ŚDM. Coś, co trafia prosto w serce
Refleksje Młodzieży Szkolnej dotyczące wspólnego wyjazdu do LizbonyNa ŚDM pojechałam pierwszy raz. To był mój pierwszy samodzielny wyjazd za granicę. Kiedy dojechaliśmy do naszej miejscowości, Santarém, przywitali nas wolontariusze. Od razu poczułam taką wspaniałą atmosferę. Wolontariusze nie zwracali uwagi na to skąd jesteś, jaka jesteś, w co się ubierasz. Przyjmowali cię z taką otwartością, miłością, z jaką Jezus przychodzi do nas. Mimo tego, że nie rozumiałam języka angielskiego i powoli rozbierała mnie choroba, dobrze się bawiłam na wspólnej integracji z wolontariuszami. Kazania papieża Franciszka, czy rozważania Drogi Krzyżowej były tak uderzające, prosto w serce, jakby mówiły o moim życiu. Wspomnienia z Lizbony zostaną na długo w mojej pamięci.
Natalka, Kąty Wrocławskie
Tydzień przed wyjazdem do Lizbony planowałam całkiem z niego zrezygnować. Nie mogłabym być szczęśliwsza, bardziej wdzięczna, że koniec końców pojechałam.
Doświadczyłam tego, czego tak brakuje mi w środowisku, z którym mam do czynienia w życiu codziennym i internetowym - wspólnoty. Czystej, bezinteresownej przyjaźni i miłości między nieznajomymi. To, co uderzyło mnie, gdy pierwszy raz pojechałam na wakacje GS, tutaj było jeszcze wyraźniejsze.
To doświadczenie, razem ze świadectwami, które usłyszałam na tegorocznych wakacjach GS, nakierowały mnie i skłoniły do przemyśleń, które prawdziwie rozwinęły mnie duchowo. Spotkałam się z cennymi pytaniami i odpowiedziami.
Paulina, Kraków
Być uważnym
Dzień przed planowanym odjazdem udało mi się przenocować w Lutyni, za co jestem bardzo wdzięczny mojej przyjaciółce Julii. To od tego miejsca zaczęły się moje Światowe Dni Młodzieży, od kazania ks. Józefa Adamowicza, w którym zachęcił nas przede wszystkim do bycia uważnym w tym czasie, nie przegapienia tego, co się wydarza. Te słowa od razu wywarły na mnie duży wpływ. Od jakiegoś czasu ciężko mi zauważać Bożą obecność w mojej codzienności. Wręcz od tego stronię. Dlaczego? Przede wszystkim dlatego, że nie chciałbym nadinterpretowywać rzeczywistości, widzieć Boga tam, gdzie nie powinienem. Obawiam się „naduważności”, która graniczy z zabobonnym szukaniem Boga we wszystkim, dosłownie wszystkim, podając jako zabawny i wyolbrzymiony przykład, ułożenie fusów w herbacie czy fakt wstania lewą lub prawą nogą. A jednak, mimo tych obaw, jestem przekonany, że potrzebuję być uważnym, potrzebuję tej uważności, o której mówi między innymi ks. Luigi Giusanni, założyciel naszego Ruchu. Próbowałem więc wcielić ją w życie na tych ŚDM, ale cóż... chyba nie do końca mi wyszło. Podobał mi się wyjazd jako całość, podobały mi się również gesty duchowe. To, co usłyszałem na Drodze Krzyżowej, czy na kazaniu podczas Mszy św. kończącej te dni, bardzo do mnie trafiło, odpowiadało na moje pragnienia, pytania, obawy. Z całym przekonaniem zachęcam wszystkich do odsłuchania tego! Nie mam jednak na ten temat do powiedzenia nic więcej niż to, że zamierzam usłyszane słowa wcielić w życie. Naprawdę, nie wiem co mogę powiedzieć więcej! (...) Przez te dwa tygodnie pojawiło się we mnie między innymi to jedno pytanie: „Czym jest ta uważność, do której zachęca nas Ruch?”. Mój problem z nią zaczyna się od tego, że nie wiem czym ona tak właściwie jest. Chcę to zgłębiać w czasie tego nadchodzącego roku szkolnego.
Staś, Warszawa
CZYTAJ TAKŻE: Wakacje GS. Odzyskiwanie smaku życia
Moje świadectwo będzie o dosyć mieszanych odczuciach, ale również o trochę odkryciu swoich potrzeb.
A wiec było dużo ludzi, naprawdę dużo i o ile na początku się cieszyłem, że super, że dużo osób zmierza do tego samego celu, wybrało tę samą drogę. Stopniowo, również po rozmowach z moim szwagrem, dotarło do mnie, że trochę to tutaj właśnie czuje się największą samotność i tęsknotę za ludźmi, którzy cię rozumieją, ponieważ z moich jak i szwagra odczuć wynikało, że dla sporej ilości osób głównym celem była przygoda a nie przeżywanie tego, co ważne, sam też nieustannie właśnie walczyłem ze sobą i w sumie robię to każdego dnia, miliony razy, kiedy każda pojedyncza rzecz próbuje wybić się na pierwsze miejsce, gdzie pierwsze miejsce powinno być cały czas pewne i zarezerwowane dla pragnienia zbawienia (Boga)
Ale, no właśnie, mimo nieustannej walki, to jednak pozostaje główną rzeczą, natomiast można tam było odczuć trochę poczucie straconego głównego celu, np. Polka którą spotkaliśmy na placu opowiadała o agresywnym zachowaniu ludzi, którzy się przepychali żeby zobaczyć Papieża.
Konkluzja dla mnie i tak raczej była pozytywna, że nawet jeśli ludzie tutaj przyjechali głównie dla zabaw, tańców, energii czy przeżycia, są momenty, które łączyły, jak milczenie wszystkich na placu. To budzi nadzieję na odnalezienie przez każdego tego, po co tu właściwie jest i też w sumie, dzięki komu. Nie zrozumcie mnie źle, sam przeżywałem wszystko jako wielką przygodę, ale były momenty, które miały być poświęcone stricte celu spotkania, a ciężko było to często odczuć. Ale dobra, mówiłem też o odkrywaniu siebie poprzez ten wyjazd, ponieważ, szczerze, właśnie oprócz spotykania innych ludzi, czy zbliżenia się do swojej wspólnoty (chociaż brakowało mi więcej wspólnych gestów, takich wspólnotowych, w gromadzeniu się więcej na modlitwie, czuwaniu czy szkołach), to zdałem sobie sprawę, że za dużo nie wyniosłem, a i tak muszę przeczytać przemówienie Papieża i na spokojnie je rozważyć. Dał mi ten wyjazd, natomiast, oprócz tych rzeczy związanych z ludźmi, poczucie tego, co się dla mnie liczy w życiu. Zdałem sobie sprawę, jak ważni są dla mnie ludzie, którzy pomagają mi wzrastać w wierze, jak bardzo cenię sobie ciszę, momenty dla siebie. Wiedziałem, że jestem bardziej introwertykiem, ale to na tym wyjeździe zobaczyłem, jak bardzo i jak bardzo potrzebuję „swoich ludzi”, aby przeżywać życie dobrze. Mam nadzieję, że ci, którzy nimi są, to wiedzą.
Sławek, Warszawa