Emilio Brughera i Mariarita Morreale z trójką dzieci w Macapá w Brazylii, sierpień 1978

Spotkanie na zawsze

Byli jednymi z pierwszych, którzy na początku lat 60. wyjechali na misje do Brazylii. Od tamtej pory wszystko, co się wydarzyło, było pomocą dla życia. Historia Emilia i Mariarity Brugherów.
Giulia Cazzaniga

Kiedy ich 20-letnia wnuczka Lucia dowiedziała się, że jej dziadkowie zamierzają udzielić wywiadu, zareagowała słowami: „W końcu ktoś opowie tę historię”. Często zaprasza przyjaciół na kolację, aby im ich przedstawić, aby z nimi pobyli. Tym, co zmusza cię do zamilknięcia na godzinę i czterdzieści minut – o czym zaświadcza dyktafon – przy tym stole w Buccinasco na południe od Mediolanu, przykrytym obrusem i zastawionym orzechami nerkowca, które są smaczne właśnie dlatego, że pochodzą zza oceanu, jest całkowita prostota Emilia Brughery i Mariarity Morreale.

Byli jednymi z pierwszych, którzy wyjechali do Brazylii, nie mając nawet 23 lat. Zaręczyli się później i rozpoczęli misję sami, ale nigdy tak naprawdę nie czuli się osamotnieni. Ponieważ – jak mówią – był „don Pigi” Bernareggi, który podłączał prąd w fawelach, były też odwiedziny księdza Luigiego Giussaniego lub jego kasety audio przywożone z Włoch, które rozbrzmiewały w domu podczas prac. Byli tam towarzysze z Gioventù Studentesca z Mediolanu i nie tylko, z gestu charytatywnego w Bassie i z Promieni [wł. Raggio], którzy przyjeżdżali w odwiedziny do nich, a także inni przebywający na misjach kilka kilometrów stąd. Wspólnota. Przede wszystkim jednak jest i była już od dzieciństwa wiara pewna, którą spotkanie z „Giusem” – w liceum Bercheta dla Mariarity, a dla Emilia, gdy był jego kierowcą-motocyklistą – tylko pogłębiło. „Zawsze czułam, że wypowiadając nasze małe ‘tak’, które uważałam za konieczne, przyczyniamy się do poszerzania większego planu” – wyjaśnia Mariarita.

Emilio, urodzony w 1941 roku, miał chłoniaka, którego wykrycie zajęło dwa lata, ponieważ „nigdy nie może usiedzieć w miejscu” – jak mówi jego córka Lia. Stało się to w 2012 roku, małżeństwo dopiero co wróciło z Angoli, gdzie on udał się, aby spróbować doprowadzić wodę do klasztoru trapistek, które jej potrzebowały. Ona pracowała razem z zakonnicami w kuchni i wszędzie tam, gdzie było to potrzebne. „W Afryce obchodziliśmy 41. rocznicę ślubu – opowiada Brughera – i przez trzy miesiące panowała między nami bliskość, jakiej być może nigdy wcześniej nie doświadczyliśmy”. „Mimo że prawie w ogóle się nie widywaliśmy” – podkreśla ona. „Moja żona twierdzi, że może dlatego, że modliliśmy się z zakonnicami siedem razy dziennie. Ja tylko sześć razy, ponieważ o pewnej godzinie byłem już zmęczony i kładłem się spać”.
Po powrocie zdiagnozowanie raka, chemia, a także wznowa. Trzeba wziąć pod uwagę, że Emilio stracił już jedno oko przy pracy z powodu drzazgi, a także słuch w jednym uchu, zatem brakowało jeszcze tylko czegoś tak poważnego! Dla Mariarity, która ma obecnie 85 lat, była to natomiast kolejna szansa. „Nasza jedność pogłębiła się wraz z oderwaniem, które Gius nazywał dziewictwem. Bycie z kimś, kogo zawsze kochałeś, a jednocześnie świadomość, że tej osoby może zabraknąć, sprawia, że przeżywasz tę relację prawdziwiej. Nie wiem, jak to lepiej ująć” – dodaje często w swoich wypowiedziach, kierując się delikatną skromnością.
Ta stojąca przede mną i uśmiechająca się kobieta (od czasu do czasu wydaje się, że ogarnia ją słodka melancholia za tymi, których już tu nie ma), wyjechała do Brazylii w 1962 roku. Jako jedyna pracowała zawodowo – jako pracownik socjalny – i tam musiała ponownie rozpocząć naukę na uniwersytecie, aby potwierdzić swoje kwalifikacje. Gdy była jeszcze dzieckiem, już wtedy jej mama podawała jej racje wiary, mówiąc, że ​​„Pan powołuje nas do wielkich rzeczy w konkretności Kościoła”. U księdza Giussaniego poraził ją ten asonans, cytaty ze świętego Pawła i niezwykłe zjawisko ciągłego gromadzenia się, kolejnych przyjaciół i powiększającego się nieustannie towarzystwa. W pewnym momencie pojawiło się pragnienie wyjazdu. „To był moment, w którym trzeba było rozeznać kwestię powołania. A w GS wychowywano nas w trzech wymiarach doświadczenia chrześcijańskiego: miłosiernej miłości, kultury i misji”. Wymyśliła sobie Afrykę, ale wśród studentów zaczęły zarysowywać się pierwsze projekty wymiany kulturowej z Brazylią. Giussani był tam rok wcześniej.

Emilio Brughera na dachu statku, którym płynie do Macapá wzdłuż Amazonki, 19 marca 1966; u jego boku (w ciemnym garniturze) Marcello Candia

Dla jej przyszłego męża było to „oddanie dziesięciny”. Nie rozumiem, zatem Emilio przypomina mi, że w dawnych czasach wierni oddawali dziesiątą część swoich zbiorów, czyli dochodów, Kościołowi jako daninę, „dziesięcinę”. „Otóż to, zdecydowałem się poświęcić trzy lata tego, co byłoby moim życiem zawodowym”. Proste. Co więcej: „W tamtych czasach mówiło się o świeckich chrześcijanach, którzy musieli pomagać księżom, by mieli czas na wykonywanie swojej pracy. Nazywano ich «technikami-wolontariuszami». Kiedy mi o tym powiedziano, stwierdziłem, że jestem gotowy wyjechać. Pomimo tego, że ksiądz Giussani potrzebował czterech lat, zanim wyraził zgodę”. Emilio przybył do Macapá, do północnej części południowoamerykańskiego kraju, aby jako specjalista od elektrotechniki pomóc w budowie szpitala, który powstawał z inicjatywy Marcello Candii, a okazało się, że zajmował się wszystkim, ponieważ były tam tylko wykopy pod fundamenty.
Obydwoje opowiadają o cierpieniach i o czasem bolesnych relacjach, o potrzebie powtarzania sobie racji, aby się nie wycofać, kiedy coś się nie układało, włączając w to upały i komary roznoszące malarię. „Nigdy” natomiast nie odeszli od wiary, „dzięki Bogu”, była ona po prostu pomocą w życiu. Jeśli jest coś, czego Emilio dzisiaj żałuje, to tego, że „w Brazylii musiałeś przez cały czas pamiętać, po co tam jesteś”. A dlaczego tam byłeś? – pytam. „Aby budować Królestwo Boże. I kiedy powtarzałem to sobie po raz kolejny, niczego mi nie brakowało, byłem na swoim miejscu. Podobnie jak wtedy, gdy dojeżdża się do skrzyżowania, jeśli nadjeżdżasz z prawej strony i nie masz znaku stopu, wiesz, że ty masz pierwszeństwo. Otóż to, to jest takie uczucie”. Emilio, a czy widziałeś jakieś pozytywne owoce swojej pracy misyjnej? Bez zastanowienia, natychmiast odpowiada: „Cóż, tym zajmuje się Pan. Jeśli je widzę, dziękuję, jeśli nie widzę, mówię Mu: mam nadzieję, że się nie pomyliłem, Ty działaj. W czasie wojny mówiono, że ojczyźnie służy się nawet, pilnując kanistra z benzyną”.
Od tamtej pory nigdy się nie zatrzymali. Nigdy nie byli protagonistami, ponieważ dla Mariarity „protagonistą jest Ktoś Inny”. Po powrocie do Włoch „mieli się ku sobie”, czego matka Emilia spodziewała się od dawna. Założyli rodzinę, ślubu udzielił im ksiądz Giussani, i wraz z trójką dzieci – które miały wtedy 6, 5 i 1 rok – wyjechali najpierw do Macapà, a następnie do Belo Horizonte. Wrócili do Włoch w szóstkę po siedmiu latach, ponieważ w Brazylii adoptowali dziewczynkę. „Zawsze razem, jak rodzina, ale czasem także jak barbarzyńska horda” – śmieje się Emilio.

Emilio i Mariarita dzisiaj
„Tak jak w przypadku wielkiej przyjaźni. To jest na zawsze. To coś, czego nie mogę sobie odebrać”

Posyłali swoje dzieci do brazylijskich szkół, bo chcieli być z ludźmi, chodziło zwłaszcza o to. Wrócili do Mediolanu, ponieważ najstarsza córka musiała rozpocząć naukę w szkole średniej. Był też inny problem: „Mój mąż nie był w stanie wyegzekwować zapłaty za wykonywaną pracę, ponieważ ma za dobre serce”. Nie brzmi to jak wyrzut, ale stwierdzenie. „Nie żyliśmy w biedzie, ale na pewno musieliśmy liczyć się z każdym groszem”.
We Włoszech ona pracowała jako pracownik socjalny, a on jako elektryk, a następnie jako programista. Opiekowali się też dziesięciorgiem wnuków i gościli w domu dzieci z Brazylii, Kazachstanu i Rumunii. Po przejściu na emeryturę Mariarita zaczęła dodatkowo prowadzić zajęcia z katechizmu i pomagać w Caritasie, a Emilio, który nie chce opowiadać o kruchości innych, okazywał dyskretną bliskość potrzebującym.

CZYTAJ TAKŻE: „Dilexit nos”. Ta pokorna i uparta wiara

Codziennie chodzą na mszę św., do parafii lub do pobliskiego klasztoru w Cascinazzy. Ci mnisi z daleka mogliby wydawać się przeciwieństwem misji, nigdy stamtąd nie wychodzą. Podobnie jak zakonnice z Valsereny, kolejna ich głęboka więź. Mariarita odpowiada, że ​​„na starość odkryła na nowo misyjność czynienia z miłością każdego najmniejszego gestu, jaki tylko można czynić. Żyjąc dzisiaj, rozumiejąc, co może się przydać. To spotkanie z księdzem Giussanim pozostaje na zawsze. Tak jak wtedy, gdy jest wspaniała przyjaźń, ona jest na zawsze. To coś, czego nie mogę usunąć. Nie wiem, jak ci to wytłumaczyć…”.