Silvia Avallone (©Mondadori Portfolio/Archivio Marilla Sicilia)

Silvia Avallone. W życiu innych

„Nie jesteśmy rezultatami – jesteśmy naszymi pragnieniami”. Wojna i pandemia. Odkryta na nowo kruchość i praca przyjaźni. A następnie zło, przebaczenie… Rozmowa z pisarką Silvią Avallone (z majowych „Tracce”)
Davide Perillo

„Wiesz, w zasadzie myślę, że pisanie służy właśnie temu: abyśmy utożsamiali się ze sobą po to, by skracać dystanse. Żyjemy w społeczeństwie, w którym całe to robienie zdjęć, media społecznościowe itd. sprawiły, że zapomnieliśmy o słuchaniu opowieści innych. A tymczasem mamy wielką potrzebę wejścia w życie innych i przeglądnięcia się w nim”. Silvia Avallone, 38 lat, urodziła się w miejscowości Biella, mieszka natomiast w Bolonii. Wraz ze swoim debiutem od razu stała się autorką bestsellerów (Stal w 2010 roku zdobyła nagrodę Campiello Opera Prima i otarła się o Premio Strega). Najnowsza powieść Przyjaźń ukazała się dwa lata temu. Kolejna jest w przygotowaniu. Ale w międzyczasie można czytać teksty Silvii Avallone w „Corriere della Sera”, z którym współpracuje. Tam właśnie kilka tygodni temu ukazał się jej artykuł o Ukrainie, wojnie i tysiącach kobiet, które uciekają przed horrorem, pukając do naszych drzwi: „Stawiam się w ich sytuacji. Identyfikuję się z nimi, gdy biegną z dziećmi na rękach, próbują wsiąść do niewyobrażalnie zatłoczonego pociągu, uspokoić dziecko, poprawić mu kurtkę, ponieważ jest zimno… Wykonałabym te same gesty. Mogłabym je wykonać”.
Otóż to, postawić się w sytuacji innych, aby zrozumieć. I aby uświadomić sobie, że tak wiele rzeczy, które uważamy za oczywiste, wcale oczywistymi nie są. Domagają się, aby były strzeżone, otoczone opieką. Kochane. Nagle zdaliśmy sobie z tego sprawę, gdy pojawił się covid, teraz krzyczy o tym wojna. „Pandemia wystarczająco nas zmieniła. To prawda, że ​​nie staliśmy się magicznie lepsi. Ale doświadczyliśmy na własnej skórze bardzo silnego poczucia kruchości. Zobaczyliśmy z bliska śmierć i chorobę. I to przygotowało nas przynajmniej częściowo na erupcję całkowitej niepewności życia, którą teraz obserwujemy, na to wyniszczenie człowieczeństwa… Dzieje się to o krok od nas, a zatem przydarza się to nam. I przypomina nam o tragedii innych wojen, które gdzieś tam w tle towarzyszyły nam zawsze”.

Co nam mówi to imponujące odkrycie na nowo naszej kruchości?
Jonathan Franzen napisał, że „życie nie jest po to, żeby zwyciężać”. Ma rację. Wszyscy byliśmy zaangażowani w ciągłą rywalizację, w ciągły performance nas samych. Musiało wydawać się, że zwyciężamy, gromadzimy, podbijamy. Cóż, ostatnie lata mówią nam, że życie służy czemuś zupełnie innemu. Jesteśmy tutaj, mamy je w rękach. I musimy troszczyć się o nie, wychodząc właśnie od tego korzenia kruchości. Wszyscy jesteśmy narażeni na stratę – jest to strukturalna część nas, której nie musimy się wstydzić. Ale zaczynając od tej niepewności, musimy rozpoznać najważniejsze znaczenia. Także solidarność, troska o innych, a nie strach przed nimi lub obojętność mogą zmusić nas do napisania na nowo naszych paradygmatów. Jest to sposób na poczucie „ja” w nas. „Ja” jest słowem, które bez nas umiera.

Jaki obraz uderzył cię najbardziej w tych ostatnich tygodniach?
Dzieci. Ich widok rozdziera mi serce. Widziałam, chciałam zobaczyć obrazy, także te najdrastyczniejsze. Pamiętam jeden z nich, przedstawiający dziewczynkę, która mogła być nieco starsza od mojej córki, która została przyniesiona na noszach, z obliczem w barwach śmierci. Przypominają mi się słowa Dostojewskiego z Braci Karamazow: jak można usprawiedliwić cierpienie, przeszywający ból, śmierć choćby nawet jednej tylko dziewczynki? To tak, jakby zniszczona została cała ludzka architektura, albo boska dla tych, którzy wierzą. Jest to zabijanie wszystkich sensów. W obliczu takiego obrazu zostajemy zrównani z ziemią. To jest nie do przyjęcia.

A jak ty reagujesz na taką niesprawiedliwość i niemoc, którą ona w nas wywołuje? Wszyscy zadajemy sobie pytanie: ale co ja mogę zrobić?...
Czasami reaguję bardzo praktycznie: darowizną, konkretną pomocą. I pragnieniem informacji: nie bulimicznym, ale poświęceniem czasu na zagłębienie się w temat na spokojnie, w ciszy. Bardzo interesują mnie świadectwa, egzystencja. Analizy polityczne śledzę tylko do pewnego momentu – wojna zabija ludzi. A potem znów widzę moją córkę w tych dzieciach. A zatem dziękuje za to, co mam, i staram się dbać o to z dużo większą świadomością.

Masz sześcioletnią córkę Nilde. Jak rozmawiać o wojnie z dziećmi?
To jest bardzo trudne. Staram się przede wszystkim używać słów, którym ufam bardziej niż obrazom. Robię tak, aby nie była narażona na „patrzenie”, ale by kontynuować opowieść o tym, co się dzieje. Chcę, aby także ona uświadomiła sobie, że ​jest obywatelką nie tylko swojego domu, ale znacznie większej społeczności.

Ale czy zapytała cię, „dlaczego tak się dzieje”?
Tak, i to jest niezwykle trudne pytanie. Ponieważ trzeba zaakceptować działanie zła. A mnie bardzo to prowokuje, bardzo głęboko. Wychodzę z założenia, że w jakiś sposób wszyscy jesteśmy opowieściami i że w upadku, w błędzie, zawsze jest jakaś możliwość odrodzenia. Co więcej, uważam, że ludzkość, w gruncie rzeczy, jest właśnie tą okazją do odrodzenia. Ale w obliczu tak niszczącego zła pojawia się wątpliwość, że nie jest to możliwe. Jak dasz radę się odrodzić? Przyjąć – wybaczyć – że coś takiego się wydarzyło? To jest coś, co zadaje mi głębokie pytanie o ludzki korzeń.

Otwarta rana…
To prawda. Zawsze staram się mówić mojej córce, że musimy wybierać: możemy być w świecie, aby mieć, deptać i zdobywać wszystko. A to oznacza zabranie tego innym. Albo też mamy możliwość, zamiast usuwać, kłaść: chcieć coś stworzyć, dla samych siebie i dla innych. Jest to odmienna logika, ale decyzja należy do nas. Ten wybór czyni nas odpowiedzialnymi.

W tamtym artykule mówiłaś o „logice narodzin, o wydawaniu na świat ”. Dlaczego jest ona tak decydująca?
Pomyśl o tym, co teraz widzimy: spada bomba i zmiata wszystko z powierzchni ziemi, pozostawiając tabula rasa tam, gdzie wcześniej realizowane było jakieś wyobrażenie tego, jak zbudować dom, plac, szkołę… Był tam projekt, twórcze pragnienie. Tymczasem w tych stronach istnieje prawo „to ja jestem silniejszy”. „Wydać na świat” jest kobiecym sformułowaniem – przywołuje rodzenie dziecka. Ale jest to logika, którą chcę oddzielić od tego aktu, ponieważ jest rozleglejsza. Nie należy tylko do matek, ale do każdego, kto zdecyduje się zainicjować jakikolwiek projekt. A zatem również dla ludzi, którzy chcą zdecydować się tworzyć, puszczać coś w obieg, co następnie pozostaje we wspólnocie. „Ja”, które pozostaje tylko po to, by dyktować prawo, jest martwym „ja”. Jest zaprzeczeniem logiki życia.

Jest jeden temat obecny we wszystkich twoich powieściach: przyjaźń. Czym ona jest dla ciebie?
Jest to relacja, w której jesteś wolny, by stać się sobą. Nie ma innej relacji, która nauczyłaby cię tak bardzo wolności. Przyjaciel jest tą osobą inną od ciebie, w której przeglądasz się jak w lustrze, i dzięki temu, co on ma, a czego ty nie posiadasz, jesteś w stanie zrozumieć, kim mógłbyś być, wykraczając poza to, jak zostałeś wychowany przez twoją rodzinę, przez oczekiwania twojego świata. Przyjaciel zawsze pochodzi skądinąd, a to już jest małym początkiem wyzwolenia. Następnie jest to osoba, z którą możesz być całkowicie szczery i którą możesz przyjąć z takim samym brakiem osądu. Przyjaźń jest ciężką pracą: jej pielęgnowanie wymaga od wszystkich dużo siły na wszystkich etapach życia. Ale prawdziwy przyjaciel staje się największym świadkiem twojej duszy.

Dużo mówisz też o braku, o stracie. W jednym z wywiadów powiedziałaś, że „rezerwuar pragnienia jest ogromny: pragnie się, ponieważ trzeba wypełnić pustkę”. O czym mówi nam ta potrzeba?
To jest to, czego zawsze uczono nas się wstydzić. W hipermaterialistycznym społeczeństwie, w którym dorastałam, nie mówi się o chorobach, o śmierci, o niepowodzeniach. Jest to coś brzydkiego i trzeba to ukryć. Ponieważ jest wskaźnikiem tego, że jesteś kruchy; nie jesteś zwycięzcą. A jednak, dzięki literaturze – która tak naprawdę jest tego pełna: mówi prawie tylko o stratach i reakcjach na te braki – ja wyrobiłam sobie zupełnie inne pojęcie. Poprzez wielkie pustki zmieniamy się. Mamy okazję odpowiedzieć twórczo. Nigdy nie jest łatwo odpowiedzieć na ból: musimy zaakceptować, że wymaga to czasu i wysiłku. I są to modalności zakazane w świecie „wszystkiego i natychmiast”. Ale na tej ścieżce przemiany naprawdę dostrzegam ruch życia.

Drugą stroną tej kruchości jest przebaczenie. Często o tym mówisz. Dlaczego?
Jest to jedna z najtrudniejszych rzeczy. Po pierwsze trudno sobie wybaczyć błędy, które popełniliśmy, problemy, których nie rozwiązaliśmy. Jest to jednak przesłanka do tego, by być szczerym wobec siebie, a zatem by naprawdę przeżywać swoje życie bez uciekania, bez maskowania się. I jest to również przesłanka do przyjęcia tego, kogo mamy blisko. Aby przebaczyć naszym rodzicom to, że byli zwyczajnymi ludźmi, a nie bohaterami, których byśmy chcieli; aby zaakceptować naszego towarzysza i być z nim, nawet jeśli czasami nas zawodzi… Dać innym możliwość, by nas rozczarowali, upadli. To zawsze oznacza dawanie jej w zamian samemu sobie. Bardzo boję się świata, który chce, byśmy wszyscy byli spętani definicjami. Nigdy żadne ludzkie życie nie jest zbankrutowane albo zwycięskie. Nie tylko dlatego, że możemy zawsze się zmienić, ale ponieważ nie jesteśmy rezultatami – jesteśmy naszymi pragnieniami. A te pragnienia podróżują i rodzą się także z kruchości.

W twoich powieściach ta potrzeba jest bardzo silna: myślę o parach przyjaciół w Stali albo w Przyjaźni
Jest to jeden z korzeni moich książek. Zawsze pragnę dawać drugiemu, podobnie jak samej sobie, szansę przemiany. Być może jest to coś, co bierze się we mnie z literatury. Kiedy czytałam Zbrodnię i karę, pragnęłam, by Raskolnikow został złapany dla własnego dobra. Nie uważałam, że powinien za to zapłacić, ale chciałam, żeby zrozumiał, co zrobił, a następnie rozpoczął drogę odrodzenia. To jest dla mnie najważniejsze. Jakiś czytelnik pewnego razu powiedział mi, że nigdy nie opowiadam o złu. Z pewnego punktu widzenia jest to prawda: nigdy się na tym nie zatrzymałam. Każde zło, o którym opowiadałam, zawsze przewidywało jakieś „później”. Kogoś, kto spojrzałby ci w twarz i powiedział: „W porządku: mimo tego wszystkiego, co się stało, pomimo tego, co zrobiłeś, teraz spróbujmy narodzić się na nowo…”.

Skąd pochodzi to spojrzenie? Literatura może je wzmocnić, dostarczyć mu narzędzi, ale nie jest źródłem…
Może miałam szczęście w relacjach. W miłości. Także w szczerości, którą zawsze widziałam w otaczających mnie ludziach. Począwszy od moich rodziców, którzy się rozeszli, ale pozostali przyjaciółmi – zawsze byli dla mnie. Nie byli dwójką rozdzielonych rodziców, byli dwojgiem rodziców. Za każdym razem, gdy słyszałam, jak ktoś mówił o mnie: „Córka rodziców w separacji”, zawsze myślałam: „Ten termin mi nie pasuje, nie pasuje do mojego doświadczenia, które jest o wiele rozleglejsze. Osoby są rozleglejsze”. Następnie myślę o wielu przeżytych historiach, przyjaźni albo miłości…

CZYTAJ TAKŻE: ZAGŁĘBIANIE SIĘ W DUSZĘ JEST GESTEM PRZEWROTOWYM

Tamten tekst z „Corriere” zakończyłaś cytatem z Dostojewskiego: „Życie to raj, a my wszyscy jesteśmy w raju, ale nie chcemy tego zrozumieć”. Czego potrzeba, by to sobie uświadomić?
To trudne pytanie… W gruncie rzeczy wiem, co spowodowało, że mam pewną wrażliwość: rodzi się to także dzięki wychowaniu, które otrzymałam. Zawsze są mistrzowie albo mistrzynie, mali albo wielcy, którzy mówią ci, którędy prowadzi droga. Następnie każdy tę drogę odmienia według swojego uznania, jednak musi nastąpić etap przekazania, ktoś, kto mówi ci, o co warto walczyć. Według mnie musimy mieć dużo odwagi, by zacząć znowu wychowywać. Przy pomocy kultury, lektury, sztuki, filmu… Dostarczać właściwych słów, właściwych imion. Ponieważ rzeczywistość wymaga od nas zaangażowania.