„Chrystus jest dla nas wszystkim”
Wędrówka po pierwszym liście pasterskim kardynała Montiniego, cytowanym podczas Rekolekcji CL. Napisany w 1955 roku, adresowany jest do głębokiej tęsknoty człowieka tamtych i wszystkich czasów (z czerwcowych „Tracce”)„Arcybiskup Montini, przyszły święty Paweł VI, napisał na początku swojej posługi jako arcybiskup Mediolanu list pasterski na Wielki Post, którego tytuł zaczerpnął ze zdania świętego Ambrożego: «Omnia nobis est Christus – Chrystus jest dla nas wszystkim». Jest to list, który […] potwierdza […] z jasnością, która jest zawsze bardzo aktualna, że pilną potrzebą Kościoła i świata jest odzyskanie świadomości i odnowienie doświadczenia, że tylko Chrystus jest nam potrzebny”.
Te słowa ojca Mauro-Giuseppe Leporiego, wypowiedziane podczas Rekolekcji Bractwa CL, są prowokacyjne: był 15 lutego 1955 roku, kiedy Montini opublikował List pasterski na Wielki Post, zgodnie z przyjętym wówczas zwyczajem.
Kiedy został napisany
Praktycznie dopiero co przybył do diecezji, gdzie miał miejsce jego oficjalny ingres w dniu Objawienia Pańskiego, pod ołowianym, a chwilami deszczowym niebem, które nie zniechęciło go do skorzystania z otwartego samochodu tak, aby mógł zobaczyć swoich wiernych, a oni jego.
Jego zdrowie ucierpiało na tym, ale nie chciał wycofywać się z zaplanowanych zobowiązań, ponieważ miały one cenną wartość symboliczną. Dzień później, 7 stycznia, udał się do polikliniki w Mediolanie, aby zwrócić uwagę na uprzywilejowane miejsce cierpienia. Z drugiej strony już wcześniej dał temu wyraz, kiedy – przebywając wtedy jeszcze w Rzymie – zapragnął odprawić pasterkę w Centrum Pro Juventute księdza Carlo Gnocchiego, gdzie powiedział do przebywających tam maluchów, ofiar nieprawości wojny, każdej wojny: „Chrystus przyszedł na ziemię, aby usunąć samotność człowieka. Wy, okaleczone dzieci, dzieci dotknięte chorobą polio, wiedzcie, że Jezus zawsze będzie z wami” (Giovanni Battista Montini, Discorsi e Scritti milanesi (1954–1963), Instytut Pawła VI, Brescia 1997, 45).
Trzeciego dnia od swojego ingresu do diecezji mediolańskiej zapragnął odwiedzić Sesto San Giovanni, zwane wówczas „włoskim Stalingradem” ze względu na zajmowane stanowisko polityczno-społeczne. Przyszły Paweł VI, któremu nadano przydomek – wtedy w tonie szyderstwa, a dopiero później podziwu – „arcybiskupa robotników”, nie dał się zastraszyć.
Wypełniał te zobowiązania, gdy gorączka wystawiała na próbę jego siły, wciąż jeszcze bardziej przyzwyczajone do rytmu rzymskiego niż do zawrotnego tempa, które nadały jego życiu dni w Mediolanie. W międzyczasie napisał swój pierwszy List pasterski, ponieważ zbliżał się Wielki Post – rozpoczynał się 27 lutego. Trzeba było wybrać temat, wskazać diecezji drogę, którą on sam wciąż odkrywał.
Dla kogo został napisany
Liczby, które zostały mu przekazane, mogły przestraszyć: 3 060 837 wiernych, których liczba wzrosła o prawie milion za czasów jego posługi arcybiskupiej (w 1963 roku było ich 3 989 331) i wszystko się rozrastało: 896 parafii, których miało być potem 990; 2222 księży, których liczba zasadniczo miała pozostać stabilna (2214), wspomaganych przez zastęp zakonników i zakonnic (prawdopodobnie było 13 000 zakonnic!) i prawie tysiąc seminarzystów (dokładnie 949).
Montini doskonale zdawał sobie z tego sprawę i echa tego słychać w jego fascynującym przemówieniu z okazji ingresu 6 stycznia: „Nasze pokolenie dojrzewa teraz do decydującej chwili. Każde pokolenie staje się odpowiedzialne za zachowanie i wzrost dziedzictwa historycznego, które otrzymuje w spadku”.
I kontynuował: „Jesteśmy odpowiedzialni za chrześcijańskie dziedzictwo, które wciąż dociera do naszego pokolenia owocne i żywotne, a o którym nasze pokolenie debatuje, czy powinno się je przyjąć, czy też odrzucić. Są tacy, którzy dyskwalifikują je jako minione i w żadnym razie nieodpowiednie na nowe czasy […]. Są tacy, którzy bardziej roztropnie próbują natomiast wybierać, co zachować z tego chrześcijańskiego dziedzictwa, a co odrzucić […]. Inni, gorliwi i nieostrożni, uważają, że chrześcijaństwo może, owszem, być korzystnym fermentem dla cywilizacji nowych czasów, ale powinno podlegać zasadom i metodom nowych czasów” (60).
I dochodzi do wniosku: „Nie taki jest nasz katolicyzm. Chce on być integralny i wierny. Ma w sobie geniusz żywej i spójnej tradycji” (61).
Już w tej uroczystej duszpasterskiej uwerturze wyczuwamy, że Montini zrozumiał, iż w diecezji występowały trzy mniejszości: wojujący katolicy, duchowe elity, wojujący przeciwko Kościołowi, ale większość tworzyli „oddaleni bez powodu”.
Trzeba było się zwrócić do nich, ale jak? Na dodatek w „pierwszym” Liście do swojego Kościoła. Każdy pierwszy list od biskupa, tak jak od papieża, posiada szczególną wartość, jest jak jego przemówienie programowe, pod pewnymi względami bardziej znaczące od przemówienia z okazji ingresu do diecezji, które było zabarwione emocjami i nadzieją. Pierwszy list natomiast stawał się pierwszą cegłą duchowego budynku, który miał powstać, pierwszym krokiem na ścieżce, którą chciał przejść i poprowadzić nią Kościół ambrozjański, który został mu powierzony i który miał być także miejscem odbycia przez niego praktyk przed rozpoczęciem posługi Głowy Kościoła. To, co Montini przeżył i powiedział w Mediolanie, powraca później z wierną stałością w jego stylu działania i wypowiedzi jako papieża.
Co powiedział? Na czym się skupił?
Fascynujące zatem stają się rozważania nad Listem pasterskim, który nieprzypadkowo zafascynował także ojca Leporiego. „Co wam powiem w tym pierwszym liście pasterskim? […] Powiem wam to, co wszyscy już wiemy, ale nigdy nie medytujmy wystarczająco nad fundamentalnym znaczeniem tego i jego niewyczerpaną płodnością; a jest to następująca rzecz: potrzebujemy Jezusa Chrystusa. Tak, Jezus Chrystus, nasz Pan, jest nam potrzebny” (142).
Z pewnością nie były to kurtuazyjne słowa: „Co mogę powiedzieć wam ważniejszego – kontynuował – niż przywołać was do wzniosłej, nieporównywalnej z niczym innym, niezastąpionej tajemnicy Chrystusa? I nie może być inaczej, jeśli uważa się, że Jezus Chrystus znajduje się w centrum Bożego planu naszego zbawienia” (143).
I od razu kontynuował wnikliwą analizę, która wydaje mi się bardzo aktualna dzisiaj, a zatem prorocza wtedy: „Tendencja do rozważania subiektywnego aspektu religii [...] i postępujące wypieranie się transcendencji, a także, co więcej, Objawienia Bożego, ku któremu skierowała się znaczna część nowoczesnej filozofii, często przyćmiewały u wielu prawdziwą wizję świata religijnego” (143).
Już tutaj jest obecny, w odniesieniu do potrzeby „rzeczywistej wizji”, temat, który dwa lata później stał się Listem pasterskim na Wielki Post roku 1957, O zmyśle religijnym, który ujął księdza Luigiego Giussaniego i nie tylko. List ten odbił się tak prowokacyjnym echem, że został przetłumaczony na język francuski, angielski i hiszpański.
Chrystus jest zatem centrum i tę myśl Montini kontynuował też w swoim Liście z 1955 roku: „Chrystus jest niezbędny, Chrystus jest konieczny, Chrystus jest niezbędny dla naszych relacji z Bogiem”. Chrystus był dla Montiniego wielkim zapomnianym, mało znanym, a zatem mało kochanym. Uderza mnie następny fragment jego Listu: „Nie zawsze wśród wiernych jest obecna idea, że jesteśmy z Chrystusa; pochodzimy od Niego jako od nowego Adama; jesteśmy przez Niego adoptowani jako nowe dzieci Boże; Jemu jako pierworodnemu pośród wielu braci stajemy się posłuszni; z Nim jesteśmy zjednoczeni i wcieleni; tak że z Nim żyjemy; z Nim cierpimy; z Nim jesteśmy ukrzyżowani; wraz z Nim jesteśmy pogrzebani; z Nim zmartwychwstajemy; z Nim jesteśmy spadkobiercami i wraz z Nim jesteśmy przeznaczeni do chwały wiecznej. To dla Niego tworzymy jedną rodzinę, jedno ciało, Kościół” (145–146).
W tym miejscu cudownej refleksji rozległo się wołanie, modlitwa, podjęta przez ojca Leporiego: „W Chrystusie mamy wszystko – woła święty Ambroży (De Virginitate 16, 99) – Chrystus jest dla nas wszystkim. Jeśli chcesz uleczyć swoje rany, On jest lekarzem; jeśli płoniesz, On jest zdrojem; jeśli jesteś uciskany przez nieprawość, On jest sprawiedliwością; jeśli potrzebujesz pomocy, On jest siłą; jeśli boisz się śmierci, On jest życiem; jeśli pragniesz nieba, On jest drogą; jeśli uciekasz przed ciemnościami, On jest światłem; jeśli szukasz pożywienia, On jest pokarmem”.
Program pastoralny Giovanniego Battisty Montiniego zawierał się w wiernym świadectwie wielkiej tradycji kościelnej i w odważnej propozycji misyjnej, ponieważ wydawało mu się, że nie trzeba mówić nic więcej; głosić nic innego: „Tak, Chrystus jest dla nas wszystkim – kontynuował – omnia Christus est nobis; i jest obowiązkiem naszej wiary religijnej, potrzebą naszego ludzkiego sumienia rozpoznać to, wyznać i celebrować. Z Nim jest związane nasze przeznaczenie, z Nim nasze zbawienie” (146).
W tej centralnej wizji Chrystusa – dziś powiedzielibyśmy: w tym totalnym chrystocentryzmie – mieściła się wizja świata i sensu misji, którą Montini czuł i do której chciał wzywać – być może nieco nim wstrząsając – swój Kościół ambrozjański.
Warto byłoby przeczytać – i rozważyć – to, jak odczytał pełną pasji refleksję świętego Ambrożego: „Dziś niepokój Chrystusa przenika także świat oddalonych, kiedy wibruje w nich jakieś autentyczne duchowe poruszenie. Historia współczesna pokazuje nam w swoich najistotniejszych przejawach znaki bluźnierczego mesjanizmu. Świat po tym, jak zapomniał i zaparł się Chrystusa, szuka Go, ale nie chce Go szukać takim, jakim On jest, ani tam, gdzie jest; szuka Go wśród śmiertelnych ludzi; nie pozwala czcić Boga, który stał się człowiekiem, a nie boi się niewolniczo kłaniać się człowiekowi, który staje się Bogiem. Pragnienie znalezienia wspaniałego człowieka, prototypu człowieczeństwa, bohatera komplementarnej cnoty, mistrza najwyższej mądrości, proroka nowych losów, wyzwoliciela od wszelkiej niewoli i od każdej nędzy nawiedzającej dzisiejsze niespokojne pokolenia, które silne za sprawą zbezczeszczonych fragmentów prawdy zaczerpniętej z Ewangelii tworzą efemeryczne mity, agitują na rzecz nieludzkiej polityki i przygotowują tak wielkie katastrofy. Z niepokoju duchów świeckich i zbuntowanych, i z aberracji bolesnych ludzkich doświadczeń wybucha decydujące wyznanie wobec nieobecnego Chrystusa: Ciebie potrzebujemy” (146).
Montini w świetle Chrystusa potrafił uchwycić głęboką tęsknotę człowieka tamtych i… wszystkich czasów, także tych obecnych: „Jest to dziwna symfonia nostalgików, którzy wzdychają do utraconego Chrystusa; zamyślonych, którzy dostrzegają jakieś zanikanie Chrystusa; hojnych, którzy uczą się od Niego prawdziwego bohaterstwa; cierpiących, którzy czują sympatię do Męża Boleści; rozczarowanych, którzy szukają stałego słowa, pewnego pokoju; uczciwych, którzy rozpoznają mądrość prawdziwego Mistrza; chętnych, którzy mają nadzieję spotkać Go na prostych drogach dobra; artystów, którzy szukają wznioślejszych ekspresyjnych relacji z intymną prawdą rzeczy; nawróconych, którzy zawierzają swoją duchową przygodę, i mówią o swoim szczęściu z powodu tego, że Go odnaleźli” (147).
Była to tęsknota „klas pracujących”, które wtedy wydawały się dla wielu już odległe, ale dla Montiniego „patrzyły na Chrystusa jak na boskiego Robotnika, który współdzielił ich trudy, uszlachetniając je i uświęcając; jak na Proroka ubogich, płaczących, zgłodniałych sprawiedliwości, jak na Mistrza–pogromcy godności ludzkiej, Sędziego wszelkiej hipokryzji osobistej i społecznej, Głosiciela solidarności i miłości” (147).
Ta tęsknota za Chrystusem przeniknęła (i przenika) świat techniki: „Chęć odnalezienia Chrystusa – pisał arcybiskup – wnika również w świat oczarowany technologią, materializmem i polityką, który jednak nie chce się udusić; a kiedy czasami zaczerpnie głębokiego oddechu, słucha nas; nas, którzy się modlimy, i prawie za nami podąża” (147).
W tym momencie, jak to często zdarzało się Montiniemu, refleksja stała się wspaniałą, zdumiewającą, porywającą modlitwą: „O Chryste, nasz jedyny Pośredniku, jesteś nam potrzebny, abyśmy weszli w komunię z Bogiem Ojcem, aby stać się wraz z Tobą, który jesteś Jego jedynym Synem i naszym Panem, Jego przybranymi dziećmi, abyśmy zostali odrodzeni w Duchu Świętym. Jesteś nam potrzebny, o prawdziwy Mistrzu ukrytych i nieodzownych prawd życia, abyśmy poznali nasze jestestwo i nasze przeznaczenie, drogę, by za Nim podążać. Jesteś nam potrzebny, o Nasz Odkupicielu, abyśmy odkryli naszą nędzę moralną i abyś ją uzdrowił; abyśmy mieli pojęcie o dobru i złu i nadzieję na świętość; abyśmy ubolewali nad naszymi grzechami i aby zostały nam one przebaczone. Potrzebujemy Cię, o pierworodny Bracie rodzaju ludzkiego, abyśmy odnaleźli prawdziwe racje braterstwa między ludźmi, fundamenty sprawiedliwości, skarby miłości, najwyższe dobro pokoju. Potrzebujemy Cię, wielki Nosicielu naszych cierpień, abyśmy poznali sens cierpienia i nadali mu wartość zadośćuczynienia i odkupienia. Potrzebujemy Cię, o Zwycięzco śmierci, abyś uwolnił nas od rozpaczy i wyparcia się i abyśmy mieli pewność, która nigdy nie zdradza. Potrzebujemy Ciebie, Chryste, Panie, Boże z nami, abyśmy nauczyli się prawdziwej miłości i podążali w radości i w mocy Twojej miłości naszą trudną drogą, aż do ostatecznego spotkania z Tobą ukochanym, z Tobą oczekiwanym, z Tobą błogosławionym na wieki” (147–148).
Takie było jego przesłanie, które zakończył, przekazując niemalże polecenie wiernym ambrozjańskim, nam wszystkim: „Powierzam wam, ukochane dzieci, to moje pierwsze duszpasterskie słowo: [...] Nie ma pod niebem żadnego innego imienia danego ludziom, od którego moglibyśmy spodziewać się zbawienia” (149).
Sądzę, że Święty Arcybiskup miał rację, iż nieprzypadkowo w swojej ostatniej adhortacji apostolskiej jako Głowa Kościoła, Evangelii Nuntiandi (8 grudnia 1975), powrócił do swojego pierwszego Listu arcybiskupiego: „Obowiązek głoszenia Ewangelii ludziom naszych czasów, ożywianych nadzieją, ale równie często niepokojonych strachem i udręką, jest niewątpliwie posługiwaniem nie tylko wspólnocie chrześcijańskiej, ale także całej ludzkości”.
CZYTAJ TAKŻE: STANY ZJEDNOCZONE. PRACA W PRACY
* Rektor Papieskiego Seminarium Lombardzkiego, odpowiedzialny za Diecezjalną Służbę do spraw Kanonizacyjnych, konsultant Kongregacji Spraw Kanonizacyjnych
#Ślady