Camilo i chłopcy z El Duraznal przy Cascada Las Turbinas u podnóża Andów

Pod wodospadem

Margarita, Camilo, opuszczone dzieci z El Duraznal na obrzeżach Santiago de Chile i „obóz”, podczas którego odkrywają, Kto ich chciał i kocha
Maria Acqua Simi

Santiago, stolica Chile, wznosi się w starożytnej i kwitnącej dolinie nad brzegiem rzeki Mapocho, otoczona majestatycznymi szczytami Andów. Chaotyczna zabudowa, tętniące życiem dzielnice, wzgórza z punktami panoramicznymi sponsorowanymi przez przewodników turystycznych – jest wiele pięknych rzeczy w tym południowoamerykańskim mieście, założonym w dniu świętej Łucji, 13 grudnia 1541 roku. Tyle że ci, którzy tam mieszkają, często nie mają okazji ich zobaczyć, ponieważ trud codziennego życia nie pozwala im nawet podnieść wzroku. Wystarczy tylko pomyśleć o mieszkańcach El Duraznal, poranionej okolicy na obrzeżach Puente Alto, na przedmieściach stolicy. Morderstwa, handel narkotykami, wyrównywanie rachunków między gangami, porzucanie szkół, rodziny dysfunkcyjne są normą w tym zakątku świata.
Na tych ulicach i w tych domach mieszka wiele dzieci i młodzieży, wyglądających przez okna lub goniących za piłką. Często bez rodziców – ponieważ nie żyją, przebywają w więzieniu lub nie są w stanie się nimi zaopiekować – i dorosłych będących dla nich odniesieniem. Nasza historia zaczyna się tutaj, na tych chaotycznych ulicach, gdzie w 2017 roku kilku młodych studentów, podążając śladami zaprzyjaźnionych księży z Bractwa św. Karola Boromeusza, zaczęło szukać tych dzieciaków. Po prostu, żeby dotrzymać im towarzystwa. Wśród nich byli Camilo i Margarita. „Poznałem Ruch w wieku 14 lat, uczęszczając do parafii, do której przybyło na misje kilku księży ze Świętego Karola – mówi on. – W 2014 roku podczas wielkopostnego dnia skupienia poznałem Margaritę”. Zaczęli się spotykać, zaręczyli się i pobrali w 2022 roku. Rozpoczęli pracę: on jako nauczyciel matematyki, ona jako terapeutka zajęciowa, zajmująca się rehabilitacją i reintegracją społeczną osób mało odpornych z problemami narkotykowymi.

Margarita, ks. Lorenzo i Camilo

Camilo opowiada: „W 2017 roku chodziliśmy na uczelnię i bardzo zaprzyjaźniliśmy się z księdzem Lorenzo Locatellim, jednym z misjonarzy w Puente Alto. W owym roku miałem dużo wolnego czasu, ponieważ uczęszczałem wówczas już tylko na dwa kursy. Wiedziałem, że ksiądz Lorenzo w tygodniu jeździł do Duraznal i postanowiłem mu pomóc. Wystartowałem, proponując warsztaty koszykówki dla dzieciaków. Po godzinie było dla mnie jasne, że to nie przejdzie: interesowała ich tylko piłka nożna. Nie zniechęciliśmy się i wraz z Margaritą i innymi przyjaciółmi dalej przychodziliśmy: powstał gest charytatywny, który trwa do dziś”.
Gest jest prosty: idą do domów i na ulice, żeby zwołać dzieciaki i młodzież, bawią się z nimi w oratorium, jedzą na podwieczorek chleb i czekoladę, a potem dla chętnych pod wieczór jest msza św. „Od pewnego czasu jest także krótka chwila na rozmowę, którą nazywamy ‘promień’, trwający około dwudziestu minut. Któregoś dnia – wspomina Camilo – przyszedł do mnie jeden chłopak i powiedział, że ma wiele pytań dotyczących życia. Zaproponowałem mu, żebyśmy się spotkali, żeby porozmawiać, on powiedział o tym swoim przyjaciołom i tak narodził się ‘promień’. Miejsce, w którym rozmawiamy o wszystkim: o samotności, bólu, pierwszym zakochaniu”.

Margarita słucha Camilo, uśmiechając się. Nigdy mu nie przerywa, oddają sobie nawzajem głos. „Wraz z upływającymi miesiącami zdaliśmy sobie sprawę, że gest charytatywny w Duraznal uczył nas metody, dostarczał nam sposobu, w jaki chcieliśmy żyć. To znaczy służyć innym, być gotowymi przyjąć kogoś, ale zawsze podążając za kimś. Chcieliśmy służyć życiu Kościoła, także go budować”. To nie są puste słowa. I rzeczywiście wspominają po kolei nazwiska i twarze tych młodych ludzi, także tych, którzy odeszli. „Pierwszym był Brando. Mieszkał z ciotką, bez rodziców, którzy żyli w świecie narkotyków. Wciąż pamiętam, kiedy po raz pierwszy został na mszy św. Przed nami był krucyfiks i dwie figury: Matki Bożej i świętego Józefa. Zapytał mnie, kim oni są. Nigdy wcześniej ich nie widział. Został ministrantem, aż pewnego dnia zapytał mnie, czy mógłby ze mną zamieszkać. Odpowiedziałem, że nie, ponieważ byłem wtedy po prostu biednym studentem, bez środków do życia, który mieszkał jeszcze ze swoją mamą”.
Tego dnia Ewangelia ze mszy św. opowiadała historię, kiedy Jezus powiedział, że kto przyjmuje dzieci, przyjmuje Jego. „Zatkało mnie – mówi Camilo. – Jakiś czas później Brando odszedł. Było mi smutno, opowiedziałem w domu o tym, co mi się przytrafiło, a mama powiedziała, że ​​chętnie przyjęłaby do swojego domu potrzebujące dziecko”. Nie zawsze wszystko idzie zgodnie z oczekiwaniami. „Tego samego wieczoru Margarita zadzwoniła do mnie i powiedziała, że ​​jej przyjaciółka chce dokonać aborcji. Słowa mojej mamy i to, czego doświadczyliśmy z Brando, uświadomiły nam, że bylibyśmy gotowi przyjąć to dziecko, jeśli tamta dziewczyna utrzyma ciążę”. Dziecko się nie urodziło, Brando nigdy nie wrócił. Bóg jednak podarował w nadchodzących latach młodemu małżeństwu więcej, niż mogli sobie wyobrazić.
W istocie gest charytatywny trwa, mijają trzy lata, a Margarita zdała sobie sprawę, że piłka i skakanka już nie wystarczają. „Dzieciaki zaczęły dorastać i zaczęliśmy się martwić: co my im proponujemy? Prędzej czy później będziemy musieli porozmawiać o Jezusie, o tym Przyjacielu, który wziął nasze życie i uczynił je tak pięknym”. Otóż parafia św. Karola liczy siedem kaplic, wszystkie zbudowane przez miejscowych ludzi, i jest wiele aktywności: katechizm, oratorium, msza św., chwile współdzielenia życia zwane campamentos. Dlaczego nie zaproponować „grupie z Duraznal” także wspólnych wakacji? Mówili sobie, że ryzyko jest wysokie, ponieważ nie są to łatwe przypadki. Warto jednak spróbować.


Jeden z chłopaków w objęciach ks. Lorenzo po przyjęciu chrztu św.

„Dwa lata temu zorganizowaliśmy pierwszy obóz pod Santiago. Razem z księdzem Lorenzo postanowiliśmy wówczas w końcu powiedzieć im, kim jest Jezus, kim jest Przyjaciel, któremu powierzamy nasze życie. Zaprowadziliśmy ich pod imponujący wodospad, wszyscy milczeliśmy, a potem wyjaśniliśmy, że ten wodospad stworzył Ktoś, kto nas kocha i zawołał nas po imieniu. Następnie wspólnie przeczytaliśmy Ewangelię o Janie i Andrzeju. Każdy z tych chłopców był niewyobrażalnie uważny”. Mówią, że te pierwsze wakacje były momentem przełomowym. „Czekali na coś wielkiego dla swojego życia – mówi Margarita. – To było wzruszające widzieć, jak budzi się pragnienie ich serc. A podczas pięciogodzinnej jazdy samochodem z Santiago na wakacje inną wzruszającą rzeczą było to, że zaczęli nazywać mnie i Camilo mamą i tatą”.
Opowiadając o tym, Margarita pokazuje rysunek wodospadu z napisem: „W końcu wolny”. Narysował go jeden z tych chłopaków dwa lata po tym pierwszym doświadczeniu. Kolejne wakacje także były etapem dojrzewania. W istocie Camilo podczas wspólnego wieczoru otworzył swoje serce, opowiadając o swoim opuszczonym przez wszystkich ojcu alkoholiku. „Nie przestawałem być blisko niego, ponieważ w Kościele i w Ruchu nauczyłem się, że ranom można się przyglądać i przedstawiać je Bogu. Następnego dnia odbyła się assemblea, na której młodzi zaczęli dzielić się bólem swojego życia”.

CZYTAJ TAKŻE: Proroctwo świata

Wszyscy mówili, opowiadali, płakali, gdy odkrywali, że trudności, których doświadczają, są wspólną historią. I że teraz mają miejsce, gdzie mogą je złożyć. Wszyscy. Z wyjątkiem jednego. Siedział zatopiony w kanapie, z kapturem naciągniętym szczelnie na głowę i milczał. W drodze powrotnej do Santiago ten nieufny chłopak jechał samochodem z dwójką młodych małżonków. Nagle wszystko z siebie wyrzucił. Miesiąc po tym epizodzie, podczas gestu charytatywnego, powiedział wobec wszystkich: „Tutaj odkryłem, że moje życie jest kochane, rzuciłem marihuanę, ponieważ poznałem Kogoś, kto mnie kocha”. Camilo i Margarita, ksiądz Lorenzo i inni przyjaciele z Ruchu zrozumieli, że nadszedł czas, aby poważnie porozmawiać z tymi chłopakami o chrześcijańskiej drodze. Camilo: „Wyjaśniłem im po prostu, że w moim życiu szczęście wypływa z chrześcijańskiego spotkania, że jest doświadczaniem stokroć więcej. Ponieważ teraz mam dziesięciu ojców, wielu przyjaciół, cudowną żonę i piękną rodzinę. «Jesteście tym zainteresowani?» Wszyscy przytaknęli i tak rozpoczęły się sobotnie katechezy”.
Wielu młodych ludzi z Duraznal poprosiło o chrzest, rozpoczęło drogę sakramentalną, a w niektórych przypadkach podążyły za nimi również ich rodziny. „Wiele lat temu – komentuje Margarita – myślałam, że Kościół nie może dotrzeć wszędzie: do biedy, wyniszczonych rodzin, czarnej rozpaczy. Jak Bóg mógł tam mieszkać? Teraz zobaczyłam, że tak nie jest. Kto bardziej niż nasze dzieciaki potrzebuje odpowiedzi dotyczącej sensu, która byłaby prawdziwa i całościowa? Propozycja Ruchu odpowiada na ich pytania, Pan odpowiada. Dzięki temu, przez wszystkich uważani za straconych, byli w stanie otworzyć się na niewyobrażalne rzeczy: spacer w ciszy, słuchanie piosenki, gotowanie dla innych. Kościół jest naprawdę miejscem dla każdego”.