
Niebo Flannery
Krótkie życie, oszczędny styl zagłębiający się w rzeczywistości. Benedetta Centovalli pomaga na nowo odkryć Flannery O’Connor, jedną z najwybitniejszych amerykańskich pisarek okresu powojennego, w stulecie jej narodzinMając sześć lat, Flannery O’Connor (1925–1964) uczyła kurczaka chodzić tyłem. Ekipa telewizyjna z Nowego Jorku udała się do Savannah w stanie Georgia, aby sfilmować to zdarzenie, lecz niestety tego dnia zwierzę nie potrafiło chodzić tyłem. Materiał filmowy został zmontowany od tyłu. Wiele lat później, opowiadając o tym wydarzeniu, pisarka powiedziała: „Wiem na pewno, że to był najważniejszy moment mojego życia. Wszystko inne było obniżaniem się”. Jakby chciała powiedzieć: skoro wszystko jest możliwe, to ironia jest głównym filtrem. Urodzona w katolickiej rodzinie irlandzkiego pochodzenia zaczęła pisać swoje pierwsze opowiadania na studiach. W wieku dwudziestu lat przeprowadziła się najpierw do Iowa City, aby studiować pisanie kreatywne, następnie do Yaddo, gdzie zetknęła się z amerykańskim światem intelektualnym, a w końcu do stanu Nowy Jork, gdzie zamieszkała u przyjaciół Fitzgeraldów w Connecticut. Początek tocznia rumieniowatego, choroby, która wcześniej w młodym wieku zabrała jej ojca, zmusiła ją do powrotu na rodzinną farmę w Milledgeville w stanie Georgia, gdzie zajmowała się nią matka. Zmarła w wieku zaledwie 39 lat. Codzienna msza św. o świcie, pisanie rano i hodowanie ukochanych pawi wyznaczały rytm jej dnia. Bohaterami dwóch jej powieści (Mądrość krwi i Gwałtownicy porywają Królestwo Boże, polecanej wspólnotom CL jako lektura na lato, zob. Andrea Fazioli, Głód życia), a także 39 opowiadań, są bandyci, mordercy, kalecy i nieudani kaznodzieje. Człowieczeństwo na krawędzi, za pośrednictwem którego O’Connor opowiada o odwiecznym wyborze, przed którym staje każdy człowiek: zaakceptować lub odrzucić spotkanie z niezgłębioną tajemnicą prawdy. W setną rocznicę urodzin pisarki Meeting w Rimini poświęci jej jedno ze swoich codziennych spotkań w Book Corner, a Centrum Kultury w Mediolanie zorganizowało dwie konferencje pod kuratelą Benedetty Centovalli, redaktorki, krytyka literackiego i wykładowcy Uniwersytetu Państwowego w Mediolanie. Będzie ona gościem Meetingu w Arena „Tracce”, a teraz rozmawiamy z nią na temat autorki uważanej za jedną z najlepszych amerykańskich pisarek okresu powojennego.
Kiedy i w jaki sposób „spotkała” Pani Flannery O’Connor?
Około trzydziestu lat temu zaczęłam współpracować jako nauczycielka ze szkołą pisania – wówczas nazywała się „Warsztat opowieści”, a później przyjęła imię amerykańskiej pisarki – działającą przy Centrum Kultury w Mediolanie, którą prowadził Luca Doninelli. To on zapoznał mnie z O’Connor. Jej styl pisania od razu zrobił na mnie wrażenie: suchy, zwięzły, z nagłymi zmianami kierunku. Załóżmy, że na początku była to lektura techniczna, którą czytałam jako nauczycielka, nieprzypadkowo jednak Opowiadania O’Connor, wraz z Raymondem Carverem, stanowią w istocie wzór do naśladowania dla szkół pisarskich. Następnie, za namową Luki – pisarza, który moim zdaniem najbardziej zbliżył się do O’Connor – ponownie przeczytałam jej dzieła. I wtedy otworzył się przede mną „świat” Flannery.
Spróbujmy wejść do tego świata.
Zacznę od Pelargonii, jej pierwszego opowiadania, które doczekało się kilku wersji: pierwszą napisała na potrzeby swojej pracy magisterskiej na kierunku sztuk pięknych na Uniwersytecie w Iowa, a ostatnią na krótko przed śmiercią, co moim zdaniem stanowi dowód spełnienia się jej myśli filozoficznej. W nowojorskiej kamienicy codziennie starszy pan czeka, aż nieznajomy postawi doniczkę z pelargonią na parapecie okna przed jego domem. Wokół tego oczekiwania toczy się życie starca, który wcześniej żył spokojnie w małym miasteczku na Południu ze swoim „czarnym” przyjacielem-pomocnikiem, a teraz znalazł się tam – niemal siłą zawieziony przez swoją córkę, do tego dużego, nieznanego i tak „dziwnego” miasta – czekając na tę małą, lekko zabiedzoną roślinkę, czekając, aż coś się wydarzy. Tajemnica rzeczywistości objawia się w konkretności tej pelargonii: czasami nieistotny szczegół rzuca światło na historię. To właśnie objawienie absolutu pozwala nam uchwycić „ukradkowe spojrzenie” Łaski. Jak napisała O’Connor: „Tematem mojej twórczości jest działanie Łaski na terytorium w dużej mierze będącym w posiadaniu diabła”.
Na „terytorium diabła”, w opowiadaniach Flannery O’Connor, główni bohaterowie są bandytami, rozpustnikami, a na kartach jej książek roi się od przemocy.
To rzeczywistość jest obecna w jej książkach, ale historia sama w sobie nie znajduje się w centrum jej zainteresowania. O’Connor dostarcza czytelnikowi wszystkich elementów potrzebnych do tego, by zobaczył drogę Łaski przyjętej lub odrzuconej. Pokazuje, jak myśli postać i co postanawia zrobić ze swoim życiem. I aż do ostatniego słowa nie chodzi o ukierunkowanie na zakończenie historii, ale o to, co dzieje się z bohaterami. Jak w ostatnich wersach Pleców Parkera: „Z miotłą w garści Sara Rut spojrzała w stronę pekanowego drzewa i oczy jej stwardniały jeszcze bardziej. Obadiach Elihue oparty o pień drzewa płakał jak małe dziecko” (F. O’Connor, Plecy Parkera, w: tejże, Kulawi wejdą pierwsi i inne opowiadania, Poznań 1994, s. 150). Jest to nieruchomy obraz, jej styl momentami przypomina film. Nie jest przypadkiem, że jedno z arcydzieł reżysera Johna Hustona, Wise Blood (Mądrość krwi), oparte jest na jej powieści o tym samym tytule. O’Connor bardzo inspirowała kino także swoimi opowiadaniami.
Jej styl narracji określano jako suchy i zwięzły. Sposób pisania, który wymierza cios czytelnikowi…
Albo stawia go pod ścianą. Flannery ciska czytelnikowi w twarz złożoność rzeczywistości, docierając do najgłębszego punktu człowieczeństwa – i w tym tkwi jej geniusz stylistyczny – poprzez filtr ironii i groteski. Weźmy na przykład jedno z najsłynniejszych opowiadań, zatytułowane Trudno o dobrego człowieka – tytuły mówią wszystko – opowiadające historię spotkania zbiegłego bandyty, „co się przezwał Niezgodą” (F. O’Connor, Trudno o dobrego człowieka, w: tejże, Kulawi wejdą pierwsi i inne opowiadania, dz. cyt., s. 95), z rodziną przebywającą na wycieczce. Babcia staje się przyczyną tragedii, rozpoznając go po przeczytaniu o zdarzeniu w gazecie. Pod koniec surrealistycznej rozmowy widzi twarz mężczyzny obok swojej, ściągniętą, jakby miał się rozpłakać, i mówi do niego: „Ależ ty jesteś jednym z moich maleństw. Jednym z moich rodzonych dzieci” (tamże, s. 118). Wyciąga rękę i dotyka jego ramienia. Niezgoda odskakuje, jakby ukąsił go wąż, i strzela do niej. Następnie odkłada broń, zdejmuje okulary i zaczyna je czyścić. Po tym następuje niezapomniana kwestia Niezgody: „Byłaby z niej nawet dobra kobieta (…), gdyby ktoś do niej częściej strzelał” (tamże, s. 119).
Zapiera dech w piersiach.
W jej twórczości nie ma miejsca na żadnego rodzaju moralizm ani retorykę. Nigdy nie można w pełni utożsamić się z bohaterami. O’Connor pozostawia czytelnika wobec otwartej rozgrywki, dlatego też czytelnik nigdy nie ma dość czytania jej ponownie. Jesteśmy zmuszeni przejrzeć się w tym ślepym człowieczeństwie stojącym na skraju przepaści, które na próżno szuka zbawienia poza sobą, ryzykując, że nie rozpozna daru Łaski. Budzi odwieczne pytania, ponieważ dotyczą zbawienia i potępienia. Kwestią ukrytą we wszystkim opowiadaniach jest odwieczny wybór, przed którym staje każdy człowiek: czy przyjąć, czy odrzucić spotkanie z możliwością objawienia ostatecznego sensu życia.
Co zostało jej objawione we Wcieleniu.
Powiedziałabym: rozpoznała i zaakceptowała spotkanie z Łaską. Jej powieści i opowiadania są tak głęboko zakorzenione w jej wierze, że sama mówi: „Piszę w taki sposób, w jaki piszę, ponieważ jestem (a nie mimo tego, że jestem) katoliczką”. W A Prayer Journal („Dzienniku modlitwy”), który pisała w wieku 21 lat, w latach 1946–1947, ujawnia się napięcie, które ją ożywiało: „Kochany Boże, ten wieczór nie jest rozczarowaniem, ponieważ dałeś mi opowieść. Nie pozwól mi myśleć, drogi Boże, że jestem kimś innym niż narzędziem Twojej opowieści – tak jak jest nim maszyna do pisania dla mnie”. Albo: „Kochany Boże, pomóż mi zostać artystą. Proszę, niech to prowadzi do Ciebie”.
Wiara konkretna, wolna od moralizmu.
Odnośnie do tego istnieje pewien epizod, opowiedziany w jednym z jej listów, który daje dobre wyobrażenie o tym. Podczas jednej z dyskusji Flannery odpowiedziała pewnej kobiecie, która uważała Eucharystię jedynie za symbol: „Cóż… skoro to symbol, może pani śmiało iść do piekła”. Albo gdy pisze: „Kto nie wie wszystkiego, nie może być ateistą. Tylko Bóg jest ateistą. Diabeł jest największym wierzącym i ma swoje powody”.
W prawdziwym stylu Flannery. Rozmawiałyśmy o pytaniach, jakie to rodzi. Czy w tym tkwi jej aktualność?
Z pewnością. Potrafiła czytać, dostrzegać – jak wszyscy wielcy pisarze – w swojej teraźniejszości nadchodzący czas. Przede wszystkim dzisiejsza Ameryka, tak bliska tej, którą opisywała tak bezlitośnie i bez pobłażliwości w swoich opowieściach. Chociaż – widzę to, gdy nauczam – że młodzi ludzie mają trudności z czytaniem jej opowiadań, a tym bardziej powieści.
CZYTAJ TAKŻE: Życie po bombie
Dlaczego?
Jest coś jeszcze bardziej ukrytego w jej twórczości literackiej. Flannery tworzy mechanizm narracyjny, w którym postacie zmieniają się w trakcie opowieści, a czytelnik musi się napracować, natrudzić, aby nadążyć za tą przemianą. Dziś nie jesteśmy już przyzwyczajeni do przeprowadzania głębokich powiązań między tym, co nie zostało powiedziane wprost. Wolimy historie, które są ujawnione, ale nie odkrywcze, podczas gdy w jej przypadku na ujawnienie trzeba sobie zasłużyć. Ujawnienie jest zdobyczą tych, którzy czytają jej opowieści z pasją i uwagą. Czy jest coś bardziej interesującego i angażującego niż to? Jestem pewna, że jeśli młodzi ludzie będą czytać jej opowieści, odniosą z tego wielką korzyść.#Ślady