
Na katedrze z Giussanim
Urodzony w Kanadzie, wychowany w wierze protestanckiej, dzisiaj naucza w Australii. Teolog Taylor Glass 20 lat po śmierci księdza z Desio opowiada o tym, jak się na niego natknąłKiedy latem 2003 roku księdza Giussaniego odwiedził teolog baptystyczny Archie Spencer, który przyjechał z Kanady, aby go poznać, pełen entuzjazmu po przeczytaniu jego książek przetłumaczonych na język angielski, nikt nie mógł sobie wyobrazić, że spotkanie to, po wielu latach, dotknie życia Taylora Glassa. Wówczas był chłopcem, dorastającym w ewangelickiej rodzinie w Calgary. Dziś ma 37 lat, wykłada teologię na Uniwersytecie Notre Dame w Australii w Perth, gdzie mieszka z żoną i trójką dzieci. Pięć lat temu, po okresie refleksji, zmagań wewnętrznych i szeregu wydarzeń, które stały się dla niego istotne, przeszedł na katolicyzm. Nazywa je pull factors, czynnikami przyciągającymi, które popchnęły go do podjęcia tego kroku i które pod względem ilości i intensywności przewyższały push factors - czynniki odpychające, czyli wszystkie powody niezadowolenia z tradycji, w której się wychował.
Jak rozpoczęła się ta Pana droga i z jakich powodów?
Mój ojciec był pastorem ewangelickim. Dorastałem, chodząc do kościoła w każdą niedzielę, moi rodzice byli bardzo pobożni. Ukończyłam studia historyczne, a następnie studia magisterskie z teologii. Później przez dwa lata uczęszczałem do seminarium anglikańskiego, ponieważ zrodziło się we mnie pragnienie zostania księdzem. Jednak im więcej się uczyłem, tym bardziej czułem, że nie dam rady kontynuować. Im bardziej zagłębiałem się w historię Kościoła, tym bardziej zdawałem sobie sprawę, że muszę oddać się w ramiona katolicyzmu. Stawką była pełnia mojej wiary. Był to powolny, bolesny, ale decydujący proces, ponieważ przeżywałem go jako powołanie, zrodzone z pragnienia, by być coraz bardziej wiernym Chrystusowi. Moi rodzice także niedawno zostali przyjęci do Kościoła rzymskokatolickiego. Pozostając w Kanadzie, podjęli tam dalsze kroki. Mój ojciec nie jest już pastorem… Jednak to już inna historia.
Wracając do Pana historii, w jaki sposób natknął się Pan na księdza Giussaniego?
Archie Spencer był moim profesorem w Regent College w Vancouver (międzywyznaniowej szkole podyplomowej studiów chrześcijańskich – przyp. red.). To był wyjątkowy człowiek, co jakiś czas opowiadał nam o księdzu Giussanim i o tym ruchu kościelnym, który narodził się we Włoszech, a teraz jest obecny także w Ameryce Północnej. To były napomknięcia, uczył nas trynitaryzmu, ale na pewno nie włączał tego w systematyczny sposób do wykładu. Później przeprowadziłem się do Australii razem z dziewczyną, która później została moją żoną. W tamtym czasie czytałem anglikańskiego teologa Johna Milbanka z Uniwersytetu w Nottingham i odkryłem książkę Teologia protestante americana („Amerykańska teologia protestancka”) Giussaniego. Proszę sobie wyobrazić moje zdziwienie, gdy zobaczyłem, że wstęp do wydania angielskiego napisał mój były profesor Archie Spencer. Powiedziałem sobie: „Szkoda, że podczas zajęć nie wypytałem go wnikliwiej o tego niesamowitego księdza”. Również dlatego, że przypomniałem sobie, iż spotkał go osobiście…
I nie miał Pan okazji go zapytać?
Nie, bo niedługo potem to sam Giussani „wrócił” na moją drogę.
Proszę o tym opowiedzieć.
To było jeszcze przed moim nawróceniem. Mój przyjaciel i kolega z pracy Tom zaprosił mnie na konferencję na temat roku 1968. Przemówienie inauguracyjne wygłosił profesor literatury włoskiej z Perth John Kinder. Cały jego wykład dotyczył wyłącznie księdza Giussaniego. Wtedy postanowiłem, że muszę go poznać. Mam na myśli zarówno Giussaniego, jak i Johna. Gdy przedstawiłem się Johnowi, pierwszą rzeczą, jaką do mnie powiedział, było: „Jesteś z Kanady? Wiesz, wiele lat temu, podczas wakacji we Włoszech, spotkałem protestanckiego teologa, który również był z Kanady. Przyjechał tam, ponieważ chciał porozmawiać z księdzem Giussanim”. Był to oczywiście Archie Spencer. Pomyślałem o tym, jak mały jest świat, ale też jak wielkie jest życie. Teraz wraz z Johnem i Tomem, którzy obydwaj należą do wspólnoty Ruchu tutaj w Perth, jesteśmy przyjaciółmi i współdzielimy, wraz z życiem, tę wielką miłość do Giussaniego.
Co najbardziej uderzyło Pana w jego myśli?
Trudno powiedzieć, ale chyba najbardziej całkowite zaufanie, z jakim patrzy na drugiego człowieka. Ostatecznym przeznaczeniem każdego człowieka jest poznanie i spotkanie z miłością Boga. Jest to koncepcja augustiańska, ale uważam, że u Giussaniego jest ona szczególnie żywa. Nie bał się całej drogi poznania, jaką musi przebyć wiara. Był absolutnie pewien, że serce człowieka dotrze do ostatecznej prawdy. Dlatego też rzucał wyzwanie swoim rozmówcom. Był wielkim znawcą człowieczeństwa, kimś, kto w pełni rozumiał wartość rozumu. To jest przykład, do którego ciągle odwołuję się podczas moich wykładów.
Jak wyglądają Pana wykłady? Co dzieje się z Pana studentami?
Przede wszystkim traktuję mój wykład jako prowokację. Prowadzę dwa kursy z teologii na uniwersytecie, jeden przeznaczony jest dla studentów studiów magisterskich, a drugi jest obowiązkowy dla studentów dowolnego kierunku. Studenci biorący udział w tym ostatnim kursie są, w najlepszym razie, zupełnie obojętni wobec proponowanych przeze mnie tematów. Często, zwłaszcza u młodzieży ze szkół chrześcijańskich, widzę wręcz pewną wrogość. Giussani nauczył mnie stawiać temu czoła. Rzucam im wyzwanie, żeby udowodnili, że mają rację we wszystkim, co myślą. Zachęcam ich do niekonwencjonalnego posługiwania się rozumem, jako otwartości na wszystkie czynniki. A także do tego, aby docierali do sedna słów, których używamy. Aby odkryć ich najgłębsze znaczenie. Zaskakującym jest dla nich odkrycie, że religijność nie polega przede wszystkim na pobożnych praktykach, lecz jest postawą człowieka, który żyje, poszukując swojego znaczenia. A potem rzeczywiście mówią mi: „Ale jeśli tak jest, to jestem zainteresowany”.
I jak przebiega dalsza rozmowa? Czy są też tacy, którzy pozostają obojętni albo sceptyczni?
Ksiądz Giussani, oprócz tego, że pokazał mi, że muszę żyć tym, co dzieje się na wykładach, nauczył mnie również, że w relacji wychowawczej wolność jest wszystkim. Nie chodzi tu o to, żeby wchodzić na palcach. Dla mnie jest jasne, że każdy musi podejmować własne kroki. I jak mówi Giussani, istnieje w tym pewne ryzyko. Dlatego często zachęcam ich, żeby powiedzieli mi, kiedy nie zgadzają się z tym, co mówię. I żebyśmy wspólnie zweryfikowali, czy ich przekonania są słuszne. Nie są do tego przyzwyczajeni, ale doceniają to. Jeśli nie ma takiej wolności, relacja wychowawcza staje się przymusem, próbą dominacji, która ostatecznie jest zachętą do rozpaczy, patrzeniem na siebie bez nadziei.
Czy jest coś, co szczególnie Pana uderzyło w życiu Pana studentów?
W zeszłym roku poprosiłem moich studentów o napisanie wypracowania na temat filmu Terrence’a Malicka Ukryte życie, opowiadającego historię Franza Jägerstättera, młodego austriackiego rolnika, który został stracony przez nazistów, ponieważ odmówił złożenia przysięgi wierności Führerowi. Jedna z moich studentek napisała znakomite wypracowanie. Dałem jej najwyższą ocenę. Jednak na marginesie napisałem jej: „Świetnie, ale nie zgadzam się z treścią. Według mnie nie zrozumiałaś. Wspaniale byłoby o tym porozmawiać”.
CZYTAJ TAKŻE: Mediolan. Historia „nadobfitości”
I zrobiliście to?
Tak. Twierdziła, że Franz był tak naprawdę egoistą. Ponieważ postanowił poświęcić wszystko: swoje życie, żonę i dzieci w imię abstrakcyjnego ideału. Od tego rozpoczął się nasz dialog. Nie będę omawiać wszystkiego, ale najbardziej uderzyło mnie to, że pod koniec kursu napisała do mnie list, w którym stwierdziła, że nigdy nikt na nią tak nie patrzył: „Pan nie chce ode mnie «właściwych odpowiedzi». Samo ocenienie mnie też Panu nie wystarcza. Zachęca mnie Pan do gruntownego przemyślenia pewnych spraw. Do tego, bym nie zatrzymywała się na powierzchni. Poczułam się sobą, uznana taka, jaka jestem”. Kiedy widzę te zapalające się żarówki, to „ja”, które budzi się, aby przyjąć rzeczywistość w całej jej pełni, dziękuję za to, że i moja droga splotła się z drogą rozpoczętą przez Giussaniego.#Ślady