłupienie, zdumienie, wzruszenie i wdzięczność za wszystko, czego Pan dokonuje pośród nas. Kochani, trwajmy zatem w jedności i przyjaźni potrzebnej nam, ale także ludziom wokół nas, aby świat zobaczył i uwierzył, że tylko Jezus Chrystus jest Panem wszystkiego i że tylko On potrafi czynić takie cuda pośród nas. Niech Jezus żyje zawsze w naszych sercach, w rodzinach, wspólnotach! Nieustannie wdzięczna Panu Bogu i wam wszystkim, Krystyna”.

Tymczasem oczekiwanie na badanie TK się przedłużało, co wiązało się z niepokojem Letizii i przyjaciółek z Memores, bo stan Krysi zaczynał się wyraźnie pogarszać. W końcu szpital onkologiczny wyznaczył datę badania TK na 4 września. Pojechaliśmy na nie znów razem – z Krysią, Letizią i Pauliną, która przyleciała do Polski, aby zmienić Olivię. Niestety, już kolejnego dnia stan Krysi pogorszył się na tyle, że przyjaciółki zabrały ją na oddział ratunkowy. Spędziły tam prawie cały dzień. Gdy my wszyscy byliśmy zmartwieni stanem zdrowia Krysi, ona nie przestawała zadziwiać nas swoją postawą, pisząc po tej wizycie tak: „Słaba i obolała z moimi przyjaciółmi udałyśmy się na SOR, gdzie spędziłyśmy prawie 12 godzin. Pierwsze sześć wydawały się jakby stracone: oczekiwanie, oczekiwanie... U Pana jednak nic nie jest stracone, bo to zawsze od nas zależy, co robimy z powierzonym nam czasem. I choć może trudno mi było skupić się na jakichś dłuższych modlitwach, to czułam, że moja obecność tam, w tych godzinach nie była bezsensowna. Przecież nie o długie modły chodzi, czasami wystarczy krótki akt strzelisty: Jezu, ufam tobie; ofiaruję ci Jezu to czy tamto i wszystko się zmienia. (…) Znów tak wiele się wydarzyło: naprawdę fachowa i skuteczna pomoc medyczna, pełna poświęcenia, ale jakże pełna ufności obecność moich przyjaciółek z Domu (nieoceniona!), wszelaka pomoc przyjaciół wrocławskich, wsparcie modlitewne was wszystkich – to kolejna kolekcja tych małych cudów, którymi Pan obdarza mnie, ale i was. Dlatego rozpoczynam nowy dzień z nową nadzieją, siłami, z wolą odważnego stawiania czoła kolejnym wyzwaniom z niezmiennym przekonaniem: jeśli Bóg z nami, któż przeciwko nam?!!! A zatem: w górę serca! Moje serce przepełnione jest po brzegi wdzięcznością wobec każdego z was za wszelkie dobro. Dobrego dnia!”.

W tym miejscu nie sposób nie opowiedzieć o tym, że w trakcie towarzyszenia Krysi w jej chorobie zrozumieliśmy, że jej „tak” wobec Bożego planu dotyczącego jej życia, było najbardziej decydującym momentem całej tej historii, tego Wydarzenia. Gdy o tym rozmawialiśmy na Szkole Wspólnoty, Jacek zauważył, że jej postawa teraz, w czasie choroby jest dla nas tak uderzająca, ponieważ Krysia żyła w ten sposób cały czas, wiernie i pewnie idąc za charyzmatem, za wskazywanym autorytetem, w jedności z Kościołem. Jej ufne przyjmowanie tego, co się wydarza, nie było przy tym bierne. Krysia przez cały czas była w kontakcie z przyjaciółmi i rodziną, a do mieszkania we Wrocławiu zabrała nawet swój komputer, by być gotową wrócić w każdej chwili do pracy. Jednocześnie oczekiwała na wyniki badań z gotowością do poddania się każdej procedurze medycznej, która w jej przypadku dawała jakiekolwiek nadzieje na polepszenie stanu zdrowia. Do końca, dopóki sama mogła komunikować się za pomocą telefonu, rozmawiała z lekarzami i z pokorą przyjmowała każde ich zalecenie. Uderzające było jednak to, że była wolna od rezultatu tych starań, bo wszystko ofiarowała już Chrystusowi na samym początku choroby, w tym także swoje cierpienie. Wychudła, leżąca na szpitalnym łóżku, w swoim pokoju z widokiem na wieże katedry wrocławskiej, z częstym uśmiechem, ale nierzadko z grymasem bólu, dla nas była znakiem umęczonego Oblicza i Ciała samego Pana, dlatego bycie przy niej było dla nas tak atrakcyjne. Będąc przy niej, byliśmy także zjednoczeni w posługiwaniu w rzeczach małych i dużych wraz z przyjaciółkami Krysi z Memores. Co niezwykłe, w pewnym momencie zauważyliśmy, że żyliśmy razem, podejmując codziennie wspólny osąd odnośnie do najważniejszych spraw dotyczących samej Krysi i jej zdrowia. Do samego końca jednak każdą decyzję uzgadnialiśmy ostatecznie z Krysią. Letizia w swoim liście do przyjaciół z Polski napisała takie słowa: „Zobaczyłam, że wystarczy, by jedna osoba spośród nas powiedziała „tak”, a podążanie za tą osobą rodzi jedność i komunię – nieoczekiwaną, ale realną. Otrzymaliśmy dar, a przekazując go innym, możemy pozwolić Panu objawiać się w naszej komunii i żyć radośnie, ponieważ wspólnie podążamy drogą”.

Niezwykłe było także to, że Krysi nie opuszczało poczucie humoru. Niedługo przed śmiercią, po modlitwie Anioł Pański przy jej łóżku, Krysia powiedziała: Brama do Nieba jest duża i ciężka, muszę się pchać, jeszcze trochę… Na co jej przyjaciółka Alina: Krysiu, ty żartujesz! A Krysia odpowiedziała: Oczywiście! Pan Jezus nie lubi smutnych ludzi! Smutny święty to żaden święty!
Już wtedy była bardzo słaba. Wcześniej w niedzielę przekazała mi swój telefon i poprosiła, abym co jakiś czas informował przyjaciół i rodzinę o stanie jej zdrowia. W dniu wyjazdu do hospicjum w Świdnicy napisałem ten komunikat do przyjaciół z Polski i z Włoch:
Kochani, dzisiaj, we wspomnienie Świętych Aniołów Stróżów, Krysia została przewieziona z mieszkania we Wrocławiu do Hospicjum św. Ojca Pio w Świdnicy. (…). Rano, zanim przyjechała karetka, modliliśmy się z Krysią i zaśpiewaliśmy „Ma non avere paura” i „Noi no sappiamo chi era”. Choć wypowiadała mało słów i mówiła bardzo cicho, modliła się i próbowała śpiewać z nami. Następnie, szukając krzyżyka na szyi, powiedziała po włosku „Moją miłością jest Chrystus”. My wszyscy ze wspólnoty we Wrocławiu dziękujemy Panu za tę łaskę, że mogliśmy w tym czasie służyć Krysi i jej przyjaciółkom z Memores. (…) Krysia od samego początku swojej choroby (…) ofiarowała swoje cierpienia w intencji pokoju na świecie, a także w intencji naszej jedności w Ruchu i Memores Domini. Wierzę głęboko, że jej cierpienie będzie owocować. Maryjo, Królowo Pokoju, módl się za nami!

Fot.: Agnieszka Kazun; pogrzeb śp. Krystyny Borowczyk

My we Wrocławiu i w Świdnicy, ale także w Polsce i we Włoszech zobaczyliśmy, że ta intencja Krysi, prośba o jedność zaczęła się wypełniać: w naszych lokalnych wspólnotach, w Memores, a także pomiędzy nami i przyjaciółmi z Memores. Nikt z nas już nie może powiedzieć, że to się nie wydarzyło! A ponieważ było to tak atrakcyjne, tak prawdziwie, pragniemy, aby mogło trwać także teraz i w przyszłości, dlatego tę intencję Krysi przyjmujemy jednocześnie jako dar, ale też zadanie dla siebie.

W czasie pobytu Krysi we Wrocławiu opiekowała się nią krótko lekarka z domowego hospicjum. Zadzwoniła do mnie w dniu przenosin Krysi do Świdnicy. Wiedziała już, że Krysia opuszcza Wrocław, a mimo to pytała, czy w czymkolwiek może jeszcze pomóc. Potem dodała, że żałuje, że tylko raz widziała się z Krysią, a kilka razy tylko rozmawiała z nią telefonicznie. Jest bowiem przekonana, że Krysia musi być wyjątkową osobą. Mimo, że jej opieka nad Krysią właśnie się kończyła, poprosiła mnie, abym informował ją o dalszych losach Krysi. Gdy nazajutrz zadzwoniłem z informacją, że Krysia w nocy odeszła do domu Pana, lekarka, składając kondolencje, dziękowała, że dzięki znajomości z Krysią zobaczyła nas – grupę osób będących wspólnotą w Kościele, które żyją w tak niezwykły sposób, jakiego nigdy wcześniej nie widziała.
Po przewiezieniu do hospicjum w Świdnicy do późnego wieczora czuwały przy niej Maria Grazia i Urlike, a na końcu Letizia. Krysia była cały czas świadoma, nawet żartowała. Był już późny wieczór, gdy Letizia podbiegła do Krysi z pytaniem: czego potrzebuje, widząc, że otworzyła oczy i woła ją do siebie. Z trudem, wskazując na pacjentkę z łóżka obok, Krysia zwróciła się do Letizii: „La donna, la donna ha bisognio di un aiuto” („Ta pani, ta pani prosi, aby jej pomóc”).

W swoim świadectwie przygotowanym na Inaugurację Roku Pracy w Polsce, Maria Grazia napisała: „Tego ostatniego dnia (…), pielęgniarka, która zajmowała się Krysią, nie mogła pojąć, że przy Krysi były osoby z tak daleka. Zadawała mi wiele pytań o Krysię, czy ma rodzinę, dzieci... Odpowiedziałam jej, że jest osobą konsekrowaną. Powiedziała wtedy o Krysi z wielkim zdumieniem: „Więc ona jest święta!”. Interesowało ją, jak długo trwa nasza znajomość z Krysią. Powiedziałam jej, że się znamy od wieczności. Krysia słabym głosem dodała: „My się znamy od wieczności i na wieczność” (…).

Jak usłyszeliśmy podczas Mszy św. pogrzebowej w homilii biskupa pomocniczego diecezji świdnickiej Adama Bałabucha, gdy ksiądz biskup po raz ostatni odwiedził Krysię w hospicjum, na jego pytanie: czy potrzebuje czegokolwiek, Krysia odpowiedziała słabym głosem: „Nie, jestem gotowa”. Krysia odeszła do domu Ojca, nad ranem kolejnego dnia.

CZYTAJ TAKŻE: „Wpatrywać się w Jezusa”

Cały ten czas towarzyszenia Krysi dla nas, przyjaciół ze wspólnoty wrocławskiej, świdnickiej, przyjaciół z Memores oraz innych z Włoch i z Polski, był czasem błogosławionym. Rozpoznaliśmy Go, to Pan był z nami, obecny w twarzy Krysi poprzez jej „tak” wobec Jego planu i w jej obolałym ciele, w twarzach tych wszystkich, których przy niej spotkaliśmy, z którymi współdzieliliśmy każdy szczegół życia, jak pisała Letizia, z którymi wspólnie dokonywaliśmy osądu każdego dnia. Czas przyjaźni na wieczność, czas nieziemskiej wręcz intensywności, która wymagała rezygnacji z wielu naszych małych i dużych planów. Doświadczyliśmy, dokładnie tego, o czym pisze ks. Giussani w Zmyśle religijnym, że: „(…) racjonalne życie człowieka powinno być zawieszone w chwili, w każdej chwili związane z tym znakiem tak pozornie ulotnym, przypadkowym, jakim są okoliczności, przez które ów nieznany ‘pan’ mnie wiedzie przywołuje do swego planu. I powiedzieć w każdej chwili ‘tak’, nie widząc niczego, poddając się po prostu naporowi okoliczności – to jest postawa przyprawiająca o zawrót głowy”. Paradoksalnie, rezygnując w ten sposób z własnego planu, doświadczyliśmy pełni, smaku nowego życia, stokroć tu na ziemi! A obietnica życia wiecznego, tej wiecznej przyjaźni, przyszłego spotkania z Oblubieńcem, którego Krysia już poznała takim jakim jest, choć my nie znamy Go jeszcze w pełni, utwierdziła nas w nadziei, że także dla nas to spotkanie jest możliwe. Nie płakaliśmy z powodu odejścia Krysi, płakaliśmy, ponieważ doświadczyliśmy wielkiej łaski, łaski miłości miłosiernej Pana, który nam, słabym, nieidealnym, pokazał na nowo, że jest obecny w swoim Kościele, w przyjaźni uczniów, którzy idą za Nim.
Miłosz