fot. Joanna Maliszewska

Droga Krzyżowa: „Co nas wyrywa z nicości?”

Rozważania Drogi Krzyżowej zaczerpnięto z listów i świadectw opublikowanych w czasopiśmie „Ślady”

1. PAN JEZUS NA ŚMIERĆ SKAZANY

USG trwało półtorej godziny. Lekarz cały czas milczał. Potem usiadł za biurkiem i zaczął mówić. Paola wracała do domu samochodem, nie przestając płakać; nie była w stanie nawet spojrzeć na swój brzuch. „To nie była moja córka. To był problem”. Ciężki przypadek kardiopatii: uszkodzona zastawka, za mały przedsionek, niepewne szanse na przeżycie, możliwe inne deformacje. Z jednej strony diagnoza, z drugiej – „to wszystko, co słyszałaś i w co wierzyłaś do tej pory”: postanowienia, zasady – wszystkie zmiażdżone w zderzeniu z rzeczywistością.

Ta dziewczynka z chorym sercem miała dziewiętnaście tygodni. Nie była tak sławna jak Andrea Bocelli, nie miała zostać gwiazdą. Ich historie są jednak takie same. Różnią się tylko nagłośnieniem. Rozeszła się wieść o tym, że najsławniejszy włoski głos, o którym dziś wszyscy wiedzą na całym świecie, mógł nigdy nie zostać odkryty. W środku koncertu niewidomy tenor podziękował swojej mamie, że wydała go na świat, pomimo tego, że wiedziała o jego chorobie. Sprawa trafiła do gazet, zmuszając do zadania sobie pytania, co wynikło z „tak” „tej odważnej dziewczyny” – jak powiedział o swojej mamie zasiadający za fortepianem artysta. Wydaje się, że owoc tego „tak” mamy przed oczami: 70 milionów sprzedanych płyt, gwiazda w Alei Gwiazd w Hollywood; gdy się go jednak słucha, zauważa się, że jego „dziękuję” nastrojone jest w zupełnie innej skali.

Ten majowy dzień był dla Paoli tylko fałszywą nutą, której nie sposób było słuchać. Jej córka Maria miała urodzić się poważnie chora. Słowa nie były nic warte. „Wydaje ci się, że masz wiarę, ale już wobec pierwszej próby stajesz przepełniony tylko bólem i strachem” – opowiada jej mąż Fabio. Żadne z nich nie myślało w tamtej chwili o aborcji. „Byłam jednak zrozpaczona: jak będziemy potrafili stawić czoła temu wszystkiemu?”. Gdy Paola zadawała sobie to pytanie, wiadomość szybko rozeszła się wśród przyjaciół: zaczęły się modlitwy, odwiedziny w szpitalu, pielgrzymki, Różaniec każdego wieczoru. „Nigdy nie zostawili nas samych. Maria od razu stała się córką ich wszystkich”. Pewnego dnia, z czasem, zaczęli czekać właśnie na nią, a nie na jej kardiopatię. Kiedy się urodziła, pokochali ją. Nie dlatego, że była zdrowa, diagnoza bowiem okazała się bezbłędna. „Urodziłam ją, ale to nie ja ją stworzyłam”.

Któryś za nas cierpiał rany, Jezu Chryste, zmiłuj się nad nami…

Czytaj więcej: Doskonałe życie


2. PAN JEZUS BIERZE KRZYŻ NA SWOJE RAMIONA

W domu Cigarinich tata budzi dzieci IX Symfonią Beethovena i czyta im Leopardiego. Jest to forma, w jakiej komunikuje wielkie ideały, których nauczył się w życiu i które pragnie, by stały się bliskie jego dzieciom. Paola pamięta, że od dziecka odwiedzali ich księża, przyjaciele rodziców, którzy przyjeżdżali z Brazylii i opowiadali o ludowym czytaniu Biblii, okupacji latyfundiów, o starciach zbrojnych. Były to lata teologii wyzwolenia. Jako nastolatka Paola zaczyna zadawać sobie pytania na temat Kościoła i dochodzi do stwierdzenia, że dorośli mówią tylko ze względu na społeczne układy, ale nie mają nic do powiedzenia. Jej największym zainteresowaniem jest muzyka rockowa. Życie upływa jej między jednym koncertem a drugim.

W połowie lat 80. do miasteczka przyjeżdża młody ksiądz. Ona z ciekawości idzie na spotkanie. Ksiądz czyta kilka stron z jakiejś książeczki, nie wymieniając jej autora. Te słowa porażają Paolę, która ma już 18 lat. Są treścią, odpowiedzią na to wszystko, co zostało jej zakomunikowane w rodzinie jako ideał, do którego dąży się w życiu. Spotkania się powtarzają, kapłan rozdaje kolejne ksera, za każdym razem nie podając autora. „Chodziliśmy od domu do domu, zapraszając wszystkich – wspomina Paola. – Byliśmy «ruchem» w miasteczku. Czymś fascynującym, co pochłaniało życie”.

Po ukończeniu liceum pracowała w spółdzielni dla niepełnosprawnych, którą założyła wraz z kilkoma przyjaciółmi. W związku z paroma uczuciowymi relacjami zaczyna zadawać sobie pytania: „Pytałam siebie: ale czy miłość jest aż tak uboga? Czy spędzę życie w ten sposób? Przechodząc od jednej miłości do drugiej?”. Wtedy zadzwoniła do Enza. „Opowiedział mi o sobie, o tym, co znaczy dla niego miłość w formie małżeństwa. Miłość nie była tym, czym myślałam. Prawdziwa Miłość, ta, która wypełnia życie i jest na zawsze. Powiedział mi o Memores Domini”. I to właśnie tam, ku zdumieniu, zaczyna wyłaniać się inna perspektywa. Coś, co dojrzewa w pełni z czasem.

W 2001 roku Carlo Wolfsgruber, jeden z odpowiedzialnych za Memores Domini, proponuje jej wyjazd do Salvadoru, do jednego z najuboższych rejonów Brazylii. W pierwszym miesiącu wszystko układa się wspaniale. Potem pustka. Nie zna języka, jest blondynką w mieście, w którym przeważa kolorowa ludność, zauważa, że jej buty Nike’a mogą być warte rocznej pensji mieszkańca dzielnicy… Alternatywą jest solidne spełnianie obowiązków współpracownika, z myślą, że tak czy inaczej może wyjechać, kiedy chce, urządzenie sobie kącika, z którego będzie mogła oglądać tę rzeczywistość; albo też to, co usłyszałam od księdza Giussaniego, było prawdziwe także tam. W przeciwnym razie wszystko było oszustwem. Decyzja o pozostaniu oparła się o tę weryfikację”.

A twoi rodzice? Maranello? Paola uśmiecha się i opowiada, że trzy lata temu na Boże Narodzenie tata wręczył jej kopertę. Był w niej wiersz. „Był zadedykowany mnie. Pisał, że naprawdę żyję dla ideału”.

Któryś za nas cierpiał rany, Jezu Chryste, zmiłuj się nad nami…

Czytaj więcej: Horyzontem jest świat


3. PAN JEZUS PIERWSZY RAZ UPADA POD KRZYŻEM

„Byłem porażką. Trzy razy powtarzałem klasę i zostałem wyrzucony ze szkoły, z wielką raną w sercu: moja mama zmarła, a relacje z moim ojcem nie układały się dobrze. Życie spędzałem w barze”. Tam właśnie spotykał go rano jeden z jego nauczycieli. „Pojawiał się, zanim wszedł do szkoły, witał się ze mną – a ja odwzajemniałem pozdrowienie, podnosząc butelkę z piwem. Jednak powoli zacząłem przychodzić na jego lekcje. Robiłem tylko to”. Ale to było decydujące, ponieważ „widziałem człowieka szczęśliwszego ode mnie”. Kiedy ten nauczyciel pewnego dnia zaprasza go na weekendowy wyjazd GS, rzucając mu wyzwanie („Mam prawdziwych przyjaciół oraz życie piękniejsze od waszego: jeśli chcecie…”), Cesar wykonuje najprostszy krok: „Wstałem i poszedłem zobaczyć”. To był „punkt, od którego nie ma już odwrotu”.

„Wieczorem po tej wycieczce poszedłem spać z myślą: «Dziękuję, Boże, ponieważ istniejesz. Pozwól mi nigdy nie oddalić się od tej historii»”. A jeśli zapytasz go, jak to się stało, że to rozpoznał, że powiedział „Bóg” na zakończenie trzydniowego wyjazdu, na który składały się piosenki, zabawy i rozmowy, odpowiada zwięźle: „Odpowiedniość. Pełna, całkowita. Była niemożliwa. Nie byłem głupi, spróbowałem już wielu rzeczy… Ale w tym doświadczeniu była inna rzecz, która się wydarzała, była oczywista”. Ta oczywistość – dodaje – nigdy go nie opuściła: „Powiedziałem sobie: jeśli nie chcę stracić tej pełni, muszę za nią podążać. Stokroć nie zależy ode mnie, ale tego potrzebuję. A więc opłaca się pozostawać przywiązanym do tego miejsca, gdzie może wydarzyć się na nowo”.

Któryś za nas cierpiał rany, Jezu Chryste, zmiłuj się nad nami…

Czytaj więcej: Hiszpania. „Żyjący” i burlaos

4. PAN JEZUS SPOTYKA MATKĘ SWOJĄ

fot. Agnieszka Kazun

Siedziba SOTAS znajduje się w Werkach, robotniczej dzielnicy na peryferiach Wilna, gdzie są tylko wielkie bloki i zbrojony cement, odległej nie tylko geograficznie od eleganckiego historycznego centrum litewskiej stolicy. SOTAS, której pełna nazwa brzmi: „Wolontariusze w służbie społecznej”, zajmuje się sierotami, nieletnimi objętymi opieką zastępczą oraz rodzinami zagrożonymi socjalnie – słabymi grupami, którymi Litwa uczy się zajmować w nowy sposób. Prosząc także o pomoc podmioty niepaństwowe, takie właśnie jak SOTAS, które powstało w 2002 roku w przeddzień wejścia Litwy do Unii Europejskiej – wyjaśnia Lijana Gvaldaite, jedna z założycieli organizacji. – Na początku zajmowaliśmy się wspieraniem na odległość i adopcjami z ramienia AVSI, ale największej pracy wymagało rozwinięcie kultury opieki zastępczej wraz z formacją oraz towarzyszeniem rodzinom zastępczym”.

Jeszcze na początku XXI wieku modelem opieki dla sierot i nieletnich przebywających z dala od rodzin był sowiecki internat, sierociniec państwowy, gdzie dzieci pozostawiano do ukończenia pełnoletności. „Niewielu z nas wiedziało, co to opieka zastępcza, prawie nikt o tym nie mówił. W ten sposób, kiedy instytucje otwierały się na tę możliwość, zaczęliśmy promować ją w mass mediach i oferować kursy formacyjne”. Metoda polegała na świadectwie: najpierw opierającym się na opowiadaniach pochodzących z Włoch małżeństw, członków Stowarzyszenia Rodzin na Rzecz Opieki Zastępczej, następnie, z czasem, odwołującym się do przypadków opieki zastępczej na Litwie.

Kiedy pracownicy SOTAS opowiadają o swojej pracy, tym, na co kładą nacisk, jest metoda. „Nauczyliśmy się jej od AVSI, które spróbowało wcielić w życie zasady doktryny społecznej Kościoła – wyjaśnia Nijole Gikniene, pracujący w SOTAS jako pracownik socjalny – Streściliśmy je w pięciu punktach: centralne miejsce osoby, wychodzenie od pozytywności, wspólne działanie, subsydiarność i partnerstwo. Z czasem staraliśmy się kształtować naszą pracę zgodnie z tymi kryteriami”. Co to dokładnie znaczy, wyjaśnia dobrze psycholog Andrius Atas: „Kiedy spotykamy rodzinę w trudnym położeniu, nie analizujemy sytuacji, rozkładając problemy na czynniki pierwsze, ale poszukujemy pozytywnych zasobów związanych z nią osób. Relacje, zdolności, pragnienia. Ludzie nie zdają sobie sprawy z pozytywności, która jest obecna w ich życiu. Jeśli pokazujesz im ją, zmieniają zachowanie i próbują zacząć na nowo”.

Paola, po 17 latach spędzonych w SOTAS, myśli zwłaszcza o jednej osobie: Poilasie, chłopcu, który dorastał w internacie. „Kiedy wyszedł z niego w wieku 18 lat, w pierwszej kolejności poszedł odwiedzić biologicznych rodziców, którzy w międzyczasie stracili prawa rodzicielskie, a potem przyszedł do mnie. Staliśmy się dla niego uczuciowym punktem odniesienia. Nie rozwiązaliśmy wszystkich jego problemów, ale byliśmy i pozostajemy z nim. Towarzyszymy mu pośród trudności. To możemy zrobić”.

Któryś za nas cierpiał rany, Jezu Chryste, zmiłuj się nad nami…

Zobacz więcej: Pozytywność, która jest


5. SZYMON CYRENEJCZYK POMAGA NIEŚĆ KRZYŻ PANU JEZUSOWI

„Był rok 2013. Trud, który z czasem zaczął coraz bardziej rozprzestrzeniać się w naszym życiu, stał się nie do zniesienia”. Z biegiem lat relacje z przyjaciółmi z Ruchu w Ugandzie wyjałowiły się, były dorastające dzieci ze swoimi wymogami. Trudy, które każdy przeżywa w swojej codzienności. Była też jakby jakaś nasilająca się „nuda”. „Być może z biegiem czasu wyłoniło się także pewne roszczenie. Jakby to, że już sam wybór, Uganda, był celem… – mówi Stefano. – Jakby wyjazd był naszą inicjatywą, a nie przylgnięciem do drogi, którą Jezus wybrał dla nas. Kiedy tak jest, jeśli rzeczywistość jest trudna, mówisz, że «jest ci dana», ale jest to coś, co ty doczepiasz. Próbujesz ją strawić, ale staje ci w gardle”.

Po 13 latach „zaczęliśmy podejmować starania, by wrócić do Włoch” – opowiada Manolita. Kupują dom w Varese, zapisują dzieci do szkoły w mieście. „Próbowaliśmy ułożyć na miejscu wszystkie kawałki naszego życia. Ale nie mogliśmy znaleźć pracy”. Rachunki się nie zgadzają. Rozmawiają o tym z wieloma przyjaciółmi: „Jeden z nich zapytał nas, czego naprawdę pragniemy. To było tak, jakby Jezus zapytał mnie: «Czego szukasz?». W gruncie rzeczy chodzi o to samo wyzwanie uznania tego, o czym mówi się w Rimini, a gdy spogląda się na nie dzisiaj, po Rekolekcjach, rozumie się jeszcze więcej: „Problem nie polegał na uporządkowaniu życia, ale na pogłębieniu relacji z tą Tajemnicą, która pochwyciła nas wiele lat temu i która teraz pukała do drzwi”. I na nowo otwierała drogę: „Kilka miesięcy później dostałem propozycję pracy właśnie w Ugandzie – opowiada Stefano. – Zdumieliśmy się wdzięczni za to, że możemy zacząć żyć na nowo, patrząc nowym spojrzeniem na to, co chcieliśmy pozostawić”.

Któryś za nas cierpiał rany, Jezu Chryste, zmiłuj się nad nami…

Czytaj więcej: Uganda. Jeśli czas jest przyjacielem

6. WERONIKA OCIERA TWARZ PANU JEZUSOWI

Taranto, dzielnica Tamburi, ubogie osiedle, znane ze „sprawy huty stali Ilva”. Jedno z tych miejsc, w których na propozycję zbiórki spodziewałbyś się zdumionego: „Czy nie widzisz, że ja sam jestem potrzebujący?”. Roberto, 21 lat, urodził się tutaj. Przebywał w rodzinie zastępczej od 11. roku życia, do domu wrócił, mając 17 lat, mimo że sytuacja poprawiła się tylko nieznacznie. „Od kilku lat, wraz z grupą przyjaciół, jestem wolontariuszem w centrum rozprowadzającym zebraną wcześniej żywność dla ubogich w starym Taranto. Śpiewam też w chórze i jestem zaangażowany w życie jednej z parafii. I biorę udział w zbiórce”. W tym roku Roberto zaprosił wszystkich przyjaciół, rozprowadzając wśród nich Sens gestu charytatywnego, książeczkę ze wskazaniami księdza Giussaniego dla pierwszych członków GS, którzy chodzili bawić się z dziećmi do mediolańskiej Bassy. „Ponieważ wolontariat i gest charytatywny to nie to samo – kontynuuje Roberto – i sam nie potrafiłem wyjaśnić, że gest caritas jest miłością, że w caritas człowiek zanosi piękno i dobro, które mu się przydarzyły”. Przypomina mi się rozmowa z pewnym typem przy wyjściu z siłowni. «Jesteś inny» – powiedział mi. Opowiedziałem mu o moim życiu pełnym różnych doświadczeń. Na co on: «Nie, chodzi o coś więcej». Tamtej nocy nie spałem. Myślałem o tym, co robię, o mojej historii. Oto w tym wszystkim mogę rozpoznać doświadczenie Chrystusa. A pokazał mi to człowiek, który nie miał z tym nic wspólnego”.

Któryś za nas cierpiał rany, Jezu Chryste, zmiłuj się nad nami…

Czytaj więcej: To, co zostaje ze zbiórki

7. PAN JEZUS DRUGI RAZ UPADA POD KRZYŻEM

Od około dwóch lat chodzę codziennie do baru znajdującego się w pobliżu salonu samochodowego, w którym pracuję, by jak zwykle napić się kawy, a w przerwie obiadowej zjeść kanapkę. Dzisiaj wchodzę tam i barmanka – która jest też właścicielką, niezamężna kobieta około pięćdziesiątki, mająca 14-letnią córkę – patrzy na mnie zdumiona i pyta, dlaczego się uśmiecham. Odpowiadam, że dopiero co przyszedł ksiądz, by pobłogosławić salon, i że jestem szczęśliwy, ponieważ jego obecność pozytywnie odmieniła mój dzień. Wówczas wywiązała się między nami dłuższa rozmowa, mimo że do tej pory nasze co najwyżej pięciominutowe konwersacje dotyczyły seriali telewizyjnych i wydarzeń z kroniki wypadków. Nie rozumiała, dlaczego jestem przyjacielem księży, a tym bardziej chrześcijaninem. Zaczęła od oświadczenia: „Wymordowałabym wszystkich księży!”. Po czym kontynuowała w tym samym tonie, atakując majątek Kościoła i kazania, a potem „zjechała” zasady moralne i moralistyczne itd… Ja wobec tych napastliwych, ponaglających pytań zauważałem, że jestem coraz spokojniejszy i bardziej wolny (a mając brata księdza, jestem bardzo wrażliwy na te kwestie…), zamiast się rozpalić, jak zdarzało mi się to bardzo często w życiu. I mimo że odpierałem zarzuty, podchodziłem do tego bardziej racjonalnie niż emocjonalnie. W pewnym momencie spojrzałem na zegarek – upłynęło już piętnaście minut: postanowiłem więc zakończyć rozmowę, która do tamtej chwili, w moim przekonaniu, nie prowadziła do niczego. Podziękowałem jej, mówiąc, że była dla mnie dobrem i że ta rozmowa, momentami bardzo ożywiona, pozwoliła mi na nowo odkryć chrześcijańską drogę, którą podążam. Zapłaciłem, ale ona nie pozwoliła mi odejść, zawołała mnie, chciała bowiem wiedzieć, dlaczego powiedziałem jej coś takiego. Nie spodziewała się ode mnie takiej odpowiedzi, zresztą prawdopodobnie ja sam także byłem nią zaskoczony, raczej bowiem pojawiły się przesłanki do tego, by uciąć tę rozmowę albo też zakończyć ją stwierdzeniem: „W porządku, ja myślę inaczej niż ty, amen”. Rozmowa od tej chwili zmieniła się zasadniczo, zacząłem mówić o tym, jak ja zapatruję się na palące życiowe kwestie, że jest Ktoś, kto mnie kocha bardziej, niż ja jestem w stanie kochać. Że On kocha pomimo ograniczeń, co więcej, przede wszystkim ze względu na ograniczenia. Bez żadnych zahamowań mówiąc o faktach, które ostatnio mi się przytrafiły. Nie przestawała patrzeć na mnie zdumiona, nie mówiąc nic. Potem zadzwonił mój telefon, wszedł jakiś klient. Pożegnałem się z nią, mówiąc: „Do jutra!”. Podziękowała mi i powiedziała z uśmiechem: „Do jutra, Giova!”. Dzięki temu prostemu spojrzeniu mogę powiedzieć: „Jak pięknie tak żyć!”.

Któryś za nas cierpiał rany, Jezu Chryste, zmiłuj się nad nami…

Czytaj więcej: Rozmowa w barze o księżach i Kościele

8. PAN JEZUS POCIESZA PŁACZĄCE NIEWIASTY

Dla Cecili będzie to ostatnie lato w Rzymie. We wrześniu przeprowadza się ze swoją rodziną do Mons w Belgii. Do pudeł, które codziennie wypełniają jej dom w Acilii, tuż za Raccordo, wkłada wszystko, co może zabrać ze sobą ze swoich 16 lat życia. Ostatni okres nie był łatwy: pomysł zmiany miejsca zamieszkania, szkoły i przyjaciół sprawił, że czuła się jak na huśtawce. Także w GS nie jest to piękny moment: w szkole zostały we dwie i trudno jest zobaczyć się z pozostałymi osobami z Rzymu z powodu dzielącej ich odległości. Następnie niczym detonator jej zaniepokojenia pojawiło się pytanie zadane podczas Triduum Paschalnego: „Co wytrzymuje próbę czasu?”. „To właśnie jest moje pytanie – opowiada Cecilia. – I dotarło do mnie w chwili, w której myślałam: «W porządku, ale jeśli w Belgii nie mogę kontynuować tego, czego doświadczam z moimi przyjaciółmi z GS, lepiej zamknąć wszystko wcześniej»”. W stosunku do kolegów z klasy pokusa jest taka sama. Zresztą zerwanie relacji z nimi nie byłoby tak bolesne. „Nigdy nie było dobrej atmosfery: dla mnie zawsze oni byli powierzchowni, a ja dla nich byłam «zakonnicą»”. Ale im termin przeprowadzki jest bliżej, tym bardziej czuje, że ogarnia ją melancholia. „Myślałam o naszej tak postrzępionej historii, o tym, że nigdy tak naprawdę się nie spotkaliśmy, i było mi przykro. Po raz pierwszy zauważyłam, że chcę dla nich dobrze. I niespodziewanie poczułam, że mur się wali”.

Któryś za nas cierpiał rany, Jezu Chryste, zmiłuj się nad nami…

Czytaj więcej: Co nigdy się nie kończy?

9. PAN JEZUS TRZECI RAZ UPADA POD KRZYŻEM

W ubiegłym roku, podczas wyjazdu szkoleniowego do Lipska i Berlina, mieliśmy okazję poznać Petera Drauschke, który najpierw był przywódcą młodych komunistów w Niemczech Wschodnich, a następnie więźniem Stasi. Zaprosiliśmy go do Włoch na cykl zorganizowanych przez nas spotkań. Jego historia jest historią człowieka, który poszukiwał wolności, pozwalając się początkowo zwieść fałszywym obietnicom ideologii. Porównanie swojego pragnienia z kłamstwem ideologii postawiło go jednak w pewnym momencie na rozdrożu: zastanawiał się, czy podążać za prawdą, czy też zgodzić się na przeżywanie własnego życia w kłamstwie. Postanowił zaspokoić swoje pragnienie prawdy, usiłując uciec na Zachód, co przypłacił ciężkim więzieniem. W swoim dramatycznym doświadczeniu więźnia Stasi, w obliczu własnej niemocy, w czasie długich okresów odosobnienia, poddawany torturom fizycznym i psychicznym, on, który został wychowany w duchu najsurowszego ateizmu marksistowskiego, odkrył pytanie dotyczące Boga: „Pewnego dnia znalazłem się na dnie rozpaczy: leżałem na ziemi i płakałem; w pewnym momencie jednak podniosłem się i patrząc w okno celi oraz przywołując imienia mojej matki, pomyślałem o Bogu. Wtedy wróciłem do życia. Komunizm jest systemem, który zamiast obiecanego raju na ziemi stworzył piekło. Tak dzieje się za każdym razem, gdy ludzie stawiają siebie na miejscu Boga”. W obliczu człowieczeństwa Petera, my, nauczyciele, wraz z grupą uczniów, zapragnęliśmy powiedzieć mu, że poszukiwany i przyzywany przez niego Bóg, stał się ciałem i dotarł do nas w towarzystwie, w historii Ruchu. Zorganizowaliśmy wieczór, na którym śpiewaliśmy piosenki o wolności oraz spotkaniu z Chrystusem. Relacje między nami wciąż pozostają żywe dzięki korespondencji, z której widać coraz jaśniej, że w spotkaniu z nami Petera najbardziej uderza odkrywanie czegoś większego dla siebie: „Przyjechałem z zamysłem, by o czymś opowiedzieć, by coś dać, tymczasem po powrocie do domu przekonałem się, że ja sam coś otrzymałem”.

Któryś za nas cierpiał rany, Jezu Chryste, zmiłuj się nad nami…

Czytaj więcej: Okno więzienia Stasi


10. PAN JEZUS Z SZAT OBNAŻONY

Odległa o lata świetlne. Najpierw następuje spotkanie z Doreen. 27-letnią Chinką, która przebywa w Ameryce w związku ze studiami podyplomowymi. Pewnego ranka przychodzi do gabinetu Lorenza. Mierzy 150 cm wzrostu, ale ma charakter. „Chciała wiedzieć, czy miałem projekt, do którego mógłbym ją zatrudnić. W ten sposób skontaktowałem ją z Mikiem, jednym z moich studentów, jedynym chłopakiem z CL, by podzielili się pracą”. Zanim jeszcze dobrze się poznali, Doreen, zauważywszy na profilu Facebooka, że Mike jest katolikiem, pyta go o to. On wspomina o tym Lorenzo, kiedy są razem na wyciągu podczas jednej z wielu sobót spędzanych na nartach. „Jak przystało na porządnego Amerykanina, był powściągliwy wobec każdego rodzaju wyjaśnień. W takim razie powiedziałem mu: «Zaproś ją!»”.Pierwszą okazją był wielkopostny dzień skupienia. Doreen bierze w nim udział: nie posiada żadnych parametrów ani odniesień kulturowych. Dzielą ją całe lata świetlne od tego, o czym się mówi. O Jezusie usłyszała po raz pierwszy od jakiejś protestanckiej rodziny, u której gościła. Pod koniec spotkania Mike podchodzi do niej, wtedy ona mówi: „Zrozumiałam temat: chodzi o «życie»”. Mija kilka dni i Doreen stawia się w gabinecie Lorenza. „Panie profesorze, ale jak to jest, że jesteście takimi przyjaciółmi: pan, Mike i te dwie studentki z nauk politycznych? – Współdzielimy coś, co się wydarzyło. Wielkie spotkanie naszego życia”. Mówiąc do niej, odwraca się do tablicy i rysuje schemat, którym posługiwał się ksiądz Giussani, by opisać Wcielenie: wiele strzałek skierowanych ku górze w stronę „x” i jedna biegnąca ku dołowi. Doreen siada i patrzy na to „x”. Lorenzo zaprasza ją na weekendowy wyjazd naukowy.Podczas tego weekendu młodzież ogląda razem nagranie ze świadectwem Elviry Parravicini, neonatolog, która w Nowym Jorku kieruje oddziałem comfort care dla terminalnie chorych noworodków. Doreen nie potrafi zasnąć tego wieczoru. „Nigdy nie myślałam o życiu w ten sposób. O nieskończonej wartości, jaką posiada każdy człowiek” – mówi przyjaciołom, którzy pytają ją o Chiny oraz o plagę aborcji. „Tego wieczoru dostrzegłem, w jaki sposób wiara wprowadza nowy sposób postrzegania spraw – wyjaśnia Lorenzo. – To przychodzi wcześniej niż porozumienie w kwestii ważnych zagadnień. Ona nie zrozumiała wszystkich racji, z powodu których aborcja jest błędem, ale zaczęła zdumiewać się faktem, że rzeczywistość jest czymś więcej niż tym, co instynktownie chciałoby się z nią zrobić”.Przyjaźń między nimi zacieśnia się, gdy zostaje postawiony ten krok. Ponaglana odczuwaną przez Doreen nieustanną potrzebą zrozumienia tego, co widzi. Tak jak wtedy, gdy kilku przyjaciół z Memores Domini z Los Angeles przyjechało, by odwiedzić Lorenza: „Nie wyjaśniłem Doreen, na czym polega moje powołanie, wydawało mi się to jeszcze zbyt skomplikowane dla niej”. Zapraszają ją na wycieczkę w góry. Następnego dnia Lorenzo próbuje wytłumaczyć swoją sytuację, ale ona mówi mu: „Wczoraj obserwowałam was przez cały dzień. Zrozumiałam, dlaczego tak żyjecie. To dlatego, że jesteście szczęśliwi”. Od tamtej pory Doreen pragnie zostać chrześcijanką. Przyjmuje chrzest św. w Noc Paschalną w 2016 roku. Lorenzo jest jej chrzestnym. Doreen, tak jak wszyscy neokatechumeni, trzyma w ręku zapaloną świecę, którą chciała przyozdobić strzałkami i „x”, które Lorenzo narysował jej kiedyś na tablicy.

Któryś za nas cierpiał rany, Jezu Chryste, zmiłuj się nad nami…

Czytaj więcej: Świeca Doreen


11. PAN JEZUS DO KRZYŻA PRZYBITY

Życie Robera było i jest życiem na krzyżu, tak jak życie Etty Hillesum, pisarki, którą wciąż czyta. Od niej nauczył się, jak, nawet wtedy, gdy czekała na deportację, można żyć w dialogu z „Ty”: „Ogromnie mnie wzbogaciłeś, Boże, pozwól mi rozdawać siebie pełnymi garściami. Moje życie przeistoczyło się w nieustający wspaniały dialog z Tobą, Panie. Kiedy stoję w jakimś zakątku obozu, z nogami wrośniętymi w Twoją ziemię i twarzą zwróconą ku niebu, niekiedy po twarzy spływają mi łzy, zrodzone ze wzruszenia i wdzięczności, która szuka ujścia. Również wieczorem, gdy leżę w łóżku i znajduję spokój w Tobie, czasem łzy wdzięczności ciekną z moich oczu. Tak właśnie wygląda moja modlitwa”.

Rzecz w tym, że jego spokoju pragną wszyscy, którzy go widzą; jest tak bardzo świadomy swojej zależności, swojego bycia dzieckiem, że przebywając obok niego, doświadcza się czegoś nowego, pewnego rodzaju wymogu przemiany. Przy nim przyjaciele i ludzie obcy dostrzegają historyczne i kulturowe bogactwo wiary. Trudno jest nie zostać pociąganymi przez pragnienie bycia uczestnikami tego, co przeżywa. Pragnienie antropologicznej przemiany, to znaczy życia jak dziecko, które zależy od dobrego Ojca. A jego pragnieniem jest, by jego radość dotarła do wszystkich. Dlatego lekarze, przyzwyczajeni do chorób, patrząc na niego, uświadamiają sobie, że potrzeba takich osób jak on, ponieważ jego życie ma dobry wpływ na szpital. Rober wnosi wkład w dobro wspólne swoim ciałem oraz swoim spojrzeniem wdzięcznego syna.

Któryś za nas cierpiał rany, Jezu Chryste, zmiłuj się nad nami…

Czytaj więcej: Rober (albo radość z bycia synem)

12. PAN JEZUS UMIERA NA KRZYŻU

for. Agnieszka Kazun

Chiara odkrywa, że ma aftę na języku, która nie chce się wygoić. Przechodzi drobny zabieg. Badania histopatologiczne nie pozostawiają cienia wątpliwości: to nowotwór, jeden z najbardziej agresywnych, dotykający przede wszystkim mężczyzn, palaczy, powyżej 60. roku życia. Chiara ma 27 lat i nigdy nie paliła.

Rozpoczyna się walka przeciwko temu złu, które Chiara od początku będzie nazywać „smokiem”. Smokiem nie jest jednak tylko nowotwór, ale przede wszystkim noc wiary. Po zabiegu usunięcia afty przez pomyłkę pielęgniarki nie dają jej środków przeciwbólowych i tej nocy ból języka jest przeszywający, nie do zniesienia. „Dlaczego nie odejmiesz mi cierpienia? – krzyczy w środku Chiara, jak napisze potem w pamiętniku. – Bóg nie istnieje, w przeciwnym razie nie zrobiłby mi tego”. Jest to cierpienie tego, kto czuje się opuszczony na krzyżu. Cierpienie Jezusa. Ta noc pozostanie na zawsze jako próba, jako moment, w którym może ponownie rozpalić się strach. Zasypia późno w nocy. Kiedy się budzi, zastaje Enrico czytającego fragmenty o doskonałej radości ze Źródeł franciszkańskich, w których jest mowa o miłości stawiającej czoła złu. Dla Chiary jest to najbardziej konkretny znak tego, że Bóg jej nie opuścił.

Ale co znaczy przygotować się na spotkanie z Panem? Przygotować się do śmierci? „Jako mąż zaniepokojony o tysiąc spraw pewnego dnia zapytałem Chiarę: «Boisz się umrzeć? – Nie – odpowiedziała mi. – Boję się bólu, wymiotów i Czyśćca». Była konkretna i świadoma swoich grzechów oraz małości”. Istotnie, przeciwieństwem strachu jest wiara, nie odwaga.

Stan Chiary pogarsza się, 12 czerwca 2012 roku brat Vito jest w Cagliari, dzwonią po niego. Chiara czeka na niego, ponieważ wie, że przynosi jej Pana. W nocy odprawiają Mszę św. „Ewangelia z tego dnia wydawała się napisana dla nas: «Wy jesteście światłem świata i solą ziemi». Chiara była przepiękna. Warto było przeżyć całe życie dla tego momentu” – mówi Enrico. „«Moje jarzmo jest słodkie, a moje brzemię lekkie», mówi Jezus, ale ja nie widziałem tej słodyczy. Wtedy zapytałem Chiary: «Czy ten krzyż naprawdę jest słodki?». Uśmiechnęła się do mnie: «Tak, jest bardzo słodki». Zrozumiałem, że łaska przychodzi we właściwym momencie. Łaskę postawienia tego kroku miała ona, ponieważ ona potrzebowała jej w tym momencie”. Po kilku godzinach Chiara umiera.

Któryś za nas cierpiał rany, Jezu Chryste, zmiłuj się nad nami…

Czytaj więcej: Chiara Corbella albo o radości doskonałej

13. PAN JEZUS Z KRZYŻA ZDJĘTY

Patricia Ramírez fascynuje się biegami, ukończyła wychowanie fizyczne. Od kiedy ona i jej mąż Ángel się rozstali, mieszka sama z ośmioletnim synem Gabrielem w andaluzyjskim mieście Almería, gdzie pracuje w urzędzie powiatowym oraz jako komentator zawodów sportowych. Nie wiadomo o niej dużo więcej, nie jest sławna, prowadzi najbardziej przeciętne życie. Ale w momencie największej próby w jej postawie nie ma niczego zwyczajnego, zafascynowała nią wszystkich.

Opinia publiczna, zatrzymana w milczeniu albo w niedowierzaniu, pozwoliła, by ta matka, której syn zaginął pewnego lutowego popołudnia, zmusiła wielu do zadania sobie pytania. Cała Hiszpania wstrzymała oddech w czasie 12 dni skrupulatnych poszukiwań, dopóki Gabriele nie został odnaleziony martwy w samochodzie towarzyszki swojego ojca. Wtedy tragedia zmieniła się w zbiorowy rytuał, któremu towarzyszyły okrutne słowa, krążące po sieci albo po ulicach; w parlamencie toczyła się akurat debata na temat rozszerzenia kary dożywocia. Ale kiedy dzisiaj wszyscy krzyczą o wszystko, postawa i nieliczne publiczne oświadczenia Patricii miały odmienną siłę. Ona, gdy wszyscy spodziewali się z jej strony nienawiści, za każdym razem, gdy zabierała głos, dziękowała: za życie swojego pescaito, chłopczyka zakochanego w morzu, i za całą bliskość, której doświadczyła. „Nie mam słów, by wam podziękować” – powtarzała służbom, licznym wolontariuszom, którzy poszukiwali Gabriela, wszystkim osobom, które okazały jej miłość. A następnie poprosiła, jakby prosząc o miłosierdzie: „Nie szerzcie agresji, nie umieszczajcie na Twitterze słów nienawiści. Z Hiszpanii muszą płynąć informacje o czułości, wierze i dobrych działaniach. Chciałabym, by wszystko zakończyło się na tym poruszeniu dobra, które się ujawniło”.

Każdy starał się nazwać to, co widział, obserwując ją na pogrzebie, słuchając w radiu i telewizji, patrząc na czułą relację między nią a jej byłym mężem. „Kobieta, która wydaje się ulepiona z innej gliny” (Lucia Méndez, „El Mundo”). Ktoś nazywa ją „integralnością”, ktoś inny „obecnością ducha”, „moralną elegancją”, „dobrze ukształtowanym uczuciowym rozumem”. Są tacy, którzy w opinii psychologów poszukują wytłumaczenia „przeogromnej godności, równowagi emocjonalnej i wewnętrznego spokoju” kobiety, która „wyszła na scenę ze szlachetnością i statecznością greckiej bogini”. Psycholog Patricia Díaz Seoane wyjaśnia, że jej postawa jest „postawą właściwą”, ponieważ „koncentruje się na najważniejszej sprawie, na tym, kim był Gabriel”. To pozwala jej wyjść poza, ona zadaje pytanie, czy to, co się wydarzyło, czemuś służy. Na łamach „ABC” José María Carrascal pisze: „Zamiast jednoczyć się w szale, prosi nas, byśmy zapomnieli o negatywnych impulsach, najgorszych instynktach, nawet tych najnormalniejszych. Wiele kosztuje zaakceptowanie tego, wiele kosztuje także uwierzenie w to. Czy to jest świętość?”. Na myśl nasuwa mu się Jezus, „który nadstawiając drugi policzek, poszukiwał jednej z wyższych form kultury: ducha ofiary. Jedyna pozytywność tego zdarzenia to przekonanie się, że pośród furii istnieje dobro. Dobro może być obok, a my możemy nie zdawać sobie z niego sprawy”. Wielu miało wrażenie, że musnęli „Boga”. Nie jest to kwestia emocji, jest to efekt, który pokazuje całą osobę. Esteban Ordóñez na łamach „Póblico” analizuje: „Matka, prawdziwa ofiara, wzywa do rozumu”. Jej postawa „domaga się, by społeczeństwo reagowało, zachowując się tak samo. Dopomina się państwa na miarę jej sposobu bycia”. Konfrontacja z najgłębszym bólem nabiera „wielkiego znaczenia politycznego i społecznego” – pisze „El País”. Ponieważ prosi wszystkich, by się zmienili. Także w obliczu stronniczych kalkulacji dotyczących reformy kodeksu karnego: politycy muszą pamiętać „odtąd jej słowa o tym, kto zabił jej dziecko: «Niech zapłaci to, co musi zapłacić. Ale chciałabym, by z tego, co się stało, pozostały dobre działania, które wyłaniały się ze wszystkich stron»”.

Patrizia prosi ze statecznością, by nikt nie wypowiadał się w jej imieniu, nie chce mściwości ani napastliwości. To, co pragnie zakomunikować, zakomunikuje sama, tak jak w długim liście do syna: „Jest jedna część mnie, która czuje się matką bardziej niż kiedykolwiek wcześniej, która jest przesiąknięta tobą, nieustannie. I jest taka część mnie, która ma nadzieję, że znów cię zobaczy, usłyszy… o wiele więcej, ma nadzieję na cud. Boże! Jakbym chciała wierzyć w cuda”.

Któryś za nas cierpiał rany, Jezu Chryste, zmiłuj się nad nami…

Czytaj więcej: HISZPANIA. Dobroć pośród furii

14. PAN JEZUS DO GROBU ZŁOŻONY

Claudia Piccinno od pięciu lat mieszka w Pradze, z mężem i dwójką dzieci. Życie w CL, od kiedy w 1985 roku spotkała w szkolnych ławkach we Florencji księdza Paolo. Wraz z tym nowym życiem za granicą „musiałam zmienić wszystko” – opowiada dzisiaj z florenckim akcentem, którego język czeski nie zmienił. „Porzucenie pracy adwokata, zajmowanie się w pełnym wymiarze czasu dziećmi, rozpoczęcie nauki trudnego języka…”: zwyczajne, codzienne, sprawy stają się skomplikowane, jeśli nawet kupienie chleba jest egzaminem. Ale „ja pragnę być szczęśliwa tu, w banalnych sytuacjach życia” – mówi.

Jej list między innymi przeczytał Carrón podczas Rekolekcji: „Jak Ty, o Chryste, wytrzymujesz próbę czasu, jak wytrzymujesz w moim małżeństwie, z przyjaciółmi, w relacji z dorastającymi dziećmi, w wyzwaniach codziennego dnia, w niepokojących mnie lękach, w rzeczach, które wcześniej tak bardzo mi się podobały, a teraz pozostawiają mnie prawie obojętną?” – napisała. I opowiedziała o przyjaciółce chorej na raka, która wyznała jej: „Spodziewam się, że Bóg dokona jeszcze wielkich rzeczy w moim małżeństwie”. Natomiast Claudia mówi: „Zauważyłam, że w moim «pięknym małżeństwie, w którym wszystko się układa», na te wielkie rzeczy, które Bóg mógł dokonać, nie czekałam już jak na coś wielkiego”. Ale, opowiada, „podjęcie wytrwałej drogi” przekonały ją i jej męża do rozpoczęcia gestu charytatywnego w Pradze, wśród chorych w szpitalu.

Te dwie godziny w miesiącu sprawiły, że „Jezusa znów stanął między nami”: „Mój mąż bardzo się ode mnie różni i im więcej lat upływa, tym bardziej odkrywam, że tak naprawdę nie wiem, «kim jest». Jesteśmy razem, mamy ślub, ale każdy ma swoją osobistą relację z Panem. Rozsmarowywanie kremu na delikatnej skórze chorych uświadomiło nam, że wspólnie pragniemy podążać za Chrystusem, za pośrednictwem towarzystwa, które pozwolił nam spotkać wiele lat temu”.

Rekolekcje, a potem artykuł o spotkaniu w Krakowie („Spójrzcie na nadzieję, która w was jest” – mówił Carrón) skłoniły ją ponownie do pracy. „Oświeciły to, co przydarzyło mi się później”. Po południu tego samego wtorku miała zebrania w szkole u dzieci. „Nauczycielka z pierwszej klasy gimnazjum mówi mnie oraz rodzicom dwóch najgorszych uczniów, byśmy zostali. Poszłam tam przekonana, że nie ma żadnego problemu… Powiedziano nam: «Trójka ta już od jakiegoś czasu dotkliwie naśmiewa się z dziewczynki z klasy, sprawa zakrawa na znęcanie. Wysłaliśmy ich do dyrektora, zaangażowaliśmy psychologa, jest to nieprzyjemna sytuacja, istnieje groźba zawieszenia w prawach ucznia»”. Claudia czuje, że grunt usuwa się jej spod nóg. „Sądzisz, że dobrze znasz swoje dzieci, a odkrywasz, że są ci zupełnie obce. Czego nauczyłam tego chłopaka… przy pomocy wszystkich usiłowań pokazania dobra”. Myśli o tym, co usłyszała z Rimini, o tych stronicach, nad którymi pracuje na Szkole Wspólnoty i gdzie przeczytała we Wprowadzeniu: „Im więcej staram się kontrolować, im więcej zatrzymuję dla siebie, tym mniej zostaje ocalone, mniej zmartwychwstaje. Wiem, że muszę nauczyć się ofiarować właśnie to, co najbardziej boli, to, czego nie mogę naprawić, a co najwyżej jestem w stanie ukryć, tak jak robi się to z kurzem zamiatanym pod dywan”. Tam, w szkole, przy mamach „tych najgorszych”, przychodzi oświecenie: to wszystko, co się przeżywa, jest okazją, by wejść w większą zażyłość z Tobą, o Chryste, i tam, w tamtej chwili, On dla mnie zmartwychwstał. Wysłuchałam nauczycieli, powiedziałam to, co musiałam powiedzieć; a w domu zrobiliśmy synowi awanturę na całego, ale mogłam patrzeć na niego całościowo, a nie ze względu na błąd, który popełnił, ponieważ jest Ktoś Inny, kto patrzy na niego za moim pośrednictwem. Byłam spokojna. Wieczorem powiedziałam: «Oto nadzieja, która jest we mnie». Jest, i jest możliwością trwania w relacji z Nim, trwania w oczekiwaniu, by zobaczyć Go zmartwychwstałym”. W każdej chwili.

Któryś za nas cierpiał rany, Jezu Chryste, zmiłuj się nad nami…

Czytaj więcej: Republika Czeska. Kiedy wszystko się zmienia

fot. Małgorzata Kołcz