Prawda Anny
Dziewczyna, która przeżywała życie i chorobę ze samoświadomością wywierającą wpływ na tych, którzy się nią zajmowali. Rok po śmierci Anny Sangiorgi świadectwo lekarzy i pielęgniarek ze szpitala św. Urszuli w Bolonii (z lutowego numeru „Tracce”)Pierwsze spotkanie miało miejsce pewnego wieczoru w grudniu 2017 roku. Riccardo Masetti, onkolog dziecięcy w szpitalu św. Urszuli w Bolonii, dyżurował na oddziale. Anna Sangiorgi, lat 14, była hospitalizowana drugą dobę po poważnej operacji klatki piersiowej. Masetti, jak to miał w zwyczaju, spojrzał na pochodzenie: dziewczyna urodziła się w Faenzy, w Emilii Romanii tak jak on. Podszedł do łóżka i zapytał, gdzie ją boli. Anna pozwoliła się zbadać i udzieliła bardzo wyraźnych wyjaśnień w sprawie tego, co czuła. Potem zaczęła opowiadać o sobie i zadawała pytania, nie przestając patrzeć mu w oczy. On był zainteresowany tym, by mieć do czynienia z nastoletnimi pacjentami: są prowokujący, często zezłoszczeni, relacja, w której nie pośredniczą rodzice, jak to ma miejsce w przypadku dzieci, jest wyzwaniem, w które zaangażowane są wszystkie uczucia. Ale tym razem czuł, że było inaczej. Anna posiadała wyjątkową samoświadomość, której nigdy wcześniej nie widział. Dlaczego tak było? Masetti porozmawiał z jej mamą, aby dowiedzieć się, skąd wzięła się ta dziewczyna, która celowała w serce swojego rozmówcy. „Zdałem sobie sprawę, że żyła w kontekście miłości, uważności, w którym mogła być taka, jaka była, ze wszystkimi zaletami i wadami. Czuła się bardzo kochana i nie miała z nikim niezałatwionych spraw” – opowiada dziś lekarz. Po kilku dniach przyszedł wynik badania histologicznego: mięsak Ewinga. Anna musiała stawić czoła kolejnej operacji, chemii i mniej lub bardziej inwazyjnym terapiom. Guz wydawał się pokonany, potem nastąpił nawrót, który nie pozostawiał nadziei. 6 lutego 2022 roku Pan wezwał ją do siebie; w tym czasie jej przyjaciółka Maria i młodzi z Gioventù Studentesca odmawiali Różaniec pod oknem jej szpitalnej sali, mieszczącej się na piątym piętrze.
Pięć lat pobytów w szpitalu, opieki jednego dnia i dłuższej hospitalizacji, czas, kiedy „ta świadomość bycia kochaną” wzrastała i wnikała w relacje w sposób radykalny, wewnątrz i poza oddziałem onkologicznym. Pierwszy rok, zderzenie z terapiami i hospitalizacją wywrócił życie Anny do góry nogami. Ona, która uwielbiała przebywać z przyjaciółmi, chodzić do kina, bawić się, przeżywać wszystko na tysiąc procent, nie chciała z niczego zrezygnować. Rozpoczęły się „negocjacje”. Powiedziała Masettiemu: „Jeżeli mam wrócić do szpitala, w porządku, ale wyjaśnij mi, po co tu przyjdę, i następnym razem zrobimy to w poniedziałek, zostaw mi niedzielę”. Tej samej jasności, z jaką opisywała objawy, wymagała w wyjaśnieniach. „Prawda była kluczowym punktem, aby wejść w relację z nią – kontynuuje onkolog. – Jej pewność, także «zakontraktowana», brała się ze szczerych i głębokich relacji, które miała z rodzicami, przyjaciółmi i które zbudowała z pacjentami, lekarzami i pielęgniarkami na oddziale”. Pewnego popołudnia, gdy przyszła do szpitala, salowy zatrzymał Masettiego. „Panie doktorze, jak poszła tomografia komputerowa Anny?”. To całkiem normalne, że pytają go o informacje o pacjencie, ale człowiek ten dokładnie pamiętał, że tego dnia Anna miała to badanie. Powoli relacja stawała się coraz bardziej przejrzysta i zasadnicza. Masetti opowiedział Annie o sobie, nawet o obawach przed urodzeniem się drugiej córki. „Z innymi tak bym nie zrobił. Ale z nią nie miałem problemu odgrywania «roli». Byliśmy ponad tym”. W ich rozmowach wyłaniało się doświadczenie wiary Anny. „Źródło czystości dla niej. Stamtąd brała się świadomość bycia kochaną i było to dla niej bardzo jasne”.
Nie zawsze tak było. Na początku choroby Anna poznała Chiarę Locatelli, pediatrę w szpitalu św. Urszuli, która pozostała z nią na izbie przyjęć, zwilżając jej usta szmatką. Do rodziców dziewczyna powiedziała: „Widać, że wasi przyjaciele z Ruchu są inni”. To była iskra, której pojawieniem się Bóg odpowiedział na modlitwę matki: „Panie, Ty działaj”. Anna znów zaczęła się modlić, chodzić na mszę św., a potem Chiara przedstawiła jej swoją córkę Marię, a ona z kolei przyjaciół z Gioventù Studentesca. Ta miłość sprawiała, że „trwała” w rzeczywistości choroby lub, jak to nazywała, „swoim obecnym doświadczeniu życiowym”. „Trwanie” dla Anny oznaczało czynienie ze szpitala miejsca życia. Nagrywanie filmików z lekarzami i pacjentami, zatrzymywanie się wieczorem, by porozmawiać z lekarkami o tatuażu, który zdecydowała się sobie zrobić, projektowanie czerwonych bluz dla zespołu onkologii dziecięcej. Życie bez chęci bycia w innym miejscu. „To jeden z czynników, który pozostał w moim sercu – podsumowuje Masetti. – Przypominała mi, że rzeczywistość to jest ta rzeczywistość, która pojawia się przed tobą każdego dnia, a uczenie się stawania wobec niej jest zasobem. To jest kawałek drogi, który przeszliśmy razem. To «trwanie», wewnątrz miłości, którą żyli ona i jej rodzice, uczyniło dla tych, którzy byli obok niej, chorobę okazją. A dla mnie wyzbyciem się lęku przed cierpieniem, kiedy uświadomiłem sobie, że zmierzamy ku trudnemu końcowi. Nie mam poczucia, że coś straciłem, ponieważ jest to historia, z której czerpię. Anna nie jest wspomnieniem z przeszłości”.
Nie jest nim dla wielu osób pracujących w szpitalu św. Urszuli. Leonardo Costa, dziecięcy ratownik medyczny, zna Annę z „odbicia”, to znaczy że pewnego dnia Chiara przed szpitalnym automatem do kawy powiedziała mu: „Chciałbyś pójść do Anny, na piąte piętro, żeby dotrzymać jej towarzystwa?”. Zgodził się, ponieważ Chiara jest jego przyjaciółką, zaufał jej. Ale, zwłaszcza na początku, wejście do windy i wyjechanie na górę nie było oczywiste. Ta dziewczyna bez żadnych wątpliwości postawiła go przed dramatem swojego stanu. „Kiedy tam byłem, myślałem: jednak z niczego nie rezygnuje. Żyje. Spędzone z nią godziny były godzinami ludzkiej głębi. A zatem wracałem”. Podczas jednej z zapaści pojechał po Annę do Imoli, gdzie mieszkała, zabrał ją do szpitala, towarzyszył jej podczas resuscytacji i zabiegów, którym musiała zostać poddana. Pewnego wieczoru Chiara zadzwoniła do niego: „Anna źle się czuje”. Pojechali razem do domu dziewczyny, pozostali z nią, dopóki nie udało jej się zasnąć, była już późna noc. „Przebywanie z nią budziło we mnie jedyną odpowiedź na tragedie, które widzę w szpitalu: towarzystwo Jezusa. Wobec matki, która płacze w poczekalni, patrzę na krzyż i się modlę. Tam jest nadzieja: ten krzyż zbawia wszystkich”. Kilka miesięcy temu Leonardo został wezwany, aby odłączyć urządzenie podtrzymujące przy życiu umierającego pacjenta, u którego stwierdzono obumarcie mózg. Nic innego nie dało się zrobić, trwało to tylko kilka sekund… Leonardo poprosił kolegę, aby z nim pozostał. Później, siedząc w szpitalnym barze, rozmawiali o znaczeniu życia i śmierci. „To była tak głęboka rozmowa, że zmieniła naszą relację. Historia Anny zrodziła również to: świadomość, że wszystko można osądzić”.
CZYTAJ TAKŻE: PAPIEŻ FRANCISZEK: „JESTEŚMY POWOŁANI, BY ŚWIECIĆ”
Do ulubionych pielęgniarzy Anny należał między innymi Daniele Cotugno. Łączyła ich pasja do jazdy konnej i „bezpośrednia empatia”, jak on to określa. Opiekował się nią podczas całego pobytu w szpitalu: diagnostyki, leczenia, ponownej oceny stanu zdrowia, do ostatniego dnia. Był pod wrażeniem determinacji i odporności dziewczyny i jej rodziny. Po jednej z tomografii, podczas której ujawnił się postęp nowotworu, powiedziała mu: „Jakkolwiek wszystko się potoczy, jestem szczęśliwa”. „I tak było. Zrozumiałem, że była «wypełniona» miłością swojej rodziny i przyjaciół. To było źródło, z którego czerpała”. Źródło niewyczerpane i dające do myślenia Daniele. „Za sprawą Anny, a także historii innych dzieci chorych onkologicznie nauczyłem się widzieć szklankę do połowy pełną, nie narzekać niepotrzebnie, przywiązując mniejszą wagę do bezużytecznych dyskusji. Wyostrzyła się moja wrażliwość w relacjach z ludźmi w szpitalu i poza nim. Chciałoby się powiedzieć: jestem mniej zrzędliwy. Staram się żyć teraźniejszością w najlepszy możliwy sposób. Tego nauczyła mnie Anna”.
#Ślady