List z Kuby. Przekraczanie granic
Przyjaciele, dawno już nie pisałem, bo żyję pogrążony w ciemnościach. Z dnia na dzień sytuacja staje się coraz trudniejsza, a ciemności trwają coraz dłużej. I nie ma, nie widać żadnego światła. Te ciemności męczą, (...) nie pozwalają spaćTak, mam na myśli brak prądu. Zaczęło się niewinnie, dwie godziny dziennie - wcześniej zapowiedziane. W kolejnym tygodniu trwały już do 6 godzin i bez zapowiedzi. A do tego tydzień bez gazu. Gotowanie w takich warunkach stawało się coraz bardziej trudne, a wieczorami atakowały komary i inne krwiożercze insekty. W ostatnich dniach, a to już 8 z kolei dzień, prądu nie ma, po 12 godzin na dobę, a w innych godzinach pojawia się i niespodziewanie znika. Nie będę dodawał, że świeczki na wyspie są towarem luksusowym, nawet w kościele - oszczędzamy je wyłącznie do celów liturgicznych. Nie trzeba chyba dodawać, że temperatura w dzień przekracza 36 stopni przy wilgotności typowej dla tropiku. Położenie się do łóżka nie zdaje się na nic, bo wilgoć połączona z intensywnym potem powoduje zatapianie się w materacu. Ale to wszystko, jak zapowiada rząd, tylko przejściowe trudności...
Nie będzie też nowością, jeśli napiszę, że brakuje nam paliwa. Znowu jest ono na kwitki, kartki oraz pisemne pozwolenie Partii – Wydziału Transportu – przy obecności pana od wydziału indoktrynacji i czystości przekazu informacji. Ów okrągły, łysawy i spocony Pan siedzi za stosami teczek i ocenia czy warto przydzielić kilka przecież litrów paliwa... Jak już uda się, za pomocą grubszego banknotu przekonać smutnego pana o słuszności racji o pozyskaniu paliwa to następnie pan od transportu i komunikacji wypisuje kwitek na 5, 10 lub więcej litrów paliwa. Nie trzeba dodawać, że kolejny banknot przyśpiesza wypisywanie cennego druczku i zwiększa ilość przydzielonych litrów cennego płynu. I już po kilku godzinach kolejek jestem szczęśliwym posiadaczem kwitka na złocisty, cudowny płyn, zwany gasoliną. Tak, to wielkie szczęście dostać pisemne pozwolenie na całe 10 litrów paliwa. Teraz tylko na stację paliw, jak będzie to szczęśliwy dzień i moment, i będzie akurat paliwo, i prąd, i pan sprzedający. To jeszcze tylko dwie kolejki i za chwilę paliwo będzie nalewało się do wysychającego z pragnienia zbiornika samochodu.
Pierwsza kolejka prowadzi do pani, która przeglądając z niedowierzaniem pozwolenie na zakup paliwa leniwie sięga do szuflady i sprzedaje bon zdrapkę na paliwo według wskazanej ilości litrów. Za niewielką dopłatą udało mi się zakupić podwójną ilość zdrapek, które jeszcze nic nie gwarantują, ale następnym razem zaoszczędzą mi jednej kolejki – i tak jedno upokorzenie mniej. Następnie z dokumentem-pozwoleniem i zdrapką według wskazanych litrów, udaję się do pana w okienku, który otwierając je leniwie uśmiechnął się i dodał – widzi pan, wszystko się da załatwić! Podaję pozwolenie, które podpisane przez pana od indoktrynacji, pana od transportu i pani sprzedającej zdrapki podpisuje pan wydzielający i już po wszystkim. Mogę wypełnić dno zbiornika 15 litrami paliwa. Mała rzecz, a tak cieszy.
Tym, co najbardziej boli to masowe migracje-ucieczki z kraju. Jakiekolwiek, gdziekolwiek, jakimkolwiek kosztem. Taki wylot z wyspy to koszt czterdziestu tysięcy dolarów, aby nielegalnie przekroczyć granicę ze Stanami Zjednoczonymi. Samolotem do Nicaragui, często z przesiadką, następnie nielegalne przekraczanie granic aż do Rio Bravo – niełatwa przeprawa przez rzekę i już jest się w raju – oddanie się w ręce policji otwiera proces prośby o azyl. Podróż taka trwa co najmniej tydzień, a często o wiele dłużej. Cały ten czas w strachu, ukryciu, powierzając siebie i swoich bliskich w ręce przemytników zwanych kojotami. Wyprawa taka kosztuje lata oszczędzania, pożyczania, wsparcia rodziny zza granicy, a często starsi rodzice pozostający na Kubie muszą sprzedać cały dorobek swojego życia – tzn. telewizor, rower czy lodówkę, aby pomóc dzieciom w ucieczce z wyspy. Inną drogą jest ucieczka przesiadkowa do Europy i prośba o azyl polityczny, albo oficjalne pozyskanie wizy do jakiegokolwiek kraju.
Ten rok to największa masowa migracja w historii Kuby. A za każdą osobą stoi dramat rodziny, łzy i stres. Kuba boli... chyba już więcej niż sto razy błogosławiłem ludzi wierzących i mniej wierzących na drogę przez kraje, lasy i rzeki do obiecanej krainy szczęścia. Wielokrotnie płakałem razem z bliskimi mi parafianami, którzy ruszali w nieznane. Wielokrotnie stawałem przed dramatyczną rozmową informowania rodziców, że syn już wyjechał czy córka przekroczyła granicę. Często nawet najbliżsi nie wiedzą o planach swoich dzieci, żeby przypadkiem informacja nie wpadła w niepożądane, czerwone ręce... Wielu moich parafian jest już w USA, Hiszpanii, Portugalii, Meksyku, Chile i wielu innych miejscach... Zalani łzami opuszczali wyspę, na której nie widzą przyszłości.
Jeszcze wielu młodych ludzi, w tym niepełnoletnich, jest w więzieniach z powodu myślenia czy wyrażenia swoich opinii, wszak myślenie jest tutaj przestępstwem... Wielu już zostało uwolnionych, większość opuściła wyspę. Słuchanie historii więźniów politycznych to wstrząsające spotkania.
CZYTAJ TAKŻE: LISTY (Z MAJOWYCH „TRACCE”)
W szpitalu zmarł 12-letni dzieciak Miguelito, pojechałem z babcią odebrać jego ciało. Wysoki czarnoskóry lekarz powiedział szeptem – brakuje leków – nic nie dało się zrobić – w innym czasie czy miejscu dzieciak by żył...
Teraz garść dobrych wiadomości – udało się po czasie pandemii zrobić pierwsze diecezjalne spotkanie młodzieży – spędziliśmy radosny, diecezjalny dzień jak za dawnych przedpandemicznych lat. Wiele radości, rozmów, wspólnych planów. Zwróciłem uwagę na smutnych panów wokół katedry – było ich czternastu...
Cieszy mnie każdy moment spędzony z moją rodziną parafialną, bałagan po spotkaniach, hałasy po niedzielnej Eucharystii, bycie razem, rozmowy i śmiechy... Jest wiara w tym ludzie i idziemy razem w dobrym kierunku za Dobrym Bogiem.
Dziękuję za każde wsparcie, modlitwę, pomoc materialną i proszę o dużo modlitwy za mnie i moją rodzinę parafialną na Kubie i poza jej granicami, szczególnie za tych, którzy przekraczają granice.
Wielkie dzięki!
Wasz Adam, Bayamo