Jerozolima, 15 maja 2009. Podczas modlitwy przy Świętym Grobie ©Catholic Press Photo

Poszukiwanie Ukochanego

Jego pilną potrzebą było przekazywanie wiary jako „faktu dotyczącego życia”. Co więcej, „szczęśliwego życia”. Pietro Luca Azzaro, włoski tłumacz Opera omnia, opowiada o Josephie Ratzingerze ( z lutowego numeru „Tracce”)
Tommaso Ricci

„Z papieżem Benedyktem prowadziłem głównie dialog pośredni, poprzez jego dzieła. Ostatni raz, kiedy się spotkaliśmy, spojrzał na mnie i uśmiechając się, powiedział: „Jestem pana katem…”. A ja mu odpowiedziałem: „Nie, Wasza Świątobliwość, jest odwrotnie, czerpię pokarm, a nawet radość z tych dzieł Waszej Świątobliwości, które tłumaczę”. To drobne wspomnienie wiele mówi o naturze relacji, jaką Pietro Luca Azzaro miał z niemieckim teologiem i papieżem jako tłumacz i redaktor – zatrudniony w 2007 roku przez Wydawnictwo Watykańskie – Opera omnia Benedykta XVI. Ta praca „speleologa” wprowadziła go w głąb tekstów Josepha Ratzingera. Azzaro ukończył studia i zrobił doktorat w Niemczech, wykłada historię myśli politycznej na Uniwersytecie Katolickim w Mediolanie i jest sekretarzem Fundacji Ratzingera.

Spoczywa na Was ciężkie brzemię: musicie ustrzec i przekazać dzieło papieża Benedykta XVI przyszłości…
Po części tak, bo nasza działalność ma formę inicjatyw związanych z tym przekazywaniem: corocznie przyznajemy Nagrody Ratzingera osobistościom, które w błyskotliwy sposób zagłębiły się w myśl Benedykta XVI, albo które przejęły z jego myśli intuicje, do których rozkwitu w swoim środowisku potem doprowadziły: na przykład kompozytor Arvo Pärt i francuski humanista Rémi Brague. Organizujemy również sympozja poświęcone Benedyktowi lub na tematy, które leżały mu na sercu. Ale to jest za mało. Uważam, że jego myśl ocaleje raczej, gdy będą przekazywane dalej jego wspaniałe intuicje.

Proszę nam opowiedzieć o jakiejś…
Na przykład ta, że chrześcijaństwo dzisiaj jest przekazywane poprzez małe wspólnoty, gdzie doświadczenie wiary staje się rzeczywiste, coś, co zauważył już w latach 60. Zatem dobre są sympozja i konferencje, ale także życie wiarą tak, jak on nią żył i w jaki sposób pragnął, żeby nią żyć.

Co sądzi Pan o idei, zgodnie z którą Ratzinger urodził się bardziej po to, by być teologiem, niż poświęcić się kierowaniu Kościołem? Czy za tym stwierdzeniem nie kryje się idea uprawiania teologii innej niż Ratzingerowska?
Wspaniale definiował teologię jako „poszukiwanie Umiłowanego”, zawsze uważał, że teologia powinna służyć spotkaniu „Umiłowanego, który istnieje”. I to była w zasadzie pierwsza z jego intuicji: to znaczy na początku lat 50. Zrozumiał, że owszem, istniał zarys chrześcijaństwa, które wciąż było żywe jako struktury, jako przejawy, jako wydarzenia, jako pasterki i msze wielkanocne, ale wszystkie centralne pojęcia chrześcijaństwa – zmartwychwstanie, przebaczenie, miłosierdzie – nic już nie mówiły, ani dojrzałym ludziom, ani – i to go niepokoiło bardziej – młodym. Ratzinger był wówczas młodym księdzem, który nauczał religii i odprawiał niedzielne msze św. dla młodzieży. Jego największą pilną potrzebą, od tamtej pory przez całe jego życie, było przekazywanie wiary jako faktu dotyczącego życia, a nawet więcej, szczęśliwego życia. W jego książce Jezus z Nazaretu znajduje się bardzo piękne sformułowanie, w którym ze swoją zdolnością do syntezy i prostoty mówi: spójrzcie, że pytanie jest zawsze jedno: jaka jest droga do szczęścia, co czyni życie szczęśliwym? I jego odpowiedź brzmi, płynąc z głębokiego przekonania: Jezus Chrystus. Do końca swoich dni próbował to przekazywać. A zatem, owszem, był rzeczywiście teologiem, ale teologiem otwartym na życie. A pokazuje to też inny aspekt.

Jaki?
Jego miłość do książek-wywiadów. Miał wspaniałą relację z dziennikarzami i nigdy nie odmówił tym, którzy z wysokości jego katedry mogli wydawać się amatorami. Powiedział mi kiedyś: „Proszę zobaczyć, że tak naprawdę rozmowa z dziennikarzem służy mi do tego, by zejść z wieży z kości słoniowej abstrakcyjnych myśli i pomaga mi się skupić na bardzo konkretnych pytaniach, które ze swojej natury dziennikarz jest skłonny zadać: co ma wspólnego wiara z życiem?”. Innym razem temu, kto zapytał go, czy rozmowa z dziennikarzem nie jest dla niego dyskomfortem, odpowiedział: „Ale wiara zawsze była przekazywana w ten sposób: przy pomocy głosu, spotkania, dialogu! Zdradziłbym samego siebie, gdybym zrezygnował z tego wymiaru, co więcej, gdybym nie odczuwał jego potrzeby”.

CZYTAJ TAKŻE: PRAWDA ANNY

Czy może Pan zarysować ze swojego osobistego punktu widzenia relację Josepha Ratzingera z Comunione e Liberazione?
Zbliżył się do doświadczenia CL dzięki czasopismu teologicznemu „Communio” i Hansowi Ursowi von Balthasarowi; znowu chodziło o ideę teologii w dialogu z życiem i praktykę w wymiarze wspólnotowym. W tamtym czasie gorzka była konfrontacja z ideologią marksistowską i podobało mu się, jak CL podejmowało to wyzwanie. Jaki był duży zarzut młodych marksistów tamtych czasów wobec ich chrześcijańskich rówieśników? „Dla was wiara jest elementem pocieszającym, przyznajcie to; wierzycie, żeby się pocieszyć, ponieważ nie osiągacie tego, co my chcemy osiągnąć i osiągniemy”. A tymczasem ksiądz Giussani odwrócił perspektywę: my wierząc, jesteśmy jeszcze szczęśliwsi od was, wśród nas jest radość, którą daje wiara. Właśnie tłumacząc teksty Ratzingera, nie ze względu na moje kontakty albo przynależność, zauważyłem, że widział w CL urzeczywistnianie się tego, czym chciał, by był Sobór. Widział te setki młodych ludzi, którzy szli do spowiedzi, którzy żyli wiarą pełną piersią, w sposób wolny, którzy znowu nadawali sens słowom, całkowicie zatracony przez większość chrześcijan: przebaczenie, zbawienie, wspólnota, wyzwolenie, wiara, która czyni wolnymi… Wtedy dominowała odwrotna idea, zgodnie z którą wiara była uciskiem. Następnie widział w tym Ruchu przyszłość jego oryginalnego pomysłu wspólnot doświadczenia wiary, nazywał je po niemiecku Erfahrungsgemeinschaften des Glaubens, powołanych do istnienia przez charyzmatyczne osobowości. Było dla niego bardzo jasne, jak powiedział w homilii pogrzebowej, że ksiądz Giussani był zakochany w Chrystusie. I tak naprawdę jest to również ostatnie zdanie, które wypowiedział sam Ratzinger przed śmiercią: „Panie, kocham Cię”. Łączyło ich to, że – mówię to w kontekście tego, co Ratzingera przekazał mi o sobie i o księdzu Giussanim – obydwaj byli zakochani w Chrystusie. A ten, kto widział ich tak zakochanych, był porwany przez nadzieję: zobaczmy, czy ja też mogę się tak zakochać.