„Jestem tutaj, by żyć z wami”
Po 30. latach spędzonych w Rosji Jean-François Thiry przeprowadził się do Aleppo w Syrii. Podróż do miejsc, w których słowo „pokój” wydaje się niemożliwe do wymówienia (z grudniowych „Tracce”)Z wrogiej Syberii do udręczonej Syrii, z przerwą 30-letniego „rozwoju” w Moskwie. Jest to nieco pobieżne podsumowanie podróży tak nieprzewidywalnej jak ta Jean-François Thiry'ego, który urodził się w spokojnej wiosce w Belgii 57 lat temu, a dziś poleciał do Aleppo w Syrii, gdzie konflikt, który rozpoczął się w 2011 roku, wydaje się być zakończony tylko zdaniem mediów. „Niemal każdej nocy słyszymy ostrzał pobliskiego lotniska lub obszarów wciąż kontrolowanych przez rebeliantów. Nad miastem regularnie latają drony i widać rany wojenne, a także te po trzęsieniu ziemi w lutym ubiegłego roku”, mówi Jean-François, który przybył do kraju, aby koordynować projekty Pro Terra Sancta, stowarzyszenia wspierającego dzieła franciszkanów z Kustodii.
Kroki, które go tu przywiodły, stawiał od dawna. Pierwszy krok postawił w 1991 roku: w środku rozpadu Związku Radzieckiego, świeżo po ukończeniu filologii rosyjskiej, otrzymał zaproszenie z Uniwersytetu w Nowosybirsku, aby poprowadzić kurs etyki. Drugi dwa lata później, kiedy przeniósł się do Moskwy, gdzie był świadkiem długiego i żmudnego odrodzenia Rosji, aż do wybuchu konfliktu z Ukrainą. Dramatyczny moment dla kraju, który oznacza również pęknięcie w jego osobistej historii, po 30. latach życia tam.
„Myślimy, że rzeczy należą do nas: nasza praca, nasi przyjaciele, nasze decyzje... zamiast tego w jednej chwili musiałem zostawić wszystko za sobą i zadać sobie pytanie: «Kim teraz jestem?»”.
Nigdy nie myślał, że opuści Rosję. Nie było tego w jego planach. Wręcz przeciwnie, gdy wybuchła wojna, gdy wielu opuszczało kraj, zdał sobie sprawę, że musi zostać. Postanawia ubiegać się o obywatelstwo. To trudny wybór. Rozmawia o tym z przyjaciółmi w domu Memores Domini, w którym mieszka. „Zadawaliśmy sobie pytanie, jaką wartość ma pozostanie, wiedząc, że będziemy musieli zachować ostrożność w dokonywaniu osądów. To, co mnie tam trzymało, to przyjaźń z ludźmi, których widziałem przez te wszystkie lata. Nie mogłem dodawać więcej bólu, więcej separacji do tego, co już widziałem wokół nas”. Jean-François wraz z Giovanną Parravicini, jest jednym z założycieli Biblioteca dello Spirito [Biblioteki Ducha] w Moskwie, najpierw wydawnictwa, a następnie centrum kulturalnego, które od 1993 roku kontynuuje pracę Russia Christiana i zaczęło drukować publikacje religijne oraz promować spotkania ze światem prawosławnym. „Przez lata organizowaliśmy debaty, fora filmowe i koncerty. Nasza scena była i pozostaje sceną, na której każdy może czuć się swobodnie właśnie dlatego, że poruszane są na niej uniwersalne tematy. Powstały więzi, które dały początek prawdziwemu ekumenizmowi. Przede wszystkim z metropolitą mińskim Filaretem, który zaprzyjaźnił się z nami na tyle, że zgodził się wziąć udział w Meetingu w Rimini”.
W lutym 2022 r. wybuch wojny zakłócił równowagę tego, co nazywamy „operacją wojskową”. Jean-François szedł do pracy w swoim biurze w centrum Moskwy. Jak każdego ranka, minął ochroniarzy przy wejściu do budynku. „Znam ich od lat, są byłymi wojskowymi i wiedziałem już, co myślą o tym, co się dzieje. Tego ranka nie mogłem nawet spojrzeć im w twarz”. Dopiero po kilku dniach zdał sobie sprawę, że taka postawa zaczęła go niszczyć. „Gdybym również dał przestrzeń nienawiści, zacząłbym eliminować to, co było wokół mnie. Musiałem rozpoznać w nich i we wszystkich tych, którzy mieli osądy nie do pogodzenia z moimi, tę samą próbę podążania ścieżką, nawet jeśli przebiega ona różnymi ścieżkami i drogami niż moja”. To samo dzieje się, gdy muszą ocenić stosowność zapraszania prelegentów, których stanowisko budzi duże wątpliwości. „Myślałem, że chodzi o to, aby przygotować się jak najlepiej do wykazania znaczącej sprzeczności. Ale tak nie było”. Zdał sobie z tego sprawę w dialogu z Paolo Pezzim, arcybiskupem archidiecezji Matki Bożej w Moskwie. „Ktoś inny jest dobry nie dlatego, że myśli tak jak ja, ale właśnie dlatego, że jest inny. To zmusza mnie do dotarcia do sedna własnych racji”. Jest to postawa, która pozwala na wolność również we wspólnocie Ruchu, gdzie obecnie często wybuchają kłótnie. „Ryzykiem jest zawsze przekonywanie drugiego, że się myli. Ale w ten sposób jedynym co robisz, jest produkowanie argumentu za argumentem, mimo to nikt nie robi kroku naprzód. Zamiast tego, kiedy rozpoczynasz od drugiej osoby, od szacunku, jaki masz dla jej drogi, wszystko może się wydarzyć, ponieważ nie ma już nic do obrony, z wyjątkiem przestrzeni dla rzeczywistości, aby pokazać to, czego analiza nie jest w stanie zrobić”. W ten sposób widział, jak powstaje pokój. Nawet w miejscach, w których wydaje się, że jest to słowo nie do wymówienia. „Zamiast tego zaczynasz je wypowiadać, gdy zdajesz sobie sprawę, że sam potrzebujesz pokoju. I że druga osoba ma taką samą potrzebę co ty, aby tego doświadczyć”.
Minął prawie rok od rozpoczęcia konfliktu, kiedy Jean-François znalazł list z Ministerstwa Spraw Wewnętrznych w swojej skrzynce pocztowej w domu. Jego dokumenty utknęły w martwym punkcie i musi opuścić kraj. Ma trzy dni na pożegnanie się z przyjaciółmi i spakowanie swoich 30 lat życia. „Byłem przygnębiony. Popłynęło wiele łez. Ale być może po raz pierwszy naprawdę zrozumiałem, co to znaczy żyć w ubóstwie. Myślimy, że rzeczy należą do nas: nasza praca, nasi przyjaciele, nasze domy, nasze decyzje... zamiast tego w jednej chwili musiałem zostawić wszystko za sobą i zadać sobie pytanie: «Kim teraz jestem?»”. To radosne pytanie pomaga mu zidentyfikować, spośród wielu oferowanych możliwości pracy, tę najbardziej odpowiednią. „Syria nie pojawiła się znikąd. Byłem tam w 2017 roku, zaproszony przez braci franciszkanów, którzy chcieli założyć centrum kulturalne w Damaszku. Wojna niszczy nie tylko budynki i drogi, ale także więzi międzyludzkie i dążenie do piękna. Chcieli odbudować miejsce, w którym ludzie znów mogliby się spotkać, spragnieni piękna i przyjaźni”. W rzeczywistości nić łącząca go z Syrią jest jeszcze głębsza.
Kilka lat wcześniej Soulaiman, syryjski lekarz, prawosławny, który przybył tam dzięki wspólnym przyjaźniom, pojawił się w jego moskiewskim biurze. „Po ponad godzinie rozmowy ze mną, podczas której posługiwał się słabym angielskim, zapytałem go: «Co mogę dla ciebie zrobić? Czy mogę pomóc w szukaniu pracy?». Roześmiał się: «Nie, mam pracę. Szukam kogoś, kto pomoże mi iść w kierunku Boga». Nigdy nie spotkałem nikogo, kto poprosiłby mnie o coś tak radykalnego: zostaliśmy przyjaciółmi”. Dziś Soulaiman również wrócił do Syrii i mieszka z rodziną w Damaszku. On i Jean-François stanowią społeczność CL w tej krainie o tysiącletniej historii. Nie mogą się często spotykać, Aleppo jest oddalone o cztery godziny jazdy samochodem, a w kraju nie ma benzyny. „Wszystkiego tu brakuje, jeśli chcesz mieć prąd do naładowania telefonu lub zrobienia prania, musisz kupić generatory. Ale to przypomina mi, że życia nie ceni się za jego jakość, ale z powodu jego znaczenie, które odkrywasz. Tak jak stało się ze mną na Syberii, gdzie życie było bardzo trudne, ale odkryłem tam swoje powołanie, widząc księży z Bractwa św. Karola i innych Memores Domini, którzy nie chcieli być nigdzie indziej na świecie”.
CZYTAJ TAKŻE: Benedykt XVI. Decydujący kierunek
W Syrii jego zadanie się nie zmieniło. Tutaj, gdzie ludzie oscylują między marzeniami o wyjeździe a nienawiścią do Zachodu, trzeba mieć odwagę spojrzeć na dobre rzeczy, które tam są. „Ponieważ nie ma pokoju bez doświadczenia pełni, radości. Dla mnie realizacja różnych projektów oznacza uświadomienie sobie innej logiki, która przełamuje logikę zła, do której przyzwyczaiła nas wojna”. Działania Pro Terra Sancta obejmują zarówno interwencje kulturalne i edukacyjne, jak i mające na celu odbudowanie rzemiosła, które zostało zatrzymane z powodu wojny. Jean-François był pod wrażeniem centrum pomocy kobietom, otwartego w muzułmańskiej części miasta, gdzie prowadzone są kursy czytania i pisania. Spotkał tam kobietę w ciąży z piątym dzieckiem. Wyszła za mąż w wieku 13 lat i nie miała żadnego dyplomu. „Brak możliwości pomocy dzieciom w odrabianiu lekcji zniechęcał ją. Z nami nauczyła się czytać, a następnie zdała egzaminy, podążając tą samą ścieżką, co jej dzieci”. Jej dziewczęca twarz, otoczona hidżabem, jest dziś pełna nadziei. I jest podobna do twarzy wielu starszych osób, które codziennie ustawiają się w kolejce po ciepły posiłek we franciszkańskiej stołówce. Są sami, ponieważ ich dzieci wyjechały. Gdy czekają na swoją kolej, Jean-François dotrzymuje im towarzystwa i zamienia z nimi kilka słów po francusku. „Codziennie przychodzi około 1500 osób. Kiedy zobaczyli mnie po raz pierwszy, otoczyli mnie: «Ale czy jesteś tu, żeby nam pomóc?». Pod wpływem chwili odpowiedziałem: «Nie. Jestem tu, by żyć z wami». Potrzeba jest zbyt wielka, by czuć się przydatnym, ale mogę powiedzieć tym ludziom, że jest ktoś, kto ich nie opuszcza”. O tym, że to wystarczy, by podtrzymać nadzieję ludzi, przekonał się jeszcze w Moskwie. Kilka tygodni po rozpoczęciu konfliktu do jego biura przyszedł pianista, który dał kilka koncertów w salach Biblioteki Ducha. „Przybiegł, zdumiony, że wszyscy siedzimy na swoich miejscach: «Dziękuję, że tu jesteście, to znak, że to wszystko minie. Mam pewność dobra, które przezwycięży wszelką rozpacz»”.
#Ślady