Listy
Mariko, Luisa, Pietro, Gladys, Ombretta, Ezio (z „Tracce” lipiec/sierpień)Japonia, spotkanie i droga
Kiedy byłam w liceum, przypadkowo znalazłam w domu mojej babci Biblię. Przeczytałam Księgę Rodzaju i zainteresowałam się istnieniem Boga Stwórcy tego świata. Potem moja znajoma, będąca katoliczką, zaprowadziła mnie do kościoła. Proboszczem parafii był ksiądz Alberto Berra, misjonarz PIME, który należał do ruchu CL. Tam dowiedziałam się o istnieniu Chrystusa. Po raz pierwszy w spotkaniu CL uczestniczyłam w trzeciej klasie liceum, przygotowywałam się wtedy do chrztu św. Na tym spotkaniu poznałam dwóch innych przyjaciół z Ruchu, Sako i ojca Arnaldo. Nic nie wiedziałam o CL ani o księdzu Giussanim. Zostałam ochrzczona po maturze i przeprowadziłam się do Kioto na studia. Latem na pierwszym roku po raz pierwszy pojechałam na Rekolekcje CL. Nie rozumiałam, czym był Ruch, kim był ksiądz Giussani, ale było coś, co mnie mocno pociągało i zastanawiałam się, dlaczego tam byłam. Po ukończeniu studiów pojechałam do Tokio, aby kontynuować naukę, i tam poznałam inne osoby z CL. W każdą niedzielę po Mszy św. robiliśmy Szkołę Wspólnoty w oparciu o Zmysł Religijny. Nie było wtedy jeszcze wersji japońskiej, dlatego czytaliśmy tekst kawałek po kawałku, tłumacząc go na bieżąco. Treść była trudna, ale uderzało mnie to, co znajdowało się u źródeł, pasja i postawa tych przyjaciół. Chciałam z nimi być. Kiedy podjęłam pracę, zaczęłam czuć się bardzo źle, wpadłam w rozpacz, ponieważ wydawało mi się, że moje życie było skończone. Nie byłam w stanie kontrolować swoich emocji, uczuć… myślałam tylko o tym, jak uciec od tego cierpienia. Oddaliłam się od Kościoła i CL. Nie mogłam jednak zapomnieć o istnieniu wspólnoty, Sako i Marci. I w moim sercu wciąż wołałam i prosiłam o Chrystusa. Punkt zwrotny nastąpił, kiedy z moim mężem przeprowadziliśmy się do Hiroszimy. Zadzwoniłam do Sako, a ona natychmiast zaprosiła mnie na spotkanie CL. Kiedy zebrałam się na odwagę, aby na nie pójść, spotkałam wiele twarzy, których mi brakowało. Wciąż wyraźnie pamiętam tamten moment, nie było to tylko coś sentymentalnego: we wspólnocie w Hiroszimie zobaczyłam żywego Chrystusa. Był to moment, w którym istnienie Chrystusa i wspólnoty stały się jednym. Odtąd zawsze uczestniczę w Szkole Wspólnoty z pragnieniem pogłębienia mojego życia wiary. Do kolejnego przełomu doszło w związku z pracą męża, kiedy przenieśliśmy się do Fukuoce, 282 kilometry od Hiroszimy. Wtedy rozpoczęła się również pandemia. Poczułam się samotna, ale byłam świadoma tego, co muszę zrobić. Miałam miejsce, które sprawiało, że czułam się bardziej sobą, konieczne, żeby żyć: Szkołę Wspólnoty i obecność przyjaciół. Chciałam w niej uczestniczyć zdalnie. I podczas jednego ze spotkań wspólnoty z księdzem Carrónem na Zoomie wyraźne doświadczyłam charyzmatu księdza Giussaniego, obecności Chrystusa i Boga. Był to dla mnie wyraźny znak, abym nadal żyła z CL. Uzyskanie tej pewności zajęło dużo czasu. Chodzenie do kościoła, poznawanie Chrystusa, spotkanie CL, przyjęcie chrztu św., choroba i wielokrotne błądzenie w życiu. Wszystko to zmieniło moją świadomość życia. Stopniowo nauczyłam się akceptować moją słabość i to, jaka jestem. Obecność Chrystusa, który wciąż we mnie żyje, i droga przebyta z przyjaciółmi z CL uczyniły to możliwym, nie był to mój wysiłek. To wszystko, co dał mi Bóg, było konieczne dla mnie, żeby żyć. Postanowiłam wstąpić do Bractwa, ponieważ bardziej niż kiedykolwiek chcę podążać za Chrystusem i żyć z CL, w CL. Potrzebuję charyzmatu księdza Giussaniego, słów księdza Carróna, które doprowadziły mnie aż do tego miejsca, oraz obecności przyjaciół ze wspólnoty, którzy mnie wspierają.
Mariko, Fukuoka (Japonia)
Dlaczego tak pracuję?
Najdroższy Davide, w ubiegłym tygodniu niespodziewanie otrzymałem awans i niewielką podwyżkę. W porozumieniu z żoną przekazałem drobną darowiznę na rzecz Bractwa i nieznacznie zwiększyłem kwotę przekazywaną na Fundusz wspólny. Kiedy mój szef poprosił mnie do siebie do biura i powiedział: „Pomyśleliśmy o sformalizowaniu twojej odpowiedzialności i chcieliśmy okazać małe uznanie dla twojej pracy i zaangażowania w ciągu ostatniego roku” (jestem zatrudniony od półtora roku), od razu pomyślałem o Ruchu, następnie o Bractwie i Kościele, ponieważ jeśli pracuję w określony sposób – wydaje się, że doceniany – to tylko dzięki wychowaniu, które otrzymuję. Rozpoznaję, że pragnienie spotykania Jezusa codziennie dotyka mnie w domu, wśród przyjaciół i w biurze. Nie pragnę niczego innego w życiu, jak tylko pozostawać w relacji z Nim. To właśnie ta relacja określa mnie w działaniu, niezależnie od tego, jak często się opieram, i pracuję tak, jak pracuję, ponieważ jestem wychowywany do tego, aby poszukiwać codziennie tej relacji w pracy. Z tego powodu jako podziękowanie i najwyższe uznanie chcę przekazać część tej kwoty Ruchowi, będącym preferencyjnym miejscem, w którym wzrasta moje uznanie dla Niego i moja miłość do Niego. Dziękuję za towarzystwo w drodze, jaką jest życie.
Autor znany Redakcji
Naszyjnik od dzieci
W tym roku moja praca nauczycielska uległa nieco zmianie. Biorąc pod uwagę fakt, że ostatni rok był bardzo trudny, zmniejszono nam ilość obowiązków, aby ułatwić nam pracę. Moim uczniom z piątej klasy zajęło nieco czasu przyzwyczajenie się do tego i wciąż przychodzili do mnie, prosząc mnie o pomoc w różnych sprawach. Zawsze kierowałam ich do ich nauczycieli. Pod koniec roku chcieli zrobić niespodziankę swojej wychowawczyni, która obchodziła urodziny. Kiedy poprosili mnie o pomoc, zgodziłam się, żeby mogła to być niespodzianka. Wszystko zorganizowali sami, ale z racji tego, że są jeszcze mali, pozostawili zakup prezentu na ostatnią chwilę i poprosili mnie ostatniego dnia, żebym poszła go kupić. Chcieli podarować naszyjnik. Znowu się zgodziłam, ponieważ wiedziałam, że ich gest miał być ważny dla ich nauczycielki. Wzięłam portfel dziecka, które zebrało wszystkie pieniądze, i poszłam do jubilera, aby kupić najpiękniejszy naszyjnik, jaki mogłam nabyć za 35 euro. Zobaczyłam jeden bardzo piękny, wiedziałam, że spodobałby się mojej koleżance, ale kosztował więcej. Wyjaśniłam sprzedawczyni, że pieniądze należały do dzieci, na co ona, poruszona, natychmiast udzieliła mi rabatu. Kiedy przygotowywała paczuszkę, zapytała, czy nie chciałabym skorzystać z promocji i wybrać czegoś dla siebie. Od razu powiedziałam, że nie, że przyszłam tylko po prezent dla moich uczniów, i byłam naprawdę bardzo szczęśliwa, ponieważ naszyjnik był piękny. Zdumiałam się, ponieważ nigdy nie potrafię oprzeć się wyprzedażom. Ale tym razem było inaczej, nawet o nich nie pomyślałam. Chodzi o to, że naszyjnik był czymś więcej niż naszyjnikiem, to było „tak”. Zdałam sobie sprawę, że moją prawdziwą potrzebą jest powiedzenie Jezusowi „tak”, a kiedy to robię, nie potrzebuję niczego więcej. Nie chodziło o naszyjnik. Chodziło o dysproporcję między zadowoleniem, którego doświadczyłam, a prostą rzeczą, którą zrobiłam. Nie jest to możliwe bez wielu innych „tak”, „tak” wobec zmiany pracy, „tak” wobec Szkoły Wspólnoty, „tak” wobec innych obowiązków… Tylko jedno jest konieczne: obecność Jezusa w moim życiu, we wszystkim, co robię, poprzez moje „tak”.
Luisa, Lizbona (Portugalia)
Świętowanie rocznicy
Najdroższy Davide, piszę te kilka linijek, by opowiedzieć ci, co wydarzyło się w związku z 20. rocznicą ślubu. Po raz pierwszy zarezerwowałem z dużym wyprzedzeniem miejsce w małej restauracji nad morzem z myślą o kolacji z tej okazji. Postanowiłem zaprosić na nią również po raz pierwszy trójkę naszych dzieci. Potem jednak wczesnym popołudniem tego dnia jakby wzrosła we mnie wdzięczność, która sprawiła, że pomyślałem, żeby zaprosić też przyjaciół… O 13:51 napisałem na czacie na WhatsAppie do części z nich, myśląc, że i tak jest za późno… Odpowiedzieli natychmiast, a w związku z tym, że jedna z osób miała Szkołę Wspólnoty w odległym miejscu, odwołałem wcześniejszą rezerwację i pojechaliśmy do lokalu w jej okolicy, 25 kilometrów od naszego domu. Czułem wdzięczność za to towarzystwo, składające się z konkretnych twarzy w teraźniejszości. Gdy przed kolacją rozmawiałem przez telefon z „daleką” tylko fizycznie przyjaciółką, z mojego serca jeszcze mocniej wydobyło się wdzięczne przekonanie, że bez tego towarzystwa nawet byśmy się nie pobrali (w tamtym czasie towarzystwo składało się z twarzy innych osób), potem była kolacja! Co za radość współdzielić tę chwilę, która mogła być „intymnością między nami”, tymczasem otwarła nas na sens wszystkiego: wydarzenie tego towarzystwa jest faktem, który pozwolił mi dostrzec Jego obecność. Ponieważ te twarze pozwoliły mi bardziej odkryć siebie w relacji z Tajemnicą, sprawiając, że bardziej kocham moją żonę i nasz sakrament. W drodze do domu powiedziałem żartobliwie do naszej 13-letniej córki: „Dlaczego nie zostaniesz zakonnicą?”. Na co ona: „Nie, tato, chcę wyjść za mąż, mieć dzieci i znaleźć męża, który kochałby mnie tak, jak ty kochasz mamę”. Dziękuję Jezusowi, który faworyzuje nas w tym ułomnym towarzystwie, które pociąga nas ku dobremu przeznaczeniu. Prior dilexit nos.
Pietro i Gladys, Riccione (Rimini)
Na kongresie
W związku z pracą pojechałam do Nowego Orleanu na międzynarodowy kongres poświęcony nowotworom. Z domu wyjechałam z wieloma myślami i troskami w głowie. Po kilku dniach spotkań biznesowych i rozmów z profesorami z amerykańskich uniwersytetów zobaczyłam z daleka postać, która wydała mi się znajoma. Rozpoznałam mojego byłego szefa z Paryża z czasów mojego doktoratu, którego nie widziałam od około 20 lat, Francuza, urodzonego w Tunisie, który zawsze określał siebie jako ateistę, mimo że miał muzułmańskie korzenie. Gdy tylko mnie zobaczył, rozpoznał mnie od razu i się wzruszył. Razem ze swoją żoną, także naukowcem, opowiedział mi o tym, że przeszedł na emeryturę, ale że nadal pracuje jako profesor emerytowany; on także chciał się dowiedzieć czegoś o mnie, umówiliśmy się zatem na następny dzień. Poszliśmy na obiad i w ogóle nie rozmawialiśmy o nauce. Uświadomiłam sobie, że mam przed sobą człowieka bardzo innego od tego, którego znałam wiele lat temu, poszukującego sensu życia. Kiedy zapytałam o innych studentów, którzy robili doktorat razem ze mną, on zaczął mi opowiadać bardzo dramatyczne historie, o depresjach, samobójstwie, wielu cierpieniach… Potem powiedział mi, że jego brat zmarł na covid. W pewnym momencie zapytał mnie: „A ty, gdzie znajdujesz nadzieję? Tak bardzo jej potrzebuję!”. Odpowiedziałam mu, że tylko Bóg daje nadzieję. Na co on powiedział mi: „Widzisz, wierzę w Boga, bo rzeczywistość, taka jaka jest tworzona, jest piękna. Kiedy jesteś naukowcem, widzisz, że wszystko ma swój porządek pod mikroskopem, jak i makrokosmosie. Nie może to być dziełem przypadku, ale tylko Boga. Ale nie jestem w stanie praktykować. W religii muzułmańskiej jest wiele praktyk… nie ma na nie czasu!”. Wtedy rozpoczęła się przepiękna dyskusja o tym, co jest ważne w życiu: cały oddał się swojej karierze, a teraz, gdy jest na emeryturze, wszystko się skończyło… Rozmawialiśmy przez dwie godziny, obiecaliśmy sobie, że zobaczymy się następnego dnia, aby kontynuować, ale praca na to nie pozwoliła. Wieczorem napisał jednak do mnie maila: „Najdroższa Ombretto, jestem bardzo szczęśliwy, że cię spotkałem, zasługujesz na cały sukces, jaki odnosisz w pracy. Jestem z ciebie dumny. Jesteś przejrzystą i poważną osobą, ponieważ jest w tobie cała Boża miłość! Zdzwonimy się wkrótce i przyjedziesz odwiedzić nas w Paryżu”. Po spotkaniu z nim przepełniała mnie radość i wszystkie moje zmartwienia zniknęły, zrozumiałam, że „chwałą Boga jest człowiek żyjący”, ponieważ chwałą Boga „jest człowiek w radości”. Ileż rozpaczy i jednocześnie jakież pragnienie nadziei jest na świecie, a ja wciąż jestem taka rozkojarzona i pochłonięta myślami, że większość czasu żyję, nie zdając sobie sprawy, że mam w sobie tę Bożą miłość. Potrzebuję niepraktykującego muzułmanina, aby to sobie uzmysłowić! Ta świadomość tego, do Kogo należę, Jego wierności w stosunku do mnie, tego, że zawsze mnie kocha i przypomina mi o tym, objawiając się tak, jak chce – to jest świeżość życia!
Ombretta, Waszyngton (Stany Zjednoczone)
CZYTAJ TAKŻE: „INTERESUJE MNIE TO ŻYCIE”
„Każdy dzień jego życia”
„Lorenzo chce cię o coś zapytać” – mówi mi Elena, patrząc na swoje czteromiesięczne dziecko, które trzymam w ramionach. „Powiedz mi, Eleno” – odpowiadam zaciekawiony tym oryginalnym przywołaniem. „Lorenzo prosi cię, żebyś został jego ojcem chrzestnym”. Głębokie poruszenie serca i znów powracam do prostego i pokornego spojrzenia na samego siebie, które natychmiast każe mi powiedzieć: „Ale ja jestem starym człowiekiem i nie zasługuję na tę preferencję”. „Pomagałeś nam przez te 12 lat oczekiwania na dziecko, pomagając nam żyć z dyspozycyjnością i towarzysząc nam wiernie”. Ku mojemu zaskoczeniu z moich ust wydobyło się „tak”, spontaniczne, całkowite i nie moje wobec ich propozycji, „zagarniętego” w tej chwili przez wydarzenie prawdy i zażyłości z Tajemnicą, która ponownie proponuje się mojemu życiu. Davide, u progu 50-tki, i Elena, która ma ponad 40 lat, przeżywają łaskę pierwszego dziecka z takim samym oddaniem, z jakim inni Rodzice musieli powitać małego Jezusa: czyści, wdzięczni i świadomi daru otrzymanego od Tajemnicy, która dosłownie przyszła „nawiedzić” ich życie. I bez wątpienia świadomi wydarzania się tej łaski, o którą prosiliśmy razem wiele razy Matkę Bożą od kwiatów, opiekunkę kobiet w ciąży, w sanktuarium w Bra. Nasza zwykła przyjaźń zmaterializowała się w ostatnich latach w geście Szkoły Wspólnoty i w chwilach prostego współdzielenia i przyjaźni. I oczywiście zintensyfikowała się dzięki wspólnej i cierpliwej drodze proszenia Pana, błagania, aby nie zapomniał odpowiedzieć na ich pragnienie pozostania rodzicami. Elena i Davide ułożyli taką oto modlitwę: „O Panie, zawierzamy Tobie i Najświętszej Dziewicy naszego małego Lorenzo, który dziś otrzymuje sakrament chrztu św. Pomóż mu wzrastać zgodnie z chrześcijańskimi wartościami, zaufać Ci, być lojalnym i uczciwym. Chroń go nieustannie, pozostając blisko niego w radosnych i beztroskich chwilach, dając mu pocieszenie i wsparcie w przeciwnościach losu. Spraw, aby Lorenzo spotykał się z Tobą każdego dnia swojego życia, w geście, w konkretnej twarzy, w wydarzeniu, aby mógł zrozumieć, jak wielka jest twoja Miłość”. Zapytałem Elenę, skąd wzięła się ta modlitwa. Na co ona: „Napisałam ją, myśląc o tym, co znaleźliśmy z Davide w Ruchu: o przyjaźni i miłości, która łączy nas wszystkich i wszystkich jednoczy tym samym pragnieniem poznania Go. Mam nadzieję, że tak samo będzie z Lorenzo”.
Ezio, Cuneo#Ślady