Droga Krzyżowa podczas Wielkopostnych Dni Skupienia Ruchu CL

Droga Krzyżowa: „Spotkanie z Kimś, kto czyni nas szczęśliwymi”

Rozważania do stacji Drogi Krzyżowej zostały przygotowane w oparciu o teksty, które opublikowano na naszej stronie internetowej. Poznajemy świadków, którzy pośród trudów życia podążają za Chrystusem, bo pragną być szczęśliwymi

Stacja 1. Pan Jezus na śmierć skazany

Wolontariusze, którzy przyjeżdżają do więzienia w każdą sobotę od jedenastu lat, aby uczestniczyć w geście charytatywnym, postanowili zorganizować wystawę (…): „Chcemy, aby osoby pozbawione wolności wiedziały, jakie jest źródło naszego działania, które wychowało nas do bezinteresowności i nauczyło nas, że człowiek nigdy nie może być zredukowany do swojego błędu, ale jako stworzenie zawsze może znaleźć dobre przeznaczenie, dla którego każdy jest stworzony”. (…) Słuchając świadectw rozumie się dobrze - po raz kolejny - że dynamika chrześcijaństwa jest dziś powiązana, tak jak za czasów Jezusa, ze spotkaniem ze świadkami. Jako pierwszy wypowiada się Emanuele: „Spotkałem księdza Giussaniego w twarzach wolontariuszy, którzy przychodzili do mnie co tydzień, zawsze czułem się mile widziany i nigdy nie byłem osądzany. Dzięki nim, po wielu latach popełniania błędów, zmieniło się moje podejście do innych i zrozumiałem, że wszyscy musimy kochać i być kochani takimi, jakimi jesteśmy”. Giulio wyszedł z depresji, jego przyjaźń z Emanuelem była wielka i dzięki niej poznał „sobotnich wolontariuszy” do tego stopnia, że uczestniczył w Rekolekcjach Bractwa online w jednej z mediolańskich parafii. Wspomina: „Będę im dozgonnie wdzięczny, bez ich przyjaźni moją egzystencję pochłonęłaby rozpacz i uległbym pokusie odebrania sobie życia”.

Dla księdza Francesco, więziennego kapelana, „postawienie w centrum człowieka, a nie popełnionego przestępstwa czy kartoteki więziennej, postrzeganie osoby w jej istocie, wykraczanie poza utarte schematy i uprzedzenia, ma decydujące znaczenie dla poprawy jakości relacji i pomaga rozkwitać życiu, a wy dajecie o tym świadectwo. Ale osoba ludzka potrzebuje czegoś, co by ją karmiło, jak zaświadczył ksiądz Giussani. Uderza mnie fakt, że przed pójściem na rozmowę z więźniami uczestniczycie we mszy świętej, aby spotkać Tego, który naprawdę może uczynić was i ich szczęśliwymi”.

ZOBACZ WIĘCEJ: TO „DZIĘKUJĘ” ŚPIEWANE ZA KRATAMI

Któryś za nas cierpiał rany, Jezu Chryste, zmiłuj się nad nami.

Stacja 2. Pan Jezus bierze krzyż na swoje ramiona

Od kilku lat ja i mój mąż pracujemy w Kampali i mamy Szkołę Wspólnoty razem z Rose. W październiku Seve, najdroższy przyjaciel, Memor Domini, oznajmił nam, że zaproponowano mu powrót do Włoch. Dla nas było to trochę jak policzek, wiemy, jaki jest szczęśliwy i „spełniony” tutaj; nie potrafił nam wyjaśnić pogody ducha z jaką wypowiadał swoje „tak”. Rozmawiając z nim dowiedzieliśmy się, że odkrył, iż jest wolny, by być posłusznym. Bardzo trudno zaakceptować mi i objąć rzeczy, które wykraczają poza moje plany, i z tego powodu obserwowałam Seve. Nosiłam w sobie pytanie dotyczące jego posłuszeństwa, będącego dla mnie w zasadzie nonsensem. Na przyjęciu pożegnalnym wspólnoty z Meeting Point, w pewnym momencie dzieci z pieczy zastępczej wyszły i zatańczyły. Po kilku sekundach rozpłakałam się. Jestem bardzo przywiązana do tych dzieci, ponieważ jak powiedziała pewnego dnia Rose, to „że te dzieci czują się kochane, jest jak pokonanie choroby”. Wystarczy na nie spojrzeć i zostaje się zagarniętym przez to, czego doświadczają: wiedzą, że są teraz chciane, wiedzą, że strzeże ich Ojciec. Mam piękne, normalne, powiedziałabym, życie, a jednak zbyt często brakuje mi tej świadomości, i coraz bardziej jest to moją raną. Nie potrafię dokładnie powiedzieć, co się stało, ale zrozumiałam, że otrzymałam łaskę życia w miejscu, gdzie przynależenie do Chrystusa jest ciałem. Właśnie wtedy zrozumiałam wybór Seve: jeśli ktoś przynależy w ten sposób i czuje się tak chciany, posłuszeństwo nie budzi już w nim lęku, nie jest już wyrzeczeniem, ale uległością wobec objęcia. Razem z moim mężem prosimy, aby to mogło coraz bardziej torować sobie drogę w naszych sercach, ponieważ jest naszym szczęściem.

ZOBACZ WIĘCEJ: LISTY. WYJAZD PRZYJACIELA

Któryś za nas cierpiał rany, Jezu Chryste, zmiłuj się nad nami.

Stacja 3. Pan Jezus pierwszy raz upada pod krzyżem

„Byłem porażką. Trzy razy powtarzałem klasę i zostałem wyrzucony ze szkoły, z wielką raną w sercu: moja mama zmarła, a relacje z moim ojcem nie układały się dobrze. Życie spędzałem w barze”. Tam właśnie spotykał go rano jeden z jego nauczycieli. „Pojawiał się, zanim szedł do szkoły, witał się ze mną – a ja odwzajemniałem pozdrowienie, podnosząc butelkę z piwem. Jednak powoli zacząłem przychodzić na jego lekcje. Robiłem tylko to”. Ale to było decydujące, ponieważ „widziałem człowieka szczęśliwszego ode mnie”. Kiedy ten nauczyciel pewnego dnia zaprasza go na weekendowy wyjazd dla młodzieży, rzucając mu wyzwanie: „mam prawdziwych przyjaciół oraz piękniejsze życie”, Cesar wykonuje najprostszy krok: „Wstałem i poszedłem zobaczyć”. To był „punkt, od którego nie ma już odwrotu”.

„Wieczorem po tej wycieczce poszedłem spać z myślą: «Dziękuję, Boże, ponieważ istniejesz. Pozwól mi nigdy nie oddalić się od tej historii»”. A jeśli zapytasz go, jak to się stało, że to rozpoznał, że powiedział „Bóg” na zakończenie trzydniowego wyjazdu, na który składały się piosenki, zabawy i rozmowy, odpowiada zwięźle: „Odpowiedniość. Pełna, całkowita. Niemożliwa. Nie jestem głupi, próbowałem już wielu rzeczy… Ale w tym doświadczeniu była rzecz, która się wydarzała, i była oczywista”. Ta oczywistość – dodaje – nigdy go nie opuściła: „Powiedziałem sobie: jeśli nie chcę stracić tej pełni, muszę za nią podążać. Stokroć nie zależy ode mnie, ale jej potrzebuję. A więc opłaca się pozostawać przywiązanym do tego miejsca, gdzie to coś może wydarzyć się na nowo”.

ZOBACZ WIĘCEJ: HISZPANIA. „ŻYJĄCY” I BURLAOS

Któryś za nas cierpiał rany, Jezu Chryste, zmiłuj się nad nami.

Stacja 4. Pan Jezus spotyka swoją matkę

Jesteśmy wdzięczni Matce Elvirze za to, co potrafiła zrodzić swoją prostą i konkretną wiarą: wspólnotę, prawdziwą rodzinę opartą na wierze, miejsce, w którym doświadcza się towarzyszenia Chrystusa zranionemu człowiekowi, nieoczekiwanego spotkania z całkowicie darmową miłością.

W prostocie życia zaproponowanej młodym ludziom w trudnej sytuacji, przyjętym przez wspólnotę Cenacolo (opierającą się na pracy, modlitwie, braterstwie), każdy jest zaproszony do stanięcia przed innymi, a zatem przed Bogiem bez żadnych masek, pozorów, wyobrażeń o sobie, których trzeba bronić. Każdy młody człowiek zostaje postawiony przed Bogiem, a Bóg dokonuje cudów, porusza serca młodych, daje im nowe życie. Z tą typową dla świętych determinacją, Matka Elvira postawiła wszystko na uzdrawiającą moc Chrystusa, na wolność osoby i na działanie Opatrzności, która rodzi dzieła przewyższające jasnością i pięknem ludzkie plany. Opatrzności, która nigdy nie jest abstrakcyjna, ale zawsze przejawia się w konkretnym obliczu brata, z którym żyjesz, wspólnoty, której jesteś powierzony, aż po jedzenie i dobra materialne, które wspierają codzienne życie wielu domów rozsianych po świecie, pochodząc „nie wiadomo skąd”.

Matka Elvira powiedziała: „Bycie podopiecznymi i opiekowanie się to nic innego jak dwie podstawowe rzeczywistości, które podtrzymują nasze życie: potrzeba bycia kochanym i potrzeba kochania […]. Od podopiecznego do opiekuna, od ukochanego do tego, który decyduje się kochać […].To chrześcijańska droga, którą razem kroczymy, aby każdego dnia coraz bardziej odradzać się do nowego życia. W ten sposób młodzi odkrywają, że prawdziwe uzdrowienie nie polega tylko na tym, by przestać brać narkotyki, nie czynić już zła, ale by nauczyć się kochać, służyć, żyć będąc wiernym dobru”.

ZOBACZ WIĘCEJ: MATKA ELVIRA. „ŻYCIE NIE UMIERA”

Któryś za nas cierpiał rany, Jezu Chryste, zmiłuj się nad nami.

Stacja 5. Szymon z Cyreny pomaga nieść krzyż Panu Jezusowi

Troje dzieci, najmłodszy Elia ma 15 lat. Gabriele – 22, ale potrzebuje ciągłej pomocy, ponieważ nie chodzi i nie mówi. Giacomo jest najstarszy. Umberto i Stefania mieli nielekki ciężar do niesienia. Również matka Stefanii nie była samowystarczalna, a ona jako jedynaczka musiała się nią opiekować. Do tego Stefania od lat walczyła z rakiem. Miałaby na co narzekać. A tymczasem nie narzekała. Troszczyła się o innych, przejmowała się ich trudnościami, przeziębieniem dzieci przyjaciół, kiedy sama nie mogła już jeść, ponieważ otrzymując chemioterapię, zwracała wszystko, co próbowała zjeść. Czasami udawało jej się także ofiarować własne cierpienie. Nam, którzy mieliśmy przywilej być jej najbliższymi przyjaciółmi, dała świadectwo wiary, która przyjmuje dane okoliczności, przeżywając je takimi, jakie są. Osoby wokół widziały ten sposób przeżywania rzeczywistości i przywiązywały się do niej. Mogło się zdarzyć, że w jej domu spotykałeś nauczycielkę swojego dziecka, rozmawiającą z twoją przyjaciółką, i zastanawiałeś się, jak to możliwe, że te dwie osoby, pochodzące z dwóch światów, które zawsze uważałeś za odległe od siebie, znają się. Wyjaśnienie było często takie samo: obydwie znały Stefanię.

ZOBACZ WIĘCEJ: „WIĘKSZA DŁOŃ”

Któryś za nas cierpiał rany, Jezu Chryste, zmiłuj się nad nami.

Stacja 6. Weronika ociera twarz Panu Jezusowi

Pełna żywego i prawdziwego doświadczenia, które mam, należąc jako dorosła osoba do chóru studentów z Ruchu, poprosiłam znajomą studiującą medycynę, by przyszła pośpiewać w hospicjum, w którym pracuję. W ten sposób Francesca zaangażowała kilku studentów i chodziliśmy po korytarzach i salach, śpiewając piosenki. Kiedy tego popołudnia przyszłam do hospicjum, martwiłam się, czy wszystko pójdzie gładko. Tymczasem wydarzyło się coś więcej. Zastaliśmy mężczyzn i kobiety poruszonych śpiewem, w miejscu tak pełnym ciszy i bólu. Śpiewanie przeplatało się z możliwością przedstawienia się, a zwłaszcza pytaniami skierowanymi do chorych i członków ich rodzin. Niektórzy pacjenci wyznali nam, że są muzykami, inni mówili nam o tym, skąd pochodzą, a my improwizowaliśmy piosenkę związaną z ich rodzimą tradycją. Widzieliśmy, jak twarze i oczy rozjaśniały się, rozpalały na nowo, jakby coś, czym cieszyli się już kiedyś w życiu, pojawiło się ponownie przed nimi i dla nich. (…)
Przypomniały mi się słowa księdza Francesco, skierowane do chóru studenckiego: „Myślę, że cenna służba, którą spełniacie, jest właśnie służbą polegającą w jakimś stopniu na otwieraniu serc poprzez piękno śpiewu”. Jestem ciekawa, co Bóg zdziała we mnie poprzez te spotkania i bycie w chórze i co wzbudził w moich nowych młodych przyjaciołach.

ZOBACZ WIĘCEJ: PIOSENKI W HOSPICJUM

Któryś za nas cierpiał rany, Jezu Chryste, zmiłuj się nad nami.

Stacja 7. Pan Jezus drugi raz upada pod krzyżem

Od około dwóch lat chodzę codziennie do baru znajdującego się w pobliżu salonu samochodowego, w którym pracuję, by jak zwykle napić się kawy, a w przerwie obiadowej zjeść kanapkę. Dzisiaj wchodzę tam i barmanka – która jest jednocześnie jego właścicielką, niezamężna kobieta około pięćdziesiątki, mająca 14-letnią córkę – patrzy na mnie zdumiona i pyta, dlaczego się uśmiecham. Odpowiadam, że dopiero co przyszedł ksiądz, by pobłogosławić salon, i że jestem szczęśliwy, ponieważ jego obecność pozytywnie odmieniła mój dzień. Wówczas wywiązała się między nami dłuższa rozmowa, choć do tej pory nasze, co najwyżej pięciominutowe, konwersacje dotyczyły seriali telewizyjnych i wydarzeń z kroniki wypadków. Nie rozumiała, dlaczego jestem przyjacielem księży, a tym bardziej chrześcijaninem. Zaczęła od oświadczenia: „Wymordowałabym wszystkich księży!”. Po czym kontynuowała w tym samym tonie, atakując majątek Kościoła i kazania, a potem „zjechała” zasady moralne itd. Wobec tych napastliwych, ponaglających pytań czułem się coraz spokojniejszy i bardziej wolny (a mając brata księdza, jestem bardzo wrażliwy na takie kwestie…), zamiast się rozognić, jak bardzo często mi się to zdarzało. I pomimo tego, że odpierałem jej zarzuty, podchodziłem do tego bardziej racjonalnie niż emocjonalnie.

W pewnym momencie spojrzałem na zegarek – upłynęło już piętnaście minut: postanowiłem więc zakończyć rozmowę, która do tamtej chwili, w moim przekonaniu, nie prowadziła do niczego. Podziękowałem jej, mówiąc, że była dla mnie dobrem i że ta rozmowa, momentami bardzo ożywiona, pozwoliła mi na nowo odkryć chrześcijańską drogę, którą podążam. Zapłaciłem, ale ona nie pozwalała mi odejść, chciała wiedzieć, dlaczego powiedziałem jej coś takiego. Nie spodziewała się takiej odpowiedzi, zresztą ja sam także byłem nią zaskoczony, bo raczej pojawiły się przesłanki do tego, by uciąć tę rozmowę albo też zakończyć ją stwierdzeniem: „W porządku, ja myślę inaczej niż ty, amen”. Rozmowa od tej chwili zmieniła się zasadniczo, zacząłem mówić o tym, jak ja zapatruję się na palące życiowe kwestie, że jest Ktoś, kto mnie kocha bardziej, niż ja jestem w stanie kochać, że On kocha pomimo ograniczeń, co więcej, przede wszystkim ze względu na ograniczenia, bez żadnych zahamowań mówiąc o faktach, które ostatnio mi się przytrafiły. Nie przestawała patrzeć na mnie zdumiona, nie odzywając się. Potem zadzwonił mój telefon, wszedł jakiś klient. Pożegnałem się z nią, mówiąc: „Do jutra!”. Podziękowała mi i powiedziała z uśmiechem: „Do jutra, Giova!”.

ZOBACZ WIĘCEJ: ROZMOWA W BARZE O KSIĘŻACH I KOŚCIELE

Któryś za nas cierpiał rany, Jezu Chryste, zmiłuj się nad nami.

Stacja 8. Pan Jezus pociesza płaczące niewiasty

Od kilku miesięcy pracuję jako rezydentka w poradni onkologicznej. Niedawno spotkałam młodą kobietę, u której zdiagnozowano zaawansowane stadium raka, mającą przed sobą kilka miesięcy życia. Kiedy przeprowadzałam z nią wywiad medyczny, odkryłam, że mieszka sama, nie ma innej rodziny poza córką, z którą nie utrzymuje kontaktu i której odmówiła udzielania informacji o stanie swojego zdrowia. Wizyta trwała, a ona wydawała się spokojna, prawie nieświadoma powagi tego, o czym mówiłyśmy. Kiedy pod koniec wizyty ustaliłyśmy termin rozpoczęcia chemioterapii, wydawała się obojętna. Kiedy w poczekalni wzywałam kolejnego pacjenta, zobaczyłam ją zwiniętą w kłębek, opartą pięściami o ścianę i zalaną łzami. Podeszłam do niej i chciałam ją objąć, ale nie miałam na to nawet szans, ponieważ to ona odwróciwszy się mnie objęła. Potem mnie przeprosiła i pożegnałyśmy się. Powiedziałam jej, że jestem tu na miejscu, że zaczynamy tę wspólną drogę, że to jest mój gabinet i że może do niego zapukać w jakiejkolwiek sprawie.

Kiedy mnie obejmowała, pomyślałam o dwóch rzeczach: po pierwsze, że nie mogłam nawet w przybliżeniu wyobrazić sobie bólu i samotności, odczuwanych przez tę kobietę. Po drugie, patrząc na jej samotność, poczułam w ciele tę bardzo silną, bardzo trwałą więź, jaką Bóg ustanowił ze mną za sprawą łaski. To ta więź pozwoliła mi nie wyrwać się z jej objęć, nie tylko fizycznie (nie miałam nawet czasu, żeby o tym zdecydować), ale całą sobą, bez uczucia dyskomfortu, pragnąc dać jej wszystko.

Pomyślałam: to jest charyzmat! Ten splot wydarzeń, który sprawił, że Chrystus stał się tak bliski mojemu życiu i że łapię się na tym, że nie muszę nic robić ani nie muszę być zdolna do robienia czegokolwiek; charyzmat który sprawia, że patrzę pozytywnie na życie, pozwala mi stanąć dyskretnie wobec potrzeby drugiego człowieka, bez uczucia dyskomfortu, bez uciekania. Wiem, że to dopiero początek drogi, że wciąż nie wiem wszystkiego o tym, co mi się przydarzyło i co przeżywam, ileż jeszcze jest do odkrycia! Proszę o nawrócenie mojego serca, abym coraz bardziej mogła przyjmować Jego przychodzenie do mojego życia, którym jest charyzmat.

ZOBACZ WIĘCEJ: „TO, CO SPRAWIŁO, ŻE CHRYSTUS STAŁ MI SIĘ TAK BLISKI”

Któryś za nas cierpiał rany, Jezu Chryste, zmiłuj się nad nami.

Stacja 9. Pan Jezus trzeci raz upada pod krzyżem

W ubiegłym roku, podczas wyjazdu z uczniami szkoły do Lipska i Berlina, mieliśmy okazję poznać Petera Drauschke, który najpierw był przywódcą młodych komunistów w Niemczech Wschodnich, a następnie więźniem Stasi. (…) Jego historia jest historią człowieka, który poszukiwał wolności, pozwalając się początkowo zwieść fałszywym obietnicom ideologii. Porównanie swojego pragnienia z kłamstwem ideologii postawiło go jednak w pewnym momencie na rozdrożu: zastanawiał się, czy podążać za prawdą, czy też zgodzić się na przeżywanie własnego życia w kłamstwie. Postanowił zaspokoić swoje pragnienie prawdy, usiłując uciec na Zachód, co przypłacił ciężkim więzieniem.

W swoim dramatycznym doświadczeniu więźnia Stasi, w obliczu własnej niemocy, w czasie długich okresów odosobnienia, poddawany torturom fizycznym i psychicznym, on, który został wychowany w duchu najsurowszego ateizmu marksistowskiego, odkrył pytanie dotyczące Boga: „Pewnego dnia znalazłem się na dnie rozpaczy: leżałem na ziemi i płakałem; w pewnym momencie jednak podniosłem się i patrząc w okno celi oraz przywołując imię mojej matki, pomyślałem o Bogu. Wtedy wróciłem do życia. Komunizm jest systemem, który zamiast obiecanego raju na ziemi stworzył piekło. Tak dzieje się za każdym razem, gdy ludzie stawiają siebie na miejscu Boga”.

W obliczu człowieczeństwa Petera, my, nauczyciele, wraz z grupą uczniów, zapragnęliśmy powiedzieć mu, że poszukiwany i przyzywany przez niego Bóg, stał się ciałem i dotarł do nas w towarzystwie, w historii Ruchu. Zorganizowaliśmy wieczór, na którym śpiewaliśmy piosenki o wolności oraz spotkaniu z Chrystusem. Relacje między nami wciąż pozostają żywe dzięki korespondencji, z której widać coraz jaśniej, że w spotkaniu z nami Petera najbardziej uderza odkrywanie czegoś większego dla siebie: „Przyjechałem z zamysłem, by o czymś opowiedzieć, by coś dać, tymczasem po powrocie do domu przekonałem się, że ja sam coś otrzymałem”.

ZOBACZ WIĘCEJ: OKNO WIĘZIENIA STASI

Któryś za nas cierpiał rany, Jezu Chryste, zmiłuj się nad nami.

Stacja 10. Pan Jezus z szat obnażony

W lutym 2022 roku wybuch wojny zakłócił równowagę tego, co nazywa się „operacją wojskową”. Jean-François szedł do pracy w swoim biurze w centrum Moskwy i jak każdego dnia, minął ochroniarzy przy wejściu do budynku. „Znam ich od lat, są byłymi wojskowymi i wiedziałem już, co myślą o tym, co się dzieje. Tego ranka nie mogłem nawet spojrzeć im w twarz”. Dopiero po kilku dniach zdał sobie sprawę, że taka postawa niszczy go. „Gdybym ja również dał przestrzeń nienawiści, zacząłbym eliminować to, co było wokół mnie. Musiałem rozpoznać w nich i we wszystkich tych, którzy mieli osąd nie do pogodzenia z moim, tę samą próbę podążania drogą, nawet jeśli przebiega ona innym torem niż moja”. To samo dzieje się, gdy musi ocenić stosowność zapraszania prelegentów, których stanowisko budzi duże wątpliwości. „Myślałem, że chodzi o to, aby przygotować się jak najlepiej do wykazania znaczącej sprzeczności. Ale tak nie było”. Zdał sobie z tego sprawę w dialogu z Paolo Pezzim, arcybiskupem archidiecezji Matki Bożej w Moskwie. „Ktoś inny jest dobry nie dlatego, że myśli tak jak ja, ale właśnie dlatego, że jest inny. To zmusza mnie do dotarcia do sedna własnych racji”. Jest to postawa, która pozwala na bycie wolnym również we wspólnocie Ruchu, gdzie obecnie często wybuchają kłótnie. „Ryzykiem jest zawsze przekonywanie drugiego, że się myli ale w ten sposób jedyne co robisz, jest produkowanie argumentu za argumentem, a mimo to nikt nie robi kroku naprzód. Zamiast tego, kiedy rozpoczynasz od drugiej osoby, od szacunku, jaki masz dla jej drogi, wszystko może się wydarzyć, ponieważ nie ma już nic do obrony, z wyjątkiem przestrzeni dla rzeczywistości, aby pokazać to, czego analiza nie jest w stanie dokonać”. W ten sposób widział, jak rodzi się pokój. Nawet w miejscach, w których wydaje się, że jest to słowo, którego się nie wypowiada. „Zamiast tego zaczynasz je wypowiadać, gdy zdajesz sobie sprawę, że sam potrzebujesz pokoju. I że druga osoba ma taką samą potrzebę jak ty, aby tego doświadczyć”.

Minął prawie rok od rozpoczęcia konfliktu, kiedy Jean-François znalazł list z Ministerstwa Spraw Wewnętrznych w swojej skrzynce pocztowej. Jego dokumenty utknęły w martwym punkcie i musi opuścić kraj. Ma trzy dni na pożegnanie się z przyjaciółmi i spakowanie swoich 30 lat życia. „Byłem przygnębiony. Popłynęło wiele łez. Ale być może po raz pierwszy naprawdę zrozumiałem, co to znaczy żyć w ubóstwie. Myślimy, że rzeczy należą do nas: nasza praca, nasi przyjaciele, nasze domy, nasze decyzje... zamiast tego w jednej chwili musiałem zostawić wszystko za sobą i zadać sobie pytanie: «Kim teraz jestem?»”.

ZOBACZ WIĘCEJ: „JESTEM TUTAJ, BY ŻYĆ Z WAMI”

Któryś za nas cierpiał rany, Jezu Chryste, zmiłuj się nad nami.

Stacja 11. Pan Jezus do krzyża przybity

Życie Robera było i jest życiem na krzyżu, tak jak życie Etty Hillesum. Od niej nauczył się, jak, nawet wtedy, gdy czeka się na deportację, można żyć w dialogu z „Ty”: „Ogromnie mnie wzbogaciłeś, Boże, pozwól mi rozdawać siebie pełnymi garściami. Moje życie przeistoczyło się w nieustający, wspaniały dialog z Tobą, Panie. Kiedy stoję w jakimś zakątku obozu, z nogami wrośniętymi w Twoją ziemię i twarzą zwróconą ku niebu, niekiedy po twarzy spływają mi łzy, zrodzone ze wzruszenia i wdzięczności, które szukają ujścia. Również wieczorem, gdy leżę w łóżku i znajduję spokój w Tobie, czasem łzy wdzięczności płyną z moich oczu. Tak właśnie wygląda moja modlitwa”.

Rzecz w tym, że jego spokoju pragną wszyscy, którzy na niego patrzą; jest tak bardzo świadomy swojej zależności, swojego bycia dzieckiem, że przebywając w jego obecności, doświadcza się czegoś nowego, pewnego rodzaju konieczności przemiany. Przy nim przyjaciele i ludzie obcy dostrzegają historyczne i kulturowe bogactwo wiary. Trudno jest nie zostać pociągniętym przez pragnienie bycia uczestnikami tego, co on przeżywa. Pragnienie antropologicznej przemiany, to znaczy życia jak dziecko, które zależy od dobrego Ojca. A jego pragnieniem jest, by ta radość dotarła do wszystkich. Dlatego lekarze, przyzwyczajeni do chorób, patrząc na niego, uświadamiają sobie, że potrzeba takich osób jak on, ponieważ jego życie ma dobry wpływ na szpital. Rober wnosi wkład w dobro wspólne swoim ciałem oraz swoim spojrzeniem oddanego syna.

ZOBACZ WIĘCEJ: ROBER (ALBO RADOŚĆ Z BYCIA SYNEM)

Któryś za nas cierpiał rany, Jezu Chryste, zmiłuj się nad nami.

Stacja 12. Pan Jezus umiera na krzyżu

10 grudnia nagle zmarł nasz 18-miesięczny syn Trevor. Zachorował 9 grudnia – wydawało się, że to tylko drobna infekcja – a o godzinie 9:00 następnego dnia już go nie było. Później odkryto, że miał rzadką inwazyjną postać paciorkowca, która w niektórych przypadkach może szybko doprowadzić do śmierci. Był wyjątkowo zdrowym dzieckiem i nigdy nie podejrzewaliśmy, że dzieje się coś poważnego, dopóki nie było za późno. Całe życie zajmie nam próba zrozumienia tego, co wydarzyło się tamtego dnia. Mierzymy się z traumatycznymi okolicznościami jego śmierci i zawsze będziemy dźwigać ciężar jego nieobecności. Ale spędzimy nasze życie także na poszukiwaniu znaczenia wielu potężnych łask otrzymanych w tym czasie, o których pragniemy świadczyć i współdzielić je z innymi. Jesteśmy zdumieni dwiema rzeczami: tajemnicą jego życia i bogactwem towarzystwa, jakie otrzymaliśmy po jego śmierci. Opowiadając o niektórych swoich doświadczeniach, ksiądz Rich napisał kiedyś: „Nie mogę zaprzeczyć, że widziałem, jak dobro rozkwita pośród tych złych rzeczy. Dobro nie jest mniej realne niż zło”. Przy łóżku Trevora w szpitalu poczuliśmy, że nasz rozum się obudził. Przy jego małym i nieruchomym ciele poczuliśmy, jak kształtuje się w nas bardzo wyraźny osąd, który wciąż jeszcze nie zniknął: Trevor był cały dobry, całkowicie dobry, był czystym darem.

ZOBACZ WIĘCEJ: KANADA. OBIETNICA TREVORA

Któryś za nas cierpiał rany, Jezu Chryste, zmiłuj się nad nami.

Stacja 13. Pan Jezus zdjęty z krzyża

Emanuela wspiera działania Adopcji na odległość w Ugandzie od 2005 roku. Pozwala to towarzyszyć danemu dziecku przez lata. (…) Dla niej, jak mówi, zawsze była to „okazja do nauki: spotykając ludzi, odkrywam, kim jestem. Poprzez potrzeby dzieci – konkretne potrzeby: szkoła, ubrania... – pojawia się najważniejsza potrzeba, jaką wszyscy mamy: czuć się kochanym, aby rozpoznać własną twarz w rzeczywistości. Pomoc nie polega na tym, że rozwiązujesz ich problem z jedzeniem lub pracą: polega na tym, że zdają sobie sprawę, że są wartościowi, chciani, kochani. I wtedy można zakasać rękawy i zacząć przyglądać się temu, co jest w rzeczywistości, jakie są możliwości, które pozwalają na zrobienie czegoś w życiu. Ale odnosi się to również do mnie: jeśli nie ma kogoś, kto patrzy na mnie z takim szacunkiem, jak mogę patrzeć na drugą osobę w ten sposób?”.
Stąd bierze się pokój. Z towarzyszenia dzieciom i młodzieży w odkrywaniu tej wartości, a przez to z ciągłego odkrywania jej na nowo. Tak jak w przypadku Florence, którą przez lata wspomagano w wychowaniu jej dzieci. W maju zginął jej mąż, Milton. Był dozorcą w pewnej firmie i został postrzelony w głowę podczas napadu. W szpitalu nawet nie pozwolili jej go zobaczyć. Nie z litości: żądali pieniędzy. Rose, kobieta, która od trzydziestu lat towarzyszy tysiącom ludzi w slumsach, aby na nowo odkryli swoją godność, również była wściekła: na zabójców, na lekarzy, na rażącą niesprawiedliwość... „Florence poprosiła o modlitwę i powiedziała: «Wybaczam im. Zrobili to, bo nie wiedzą, kim są. Ja wiem. Nasze ciało jest świątynią Boga. Modlę się za nich, aby odkrywając, jak cenne jest ich życie, zrozumieli, co zrobili Miltonowi. Niech Bóg nawróci ich serca. Dla mnie pokój, dzisiaj, ma Jego oblicze»”.

ZOBACZ WIĘCEJ: JEŚLI POKÓJ MA TWARZ

Któryś za nas cierpiał rany, Jezu Chryste, zmiłuj się nad nami.

Stacja 14. Pan Jezus złożony do grobu

Claudia od pięciu lat mieszka w Pradze, z mężem i dwójką dzieci. Żyje w Ruchu, od kiedy w 1985 roku spotkała w szkolnych ławkach we Florencji księdza Paolo. Wraz z tym nowym życiem za granicą „musiałam zmienić wszystko” – opowiada dzisiaj z florenckim akcentem, którego język czeski nie zmienił. „Porzucenie pracy adwokata, zajmowanie się w pełnym wymiarze czasu dziećmi, rozpoczęcie nauki trudnego języka…”: zwyczajne, codzienne sprawy stają się skomplikowane, jeśli nawet kupienie chleba jest egzaminem. Ale „ja pragnę być szczęśliwa tu, w banalnych sytuacjach życia” – mówi.

Jej list został odczytany podczas Rekolekcji Bractwa: „Jak Ty, o Chryste, wytrzymujesz próbę czasu, jak wytrzymujesz w moim małżeństwie, z przyjaciółmi, w relacji z dorastającymi dziećmi, w wyzwaniach codziennego dnia, w niepokojących mnie lękach, w rzeczach, które wcześniej tak bardzo mi się podobały, a teraz pozostawiają mnie prawie obojętną?” – napisała. I opowiedziała o przyjaciółce chorej na raka, która wyznała jej: „Spodziewam się, że Bóg dokona jeszcze wielkich rzeczy w moim małżeństwie”. Natomiast Claudia mówi: „Zauważyłam, że w moim «pięknym małżeństwie, w którym wszystko się układa», nie czekam już na te wielkie rzeczy, których Bóg mógł dokonać”. (…) Rekolekcje (…) skłoniły ją ponownie do pracy. „Oświeciły to, co przydarzyło mi się później”. We wtorek, po południu miała zebrania w szkole u dzieci. „Nauczycielka mówi mi oraz rodzicom dwóch najgorszych uczniów, byśmy zostali. Poszłam tam przekonana, że nie ma żadnego problemu… Powiedziano nam: «Trójka ta już od jakiegoś czasu dotkliwie naśmiewa się z koleżanki z klasy, sprawa zakrawa na znęcanie. Wysłaliśmy ich do dyrektora, zaangażowaliśmy psychologa, jest to nieprzyjemna sytuacja i jest groźba zawieszenia ich w prawach ucznia»”. Claudia czuje, że grunt usuwa się jej spod nóg. „Sądzisz, że dobrze znasz swoje dzieci, a odkrywasz, że są ci zupełnie obce. Czego nauczyłam tego chłopaka… usiłując pokazać mu dobro”.

Myśli o tym, co usłyszała na Meetingu w Rimini, o tych stronicach, nad którymi pracuje na Szkole Wspólnoty gdzie przeczytała: „Im więcej staram się kontrolować, im więcej zatrzymuję dla siebie, tym mniej zostaje ocalone, mniej zmartwychwstaje. Wiem, że muszę nauczyć się ofiarować właśnie to, co najbardziej boli, to, czego nie mogę naprawić, a co najwyżej jestem w stanie ukryć, tak jak robi się to z brudem zamiatanym pod dywan”. Tam, w szkole, przy rodzicach „tych najgorszych”, przychodzi oświecenie: to wszystko, co przeżywam, jest okazją, by wejść w większą zażyłość z Tobą, o Chryste, i tam, w tamtej chwili, On dla mnie zmartwychwstał. Wysłuchałam nauczycieli, powiedziałam to, co musiałam powiedzieć; a w domu zrobiliśmy synowi straszną awanturę, ale mogłam jednocześnie patrzeć na niego całościowo, a nie ze względu na błąd, który popełnił, ponieważ jest Ktoś Inny, kto patrzy na niego za moim pośrednictwem. Byłam spokojna. Wieczorem powiedziałam: «Oto nadzieja, która jest we mnie». Jest, i jest możliwością trwania w relacji z Nim, trwania w oczekiwaniu, by zobaczyć Go zmartwychwstałym”. W każdej chwili.

ZOBACZ WIĘCEJ: REPUBLIKA CZESKA. KIEDY WSZYSTKO SIĘ ZMIENIA

Któryś za nas cierpiał rany, Jezu Chryste, zmiłuj się nad nami.