(© Ansa/Jan Schmidt-Whitley/Le Pictorium Agency via ZUMA Press)

Realistyczna droga do pokoju

Wojny, wyścig zbrojeń, debaty. „Europa musi zdecydować, czy pozostać wierna swojemu powołaniu, czy też przyczyniać się do atmosfery konfliktu (...)”. List Davide Prosperiego do dziennika „la Repubblica”
Davide Prosperi

Szanowny Panie Dyrektorze,

do napisania do Pana skłonił mnie dramat historycznego momentu, w którym przyszło nam żyć. W wielu częściach świata, nawet w Europie, nasilają się konflikty zbrojne, co stwarza wrażenie, że filary, na których opiera się społeczna współegzystencja, rozwój gospodarczy i społeczny, a tym samym możliwość pozytywnego patrzenia w przyszłość, legną w gruzach. Instytucje, rządy, podmioty społeczne i kulturalne wszelkiego rodzaju, i niestety nawet niektórzy przedstawiciele Kościoła, czasami wydają się zagubieni i sprzeczni w swoich osądach (oraz w ich wyrażaniu). Ta sceneria nasuwa kilka pytań. Nie jestem ekspertem w dziedzinie geopolityki, ale jako Europejczyk i chrześcijanin czuję się zobowiązany do podzielenia się refleksją, będącą owocem wewnętrznej wymiany myśli w Ruchu, do którego należę, na temat trwającej dyskusji dotyczącej wspólnej obrony europejskiej.

Niezależnie od kwot, jakie państwa UE już wydają, prawdziwie „wspólna” obrona oznaczałaby – jak już powiedziało wielu bardziej autorytatywnych ode mnie komentatorów – wspólną politykę zagraniczną, a zatem jednolity podmiot polityczny, którym UE nie jest. Musimy w istocie uznać, że Europa, jaką wyobrażali sobie De Gasperi i inni bohaterowie tamtej politycznej epoki – którzy we wspólnej obronie dostrzegli pierwszy element prawdziwej unii federalnej – nie urzeczywistniła się. W istocie Unia Europejska jest wynikiem kompromisu, który jest niewątpliwie zacny z wielu punktów widzenia, ale który doprowadził do powstania obiektywnie kruchej politycznej hybrydy, opartej na zasadach liberalnego indywidualizmu. Z czasem zasady te oddalały coraz bardziej ten projekt od wartości współdzielonych przez inspiratorów pierwotnej idei. Co więcej, Europa przez całą historię kształtowała się jako grupa różnych narodów, często skonfliktowanych ze sobą, ale zarazem zjednoczonych wspólną kulturą zakorzenioną w tradycjach grecko-rzymskiej i judeochrześcijańskiej. Następnie w czasach nowożytnych ulegliśmy iluzji, myśląc, że możemy pominąć transcendentny fundament tej tradycji, tracąc w ten sposób jej jednoczącą siłę. W tym sensie, poszukując również rozwiązań adekwatnych do niecierpiącego zwłoki problemu bezpieczeństwa, uważam, że Unię Europejską należy postrzegać zgodnie z tym, do czego została powołana: jako miejsce spotkania, przestrzeń dialogu wewnątrz narodów i między nimi, zdolną do angażowania wszystkich aktorów uwikłanych w różne scenariusze poprzez cierpliwą i dalekowzroczną pracę dyplomacji. Przeszkodom politycznym i gospodarczym trzeba przede wszystkim stawiać czoła z odwagą, znajdując nowe rozwiązania, nie zadowalając się chodzeniem na militarne skróty, które nie likwidują problemów, lecz wręcz je zaostrzają.

Problem, z którym musi się dziś zmierzyć Europa, jest zasadniczo kulturowy. Unia musi zdecydować, czy pozostać wierna swojemu powołaniu jako miejscu spotkań, mediacji, a zatem budowania pokoju, promując centralną rolę osoby i kulturę pomocniczości w poszczególnych krajach, czy też przyczyniać się do budowania atmosfery konfliktu, która zdaje się górować nad wszystkim. Z tych powodów perspektywa zagwarantowania wspólnego bezpieczeństwa poprzez inwestowanie ogromnych środków w zbrojenia, tym bardziej jeśli powierzone zostaną poszczególnym państwom, wydaje mi się naprawdę niewystarczająca, co podkreślił również arcybiskup Moskwy Paolo Pezzi. A ponieważ europejski projekt polityczny posiada widoczne dla wszystkich wady, sądzę, że błędem jest myślenie, że ponowne zbrojenie się w obliczu niebezpiecznego agresora jest dobrym sposobem na wypełnienie pustki tożsamościowej, którą wszyscy odczuwamy.

CZYTAJ TAKŻE: „Każdego darzył preferencją”

Potępienie I wojny światowej przez papieża Benedykta XV, który nazwał ją „bezsensowną rzezią”, nabiera nowego znaczenia w świetle niszczycielskiego potencjału dzisiejszej broni. Papież Franciszek nie przestaje powtarzać, że zbrojenie się oznacza jedynie przygotowywanie się do wojny. Mam nadzieję, że wszyscy europejscy politycy będą mieli to ostrzeżenie na uwadze. Przed laty ksiądz Giussani stwierdził: „Pokój zależy od tego, czy człowiek uzna niemożność osiągnięcia doskonałości o własnych siłach, a zarazem niezłomnie uzna swój dług wobec Bytu” („la Repubblica”, 24 grudnia 2000). Wierzę, że także dzisiaj wielu, i to nie tylko wśród katolików, podziela to przekonanie księdza Giussaniego: tylko świadomość, że nie jesteśmy panami historii, może wzniecić realistyczny i głęboki promyk nadziei na prawdziwy pokój.

Z: „la Repubblica”, 16 marca 2025