Soboty na pustyni
Gest charytatywny w obozie Beduinów pośród wydm Judei. Tysiące pytań dzieci. I nieoczekiwana odpowiedźPustynia Judzka, ziemia jałowa i wroga w całym tego słowa znaczeniu. Niedobór wody, ostre skały i burze piaskowe utrudniają życie. A tym bardziej osiedlenie się. Mimo to żyje tu półkoczownicza społeczność Beduinów z plemienia Dżahalin, którzy uważają tę nieznaną część świata za swój dom. Przed powstaniem państwa Izrael ci muzułmańscy pasterze osiedlili się na pustyni Negew. Następnie zostali zmuszeni do przeniesienia się na Zachodni Brzeg Jordanu, na tereny pomiędzy Ramallah, Wadi Kelt i Jerozolimą. Obszar, który po wojnie sześciodniowej stał się (w roku 1967 – przyp. red.) strategiczny dla budowy dużej izraelskiej osady Ma’ale Adumim. Presja wywierana na Dżahalinów z biegiem czasu wzrosła: izraelskie prawo zabrania im budowania stałych osiedli i zostają odcięci od wszelkiej głównej infrastruktury.
„Mieszkają w wioskach zbudowanych z blaszanych baraków. W nielicznych przypadkach, gdy budowali domy lub szkoły na betonowych fundamentach, niszczono je im. Niepewna i bardzo prosta egzystencja, związana z hodowlą owiec i małymi uprawami. Dostęp do wody jest tak samo ograniczony jak dostęp do elektryczności czy edukacji. Do 7 października 2023 roku mężczyźni pracowali w dużej izraelskiej osadzie, ale teraz zostali bez pracy i sytuacja się pogorszyła”. Opisuje ją siostra Cecilia Sierra Salcido, misjonarka ze zgromadzenia kombonianek stacjonująca w Betanii. Uczennice świętego Daniela Comboniego – pierwszego katolickiego biskupa Afryki Środkowej, uważanego za jednego z największych misjonarzy Kościoła – od dawna pozostają w przyjacielskich relacjach z Beduinami: towarzyszą im, wspierając w kształceniu kobiet i dzieci oraz poprzez mikroprojekty rolnicze.
Zakonnice obecne są zarówno w Izraelu, jak i na Terytoriach Palestyńskich. Rok temu, podczas dorocznej mszy św. ku czci Maryi Królowej Palestyny, której przewodniczył patriarcha Pierbattista Pizzaballa, siostra Cecilia poznała Danielę i Clarę. Daniela jest Memor Domini mieszkającą w Jerozolimie, odpowiedzialną za część archeologiczną Muzeum Ziemi Świętej. Rok temu wraz z innymi przyjaciółkami z Ruchu – najpierw z Clarą, a teraz z Alessandrą i Marią – zaprzyjaźniła się z siostrami komboniankami i rozpoczęła gest charytatywny w wioskach Dżahalinów. Jak to możliwe? Jako pierwsza odpowiada Daniela. „Po 7 października 2023 roku, wraz z wybuchem wojny w Strefie Gazy, w Jerozolimie zapanował i nadal panuje ciężki klimat nienawiści i przemocy. Dla mnie udział w geście charytatywnym był niczym możliwość zaczerpnięcia ponownie świeżego powietrza, oparciem głowy na ramieniu przyjaciela i znalezieniem się w jego objęciach. Obraz Jana opierającego głowę na piersi Jezusa jest chyba najbardziej odpowiedni. Patrząc, jak działają siostry kombonianki, jak słuchają, jak kochają, odczułam potrzebę przebywania z nimi i podążania za miłosierną miłością, którą w nich widzę. To, co dzieje się w te soboty na pustyni, jest Chrystusem uobecniającym się dla mnie w bezinteresowności. A jedyne, o co mnie prosi, to to, żebym tam była, żebym była z Nim”.
Wszystko dzieje się poprzez bardzo konkretną bliskość. Dzień gestu charytatywnego rozpoczyna się bardzo wcześnie: w sobotę budzą się o 5:30 i wyruszają z Jerozolimy do Betanii, gdzie znajduje się franciszkańska parafia pod wezwaniem Łazarza, Marty i Marii. „Tam odmawiamy jutrznię i uczestniczymy we mszy św. Po śniadaniu przygotowujemy się do zajęć, które przeprowadzimy z maluchami i kobietami, a potem wyruszamy, żeby odwiedzić cztery lub pięć beduińskich wiosek”. Jako pierwsze wybiegają im na spotkanie dzieci: są boso, ale najwyraźniej im to nie przeszkadza. Cieszą się, że są z nimi te kobiety, które przybyły z daleka i które czasem czule nazywają mamami lub ciociami. Mężczyźni witają je z szacunkiem, kobiety gotują im proste dania z mięsa lub ryżu na znak gościnności. I tak dzień mija pośród zabaw i lekcji angielskiego.
„Podziwiam ich – wyznaje Daniela – ponieważ pozostają w głębokiej więzi z Tajemnicą, naprawdę zmysł religijny jest czymś zakorzenionym w człowieku, jak mówił nam ksiądz Giussani. Beduini nigdy nie mogliby zamieszkać w mieście, ponieważ są związani z naturą, z rozgwieżdżonym niebem…, nie mogą z tego zrezygnować. Mają oczy szeroko otwarte na Tajemnicę. Oczywiście, że nie są szaleni: ich ubogie domy, choć zbudowane z blachy, tak czy inaczej są budowane najlepiej, jak potrafią. Starają się, aby było w nich przytulnie, aby zimą chroniły przed zimnem, a latem przed piaskiem i słońcem. Jednak te ludy mają niesamowitą zdolność adaptacji i pozostają całkowicie dyspozycyjne wobec tego, co stawia przed nimi rzeczywistość”.
Dżahalini doświadczyli wielu niesprawiedliwości, ale współdzielenie ich dni, jak twierdzi Daniela, jest bezcennym bogactwem. „Jakiś czas temu w niektórych wioskach urodziły się nowe dzieci. Zakonnice, które są świetne w tym, co robią, i mówią po arabsku, przyniosły prezenty, aby uczcić to wydarzenie. Wszyscy byli bardzo podekscytowani! Są to szczególne chwile mówiące o wdzięczności za możliwość współdzielenia życia w jego najradykalniejszym znaczeniu”. Opowiada też o małej dziewczynce, która pozostała w jej sercu.
Ma na imię Amal, co po arabsku oznacza „nadzieja”. Urodziła się z zespołem Downa, przeszła siedem lub osiem operacji serca i jest najmłodsza z dziewięciorga rodzeństwa. „Jakże troskliwie wszyscy się nią opiekują. Obsypują czułościami od rana do wieczora – mówi Daniela. – I tak samo jest z innym dzieckiem urodzonym z rozszczepem kręgosłupa. Te dzieci są kruche, ale nigdy nie zostają zepchnięte w kąt! Raczej znajdują się w centrum i patrzy się na nie z miłością. Dla mnie bycie świadkiem tego wszystkiego jest prawdziwą łaską. Ten gest charytatywny jest autentyczną odpowiedzią Pana na moje pytania: prosiłam Boga, abym znalazła miejsce, w którym mogłabym podejmować gest charytatywny, gdzie mogłabym spotykać Go raz po raz. Odpowiedź nadeszła pośród wojny”. Siostra Cecilia wtóruje jej, wyjaśniając, co ta misja na pustyni oznacza dla sióstr kombonianek: „Wszystko rozpoczęło się w 2011 roku, dzięki mojej współsiostrze pielęgniarce, która zaczęła organizować wyprawy na pustynię, aby leczyć chorych Beduinów, nawiązując z nimi kontakt. Nie możemy zapominać, że Jezus zapraszał do poszukiwania wszystkich owiec, także tych spoza owczarni… Zawiązała się przyjaźń, która trwa do dziś. Z czasem zyskałyśmy ich szacunek, więc to oni zwrócili się do nas z prośbą o pomoc w edukacji dzieci”.
W ten sposób, także dzięki pomocy finansowej Kościoła włoskiego, z biegiem lat powstały przedszkola i szkoły podstawowe. Nie należy sobie jednak wyobrażać betonowych konstrukcji, ponieważ są one zakazane. W przedszkolach wychowawczyniami są Beduinki. „To był świadomy wybór, ponieważ chcieliśmy, aby kobiety również nauczyły się zawodu. Dziś uczą lub haftują szale i torby oraz wytwarzają przepiękne kartki okolicznościowe, które sprzedają pielgrzymom. Często zdarza się, że któraś z nich z satysfakcją przybiega do mnie, żeby pokazać mi solidnie uszytą torbę. A ja się uśmiecham, myśląc o tym, co naprawdę może zaspokoić nasze i ich serca”.
„Jesteśmy poruszone nieustającym pragnieniem uczenia się tych kobiet i ich dzieci – kontynuuje zakonnica kombonianka – a gdy uczymy je haftu, one zasypują nas pytaniami: «Dlaczego wy, zakonnice, nie macie mężów? Dlaczego Alessandra i Daniela (Memores Domini – przyp. red.) nie mają mężów? Chcemy być szczęśliwe jak one! A jak się modlicie?». Jeździmy tam, żeby pokazać, że jeśli jesteśmy z nimi w ten sposób, to robimy to tylko z miłości do Tego, który pochwycił nasze życie”.
Aby wyjaśnić Beduinom, jak modlą się chrześcijanie, zaczęły odmawiać w ich obecności Ojcze nasz po arabsku. „Ta modlitwa jest przepiękna, zawiera w sobie wszystko! Powtórz ją jeszcze raz” – nalegał pewnego dnia jeden z pasterzy z wioski. „Ciągle proszą nas o podanie racji naszej wiary i to stanowi dla nas wyzwanie. Nie możemy bać się dawać świadectwa o Chrystusie, nigdy nie zdejmujemy krzyża z naszej piersi”.
CZYTAJ TAKŻE: Odcisk stopy Achille
Kiedy siostra Cecilia mówi, robi to z bojowym nastawieniem, jak ktoś, kto widział niejedno. I rzeczywiście ta kobieta, pochodząca z Meksyku, która wstąpiła do zgromadzenia 34 lata temu, mieszkała najpierw w Stanach Zjednoczonych – gdzie zajmowała się meksykańskimi migrantami – a następnie we Włoszech, Egipcie, Sudanie i Gwatemali podczas konfliktów, a także w Sudanie Południowym, gdzie otwarła pierwszą w kraju katolicką stację radiową. Po powrocie do Stanów Zjednoczonych, gdzie pełniła posługę w parafii Matki Bożej z Lourdes w Richmond, trzy lata temu rozpoczęła misję w Betanii. I na pustyni. Ożywiane duchem ojca Comboniego zakonnice te zdołały zyskać akceptację wszystkich. „Ojciec Comboni mówił, że celem misji jest «uratowanie Afryki za pomocą Afryki» – podsumowuje Daniela. – Podejmujemy gest charytatywny przede wszystkim z nadzieją, że to my będziemy dojrzewać w pierwszej kolejności, a nie że zmienimy ich. Ponieważ jesteśmy pewne, że to, co zmienia nasze serce, zmienia serce każdego”. Teraz, jak żartobliwie mówi, jest ekspertką od świata kombonianów, a siostry zaczęły lepiej poznawać CL i księdza Giussaniego. Przed wyjazdem do wiosek Beduinów wspólnie czytają Sens gestu charytatywnego. „Czyż nie w ten sposób tworzy się jedność i komunia Kościoła? A czym jest misja, jeśli nie nieustannym dzieleniem się radością, którą otrzymaliśmy?”#Ślady