Riccardo Frizza, urodzony w Brescii w 1971 roku  ©Simone Falcetta

Westchnienie nieskończoności

Puccini i ogromny głód życia. Donizetti i głos, który bezskutecznie szuka wytchnienia. Verdi i zgiełk serca. Riccardo Frizza opowiada o sile człowieczeństwa w ariach operowych (z czerwcowych „Tracce”)
Enrico Raggi

„Pieśń może stać się balsamem, pieszczotą, objęciem, pobudzeniem woli. Reżyserowałem artystów o zmęczonej i udręczonej duszy, których na końcu występu widziałem odrodzonych. Wspólne tworzenie muzyki jest wzajemnym darem, widowiskiem współdzielenia. Za każdym razem dostaję bardzo wiele, nawet od prostych melomanów albo śpiewaków amatorów. Każdy posiada doświadczenie, aby je współdzielić, wstrząsy i lęki do zakomunikowania. To jest współdzielona komunia”. Słowa dyrektora orkiestry Riccardo Frizzy odbijają echem epizod z życia księdza Giussaniego – który rozwiązywał bieżące domowe problemy, śpiewając fragment opery „La donna é mobile qual piuma al vento” (Kobieta zmienna jest jak pióro na wietrze) – przywołany w CD Spirto Gentil z serii o tym samym tytule.
Frizza, mianowany niedawno głównym dyrygentem Orkiestry i Chóru Węgierskiego Radia, należy do największych mistrzów opery na świecie, dyrektor artystyczny Festiwalu Donizettiego w Bergamo, czuje się jak w domu w najważniejszych międzynarodowych teatrach, od Opery Paryskiej po Liceu w Barcelonie, przechodząc przez Chicago, San Francisco, Monako, Londyn, Rzym, Mediolan, Neapol, Wenecję. Jego ostatnia Łucja z Lammermoor była wystawiana przez ponad miesiąc w Metropolitan Museum of Art w Nowym Jorku. Jesienią będzie zaprezentowana na Festiwalu Verdiego w Parmie.

Co szczególnego kryje się w operze?
Znajduje się ona „wewnątrz” życia zwykłych ludzi, bez żadnego poczucia wyższości ani spirytualizmów czy abstrakcyjnych puryzmów, typowych dla innej muzyki klasycznej. W teatrze wszyscy jesteśmy bohaterami: wykonawcy i publiczność, śpiewacy i słuchacze. Żadnego dystansu, hierarchii, pustych estetyzmów; wręcz przeciwnie, jest to przygoda utożsamienia się; przeżywamy na nowo dylematy moralne, zanurzeni w zbiorowym wymiarze współdzielenia. Oklaski przy podniesionej kurtynie i spory, zachęty i krytyka mieszają się ze sobą nierozerwalnie. Melodramat jest miejscem prawdy: pokazuje pasje, naiwność, heroizm, rozpacz; obnaża konwencje, hipokryzje, niegodziwości. Opera jest tym, co nieprzewidziane: nigdy nie wiesz, czy przedstawienie będzie udane, to, co jest ustalone na partyturze, współdziała z emocjami chwili, z dużym marginesem nieprzewidywalności, połączonej także z fizjologią śpiewaka, z potrzebami oddychania czy wytrzymałości fizycznej. Przeważa rzeczywistość naga i surowa, nie taka, jaką byśmy chcieli. Podłość i zdrady, o których się opowiada, nie gorszą; co więcej, muzyka przygarnia je z otwartymi ramionami i pozwala się im zbadać.

Czy te historie nie są już przestarzałe?
Wydaje się, że pozorna nieaktualność niektórych poruszanych tematów – Bóg, ojczyzna, rodzina – oddaliła tę formę sztuki od naszej nowoczesnej wrażliwości. W rzeczywistości są to uczucia takie same jak dzisiejsze: pasja, wyrzuty sumienia, zazdrość, konflikty wewnętrzne, strach przed nieznanym, pragnienie wolności. Wirująca trąba powietrzna historii zderza się z duszą człowieka, a dźwięk o tym opowiada. Opera oddaje głos ostatnim – Cyganom, prostytutkom, błaznom – przegranym, wykluczonym, outsiderom, całej różnorodności, którą każdy z nas w sobie nosi. Nikt jak Bellini, Donizetti, Verdi nie potrafi zanurzyć rąk w tym, co Manzoni nazywał „zamętem ludzkiego serca”. Verdi naprawdę płakał i kochał za wszystkich. Moje łzy i moje wewnętrzne wyskoki mają swój własny głos. Makbeta Verdiego przenika w całości obsesja własnej słabości moralnej, cierpienie spowodowane poczuciem bycia zagubionym pośród horyzontu większego od samego siebie.

Ksiądz Giussani, słuchając arii Spirto gentil, odczuł „dreszczyk czegoś, czego brakowało (…) i co nie miało znaleźć nigdzie oparcia, spełnienia, odpowiedzi, zaspokojenia”. Co Pan o tym myśli?
Istotą śpiewu operowego jest właśnie ta melancholijna niekompletność. Muzyka orkiestry przywołuje tekst, sugeruje go, pobudza, próbuje go zmaterializować. A śpiew odczytuje na nowo słowo, koloruje je, komentuje, interpretuje. Te dwa języki przenikają się, wzmacniają i oświetlają się nawzajem. Każda słynna melodia szepcze do mnie „dalej”. To mi nigdy nie wystarcza. W tych nutach chwytam to, co jestem w stanie uchwycić, a tymczasem oczekuję czegoś innego. Zostałem popchnięty dalej. Wobec piękna materiału dźwiękowego, który staram się ukształtować z podium i który rodzi się każdego wieczoru na scenie, czuję się bardzo malutki, czuję pustkę, czuję, że nic mi nie wystarcza. Uświadamiam sobie, że to wszystko jest dla mnie, dla mojego szczęścia. Zdaję sobie sprawę, że „serce domaga się odpowiedzi, żyje tylko dla niej”. Od 20 lat ciskam te moje tęsknoty na widownię.

CZYTAJ TAKŻE: „CHRYSTUS JEST DLA NAS WSZYSTKIM”

Czy może Pan podać nam kilka konkretnych przykładów?
W arii Mi chiamo Mimì („Nazywam się Mimi”) z Bohemy Pucciniego na słowa „pierwsze słońce jest moje” Puccini wypuszcza czułe „pianissimo”, jak świt, który wstaje lekko, a z orkiestry płynie wylewna i niewinna pieśń, by wykrzyczeć ogromny głód życia. Kiedy w Giannim Schicchim Pucciniego Lauretta intonuje „O mio babbino caro” (O mój drogi ojcze), bitwy świata (nienawiść, rywalizacja, chciwość, przebiegłość) znikają w obliczu tajemnicy synowskiej miłości, w świetlistym potoku sylab i dźwięków. Aby zostać przy Donizettim, w Napoju miłosnym, w kontekście spełnionej radości, odnajdujemy serdeczną, przejmującą, pełną patosu arię Una furtiva lagrima („Uroniona łza”): świadomość bycia kochanym generuje w Nemorino westchnienie nieskończoności. Na początku drugiego aktu Don Pasquale solówka na trąbce przenosi nas na ulicę, zasłuchanych w opowieść o strapieniu, które spadło z najwyższego piętra domu, pogrążonych w smutku, związanych z odejściami, oddzielonych od siebie osób, pośród nieznanych dni, które mają nadejść. W przywołanej wcześniej arii Spirto gentil, z Faworyty, głos szuka bez powodzenia wytchnienia, wciąż popychany do przodu. Jest tam wewnątrz siła człowieczeństwa, która paradoksalnie komunikuje nam dreszcz empatii, kruchości i wahania. Niezwykła prostota powtarzanej wciąż nuty, która schodzi, przenika cię i ujmuje. Tutaj bohater Fernando wyrzeka się Leonory ze względu na większe dobro; jest to muzyczny przekład dziewictwa: „Posiadanie z oderwaniem w środku”, jak przeczytałem u Giussaniego. W tej chwili nie jest przesadą przeczucie istnienia Boga: w ranie powstałej na skutek braku Donizetti przywołuje „Ty”.