
Claudio Chieffo. Historia gawędziarza
Kilka dni temu skończyłby osiemdziesiąt lat. Dziennikarz Walter Gatti opowiada w swojej książce o piosenkarzu z Forli za pomocą genezy jego piosenek. Publikujemy kilka jej fragmentówHistoria „gawędziarza”, jak głosi jedna z jego piosenek. Nieco romantyczne określenie, które jednak dobrze oddaje postać Claudio Chieffo. Piosenkarz z Forli, który zmarł w sierpniu 2007 roku, kilka dni temu skończyłby 80 lat. Był gawędziarzem właśnie, „minstrelem Bożym”, jak często go nazywano. W swoich pieśniach – ponad stu, wykonywanych na tysiącach koncertów – opowiadał o sobie, swojej historii, epokach, które przemierzył, społeczeństwie, miłości… Przede wszystkim jednak o tym, co zmieniło jego życie: o spotkaniu z Chrystusem, pogłębionym przez przyjaźń z księdzem Giussanim. Dziś książka dziennikarza Waltera Gattiego (La ballata di Chieffo, Volonté Edizioni) odtwarza „historie tej historii” poprzez opowieści o genezie jego piosenek. Oto kilka jej fragmentów.
Pierwsze piosenki
(fragment ze stron 36–37)
Giussani jest zaraźliwy. Przekazywał swoje podejście wychowawcze innym księżom poza granicami Mediolanu (gdzie miał już dwóch najwcześniejszych przyjaciół i towarzyszy drogi, Vanniego Padovaniego i Antonia Villę), angażując w swoją przygodę urodzonego w Lecco Pigi Bernareggiego, Angelo Scolę z Varese, Sycylijczyka Francesco Ventorino i Liguryjczyka Pino De Bernardisa. Jednym z ważnych spotkań, do których doszło w tym okresie, było spotkanie księdza Giussaniego z Francesco Riccim, diecezjalnym asystentem włoskiej Akcji Katolickiej, który był również bardzo aktywny w środowisku studenckim i młodzieżowym. W Forli Ricci, wraz z kilkoma młodymi ludźmi, stworzył grupę młodziutkich wierzących, którzy wkrótce dołączyli do Młodzieży Szkolnej (GS), wzbudzającej tak wielki entuzjazm w Mediolanie. Natknął się na niego również Chieffo: „Ten ksiądz wiedział, że gram na gitarze, słyszał, jak brzdąkałem na szkolnych obozach Akcji Katolickiej. Ksiądz Ricci prowadził miesięcznik kulturalny «Il termometro». Czasami też go sprzedawałem, ale bez entuzjazmu. Pewnego wieczoru zastałem księdza Ricciego u mnie w domu. Przyszedł porozmawiać z moimi rodzicami. Zaprosić mnie na wakacje. Pojechałem i zobaczyłem, że dobrze było im razem. Byli pięknym towarzystwem”. Claudio zaangażował się w GS całkowicie i entuzjastycznie, z witalnością przybierającą również formę muzyczną. W tych czasach jedna znajoma, Gabriella Girelli (kuzynka dwóch uczniów z Forli), była pod każdym względem łącznikiem między GSinami z Mediolanu i młodymi z Forli. To właśnie Girelli powiedziała Chieffo: „Czy wiesz, że w Mediolanie jest dziewczyna pisząca pieśni religijne?”. Na co on: „Co za nonsens: jak można tworzyć pieśni religijne?”. To być może głupi pomysł, ale w każdym razie, pomyślał młody Claudio, można by spróbować. W grudniu powstała „pierwsza” piosenka jego nowego nurtu, Abbiamo suonato, ballada napisana zasadniczo przez dwie ręce, Chieffo i jego przyjaciółkę Girelli (której później zadedykował tę piosenkę), skocznym rytmie. Porzuciwszy pierwsze kompozycje o miłości i rozmarzeniu, Chieffo powierzył swoje pierwsze artystyczne narodziny szybkiej balladzie, pieśni, która prezentuje niezwykłą świadomość „przynależności” do ludu chrześcijańskiego: „Graliśmy na waszych podwórkach, / a wy nie, nie tańczyliście. / Królestwo niebieskie to człowiek, który posiał; / ziarno wyrosło i stało się drzewem”. Suchy, krótki tekst (w sumie 600 taktów, ale jeśli usunie się powtarzające się „refreny”, liczba znaków zmniejsza się do 252: pozostaje istota, sedno, kwintesencja), z odniesieniami do Ewangelii i tempem, które częściowo przypomina niektóre psalmy i litanie wywodzące się z tradycji religijnej, a częściowo odzwierciedla sposób wezwania i odpowiedzi negro spirituals (pieśni tworzonych przez czarnoskórych niewolników – przyp. tłum.). Krótko mówiąc, 17-letni chłopak z Emilii Romanii napisał piosenkę wyrażającą naiwną i zaskakującą „społeczną” samoświadomość. Nie mówił o sobie, jak zwykł to robić nastolatek, ale o „nas”, jakby był to głos wspólnego odczuwania. To był początek jego podróży, a jeśli chodzi o pieśń religijną, było to małe ziarno, które – wraz z tym już zasadzonym przez Adrianę Mascagni – doprowadzi do niepozornego, ale odczuwalnego wstrząsu w muzycznej scenerii (religijnej czy liturgicznej).
W międzyczasie Claudio zdobył się na odwagę, by dać do posłuchania piosenkę Abbiamo suonato swojemu kręgowi studenckiemu i Francesco Ricciemu, który powiedział mu, żeby kontynuował. Wtedy Chieffo rzucił się w wir pisania. „W tym czasie Claudio z entuzjazmem zaangażował się w doświadczenie z Gioventù Studentesca – wspomina Stefano Chieffo – wciąż się z nimi spotykał, nawet po kolacji, i zawsze ze swoją gitarą. W pewnym momencie mój ojciec zabronił mu wychodzić z gitarą, więc znaleźliśmy sposób na potajemne zorganizowanie się: on wychodził, a ja wyrzucałem instrument przez okno. Tata był dość wkurzony i zawsze byłem przekonany, że myślał, iż zostanie księdzem, jeśli będzie za dużo przebywał w katolickim środowisku…”.
Moje serce jest zranione
(fragment ze stron 225–226)
Był 17 stycznia 2004 roku, kiedy Claudio zabrał swoją torbę i wsiadł na lotnisku Malpensa do samolotu lecącego do Foz do Iguaçu (miasto w Brazylii – przyp. red.). Było to miejsce wakacyjnego wypoczynku dla wspólnoty chilijskich rodzin z Paragwaju oraz kilku Brazylijczyków. „W Paragwaju przebywał od dłuższego czasu ksiądz Alberto Bertaccini – opowiada Marta Chieffo – kapłan z Forli, który dobrze znał Claudio. Zaprosili go więc na wieczór pieśni w środku ich wakacji jako gest słuchania i dawania świadectwa”. Claudio spędził kilka dni z około setką „południowoamerykańskich przyjaciół”, zobaczył piękno wodospadów Iguacu i wrócił, zrobiwszy kilka tysięcy zdjęć. Minęło siedem tygodni i 11 marca o 7:35 rano w Madrycie rozpętało się piekło. Stacjami Atocha, El Pozo i Santa Eugenia wstrząsnęła eksplozja tuzina plecaków wypełnionych materiałami wybuchowymi. Był to atak dżihadystów, choć początkowo spekulowano również, że zaangażowani byli Baskowie z Eta. W stolicy Półwyspu Iberyjskiego mieszkał Paulino Carrascosa, obecnie 54-letni muzyk, absolwent klasy fletu w Konserwatorium w Madrycie, z dużym doświadczeniem w dyrygenturze chóralnej. Te tragiczne dni wspomina w następujący sposób: „To było coś przerażającego, ponieważ pomyśleliśmy, że każdy z nas mógł tam się znaleźć w tamtych chwilach. Konsekwencja była bardzo ważna ze względu na poczucie przemijalności życia, które te wydarzenia nam przekazały. Natychmiast pomyśleliśmy o możliwości zorganizowania, jako wspólnota CL w Madrycie, wielkanocnej Drogi Krzyżowej właśnie w Atocha, jako wyraz naszego wspólnego smutku”. Podobnie jak wszyscy inni, Chieffo był oszołomiony. A potem coś „drgnęło” w tym głębokim miejscu, w którym rodzą się piosenki. Marta opowiada: „Natychmiast zaczął coś pisać, nie chciał, aby ta tragedia przeszła bez śladu. Chciał zatrzymać ten moment i zamienić go w nadzieję”. Zaczął szkicować linię melodyczną, a w ciągu kilku następnych dni skontaktował się ze swoimi przyjaciółmi z CL w Madrycie i rzucił im pomysł: spotkajmy się i napiszmy piosenkę. Wszystko to w przeciągu kilku dni: „Pewnego dnia zadzwonił do mnie Rafa Andreo – kontynuuje Paulino – który był naszym gitarzystą, i powiedział mi: słuchaj, Claudio chce przyjechać do Madrytu, ponieważ musi napisać melodię zaadresowaną do Panny Maryi po ataku, co ty na to? Powiedzieliśmy mu, że czekamy na niego. Nie do końca rozumieliśmy, co chce zrobić, ale z tego, co nam powiedział – napiszmy razem modlitwę o pokój – brzmiało to interesująco”.
CZYTAJ TAKŻE: Z zapartym tchem w obliczu tajemnicy
19 marca Chieffo wsiadł w Bolonii do samolotu lecącego do stolicy Hiszpanii. Spotkanie z hiszpańskimi muzykami odbyło się w domu Rafy w Villanueva de la Cagnada, około trzydziestu kilometrów na zachód od stolicy. Byli tam Paulino, gitarzysta Rafa i Gonzalo Santa Maria Pico, ekspert w dziedzinie filologii hiszpańskiej i autor utworów muzycznych, zaproszony ze względu na jego hipotetyczną zdolność do przekształcania intuicji włoskiego autora piosenek w dającą się zaśpiewać metrykę. „Tuż po przyjeździe Claudio powiedział nam, że ma już w głowie melodię – kontynuuje Paulino – i tak w sobotnie popołudnie pracowaliśmy przez cztery lub pięć godzin, osiągając wieczorem bardzo zaawansowane stadium piosenki. Miał pomysł na refren, powiedział nam, co miał na myśli jeśli chodzi o zwrotki, a Gonzalo próbował stworzyć tekst zawierający całe napięcie, które Claudio próbował nam przekazać. Korygował, mówił, co się udało, a co można ulepszyć. Dopóki nie przestaliśmy z powodu zmęczenia…”. Praca zakończyła się w niedzielę rano: powstała piosenka Reina de la Paz.
„Mam zranione serce – mówi piosenka – daj mi pocieszenie”. Jest to prosta melodia, liniowa, śródziemnomorska, która w swojej prostocie porusza struny serca. I mówi to wszystko, będąc w miejscu bólu, Madrycie, z jego łzami, wypatroszonymi stacjami i rozszarpanymi ofiarami. To był krótki wyjazd. Po trzech dniach Chieffo był już w domu. Carrascosa mówi bez ogródek: „Chciał po prostu skomponować z nami tę piosenkę. Nic więcej. Stworzyć ją z nami, reprezentującymi cały naród hiszpański”. 9 kwietnia wspólnota CL w Madrycie zaproponowała Drogę krzyżową w miejscu zamachów. Jedną z pieśni wykonanych podczas tego religijnego momentu była Reina de la Paz:
Królowo Pokoju,
Królowo Pokoju,
Mam zranione serce:
Przynoszę je Tobie,
Zawierzam je Tobie,
Któraś cierpiała z powodu swojego Syna.
Matko Dziewico, błagam Cię,
Pozwól mi zwrócić moje oczy na Ciebie,
Królowo Pokoju, proszę Cię,
Daj nadzieję mojemu bólowi.