Gest charytatywny w Bassa (Foto Bractwo CL)

Gest charytatywny. „Tam narodziło się moje powołanie”

Zabawa z dziećmi, śpiewanie z tymi, którzy cierpią, przynoszenie jedzenia tym, którzy go nie mają. Oto, co może wyniknąć z prostego gestu dzielenia się. Świadectwo Adriano Rusconiego
Adriano Rusconi

W ubiegłym roku zostałem zaproszony do Udine na inaugurację Banku Żywności oferowanego przez region. Poproszono mnie, abym mówił o znaczeniu dobroczynności w obecności władz: radnego regionalnego, burmistrza, a także biskupa miasta. Wszyscy podkreślali, jak piękne jest dzielenie się dobrami, czasem i działaniami, aby ofiarować je innym. Powiedziałem, że jest to piękne, ponieważ dzieli się sens życia. Dlaczego tak powiedziałem? Ponieważ, jeśli pomyślę o mojej własnej historii, mogę powiedzieć, że uczestniczę w geście charytatywnym, aby spojrzeć na drugą osobę, aby odkryć sens jej życia, który jest taki sam jak mój. To jest powód, dla którego ksiądz Giussani zaproponował nam pracę charytatywną w Bassa. W działalności charytatywnej idziesz na spotkanie z osobą i starasz się przyjmować ją taką, jaka jest, to znaczy taką, jakie ma znaczenie, i robisz to tylko dla tego, a nie dla czegokolwiek innego.

W Sensie gestu charytatywnego jest wyraźnie powiedziane, że nie wychodzi się do najbardziej wrażliwych tylko po to, by poczuli się lepiej, ale po to, by podzielić się sensem życia. W jaki sposób? Poprzez proste gesty: granie w gry, nauczanie katechizmu, wspólne śpiewanie, przynoszenie paczek żywnościowych. Sens działalności charytatywnej, i dlatego jest ona proponowana całemu Ruchowi, polega na tym, że jest to gest edukacyjny.

Teraz jestem na emeryturze, ale wcześniej byłem lekarzem w ramach wzajemnej pomocy, więc miałem wiele okazji, by traktować pacjentów życzliwie, z miłością. Zadawałem więc sobie pytanie: „Dlaczego muszę pracować charytatywnie?”, „Czy nie robię tego już w moim miejscu pracy?”. Zamiast tego, uczestniczenie w geście charytatywnym zawsze przypominało mi, jak mogę patrzeć również na moich pacjentów. Moim zdaniem jest to bardzo ważne, ponieważ rodzice często zarzucali młodym ludziom, którzy jeździli do Bassy, że równie dobrze mogli pomagać w domu, zamiast pomagać tym dzieciom.

Ksiądz Giussani odpowiadał tym rodzicom, że ten gest w Bassa pomoże ich dzieciom stać się obecnymi w rodzinie w sposób bardziej odpowiedzialny i konsekwentny. Gest ten jest spojrzeniem na drugiego człowieka przez pryzmat jego znaczenia, spojrzeniem na żonę przez pryzmat jej znaczenia, spojrzeniem na dziecko przez pryzmat jego znaczenia: jest to wychowanie do prawdy w relacji. To nie jest po prostu „pójście i czynienie dobra”, to dzielenie się sensem życia, dlatego że Bóg tworzy drugiego tak, jak tworzy mnie.

W GS, przed Bassa, pracowałem charytatywnie w Cesano Boscone. W Cesano Boscone był szpital i sierociniec dla opuszczonych chłopców. Miałem wtedy 16 lub 17 lat. Wraz z moimi przyjaciółmi z GS chodziłem tam i bawiłem te dzieci, tych małych chłopców. Chodząc tam, opowiadaliśmy im, jak wiele nauczyliśmy się w GS i zdaliśmy sobie sprawę, że są to prawdziwe rzeczy, ponieważ oni również rozkwitali, będąc z nami.

Dyrektor, widząc, że pacjenci rozkwitają, próbował wysłać dwóch lub trzech z nas na oddział Cottolengo, gdzie przyjmowano bardzo poważnie chorych pacjentów. Wyjaśniono nam, jak mamy się poruszać, jaką musimy mieć opiekę i tak dalej. Pewnego dnia przyszła moja kolej. Było około godziny 11, kiedy wszedłem na oddział, a potem do pokoju tego małego chłopca. Przez około godzinę rozmawiałam z nim, próbując go poznać. W południe przyszedł na posiłek, pamiętam, że w menu był gulasz z tłuczonymi ziemniakami, i zauważyłem, że się opychał. Pobiegłem po szklankę wody, żeby się napił.

Kiedy wróciłem – zajęło mi to dziesięć minut, ponieważ nie znałem tego miejsca - już mnie nie rozpoznał. Było tak, jakby godzina, którą spędziliśmy razem, nigdy się nie wydarzyła. Wtedy powiedziałem sobie: „Jak to możliwe, że Pan Bóg jest, skoro na to pozwala?”. I przypomniało mi się dlaczego podjąłem ten gest charytatywny: wartość osoby nie polega na tym, że jest wysoka lub niska, mniej lub bardziej inteligentna, mniej lub bardziej piękna, ale dlatego, że Bóg tworzy ją w tym momencie. Powiedziałem więc do siebie: „Panie, jeśli nadajesz sens takiemu człowiekowi, to nadajesz sens wszystkiemu”. I wtedy pojawiła się we mnie idea powołania. Teraz jestem Memor Domini.

Od tego czasu minęło wiele lat. Dziś jako organizacja charytatywna obsługuję Bank Lekarstw. W piątki, wraz z lokalnym Caritasem, rozdajemy najbardziej potrzebującym leki, których normalnie nie przekazuje kasa chorych (tachipiryna, syropy na kaszel, środki przeczyszczające...). Ale tak dziś, jak i wtedy, chodzi o to, jak patrzysz i jak traktujesz ludzi, których spotykasz. Kim oni są? Pamiętam, że kiedy byłem lekarzem, mogłem mieć nawet czterdzieści wizyt dziennie. Wyzwaniem, po całym dniu przyjmowania pacjentów jeden po drugim, było być może dotarcie do czterdziestego pierwszego i zapytanie: „Kim jest ten pacjent? Dlaczego Bóg przysłał go dzisiaj do mnie? I jak go leczę?”. I to stało się osądem, z jakim należało traktować wszystkich innych.

Z tego punktu widzenia dobroczynność jest naprawdę wychowaniem, do tego stopnia, że owszem chodziliśmy do Bassy, ale potem zawsze znajdowaliśmy chwilę, by opowiedzieć sobie nawzajem, jak poszło, by osądzić to doświadczenie. Ponieważ jest to potrzeba komunikowania się z innymi, wszyscy ludzie muszą wypowiedzieć, kim są. A kiedy mówię, kim jestem, mówię, kto mnie czyni: to jest prawdziwy sposób, w jaki patrzę na innych i prawdziwy sposób, w jaki patrzę na siebie. W działalności charytatywnej robię to, co trzeba: przynoszę paczkę żywnościową, rozdaję lekarstwa, idę spotkać się z kimś w trudnej sytuacji, ale sposób, w jaki na nich patrzę, sposób, w jaki ich traktuję, to dzielenie się sensem życia, który jest we mnie. I aby traktować ludzi, których spotykam, jako prawdę, którą są, potrzebuję gestu, który mi o tym przypomina: to jest miłosierdzie. Gest, który wychowuje i jest misyjny.

CZYTAJ TAKŻE: Spotkanie na zawsze

Przypomina mi się przemówienie księdza Giussaniego wygłoszone na spotkaniu we Friuli, dziesięć lat po trzęsieniu ziemi w `76 roku, ze wszystkimi wolontariuszami, którzy uczestniczyli w odbudowie: „Miłosierdzie daje solidarności powód, dla którego całe życie, całe spojrzenie, jakie człowiek wnosi w kosmos, w historię, w wieczność, staje się dziełem: dziełem Boga. To wzruszające być obok tak wielu wolontariuszy, tak wielu wspaniałomyślnych ludzi, którzy być może nie mają tej chrześcijańskiej świadomości. Ale w chrześcijańskiej świadomości prawdziwy powód, dla którego oni również się poruszają, staje się jasny. I tak odnawia się dowód na to, że wiara jest prawdziwą świadomością ludzkości” (L’Avvenimento cristiano, BUR 2003, s. 86).

Ponieważ, jak to miało miejsce po trzęsieniu ziemi we Friuli, można tam pojechać tylko po to, aby odbudować domy, ale my, chrześcijanie, pojechaliśmy tam, ponieważ byliśmy pewni, że odbudowa domów oznacza odbudowę człowieka, ludzi. I w tym nas naśladowano. To samo dotyczy Colletta Alimentare (Zbiórki Żywności): to nie jest tak, że wszyscy w Ruchu to robią. Wręcz przeciwnie! Ale wielu uczestniczy w tym geście i to, czy jesteś tam, czy nie, robi różnicę. Ponieważ ten gest staje się fundamentem dla wszystkich, staje się wspólną odpowiedzialnością.