
Życie po bombie
Hematolog Masao Tomonaga, który przeżył eksplozję w Nagasaki, poświęcił się badaniu i leczeniu skutków promieniowania jądrowego: „To nieludzka broń. Pokój zależy od tego, co tkwi w naszych myślach”Bomba zrzucona nad Hiroszimą uderzyła w ziemię po zaledwie 34 sekundach, zamieniając miasto w cichą pustynię. Po oślepiającym świetle nastąpiła fala gorąca o temperaturze 60 milionów stopni Celsjusza, która doprowadziła do wyparowania ludzi, roślin i zwierząt. Następnie fala uderzeniowa zrównała z ziemią wszystko, co przetrwało skwar. 6 sierpnia 1945 roku zginęło 150 tysięcy ludzi, a trzy dni później druga eksplozja nuklearna w Nagasaki pochłonęła kolejne 73 tysiące ofiar. Ci, którzy uniknęli tej zagłady, nazywani są hibakusha. Mężczyźni i kobiety, którzy dziś mają co najmniej 80 lat i których opowieści ujawniają jasne wspomnienia, jakby przechowywali je tylko po to, aby je nam podarować. Za pośrednictwem swoich słów przekazują nam blizny, które do dziś nękają ich ciała i dusze: okaleczenia fizyczne, traumy psychiczne, białaczka i izolacja społeczna. Cierpienie, które zjednoczyło ich do tego stopnia, że zapragnęli zbudować wspólny dom. Stowarzyszenie nazywa się „Nihon Hidankyo” (pol. Japońska Konfederacja Organizacji Ofiar Bomb Atomowej i Wodorowej) i zostało założone w 1956 roku w celu ochrony ich praw, ale przede wszystkim w celu ochrony ich historii. Mimo swojego wieku wielu hibakusha nadal podróżuje po świecie i walczy o rozwój ludzkości bez broni jądrowej.
Zaangażowanie to zapewniło „Nihon Hidankyo” Pokojową Nagrodę Nobla w 2024 roku, wręczoną w Oslo współprezydentowi Toshiyuki Mimaki. Mając 83 lata, będzie on gościem kolejnego Meetingu w Rimini wraz z innym hibakusha, doktorem Masao Tomonagą, honorowym prezesem szpitala Czerwonego Krzyża w Nagasaki i hematologiem, który poświęcił całe swoje życie badaniu wpływu promieniowania jądrowego na zdrowie ludzi. „To jest Masao Tomonaga, a to ja” – powtarza na końcu opowieści o tym, do czego doprowadziło go życie. Jakby na potwierdzenie, że nawet całkowite zniszczenie nie jest w stanie unicestwić tego żywotnego nasienia, które czyni nas ludźmi i uzdalnia do bezgranicznego zaufania bliźniemu.
Doktorze Tomonaga, miał Pan dwa lata, gdy zrzucono bombę na Nagasaki. Czy ma Pan jakieś wspomnienia?
Wspomnienia z tamtego 9 sierpnia należą do mojej mamy. Tego ranka leżałem w łóżku, ponieważ miałem ciężką anginę i gorączkę 40°C. Nasz dom, oddalony od epicentrum o około trzy kilometry, zbudowany w całości z drewna, zawalił się w ciągu sekundy. Na szczęście część dachu tuż nad moim łóżkiem pozostała i mnie chroniła. Mojej matce udało się wydostać mnie stamtąd bez szwanku i uciec, zanim rozprzestrzeniły się płomienie, które miały doprowadzić do zniszczenia całego obszaru w ciągu 15 minut. Znaleźliśmy schronienie w świątyni, gdzie spędziliśmy noc i gdzie dostaliśmy dwa onigiri, tradycyjne japońskie kulki ryżowe. Następnego ranka, ponieważ z dworca Nagasaki wciąż odjeżdżały pociągi, moja matka wsiadła do jednego z nich i pojechała do Omury, swojego rodzinnego miasta. Mieszkaliśmy tam przez cztery lata.
A Pana ojciec?
Mój ojciec był lekarzem wojskowym i w tym czasie służył w bazie lotniczej na Tajwanie. Myślał, że nie żyjemy. Dopóki miesiąc później nie dostał listu od mojej matki. Po półtora roku wrócił do domu i podjął na nowo pracę w swoim starym szpitalu w Nagasaki. W wyniku wybuchu bomby zginęło wielu lekarzy, a na nim od razu spoczął wielki ciężar odpowiedzialności. Jego działalność koncentrowała się w szczególności na Oddziale Chorób Wewnętrznych, ponieważ cztery lata po wybuchu nuklearnym u dzieci w wieku 7–8 lat zaczęły rozwijać się liczne przypadki białaczki. Były to pierwsze długotrwałe skutki promieniowania. W tamtych czasach była to choroba śmiertelna. Umierałeś w ciągu miesiąca lub roku, nie było lekarstwa. Mój ojciec był jednym z pierwszych, którzy opublikowali badania dotyczące związku między radioaktywnością a proliferacją komórek białaczkowych.
Pana ojciec pracował w tym samym szpitalu co Sługa Boży Paul Takashi Nagai. Czy kiedykolwiek Panu o nim opowiadał? Czy go poznał?
Oczywiście. Przyjaźnili się od młodości, ponieważ grali w tej samej drużynie koszykówki. Po wojnie, gdy mój ojciec wrócił do Japonii, zastał doktora Nagaia cierpiącego na przewlekłą białaczkę. Poprosił on mojego ojca, aby go leczył, a on zajmował się nim aż do 1951 roku, w którym to doktor Nagai zmarł. Ale to nie wszystko…
Proszę nam opowiedzieć.
Kiedy moja rodzina mieszkała w Omurze, doktor Nagai poprosił nas, abyśmy przyjęli jego syna Makoto. Chciał, aby spędził trochę czasu z dala od zniszczeń dokonanych w Nagasaki, w spokojniejszym otoczeniu. Był osiem lat starszy ode mnie i dorastaliśmy razem jak bracia. Dobrze pamiętam doktora Nagai, który przyjeżdżał do nas do domu raz w miesiącu, by odwiedzić Makoto. Chciał wiedzieć wszystko o naszym zdrowiu i nauce w szkole. Nie mam bardziej szczegółowych wspomnień, byłem mały. Dopiero jako dorosły przeczytałem wszystko, co napisał. Nauczyłem się od niego bardzo wiele na polu medycznym, ale przede wszystkim od jego głębokiej i niezachwianej wiary w Boga.
Pan również postanowił zostać lekarzem-badaczem…
Prowadziła mnie z pewnością wielka postać mojego ojca, ale było w tym coś jeszcze. Białaczka, która nadal bardzo często dotykała moich rówieśników, wywoływała u mnie wielki niepokój. Ja też bałem się, że zachoruję. Tak naprawdę my, ludzie żyjący tak blisko epicentrum, byliśmy skazani na zachorowania na raka. Jednak prawdopodobnie wzgórze za naszym osiedlem, mimo że zostało zniszczone przez eksplozję, stanowiło dla nas ochronę. Widocznie nie była mi pisana białaczka, ale prowadzenie nad nią badań, dlatego zostałam hematologiem.
Na czym koncentrowały się Pana badania?
Kontynuowałem badania nad białaczką i innymi potencjalnie złośliwymi chorobami związanymi z promieniowaniem jądrowym. Po szczycie zachorowań wśród dzieci w połowie lat 60., nastąpił wzrost zachorowań również wśród dorosłych w wieku 30–40 lat. Codziennie, w razie każdego nowego przypadku, pobierałem próbki szpiku kostnego do obserwacji mikroskopowej. Pozwalało mi to na postawienie diagnozy i sklasyfikowanie także rodzaju choroby. Przez 15 lat robiłem właśnie to. Następnie w latach 80. zaobserwowaliśmy nowy rodzaj białaczki – zespół mielodysplastyczny – dotykający populację osób starszych. Oznacza to, że skutki bomby nie ustają przez całe życie człowieka, są trwałe. Dowody te przedstawiłem przy okazji wręczenia Pokojowej Nagrody Nobla „Nihon Hidankyo” w Oslo w grudniu ubiegłego roku.
A co ze skutkami psychologicznymi? Czy są jakieś dowody na trwały uraz?
Dzięki systemowi oceny składającemu się z testów i skal, opracowanemu przez Światową Organizację Zdrowia, w 1995 roku udało się ocenić wpływ, jaki dwie eksplozje miały na zdrowie psychiczne osób, które je przeżyły. Pięćdziesiąt lat po traumatycznych wydarzeniach wszyscy zgłaszali objawy: depresję, problemy z bezsennością, natrętne i powracające myśli, lęk, wycofanie, trudności w relacjach osobistych. Podobnie jak w przypadku efektów fizycznych, również w przypadku efektów psychologicznych punktacja rosła wraz ze zmniejszaniem się odległości od epicentrum. To pokazuje, że broń ta jest naprawdę nieludzka, w takim znaczeniu, że zmienia człowieka pod każdym względem.
Czy jest to trauma, która jest również przekazywana z pokolenia na pokolenie?
Konsekwencje traumy psychicznej, zwłaszcza jeśli jest ona ciężka lub długotrwała, mogą być przekazywane z pokolenia na pokolenie poprzez mechanizmy epigenetyczne. Oznacza to, że traumatyczne przeżycia mogą pozostawić biologiczny ślad w genach, wpływając na zdrowie psychiczne i zachowanie kolejnych pokoleń, nawet w przypadku braku bezpośredniego traumatycznego doświadczenia. Jest to zjawisko, które wciąż badamy. Badania genetyczne nad parami rodzic-dziecko trwają, jednak zanim wnioski zostaną poparte dowodami naukowymi, upłynie jeszcze kilka lat.
Nadal podróżuje Pan po świecie, zarówno uczestnicząc w konferencjach naukowych, jak i poznając nowe pokolenia. Często powtarza Pan, że są one „kluczem”. Dlaczego? Czym mogą się różnić od pokolenia, które użyło bomby atomowej?
Ludzkość żyje wewnątrz historii, która jest drogą. Nie jest skazana na to, aby powtarzać się w ten sam sposób w kółko. Mamy możliwość uczyć się na wielkich błędach tych, którzy byli przed nami. My, hibakusha, wkrótce znikniemy, ale nie głęboka trauma, która wywróciła nasze życie do góry nogami, jeśli ktokolwiek o niej będzie pamiętać. Musimy być coraz bardziej świadomi tego, co się wydarzyło.
Co się dzieje podczas tych spotkań?
Opowiadam swoją historię i na końcu zawsze jest wiele pytań. Kilka tygodni temu w Cambridge pewna uczennica szkoły podstawowej zapytała mnie, czy nadal czuję złość w stosunku do Amerykanów i ogólnie do ludzi Zachodu, którzy sprawili tak wiele cierpienia mojemu narodowi. Odpowiedziałem: „Nie, już nie. Już minęły mi te uczucia. Myślę, że tak jest w przypadku wszystkich Japończyków. Nie ma nienawiści do tych, którzy wyrządzili nam tak wiele krzywdy, również dlatego, że po wojnie i głodzie, który po niej nastąpił, udało nam się podnieść dzięki ich pomocy. Ta sama ręka, która nas uderzyła, wspierała nas w długiej drodze odbudowy. Teraz odczuwam tylko ból i wstyd za ten świat, gdzie wyścig do zbrojeń atomowych nie ma końca”. Powiedziałem jej również, że jej pytanie jest kluczowe, ponieważ pokój zależy od tego, co tkwi w naszych myślach. Nawet dzieci to rozumieją.
CZYTAJ TAKŻE: Głód życia
W wywiadzie jeden z hibakusha z Hiroszimy powiedział, że „pokój zaczyna się tam, gdzie istnieje serce zdolne zrozumieć ból innych”…
Jest to całkowita prawda. Pokój jest możliwy, jeśli moje serce jest zdolne cię odczuwać. Dlatego jestem zainteresowany rozmową z tobą. Tak rodzi się dialog. Ta odpowiedź przywodzi na myśl słowa, które doktor Nagai powtarzał w ostatnim okresie swojego życia tym, którzy go odwiedzali: „Kochaj bliźniego swego. Kochaj go takim, jaki jest”. Wydaje mi się, że jest to fundament chrześcijaństwa. To najkrótsza droga do świata, który nie chce ulec samozagładzie. To jest droga pokoju.