Filozof Fabrice Hadjadj na Meetingu w Rimini

Gorszące Wcielenie

Bóg, który staje się „niespodziewanym towarzyszem drogi”: przyjście Jezusa do nas wydaje się wciąż niepojęte. Można Go jednak spotkać. Rozmowa z filozofem Fabrice Hadjadjem
Claudio Mésoniat*

*dziennikarz, redaktor naczelny „Federalisty”

„To co piekłem nie jest”, Wcielenie, Przeznaczenie obecne jako „niespodziewany towarzysz drogi”. Rozmowa o plakacie bożonarodzeniowym Comunione e Liberazione na rok 2024 z francusko-algierskim filozofem Fabrice Hadjadjem

Profesorze, Wcielenie zaczęło gorszyć pierwszych ludzi, którzy spotkali Jezusa, począwszy od Jego najlepszych przyjaciół. Od tego zaczynają się pierwsze „teologiczne” obiekcje wobec Boga, który stał się człowiekiem. „Zgorszenie dla Żydów” – powiedział święty Paweł. Jednak także dla innej wielkiej religii monoteistycznej, islamu, wcielenie jest bluźnierstwem przeciwko absolutnej czystości boskości. Jak sformułować zastrzeżenia tych dwóch religii monoteistycznych, które Pan dobrze zna? „Jestem Żydem o arabskim imieniu, który przeszedł na chrześcijaństwo” – czytamy w niektórych Pana autoprezentacjach.
Uważam, że ważne jest wyraźne odróżnienie stanowiska islamskiego od żydowskiego. Dla muzułmanów Bóg nie może stać się ciałem, ponieważ Jego transcendencja jest pojmowana jako rodzaj oddzielenia, zewnętrzności, niedostępności. Podczas gdy teza żydowska (ta, powiedzmy, najbardziej rozpowszechniona, przynajmniej od Majmonidesa, ale która stała się bardzo silna na przykład u Martina Bubera) głosi, że Bóg powierzył każdemu żydowi obowiązek czynienia sprawiedliwości, a zatem bycia „Mesjaszem”. Nie możemy więc zapominać, że pojęcie „wcielenia” również w chrześcijaństwie jest powiązane z wymiarem mesjańskim. Nie jest to wcielenie jako cel sam w sobie, ale wcielenie będące przyjściem Mesjasza, czyli zbawiciela Izraela, a za pośrednictwem Izraela – wszystkich narodów. Jednak dla żydów każdy żyd musi właśnie stać się w pewnym sensie zbawicielem drugiego człowieka. I to właśnie stwarza dwa różne sposoby postrzegania zgorszenia we wcieleniu. Dla muzułmanów, ponieważ niemożliwe jest, aby Bóg stał się człowiekiem, a dla żydów, ponieważ niemożliwe jest, aby człowiek nie mógł być Mesjaszem. A idea, że ​​jest człowiek, Jezus z Nazaretu, który jest bardziej Mesjaszem niż ktoś inny, w jakiś sposób stoi w sprzeczności z obowiązkiem każdego żyda bycia prorokiem, architektem sprawiedliwości itd.

Dwa diametralnie różne stanowiska…
I z pewnością nie można ich postawić na tym samym poziomie, gdyż Tajemnica objawienia chrześcijańskiego osadzona jest w ciągłości judaizmu, a nawet jako dopełnienie judaizmu; podczas gdy islam następuje po chrześcijaństwie i staje – powiedziałbym – w opozycji do chrześcijaństwa. Chodzi tak naprawdę o zrozumienie, w jaki sposób z jednej strony to, co wydaje się zgorszeniem, jest w rzeczywistości błogosławieństwem, a z drugiej, że wcielenie jest dla każdego człowieka sposobem na stanie się alter Christus, drugim Chrystusem, za pośrednictwem chrztu św., bierzmowania i życia w Duchu.

Z filozoficznego punktu widzenia absolutna niewysłowioność Boga zawsze była nie do pogodzenia z „głupstwem” wcielenia się Boga. „Religia naturalna” ludzi oświecenia może ocalić wzniosłe nauczanie moralne Jezusa, ale Jego wcielenie jest akceptowalne jedynie jako mit. Krótko mówiąc, jest poezją…
„Głupstwo” to słowo użyte przez świętego Pawła w słynnym fragmencie „zgorszenie dla Żydów i głupstwo dla pogan”. Czym jest jedno, a czym drugie? Zgorszenie to ten wielki kamień, o który się potykamy i przewracamy. Głupstwem natomiast jest to, co bezpośrednio przeciwstawia się logosowi, racjonalności Greków. Dlaczego jest to głupstwo dla Greków? Bo dla nich, ogólnie rzecz biorąc, ciało jest w pewnym sensie więzieniem albo co najwyżej wehikułem, który posługuje się dusza, aby się z niego wydostać, wznieść się do świata duchowego. Zatem w idei, że Bóg staje się ciałem, ale także w idei zmartwychwstania ciała, czyli powrotu do ciała i pozostania w nim na zawsze, jakby chciało się pozostać na niższym poziomie istnienie. I to dlatego, gdy Paweł mówi na Areopagu o zmartwychwstaniu, filozofowie natychmiast przestają go słuchać. Plotyn, założyciel szkoły neoplatońskiej, który porównywał się z chrześcijanami, mówił, że zmartwychwstanie jest jak przewrócenie się na drugi bok we śnie: to obraz kogoś, kto spał, potem się obudził – i to jest życie ducha – i kto następnie ponownie zasypia. Nie ma to jednak większego sensu. Widzimy zatem dobrze, że w tym przypadku głupstwem jest stwierdzenie boskiej natury ciała. Ciała jako takiego. Ciała, które nie jest już po prostu niższym poziomem w stosunku do ducha, ale zostało w całości przyjęte przez Boga. Do tego stopnia, że ​​w Wielką Sobotę, w momencie, w którym dusza Jezusa zstąpi do piekieł, aby zabrać stamtąd sprawiedliwych, a ciało Jezusa jest pogrzebane, a zatem jest to ciało bez duszy, cóż, już w tym momencie – podkreśla Tomasz z Akwinu – Bóg jest hipostatycznie zjednoczony z tym ciałem. Zatem Bóg jest zawsze obecny w tym ciele, nawet w martwym ciele. I to jest niesamowite. I mówi nam, w jakim stopniu objawia się miłość do ciała, która wydaje się głupstwem dla pogan i filozofów w ogóle, opowiadających się, że tak powiem, po stronie tej koncepcji. Tymczasem tam Bóg przychodzi, aby dotknąć nas fizycznie.

Na progu schodów prowadzących do groty Narodzenia Pańskiego

A zmartwychwstanie będzie zmartwychwstaniem ciała, a nie tylko ducha.
Tak, zgadza się. Jednak także – podkreślam – martwe ciało Jezusa jest ciałem boskim. To jest niesłychane: że boskość zjednoczyła się nawet z martwym ciałem. Jest to wydarzenie wpisane w Credo, ponieważ w Credo jest napisane: „Umarł, został pogrzebany”. Syn Boży, prawdziwy Bóg, zrodzony z prawdziwego Boga, został pogrzebany. W tym grobie znajduje się Bóg.

Głębokim korzeniem zgorszenia Wcieleniem jest jednak coś, na co nie jesteśmy odporni nawet my, chrześcijanie. Dopóki Wcielenie pozostaje pięknym stwierdzeniem teologicznym („Bóg stał się człowiekiem”), jesteśmy w stanie się nie gorszyć. Rzecz jednak w tym, że Wcielenie nadal się wydarza. Jest to metoda, którą wybrał Bóg, aby dać się poznać. Ksiądz Giussani twierdzi w zdaniu, które Comunione e Liberazione zdecydowało się umieścić na tegorocznym plakacie bożonarodzeniowym: Bóg, nasze przeznaczenie „podczas naszej wędrówki” stał się „niespodziewanym towarzyszem drogi”. Czy to nas gorszy?
Tak. Idea Boga wędrującego z człowiekiem jest ideą znajdującą się również w innych mądrościach. Wcielenie jednak jest wydarzeniem – powiedziałbym – zarówno duchowym, jak i fizycznym. I trwa nadal w Kościele. Słowo stało się ciałem, Bóg przyjął ciało, ale miejscem, w którym komunikuje się Jego krew, a zatem gdzie rozprzestrzenia się Jego ciało, jest Kościół. I w ten sposób w rzeczywistości tym wydarzeniem jest nie tylko Bóg, który stał się jednym z nas, ale Bóg, który przychodzi do nas także poprzez ludzi, czyli chrześcijan, którzy są świadkami. I poprzez kapłanów, którzy są kanałami łaski sakramentalnej. Zatem ta metoda wcielenia, czyli tego, że Bóg chce dać swego Ducha poprzez ciało, i Bóg, który chce dać swoją nieskończoność poprzez bliskich nam ludzi, stwarza bezprecedensowe ryzyko, ponieważ Bóg zawierza się cielesnym ludziom, zwykłym ludziom. W ten sposób kapłan, który jest w stanie sprowadzić Boga na ołtarz i przekazywać Jego łaskę, może być człowiekiem złym, a może nawet podłym. Widzimy zatem, że istnieje bardzo silny związek pomiędzy tą metodą wcielenia a prymatem miłosiernej miłości (caritas). Bo Jezus objawia, że ​​miłość Boga jest podwójnym przykazaniem: kochać Boga i kochać bliźniego jak siebie samego. To, że te przykazania są ze sobą ściśle powiązane, ukazuje właśnie ten sposób wcielenia, to znaczy fakt, że muszę zwrócić się do bliźniego, aby zwrócić się do Boga. Każde oblicze jest w pewnym sensie przykazaniem Boga. Każde oblicze wzywa nas do miłosiernej miłości (caritas). Nawet twarz wroga. Ryzyko podejmowane przez Boga zawierzającego się ludziom polega na tym, że kiedy spojrzę na tę czy inną twarz, mogę Go już nie widzieć. Na dwa sposoby: albo z powodu zbyt dużej niechęci, albo zbyt dużej sympatii. Problemem nie jest tylko nienawiść, ale może to być także forma miłości, która nie utrzymuje już dystansu wobec tajemnicy drugiego człowieka.

Nie tylko oblicza, ale także fakty. Wcielony Bóg sprawia, że ​​nie wychodzimy z historii, ale zanurzamy się w niej, w historii, na którą składa się cały splot codziennych, nawet najmniejszych wydarzeń. Być może i to gorszy nas w logice Wcielenia, ponieważ angażuje nas bez wytchnienia.
To właśnie nazwałbym wzorcem Nazaretu. To prawda, są te trzy lata życia publicznego, ale jest też 30 lat Nazaretu, lat, kiedy Jezus nie głosił, kiedy prowadził życie dziecka, młodzieńca, zwykłego człowieka, syna Józefa i Marii, jadł jak my, spał jak my i musiał tak jak my poddawać się wszelkim ograniczeniom wynikającym z fizjologii. A fakt, że Bóg chciał uszanować zwykłe ludzkie życie, życie codzienne, życie mieszkańca wsi Nazaret, życie cieśli, wraz z jego klientami, jego zleceniami, dachami domów do naprawy, możliwie najzwyklejsze życie, oznacza, że właśnie w tej banalności wydarzy się rzecz najbardziej mistyczna. I to jest wspaniała nowość chrześcijaństwa. Mistyczność nie znajduje się w wyjątkowych stanach, jest w zwyczajnym życiu. Mistycyzm nie polega, jak na przykład w religiach hinduskich, na przynależności do bardzo wysokiej kasty lub na trwaniu w stanie czystości, który całkowicie cię abstrahuje. Tutaj możemy powiedzieć, że ten człowiek, który robi drewniany stół, jest Bogiem. To całkowicie przekształca wymiar mistyczny, ale prowadzi nas także z powrotem do bardzo czystego pojęcia Boga, ponieważ Bóg jest stwórcą wszystkiego i dlatego w pewnym sensie czymś zwyczajnym jest spotykanie Go w każdej rzeczy. „Cokolwiek czynicie, czyńcie to w imię Pana Jezusa Chrystusa” – powiedział święty Paweł. „Czy jecie, czy pijecie”, niech zawsze odbywa się to w imię Pana Jezusa. Dlaczego jednak jest to możliwe? Nie dlatego, że przyklejamy do tego imię Boga. Dzieje się tak dlatego, że On sam uczynił to, co my czynimy. Nie tylko jako Stwórca (On jest Stwórcą wszystkiego), ale jako Zbawiciel, a za pośrednictwem Wcielenia stał się człowiekiem, który posługiwał się tymi codziennymi rzeczami.

Zbawienie Boga wcielonego jest zbawieniem, które musiało rozliczyć się z korzeniem naszej skłonności do zła i tej skłonności zaradzić. Być może właśnie ta przytłaczająca logika miłosierdzia, którą Jezus wniósł do historii, jest tym, co nas najbardziej gorszy, ponieważ rozsadza nasz egocentryczny protagonizm i zmusza do uznania naszej stale przebaczanej nędzy.
Tak, zgadza się. I w związku z tym święty Paweł mówi, że Jezus nie popełnił grzechu, ale stał się grzechem dla nas. Jest to sformułowanie bardzo zaskakujące, ponieważ oznacza, że ​​w pełni przyjął stan grzeszników, stan cierpienia, śmiertelności. Moglibyśmy sobie wyobrazić, że Bóg przebaczy nam w sposób czysto duchowy. Co jednak oznacza to przebaczenie za pośrednictwem ciała Chrystusa? To jest przede wszystkim pytanie. Nie jest to po prostu kwestia przebaczenia czy miłosiernego Boga: muzułmanie również głoszą, że Allah jest miłosierny. Zatem prawdziwym pytaniem jest pytanie o to, co wyróżnia Boga, który okazuje miłosierdzie, stając się jednym z nas. Możemy tutaj zobaczyć, że miłosierdzie nie polega przede wszystkim na wielkim dyskursie, nie polega przede wszystkim na swojego rodzaju – powiedziałbym – aktach prawnych, w których dług zostaje umorzony, ale na bliskości, na gotowości dotarcia do grzesznika tam, gdzie on się znajduje, na byciu z nim. I tak rzeczywiście istnieje tu swojego rodzaju prymat komunii, stawanie się ciałem jest rzeczywiście bytem z nami, byciem, ​​jak mówi anioł do Maryi podczas Zwiastowania, Emmanuelem, Bogiem z nami. Odległy król może okazać miłosierdzie, mówiąc: „Byłeś mi winien tyle a tyle, a teraz nie jesteś mi już nic winien”. Nie w tym przypadku, tutaj jest blisko osoby, która dopuściła się zła, i przede wszystkim chce z nią być. Tak, stawanie się ciałem oznacza stawanie się bliskim. Ostatecznie nie chodzi zatem o proste umorzenie długu. Chodzi o bycie razem.

Tutaj Słowo stało się ciałem

Nawet pośród piekła?
Widziałem dwa teksty dialogu prowadzonego na odległość pomiędzy Calvino i księdzem Giussanim. Biorąc pod uwagę fakt, że darzę wielkim podziwem Italo Calvino, słowo „piekło” nie ma tu oczywiście teologicznego znaczenia nieodwołalnego samowykluczenia. To, co nazywa się tutaj „piekłem”, jest miejscem nieszczęścia, katastrof, cierpienia i niesprawiedliwości. I Calvino słusznie mówi, że w obliczu tej sytuacji istnieją różne możliwości: albo zostać wspólnikiem
deprawacji, albo udawać, że jest się poza tą deprawacją, odgrywać rolę kogoś, kto jest czysty („Nie mam z tym nic wspólnego”). Czym innym jest rozpoznać i uznać najpierw tę deprawację w swoim sercu. A kiedy człowiek uświadamia sobie, że jest grzesznikiem, znajduje się już w świetle łaski. A więc jest to odkrycie, że ta deprawacja nie znajduje się tylko w świecie na zewnątrz mnie, ale jest także we mnie. Dopiero wtedy, gdy to rozpoznam i uznam, mogę przestać być jego wspólnikiem. W takiej sytuacji oznacza to oczywiście, że rozpoznałem i uznałem coś, co było „w” świecie, w tym niegodziwym świecie, ale co nie było „z” tego niegodziwego świata. O co chodzi? Jeśli ta rana mnie przeraża, to tylko dlatego, że wcześniej zobaczyłem dobroć ciała. Gdyby ciało nie było dobre, rana nie sprawiałaby bólu. Ciało jest dobre, ponieważ jest coś w świecie, w jego głębi, coś, co pozostaje dobre i co pozostaje, że tak powiem, dobre niemal niezbywalnie. Zło zawsze potrzebuje tej dobroci. Jak mówi się w metafizyce: zło jest tylko pozbawieniem czegoś, co dobre. To właśnie objawia tajemnica Wcielenia. Niespodziewanie Bóg mógł zrobić to samo, co zrobił w czasie potopu, usunąć wszelkie ciało z ziemi. W takiej sytuacji kwestia zbawienia nie dotyczyłaby już ciała, ale duszy. A tymczasem On staje się ciałem i potwierdza dobro tego ciała, nawet jeśli zostało ono zepsute, obrało złą drogę, nawet jeśli moglibyśmy je nienawidzić, nawet jeśli sami nie możemy znieść naszego uroku. Oto jednak właśnie On potwierdza na nowo to dobro. Można zatem powiedzieć, że piekło nie może istnieć, jeśli nie istnieje niebo. Ponieważ istotą piekła jest pozbawienie raju. Zatem w tej samej chwili, w której widzę to pozbawienie, w której cierpię z powodu tego pozbawienia, rozpoznaję i uznaję, że istnieje nie tylko to pozbawienie: jest coś dobrego, co zostało nim dotknięte, ale co pozostaje dobre i co należy wziąć pod uwagę, co trzeba ocalić.

CZYTAJ TAKŻE: Wielkie wydarzenie

Czy to wszystko może być jedynie procesem mentalnym, intelektualnym, czy też jest spowodowane przez kogoś, kto, jak mówi cytat, wdziera się do mojego życia? I robi to nieustannie.
To nie jest proces myślowy, ponieważ jest zawsze powiązany z jakimś wydarzeniem, ze spotkaniem. I wcale nie jest to wygodne. Ponieważ zaakceptowanie bycia zbawionymi oznacza przede wszystkim uznanie, że jesteśmy zagubieni. A nasza duma, podobnie jak nasze wygodnictwo, nie chce przyznać, że się zgubiliśmy. I dlatego potrzebujemy nie tylko Boga, ale także innych, a zatem bycia stale, że tak powiem, niespokojnymi, otwartymi na przygodę, z naszymi ambicjami nieustannie wywracanymi do góry nogami przez wydarzenie zbawienia. Moglibyśmy wziąć – cytując inny tekst literacki – Życie nowe Dantego, który – przy zagłębieniu się w treść tego utworu – przywraca wszystkie wymiary tego, co powiedzieliśmy o Wcieleniu. Pojawia się w nim młoda kobieta, przechodząca ulicą, która pozdrawia po prostu Dantego we Florencji, mówi mu „cześć”, i to zwyczajne pozdrowienie otworzy całą tajemnicę i cały wymiar zbawienia przez wielkie „z”, zarówno dramatu istnienia, jak i tego, co będzie prowadzić nas od dramatu do dramatu poprzez piekło, czyściec, ale także poprzez dramat raju, bo raj jest dramatyczny w Boskiej Komedii, to także miejsce, w którym występuje rodzaj radości tak intensywnej, że ​​nigdy nie przestaje uderzać, miażdżąc wszelką dumę. I tak za sprawą tego prostego pozdrowienia z życia codziennego Bice Portinari stanie się Beatrice, a Dante otworzy się na całą przygodę. I będzie musiał całkowicie opuścić swoją strefę komfortu, będzie musiał zgodzić się żyć z sercem, tym sercem rozdartym pragnieniami i miłością. Nie ma tu strategii ukierunkowanej na dobrobyt albo wygodę: wręcz przeciwnie, dzieje się tutaj coś, co wprowadza nas w przykazanie miłości i sprawiedliwości, które nie pozwala nam spocząć, dopóki nie spoczniemy w Bogu.