
W domu Marii i Marty
O tym, że przy Krysi można było czuć się nie tyle jak ewangeliczna Marta, co raczej jak towarzysząca Jezusowi Maria oraz o wielkiej i cennej przyjaźni, trwającej „od wieczności i na wieczność” opowiada Maria GraziaPoznałam Krystynę Borowczyk w 1976 roku, kiedy ks. Brzozowski z KUL-u w Lublinie zaprosił włoską grupę studentów z ruchu Comunione e Liberazione na wakacje w Ustce, nad polskim Bałtykiem. Spotkałam go rok wcześniej, kiedy pierwszy raz przyjechałam z grupą do Polski na zaproszenie ks. Blachnickiego. Byliśmy razem na oazie w Krościenku, ks. Brzozowski był bardzo zaciekawiony, jak żyjemy w Ruchu i chciał, żeby jego studenci poznali nasze doświadczenie.
Tak zaczęła się moja przyjaźń z Krysią, Aliną, Majką, Andrzejem i do tej pory ta przyjaźń wciąż trwa. Po powrocie do Włoch przygotowałam dla nich zaproszenia, żeby mogli starać się o paszport i przyjechać na następne wakacje do Włoch. Bardzo szczęśliwe Krysia i Alina w końcu przyjechały na wakacje dla studentów z ruchu Comunione e Liberazione i tam poznały ks. Giussaniego. Wtedy Krysia poczuła, że droga Ruchu jest dla niej odpowiednia i że może służyć Kościołowi, idąc za charyzmatem Ruchu.
W ciągu kolejnych lat stałyśmy się sobie bliższe, a w latach 80` jeszcze bardziej się zbliżyłyśmy, ponieważ znalazłyśmy się na tej samej drodze powołania do Memores Domini.
W tym roku, w sierpniu, kiedy Krysia zachorowała we Włoszech i potem musiała wrócić do Polski, ja i inne Memores zgłosiłyśmy swoją dyspozycyjność, aby być przy niej. Został mi przydzielony okres od 20 września na 10 dni. Przyleciałam więc do Wrocławia i, po drodze do domu gdzie mieszkała Krysia, Marek od razu powiedział mi: „Teraz nareszcie mamy dom Memores Domini w Polsce”. To samo mówiła Krysia do ludzi, którzy ją odwiedzali. Równocześnie przyjaciele z Ruchu, kiedy przychodzili do tego mieszkania, mówili z radością: „Wchodzimy do domu Memores Domini!”. Krysia całym sercem pragnęła życia w domu Memores, dlatego zawsze była bardzo szczęśliwa, kiedy mogła przyjechać na kilka dni do swojego domu w Mediolanie-Bicocca.
Od samego początku jej pobytu we Wrocławiu, razem z nią były dwie Memores. Krysi zależało, żebyśmy żyły zgodnie z regułą Memores: codziennie razem odmawiałyśmy Anioł Pański i liturgię godzin. Ze mną była Ulrike, pielęgniarka z domu Memores w Kolonii, w Niemczech. Nie znałyśmy się wcześniej i jestem bardzo wdzięczna, że ją tam poznałam. Naszym wspólnym językiem był włoski i poprzez tłumaczenie mogłyśmy zawierać prawdziwe relacje z lekarką i z pielęgniarzami z hospicjum domowego, jak również z księdzem z katedry wrocławskiej, który przychodził do Krysi z Komunią Świętą, i ostatnio także z rodziną Krysi, która przyjechała do niej z daleka.
W tych dniach towarzyszyli nam przyjaciele ze wspólnoty wrocławskiej oraz polskie Memores i mnóstwo osób z różnych wspólnot Ruchu. Przywozili nam przedmioty niezbędne do wyposażenia mieszkania jak również żywność dla Krysi i dla nas. Wszyscy wykazywali się szczególną uwagą i dyskrecją, co świadczyło o wielkiej i cennej dla nas przyjaźni. Jak powiedziała mi Natalia, czuli się przy Krysi nie tyle jak ewangeliczna Marta, ale raczej jak towarzysząca Jezusowi Maria.
Pod koniec września, już przygotowałam się do odlotu do Włoch, kiedy Urlike mnie zapytała: „Czy naprawdę chcesz wyjechać?”. Ja myślałam o swoich dalszych planach, wiedziałam, że od października miałam zacząć swoje zajęcia we Włoszech i zastanawiałam się w milczeniu. Urlike dalej mówiła mi: „Pomyśl, gdyby ona była twoją siostrą, co byś zrobiła.... ale ona JEST twoją siostrą!” Dzień później odpowiedziałam: „Tak, zostanę.”
W tamtym momencie zrozumiałam lepiej co to znaczy towarzystwo. Kiedy mówimy, że Chrystus jest obecny między nami, nie są to puste słowa, ale to On, który mówi do Ciebie konkretnie przez innych ludzi i przypomina Ci kim jesteś. Szukałam jeszcze drogi ucieczki przed zaangażowaniem, mówiąc do Urlike: „Ale ja nie jestem zdolna by ci pomóc.” Ona odpowiedziała: „Nieprawda. Ja ci wszystko pokażę i nauczę cię, jak pomagać Krysi”. Na koniec dnia mówiła mi: „Zobacz, zrobiłaś wszystko bardzo dobrze, dziękuję za twoją pomoc”. Ale, to ja, powinnam jej wtedy dziękować.
Na koniec zrozumiałam, że towarzystwo w Chrystusie przygarnia cię takim, jakim jesteś, z twoimi zdolnościami i wadami. Nic ci nie przeszkadza w oddaniu się całkowicie Chrystusowi, ponieważ w towarzystwie jest zawsze ktoś, w kogo można się wpatrywać i poprzez kogo Chrystus mówi konkretnymi słowami do ciebie.
Odwołałam swój lot powrotny i nie kupiłam nowego biletu. Chciałam zostać. W ostatnich dniach Krysia cały czas słabła i ledwo mówiła, ale przyjmowała wszystkich, którzy przychodzili, zawsze mówiąc: dziękuję. Okazało się, że ksiądz, który przynosił Krysi Eucharystię jest diecezjalnym duszpasterzem młodzieży. W związku z tym, Krysia dała mi ostatnie zadanie, aby zapoznać go z naszą Młodzieżą szkolną (GS).
Krysia do końca nie traciła swojego poczucia humoru, kiedy ktoś zapytał ją: „Jak się masz?”, ona odpowiedziała: „Brama do nieba jest duża i ciężka. Muszę jeszcze trochę się pchać”.
W ostatnim dniu jej życia odwieźliśmy Krysię do hospicjum w Świdnicy. Miałam szczęście odwieźć ją w ambulansie. Ona nie mówiła, ale modliła się ze mną, ruszając tylko ustami. Ostatnią modlitwą, którą odmówiłyśmy była Modlitwa ojca Grandmaisona, której nauczył nas ks. Giussani: Święta Maryjo, Matko Boża, zachowaj we mnie serce dziecka, czyste i przejrzyste jak źródło....
Tego ostatniego dnia byłyśmy w trójkę przy Krysi w hospicjum: Urlike, ja i Letizia, która przyleciała tamtego ranka z Mediolanu. Widząc Letizię, Krysia odżyła, na pewno cierpiała, ale była pogodna i ufna. Pielęgniarka, która zajmowała się Krysią, nie mogła pojąć, że przy Krysi były osoby z tak daleka. Zadawała mi wiele pytań o Krysię, czy ma rodzinę, dzieci ... Odpowiedziałam jej, że jest osobą konsekrowaną. Powiedziała wtedy o Krysi z wielkim zdumieniem: „Więc ona jest święta!” Interesowało ją, jak długo trwa nasza znajomość z Krysią. Powiedziałam jej, że się znamy od wieczności. Krysia słabym głosem dodała: „My się znamy od wieczności i na wieczność”. To były jej ostatnie słowa skierowane do mnie.
CZYTAJ TAKŻE: „Odpowiedziała: jestem gotowa”
W lutym tego roku, kiedy Krysia przyjechała do Mediolanu na rekolekcje wielkopostne, obchodziliśmy jej urodziny w jej Domu w Bicocca. Przypomniała mi, że znamy się prawie od 50. lat i że warto pomyśleć, jak je świętować. Faktycznie, w sierpniu tego roku minęło 50 lat od mojej pierwszej podróży do Polski i ja też myślałam, co mogę zrobić, by uczcić z wami tę datę.
Pamiętam, że tego odległego dnia, w którym po raz pierwszy przyjechałam do Polski i po długiej podróży wysiadłam z pociągu w Krakowie, miałam poczucie, że już pokochałam tę ziemię. Jeszcze nie wiedziałam, że moja historia będzie tak powiązana z waszą i jakie wielkie dobro od was otrzymam przez te wszystkie lata.
A teraz zostało mi dane, by uczcić te 50 lat jako niesamowite wydarzenie: dano mi przeżyć tę moją więź z Polską w sposób najbardziej istotny; dano mi dotknąć z wami sedna tajemnicy życia i miłości, która nas łączy w obcowaniu świętych na wieczność, tak jak powiedziała Krysia.
Maria Grazia Borsalino
#krystynaborowczyk