
„Każdego darzył preferencją”
Fulvia Tagliabue, pierwsza szefowa międzynarodowego sekretariatu CL, wspomina czas spędzony z księdzem Giussanim: „Niestrudzony w miłości do Chrystusa, niestrudzony w miłości do każdego”Fulvia Tagliabue była pierwszą szefową międzynarodowego sekretariatu Comunione e Liberazione. To właśnie ona, wspólnie z księdzem Giussanim, wymyśliła i skonkretyzowała tę rzeczywistość, która od trzydziestu lat troszczy się o podtrzymywanie więzi i służbę wspólnotom rozsianym po całym świecie. Dziś ma 82 lata, ze swojej funkcji zrezygnowała już dawno temu, ale nie rezygnuje z dokumentowania bogactwa tamtych lat. W istocie na przełomie lat 60. i 70. CL zaczęło rozprzestrzeniać się za granicą: od Ameryki Łacińskiej po Europę Wschodnią, przechodząc przez Afrykę. „Wymiar misyjny, kulturalny, charytatywny. Ksiądz Giussani od samego początku istnienia Gioventù Studentesca (Młodzieży Szkolnej) rzucał nam wyzwanie w tych trzech kwestiach. Ciągłe wychowywanie do hojności, do otwartości na świat, do ideału, dla którego warto studiować i podejmować wielkie życiowe wybory”.
Fulvia pamięta wszystko z czasów spędzonych z księdzem z Brianzy. Skrupulatnie zapisywała swoje podróże, dialogi i spotkania. Ostatni raz widziała go kilka dni przed jego śmiercią, a po raz pierwszy – na peronie Dworca Głównego w Mediolanie we wrześniu 1973 roku. Siostra Fulvii Giovanna wyjeżdżała wtedy do Antwerpii, gdzie miała wziąć udział w kursie na temat chorób tropikalnych przed wylotem do Zairu (obecnie Demokratyczna Republika Konga). „Studiowała, żeby zostać pielęgniarką. Poczuła powołanie, by pojechać na misje, podobnie jak wielu innych młodych ludzi należących do CL. W tamtych czasach podróż do Afryki i Ameryki Łacińskiej była nie lada przedsięwzięciem. Dlatego też nasza mama była tamtego dnia zła na Giussaniego. Kiedy przyszła, bez ogródek oskarżyła go o «wysyłanie» młodych dziewcząt do tak niebezpiecznych krajów. Odpowiedział ojcowskim, serdecznym tonem, że nikogo nie «wysyła», lecz realizuje ich pragnienia. Moja siostra potwierdziła to i od tamtej pory, stopniowo, moi rodzice także pokochali Giusa. I wtedy zaczęło się moje zainteresowanie misjami, współdzielenie powołania mojej siostry, wspieranie jej i zaspokajanie życiowych potrzeb w Afryce”.
Podczas gdy Giovanna najpierw poleciała do Afryki, a następnie do Paragwaju (gdzie przebywa do dziś – przyp. red.), Fulvia zaczęła żyć doświadczeniem Comunione e Liberazione w pełnym wymiarze. W międzyczasie, pomiędzy tamtym pierwszym a ostatnim razem, kiedy widziała się z księdzem z Brianzy, było setki innych. Tak, ponieważ ta młoda kobieta pochodząca z Carugo, w prowincji Como, stała się jedną z najbliżej współpracujących z nim osób. „Powiedzmy sobie jasno: ksiądz Gius darzył preferencją każdego. Odczuwał tę samą ludzką sympatię do byłego ucznia, który rozpoznał go w samolocie i zagajał rozmowę, jak do ulicznego sprzedawcy, na którego natykał się na chwilę w Ogrodzie Oliwnym w Jerozolimie”. Fulvia dobrze pamięta ten ostatni epizod. „We wrześniu 1986 roku ksiądz Giussani zaprosił mnie do wzięcia udziału w pielgrzymce do Ziemi Świętej, zatytułowanej «Śladami Chrystusa», którą prowadził ksiądz Giorgio Pontiggia. Pamiętam dwa momenty z tej podróży. Pierwszy miał miejsce nad Jeziorem Galilejskim. Płynęliśmy łódką, Gius stał i obserwował wodę, a potem wzgórza Golan. Panowała absolutna cisza. W pewnym momencie, jakby odzyskując przytomność, zwrócił się do nas i zawołał: «Czy zdajecie sobie sprawę, że to wszystko widział Jezus?». Był wzruszony, całkowicie utożsamiony z ukochaną Obecnością”. Drugi epizod miał miejsce w Ogrodzie Oliwnym. Zwiedzanie miejsca, czas na modlitwę i refleksję, „a potem wszyscy z powrotem do autobusu, bo program był napięty”. W tym czasie pielgrzymi zostali dosłownie zaatakowani przez ulicznych sprzedawców, którzy próbowali sprzedać im wszystko. Kiedy drzwi się zamknęły, na ulicy pozostał kaleki sprzedawca, wymachujący pocztówkami. Nie udało mu się sprzedać ani jednej. „Giussaniemu nie dawało to spokoju. Nalegał tak bardzo, że wróciliśmy tam następnego dnia. Każdy miał tylko jedno zadanie: znaleźć tego człowieka i wykupić od niego wszystko. I tak też się stało. Objęliśmy go i wróciliśmy do autobusu. Dopiero wtedy Giussani, w końcu usatysfakcjonowany, powiedział, że możemy kontynuować naszą podróż”.
Nie był to odosobniony przypadek. „Zachowywał się w ten sposób w stosunku do każdej napotkanej osoby. Był na przykład bardzo wrażliwy w kwestii chłopaków, którzy nosili na ramionach sprzęt do czyszczenia butów. Do tego stopnia, że żeby zostawić im trochę pieniędzy, gdy nie nosił pełnych butów, czyścił sandały. Kiedy musiał wyruszyć w podróż – a nie lubił opuszczać Mediolanu – umawiał się na spotkanie z żebrakiem na światłach, zawsze tym samym. Za każdym razem, gdy dojeżdżał do znaku stopu, uśmiechał się do niego, zamieniał z nim kilka słów i wręczał mu mały datek. Pewnego ranka jechałam z nim samochodem i zobaczyłam, że zostawił temu mężczyźnie pokaźną sumę pieniędzy. «Nie patrz tak na mnie – powiedział do mnie. – Wyjeżdżamy teraz do Ameryki Łacińskiej, nie będzie nas przez wiele dni i nie chcę, żeby myślał, że o nim zapomnieliśmy»”. To spojrzenie, tak uważne, tak hojne, że w sekundę przełamywało nieufność wobec drugiego człowieka, miało dokładnie określone źródło. I tutaj Fulvia również opisuje to szczegółowo. W istocie co tydzień ksiądz udawał się do sanktuarium w Caravaggio, aby się modlić. Robił to z imponującą systematycznością: nawet gdyby walił się świat, udawał się do Matki Bożej. „Wyjeżdżaliśmy z Sacro Cuore albo z Gudo. Prowadziłam samochód i wspólnie odmawialiśmy Różaniec aż do Caravaggio”. Podczas gdy Fulvia szukała miejsca parkingowego, on wchodził, zatrzymywał się na kilka chwil przed Panną Maryją, „a potem szybko wracaliśmy do domu, ponieważ miał bardzo napięty grafik spotkań, zgromadzeń i wizyt”.
Życie Fulvii również było dość burzliwe. Zanim poznała Ruch dzięki rodzeństwu, była aktywną, obowiązkową dziewczyną z Brianzy, wiążącą swoją przyszłość z branżą modową. „Pracowałam w fabryce szali Nembri w Carugo, gdzie się urodziłam. Posiadając dyplom z zarządzania biznesem i korespondencji w językach obcych, dobrze radziłam sobie w tej dziedzinie, w której koordynowałam zarówno stronę kreatywną, jak i produkcyjną. Dwa razy w roku prezentowaliśmy nasze kolekcje w Mediolanie i w Paryżu, a ja z wielkim entuzjazmem towarzyszyłam projektantom, dbając o produkcję odzieży damskiej. W 1968 roku grupa uczniów szkoły średniej i kilku studentów pierwszego roku uczęszczających do parafii zaczęło rozmawiać o Gioventù Studentesca. Mój brat Luigi i siostra Giovanna natychmiast się zaangażowali, a ja dołączyłam do nich wkrótce potem”. W ten sposób poznała księdza Fabia Baronciniego i księdza Angelo Scolę, a publikacja ulotki „Comunione e Liberazione” przez studentów z CL w 1969 roku tak ją poruszyła, że przeniosła doświadczenie, którym żyła, do swojej fabryki. „Organizowaliśmy assemblee i spotkania, na których omawialiśmy zagadnienie pracy lub bieżące wydarzenia, które stawiały nam pytania. Pamiętne było spotkanie poświęcone zabójstwu Aldo Moro. Dwukrotnie na Boże Narodzenie zaprosiliśmy przyszłego kardynała Biffiego, by odprawił mszę św. między krosnami, na co on się zgodził”.
Były to bardzo intensywne lata, w których Fulvia przeplatała pracę podróżami po Włoszech, aby spotykać inne wspólnoty CL. W międzyczasie część osób z ich grona wyruszyło na misje, często wspierając organizacje pozarządowe działające już w tych krajach lub lokalny Kościół (jak w przypadku Europy Wschodniej, „podczas bardzo ryzykownych i półtajnych podróży, których intensywność wzrosła wraz z pontyfikatem Jana Pawła II”). Natomiast innym razem miało to na celu zaspokojenie dostrzeżonych potrzeb. W międzyczasie Fulvia, podobnie jak jej siostra i wielu innych przyjaciół, postanowiła wstąpić do Memores Domini. „Ruch mnie zdobył i poczułam pragnienie oddania wszystkiego Bogu, kontynuując swoją pracę w świecie. Ksiądz Giussani zaczął powierzać mi zadania, najpierw prosząc mnie o udział w tworzeniu AVSI – Stowarzyszenia Wolontariuszy na rzecz Służby Międzynarodowej – organizacji pozarządowej stworzonej w celu wspierania obecności misyjnej Ruchu w Afryce, Brazylii, Paragwaju… Następnie angażując mnie w administrację Memores – w tym momencie zostawiłam fabrykę – i wreszcie powierzając mi utworzenie międzynarodowego sekretariatu CL w 1983 roku. Sekretariat istniał już w Rzymie, ale nalegałam, aby jego siedziba znajdowała się w Mediolanie. Przeczuwałam, jak bardzo konieczna będzie także fizyczna bliskość księdza Giussaniego, by móc współdzielić z nim zdumienie wielką otwartością, jaka wyłaniała się wraz z umiędzynarodowieniem się Ruchu”.
Należało zaprowadzić porządek i lepiej zatroszczyć się o tych, którzy przebywali za granicą lub mieli otwarte kanały komunikacyjne na całym świecie. Od Afryki po Amerykę Łacińską, od krajów bloku sowieckiego po Irlandię, Hiszpanię, Szwajcarię czy Stany Zjednoczone. „Zabrałam się do pracy z wdzięcznością, ponieważ ten kapłan darzył mnie zaufaniem i jednocześnie zwiększył moją odpowiedzialność za Ruch. Nauczyłam się, że wszystkie «tak», posłuszeństwo wobec rzeczywistości, były decydujące dla «trzymania się» mojej chrześcijańskiej drogi. Doświadczyłam opłacalności tego”. Międzynarodowy sekretariat CL, formalnie powołany do życia w 1985 roku w małym pokoiku w siedzibie PIME w Mediolanie, stał się w ten sposób systematyczną, precyzyjną i skrupulatną służbą, której zadaniem było tworzenie mapy rzeczywistości istniejących za granicą, z nazwiskami osób odpowiedzialnych za CL w różnych krajach, aby móc przekazywać dokumenty i teksty do pracy, które były stopniowo wskazywane przez centralę Ruchu. Fulvia nie była sama: towarzyszyły jej Anna Bonola, potem Marina Olmo i Chiara Tonini, a z czasem także wiele dziewcząt z CLU i innych przyjaciół, którzy przyczynili się do rozwoju tej nieocenionej do dziś służby.
CZYTAJ TAKŻE: Płonące serce po drugiej stronie rzeki
„Podróżowaliśmy wszędzie, gdzie był ktokolwiek z Ruchu: Rio de Janeiro, Sao Paulo, Buenos Aires, Jerozolima, Lima, Kordoba, Asuncion, Zurych, Kampala. Ksiądz Giussani nie lubił latać samolotami i odczuwał prawdziwą niechęć do owadów i węży. Wyobraźcie sobie, co znaczył dla niego lot do Afryki lub Ameryki Łacińskiej! Jednak przezwyciężał ten trud pragnieniem zobaczenia i objęcia swoich przyjaciół, zarówno starych, jak i nowych. Był tak całkowicie pochłonięty losem drugiego człowieka, że nie liczyła się żadna odległość ani wysiłek. Niestrudzony w swojej miłości do Chrystusa, niestrudzony w miłości do każdego z nas”.