Weryfikacja wiary
Fragmenty assemblei z Davide Prosperim podczas Ekip CLU: 450 studentów zebrało się pod koniec lata, by spędzić kilka dni razem w La Thuile, od 30 sierpnia do 1 września (z październikowego „Tracce”)Świadectwo. W dzisiejszym dniu zostało powiedziane: „Weryfikacją wiary jest stawanie się coraz bardziej pewnym, że Chrystus jest prawdziwą odpowiedzią na całe nasze życie”. To, co się wydarzyło podczas naszych wakacji CLU, w szczególności ostatniego wieczoru, stało się tego potwierdzeniem. Były to bardzo pełne, piękne dni, w których zdałem sobie sprawę z tego, co mi powiedział odpowiedzialny, uprzedzając mnie, przez złożenie propozycji, abym go zastąpił: „Osoba odpowiedzialnego nie jest pierwszą, za którą się podąża, ale to on jest pierwszym, który idzie za”. W ostatnią noc wakacji przyszła wiadomość, że nasz przyjaciel umarł i przeżyłem godzinę pustki, kiedy nie wiedziałem, co robić. Wydarzyło się to tuż przed ostatnim wspólnym wieczorem. Byłem zaskoczony, gdy rozpoznałem siebie w działaniu i zobaczyłem, że jedyną rzeczą, którą mogłem w tamtym czasie zrobić, było podążanie za tym, kogo miałem przed sobą: w tajemniczy sposób byli to przyjaciele, którzy zorganizowali wieczór i towarzysząca nam osoba dorosła.
Nie wiedziałem, jak się zachować, natomiast z nimi cudownym było rozpoznanie, że zostałem poproszony jedynie o pójście za tym, kogo miałem przed sobą. W szczególności byłem zdumiony tymi dwoma, którzy jako pierwsi mi powiedzieli:
„Spotkaliśmy coś tak pięknego podczas tych dni, że byłoby czymś mniej, gdybyśmy nic nie zrobili”.
Wszystko, co proponujemy, przyjęcie, zabawy, msza św., spotkania, wszystko tak naprawdę służy rozpoznaniu Chrystusa w moim życiu. I to mnie zaskoczyło, ponieważ w moich dwóch przyjaciołach ta świadomość została podyktowana wyłącznie tym, co widzieli podczas tamtych dni, nie dlatego, że przeczytali to w jakimś tekście... Tamgo wieczoru zdecydowaliśmy się pośpiewać razem, a następnie odmówić Różaniec. Byłem zdumiony ciszą, wchodząc i wychodząc z sali, ciszą, której nigdy wcześniej nie zaznałem.
Nie milczeliśmy z obowiązku lub dlatego, że tak zdecydowaliśmy. To była cisza wypełniona pytaniem: o Kogoś, kto ratuje nasze życie. Przynajmniej mogę tak powiedzieć o sobie: było to błaganie o Kogoś, kto mógłby uratować mi życie w tamtym momencie, kto przygarnąłby mnie i pokochał. Po skończonym wieczorze, wraz z pozostałą dwójką odpowiedzialnych, musieliśmy napisać podsumowanie, a „grupa wieczorna” miała przygotować frizzi: niektórzy z nich nie mieli na to ochoty, rozmawialiśmy o tym i cudownym było oparcie się na tym, co widzieliśmy, ponieważ z tego samego powodu, dla którego przygotowujemy podsumowanie, robimy również frizzi. Były to najpiękniejsze frizzi od kiedy jestem w Ruchu. Opowiem o ostatnim zdarzeniu. Jest chłopak, z którym znamy się od niedawna, i właśnie tego wieczoru przychodzi do mnie i opowiadając o różnych rzeczach mówi: „Najbardziej zadziwia mnie to, że nie przestajesz mówić, że «Chrystus jest». Ja też tak robię, ale wy wychodzicie, by Go szukać". Z prostotą trafił w sedno: zrobienie czegoś tamtego wieczoru, nie było „odpowiedzią” ani niczym innym, była dla mnie najprawdziwszą próbą poszukiwania Chrystusa. Konieczne jest dla mnie osądzenie, że gdyby nie było Chrystusa między nami, tamtego wieczoru, zagubiłbym się. To, co się wydarzyło, stało się okazją do największego porównania, które będę ze sobą niósł.
Davide Prosperi. Chcę tylko podkreślić niektóre z tych kwestii, które poruszyłeś próbując dotrzeć do ich głębi, ponieważ czasami mówimy o wielkich rzeczach niekoniecznie zdając sobie z nich sprawę. Jest to dowód na to, że między nami jest coś znacznie większego, co staje na naszej drodze i pomaga nam zrozumieć, otwiera nas na prawdę, a czas pomoże nam zrozumieć, jak jest głębokie i zdolne podtrzymywać całe nasze życie. To, co powiedziałeś, pokazuje nam jedną ważną rzecz: podczas waszego pobytu na wakacjach wydarzył się fakt, który wami wstrząsnął (i nie tylko wami), jednak ten fakt sam w sobie nie zawiera odpowiedzi na pytanie, które serce wykrzykuje, czy [odpowiedzi] na stratę, z jaką każdy się mierzy w obliczu śmierci przyjaciela. Sam w sobie nie zawiera tej odpowiedzi. Rozpoczyna się weryfikacja wiary, podczas gdy przeżywamy swoistego rodzaju doświadczenie - dla ciebie były to wakacje, ale tak naprawdę to jest to całe nasze życie, wewnątrz wydarzenia, które nas pochwyciło - i polega ona na tym, że pytanie nie może pozostać bez odpowiedzi na zewnątrz. Nie możemy iść do przodu robiąc rzeczy tak, jakby nic się nie wydarzyło, jakby wołanie o znaczenie zrodzone w nas musiał zostać uciszony. Ten krzyk proszący o znaczenie ukierunkowuje wszystko; ukierunkowuje potrzebę, by wszystko to, co robimy, miało jeszcze większe znaczenie, to znaczy związek również z tym, co w naszym sercu nie znajduje uzasadnienia, nie znajduje ukojenia, nie znajduje pokoju. I tak pięknym jest to, co powiedziałeś: „Jedyną rzeczą, którą mogłem zrobić w tamtym momencie, było pójście za tym, kogo miałem przed sobą”, następnie użyłeś słów, które dla mnie mają prawdziwy związek z weryfikacją wiary, w rzeczywistości mówiłeś o „oparciu się na tym, co widzieliśmy”, ponieważ pójście za oznacza postawienie wszystkiego na jedną kartę. Tak to naprawdę jest! Kiedy powierzysz się komuś, opierasz się na nim. Jeszcze nie wiesz co, ale już jesteś pewien, że coś przyniesiesz w domu. Istnieje pewien poziom ryzyka samego w sobie, który jest konieczny dla wzrostu wiary.
Wyobraźmy sobie na przykład, że nie jest tak w relacjach uczuciowych: chodzi o podejmowanie ryzyka polegające na poddaniu się innemu, którego nie możesz kontrolować. W rzeczywistości często zmęczenie w związkach rośnie, gdy zaczyna się czuć potrzebę kontrolowania drugiej osoby we wszystkim, kiedy zaczyna się ją podporządkowywać sobie. Natomiast to oparcie się, oddanie życia komuś innemu daje początek innej przygodzie, dlatego nawet w bólu i czasami przy pozornym braku poczucia sensu zaczyna się eksperymentować, znaczenie, kierunek, to, że życie jest ukierunkowane. I dlatego zaczyna się prosić. Życie wypełnia się prośbą. A to nas uwalnia.
Don Francesco Ferrari. Chciałem zaznaczyć jedną myśl. W jego historii widzimy piękno i zwycięstwo wejścia w rzeczywistość w świetle spotkania. Ten wieczór mógł przebiegać na wiele sposobów. Zwykle w obliczu śmierci przyjaciela reagujemy ucieczką, brakiem chęci myślenia, przeklinaniem. Tak zazwyczaj przyjmujemy dramat rzeczywistości! Zamiast tego spotkanie, które odbyliśmy tego wieczoru, nie było „nazwą naklejoną” na rzeczywistość: było tym, co pozwoliło nam wejść w rzeczywistość. Życie w świetle spotkania nie oznacza ucieczki od rzeczywistości, ale przeżywanie jej w inny sposób. Musimy umieć rozpoznać cechy tej różnorodności. Na przykład wspólne stanięcie wobec śmierci i śpiewanie…
Prosperi. Tak, ale dodałbym jedną ważną rzecz, która dotyczy kwestii wiary. Uważamy, że wiara jest punktem dojścia, pewną serią wniosków, do których dochodzimy w obliczu różnych zdarzeń, tak że w pewnym momencie mamy pewność. Niestety to tak nie działa. To nie jest równanie matematyczne czy algorytm, który należy rozwiązać. Musi się wydarzyć coś innego. Coś, czego sami nie jesteśmy w stanie wyprodukować. Musi się wydarzyć łaska i dlatego w proszeniu widać wolność, bo o tę łaskę trzeba prosić! Jaka mogłaby być pociecha w wieczorze pełnym żartów, śpiewu i wszystkiego innego, gdyby nie afirmacja jedności życia i tego, że sens życia nadal istnieje? Tak, być może mógłby On nam ją dać na jakiś czas, ale jakaż byłaby to pociecha, gdybyśmy poprzestali na zapewnieniu, że życie wieczne jest? To znaczy że to, co się zaczęło, nie kończy się tutaj. To, że ten nasz zmarły przyjaciel nadal jest obecny i żywy w moim życiu, nadal jest ze mną. Zacząłem się tego uczyć już jako dziecko, bo mówiła mi to moja mama, kiedy straciłem ojca. Wiara zaczyna się w ten sposób. Tylko jeśli ktoś ci powie: „Istnieje życie wieczne” to jest to pocieszenie.
Ale jak możesz dotrzeć do tej prawdy o własnych siłach? Nie możesz, bo to przekracza Twoje możliwości. Trzeba postawić na to – „istnieje życie wieczne” – i weryfikację tego stwierdzenia, co z czasem sprawia, że wiara rośnie, czyli pewność, że tak właśnie jest, że życie na tym co tutaj się nie kończy (Gandalf powiedziałby „białe brzegi”; J.R.R. Tolkien, „Powrót króla”, we „Władcy Pierścieni”), że tak się nie kończy, jest fakt, że na drodze doświadczamy tego towarzystwa, że ta odpowiedź czyni życie pełnym, pełniejszym tak bardzo, że nic nie jest odrzucone. A jeśli nic nie zostanie odrzucone, nawet śmierć nie będzie w stanie niczego odciąć. Ale muszę doświadczyć tej pełni życia, tej wieczności, która jest czymś realnym. Zatem pytanie, które zadajemy Tajemnicy stwarzającej wszystko, musi być także pytaniem zadawanym sobie nawzajem. Im bardziej dramatyczne staje się życie, tym bardziej musimy oczekiwać, żeby nasze towarzystwo było uczciwe we wszystkim, bez ustępstw.
Świadectwo. Postawiłam na osobę, która głęboko mnie zraniła, zdradziła mnie. A pytanie, które się we mnie zrodziło, brzmiało: „W jaki sposób jestem w stanie nadal mówić «tak» temu Ruchowi, byciu tutaj i odpowiedzialności, jaką mi powierzono w mojej wspólnocie?”. Gdyby chodziło tylko o spotkanie, które odbyłam z tą osobą, nie byłoby mnie tu dzisiaj, ponieważ jest to zdrada, której nie mogę zignorować, nie mogę udawać, że do niej nie doszło. Im dłużej patrzę na ten ból, tym bardziej nie mogę zaprzeczyć, że kroki, które podjęłam, nawet poprzez tę osobę, uczyniły mnie tym, kim jestem. Nie mogę zaprzeczyć temu, co wydarzyło się przez te lata i co doprowadziło mnie do bycia sobą. Jest coś poza tą osobą i poza moimi przyjaciółmi. Potrzebuję przyjaciół ale oni nie są dla mnie odpowiedzią. Przybyłam tutaj i mówię „tak” Ruchowi, mojej wspólnocie, temu, o co mnie proszą, ponieważ muszę zobaczyć to „więcej”, które mnie wzywa. Nie mogę tego pominąć. I tutaj, na Ekipach, znów to zobaczyłam wyraźnie.
Prosperi. Dziękuję. To co mówisz jest bardzo prawdziwe. Musimy jednak zrozumieć, jak bardzo jest to prawdziwe. To, co powiedziałaś i co, jak mówisz, sprawia, że nadal tu jesteś, pomimo poczucia bycia zdradzoną (w istocie zostałaś zdradzona, i to poważnie), mówi nam o dwóch rzeczach: po pierwsze, to, czego doświadczyłaś przez tę osobę, jest prawdą. I jest to prawdziwsze niż jej i nasze ograniczenia. To jest prawdziwsze niż nasza małostkowość. To prawdziwsze niż nasze zdrady. Posłuchajcie, co mówi ksiądz Giussani – jest to tekst, który wiem, że już przeczytaliście: „Wierzę, że przynajmniej niektórzy z was słyszeli, jak nalegałem, aby nie podążać za osobą, ale za doświadczeniem życiowym, które, o ile jest wierne wychowaniu Kościoła, jest doświadczeniem Pana”, a nie tylko tej osoby. Dzięki tej osobie rozpoczęła się dla ciebie przygoda podążania za doświadczeniem, doświadczeniem Pana. Przez chwilowo obecny punkt, który może cię nawet zdradzić i skrzywdzić (to absurdalny paradoks, absurd dla umysłu), w twoje życie wkroczyło coś, co przyprowadziło cię przed oblicze Pana. Ksiądz Giussani kontynuuje: „Może to zaproponować jakaś osoba, ale jej zniknięcie (w różny sposób, w jaki może zniknąć człowiek nie przez śmierć, ale także na skutek swoich wad, swojego zła, błędu), doświadczenie, jeśli jest rozumiane z poszanowaniem jego wartościowych czynników, pozostaje” (Un avvenimento di vita cioè una storia, Edit-Il Sabato, Rzym 1993, s. 25. 335). Tym bardziej, że właśnie dzięki temu, co mówisz, wzrosła w tobie pewność podążania za tą osobą, a także za innymi ludźmi; ta osoba mogła być dla ciebie początkiem wszystkiego. Jednak tutaj wszyscy jesteśmy pełni ograniczeń, można wyrządzić mniej lub bardziej krzywdę, ale i dobro, czasami i to nam się udaje, na szczęście! Tak naprawdę zazwyczaj czynimy więcej dobrego niż złego. Dzięki temu możesz nadal weryfikować to początkowe doświadczenie. Dlaczego jest to aż tak decydujące w życiu? Ponieważ, jak wszyscy inni, bylibyśmy skłonieni do zakwestionowania prawdy o tym, co nam się przydarzyło, z powodu rozczarowania, jakie niosą ze sobą te ograniczenia. I tak bylibyśmy skłonni do kwestionowania Boga, a przecież Bóg w tajemniczy sposób wybrał tę metodę: polegać na ludzkiej obecności, mimo że zna serce człowieka. Nawet znając naszą podłość, naszą nędzę, naszą słabość – powiedzmy to szczerze – ponieważ często nasza podłość jest owocem słabości, która nie pozwala się wychowywać. Ktoś nie pozwala się korygować, ktoś nie pozwala sobie na ingerencję, uznanie sposobu, w jaki Pan nadal nam towarzyszy umieszczając nas w towarzystwie. Pan wybrał tę metodę jako możliwość zbawienia dla nas wszystkich. Pomyśl tylko, gdyby nie było pewności, że to Pan kieruje naszym towarzystwem, pomimo wszystkich jego ograniczeń, które ma, przebaczenie byłoby niemożliwe! Zamiast tego można w dramatyczny sposób posunąć się nawet do przebaczenia, właśnie dlatego, że uznaje się, że ograniczenia drugiego człowieka, jakkolwiek bolesne, nie zwyciężają oblicza Chrystusa, który nadal dominuje w moim życiu. Zło, które zostało mi uczynione, nie jest silniejsze od pełni życia, którą Chrystus wnosi do mojego życia; nie zwycięża Chrystusa! Oczywiście – znowu – musimy przede wszystkim na tym się oprzeć.
Chcielibyśmy natychmiast uzyskać odpowiedzi, które naprawią sytuację i pozwolą nam bardziej pewnie iść naprzód. Jednakże pewne rany mogą pozostać, co więcej, pozostają. Na niektóre kwestie nie znajduje się natychmiastowej odpowiedzi, która mogłaby wszystko wyjaśnić, uporządkować. Nasza droga ku pewności nie jest drogą psychologiczną, nie mamy uporządkować naszej psychiki tak, by nie popadać w przygnębienie. Chrystus nie jest środkiem przeciwlękowym! Nasza pewność ma charakter afektywny, jest to przywiązanie do Obecności, która pomimo wszystkich naszych zranień w dalszym ciągu pociąga nasze życie, by stawało się źródłem fascynacji, atrakcyjności, dobra, nadziei, dzień po dniu. Dziękuję.
Świadectwo. Dla mnie weryfikacja wiary jest równoznaczna z obietnicą zwycięstwa nad śmiercią, która przyszła do mnie, gdy zetknąłem się z Ruchem, bo mój ojciec zmarł osiem lat temu. Na Meetingu, w dialogu z jego chorym przyjacielem, którego ledwo znałem, odkryłem na nowo mojego ojca i wszystkie rany, które w sobie noszę. Ale to przechodzi przez dramat mojej wolności. Bo przez osiem lat ciągle unikałem tej rany, a teraz jest tak, jakby rzeczywistość (od wakacji) rzuciła mnie na kolana. Właściwie to piękna rzecz, bo wychodząc z Meetingu płakałem, nie ze smutku, że nie było mojego ojca, ale ze wzruszenia z powodu tego, co mi się przydarzyło. W jaki sposób możemy pozostać blisko siebie jako przyjaciele? Mam znajomych, którzy mają chorych rodziców, i nie jestem w stanie być blisko nich, ja nie mogę być blisko samego siebie.
Świadectwo. W obliczu tytułu Ekip („Weryfikacja wiary”) nasuwa mi się refleksja nad moim życiem i tym, jak wszystko się zmieniło w świetle spotkania, które odbyłem. Jeszcze nie wszystko, ale wiele rzeczy. Myślę o szkole (w czwartej klasie liceum chciałem ją rzucić, a dziś studiuję). Myślę o relacji z moimi rodzicami, która w ostatnich miesiącach stała się czymś niesamowitym, ponieważ przedstawiłem ich moim przyjaciołom, a mama powiedziała mi: „Nie chcę już aperitifów, po których wracam do domu i nie mam już nic. Potrzebuję tego, co widzę podczas kolacji z twoimi przyjaciółmi”. Myślę o moich relacjach z dziewczynami: dziś mogę powiedzieć, że mam cudowny związek, a nigdy wcześniej coś takiego się nie zdarzało, właściwie zawsze postępowałem w najgorszy możliwy sposób. To są rzeczy, które widzę w rozkwicie choć nie mogłem sobie tego wcześniej wyobrazić. Wszystkie te rzeczy wynikły z prób, a nawet głupich rzeczy, które robiłem. Bo to nie błąd, ale możliwość, że można krzyczeć jeszcze głośniej. W relacji z mamą (nie była to udana relacja, ale bardzo tego chciałem) popełniłem wiele błędów, ale wydarzyły się też wspaniałe rzeczy. To samo ze szkołą, właściwie z dziewczynami też... Widzę, że u mnie wszystko tak wygląda. I nie wiem, co to ma wspólnego z tym, że tak wielu młodych odbiera sobie życie, po prostu tak bardzo mnie to boli, tyle bólu, ale nie opieram się już na niczym, jest to postawienie wszystkiego na fakty, które dla mnie są filarami. Pragnę odkryć, co kryje się za wszystkim: jest to pragnienie „całości”, o której mówiliśmy w ostatnich dniach.
Prosperi. Przyjaciel wcześniej powiedział: „Przez osiem lat ciągle unikałem tej rany”. Stało się to całkiem szybko! Czasami rzeczywiście może minąć znacznie więcej lat. Jednak prędzej czy później życie wystawi rachunek nie tylko za błędy, które popełniamy, ale także za rzeczy, które nam się przytrafiają i za które nie jesteśmy odpowiedzialni. A wtedy co? Powiedziałeś: „W jaki sposób możemy pozostać blisko siebie jako przyjaciele?". Jako przyjaciele możemy być blisko siebie nie redukując tego, kim każdy z nas jest, i nie udając, że nic się nie stało. Oczywiście [przyjaciele] nie mogą zastąpić odpowiedzi na wołanie serca – tego nie! – które może pochodzić jedynie od Tajemnicy. Ale muszą, mogą mi pomóc być wiernym wołaniu serca, zwłaszcza gdy to wołanie nie jest rzucone w pustkę, ale jest pytaniem zadanym Komuś. Przyjaciele mogą pomóc mi także doświadczyć mojej rany jako pytania, pytania skierowanego do Kogoś, a zatem jako drogi. Droga poznania, droga przywiązania, droga prawdy. Abyśmy mogli powiedzieć: „Chrystus zakłócił moje życie”, jak powiedział jeden z was. Dlaczego czuję wobec tego czułość? Kiedy słyszę takie rzeczy, przechodzą mnie dreszcze! Dlaczego możesz powiedzieć: „Chrystus”? Dlaczego „Chrystus”? Co o Nim wiesz? To, co zakłóciło Twoje życie, to spotkania z ludźmi, dorosłym, przyjaciółmi, chłopcem, rodzicami; było to spotkanie z wydarzeniem, które cię zszokowało. Tym, co zakłóciło Twoje życie, był fakt, fakty, konkretni ludzie. Jednak w obliczu tego ośmielacie się powiedzieć: „Chrystus”. Niektórzy by cię za to powiesili, ukamienowali, uznając to za bluźnierstwo. Dlaczego jednak nie jest to bluźnierstwem? Ponieważ to samo przydarzyło się dwa tysiące lat temu tym dwóm – Janowi i Andrzejowi – którzy spotkali człowieka zwanego Jezusem: mieli przed sobą człowieka, który robił różne rzeczy, mówił rzeczy, z których wiele nawet nie rozumieli. Wyjątkowy, był wyjątkową obecnością. Rozum mógłby posunąć się aż tak daleko, by powiedzieć: „To wyjątkowa obecność, jest niezwykły. On mówi o mnie tak, jak nikt nigdy o mnie nie mówił. On otwiera oczy niewidomemu od urodzenia. Postawił paralityka z powrotem na nogi”. Potem, w pewnym momencie zaczął też robić i mówić dziwne rzeczy, na przykład, że odpuszcza grzechy.
Aż zapytali Go: „Ale kim jesteś?”. W pewnym momencie do tego wyjątkowego człowieka, którego zwano Jezusem, zaczęli mówić: „Chrystus”. Czy rozumiesz, że przejście od powiedzenia: „Jezus” do uznania: „Ty jesteś Chrystus, Mesjasz”, czyli Ten, na którego zawsze czekali wszyscy ludzie wszystkich czasów, jest krokiem milowym? Widzisz wyjątkową obecność, która ci odpowiada, która głęboko odpowiada potrzebom twojego serca, ale jednocześnie, choć ci odpowiada, nie odpowiada tobie ani trochę, wydaje się, że ci nie odpowiada. Dlaczego? Ponieważ burzy to wyobrażenie o tym, kim musiał być Mesjasz: Mesjasz musiał przyjść, aby uwolnić lud Izraela od prześladowców, od Rzymian, od innych narodów, od zagrożeń ze strony wrogów. Zamiast tego człowiek ten chodził wśród ludzi, robił różne rzeczy na ulicach, aż w pewnym momencie zaczął mówić: „Uwolnię cię od twojego zła”. Zaczęli więc rozumieć, że początkowo ta rzecz nie odpowiadała ich obrazowi, ale z czasem odpowiadała temu, czego naprawdę pragnęło ich serce. I wtedy, tak, kryterium serca zaczęło wyłaniać się w całym swoim zakresie, w większym stopniu, niż sami początkowo myśleli. Serce może w pełni ujawnić się w tym, czym jest w obliczu obecności, a raczej w więzi, która zaczyna się rodzić z Obecnością. Ponieważ serce nie jest czymś absolutnym. W rzeczywistości tak jest, ale odczuwam jego wpływ na życie, gdy zaczyna wiązać się z Obecnością, w której rzeczy, rzeczywistość stają się klarowne. Któraś z was często mówiła: „Ale to wszystko łączy się ze strachem, że nie zatrzymam czegoś dla siebie”. Podobnie jak to przydarzyło się Piotrowi, który powiedział Jezusowi „tak”, a Jezus prosi go o coś znacznie większego niż on sam. I dobrze, powiedziałbym, że go zapytał, ponieważ – tak, także dlatego – że go zdradził. My też tacy jesteśmy: nie tylko zdradzamy, ale rozumiemy i nie rozumiemy. Jedyny raz, kiedy Piotr mówi coś, co Jezus docenia, to wtedy, gdy potwierdza: „Ty jesteś Chrystusem”, a Jezus: „Błogosławiony jesteś, i nie dlatego, że powiedziałeś coś właściwego [czasami chcielibyśmy tacy być, mówimy coś, aby powiedzieć właściwą rzecz].
Błogosławiony jesteś, bo uwierzyłeś w to, co ci inny powiedział, to znaczy w to, co ja ci powiedziałem”. To Duch objawia prawdę, głęboką prawdę Chrystusa. „To Duch ci to podpowiedział. Błogosławiony jesteś, bo w to uwierzyłeś, zaufałeś temu. To nie zrodziło się z ciebie”. W każdym innym przypadku (przynajmniej tym opisanym przez Ewangelię) gdy Piotr mówi, Jezus go poprawia. Ale Piotr nadal mówi tak, ponieważ ta Obecność dominuje nad wszystkim innym, nawet nad jego złem. Piotr został upokorzony i to upokorzenie – przez to, że Jezus trzykrotnie pyta go, czy Go miłuje, a już za trzecim razem zniża się do jego poziomu, aby go wynieść na swój – staje się źródłem tej pokory, która jest warunkiem koniecznym do prowadzenia Kościoła, aby naśladować Chrystusa: „Bez Ciebie nic nie mogę uczynić”. Chrystus zawierza swój Kościół właśnie ze względu na to rozpoznanie: „Bez Ciebie nic nie mogę uczynić”. Pozwól mi na obserwację. Myślę, że istnieje jeszcze ostatnia pokusa, także w odniesieniu do zadanych przez was pytań, a mianowicie, że wszystko, co sobie powiedzieliśmy, jest pewnego rodzaju początkowym impulsem, ale prędzej czy później będziemy mogli działać samodzielnie, iść na własnych nogach. Ten moment nigdy nie nadejdzie! Ponieważ zawsze potrzebuję, zawsze będę potrzebować tego towarzystwa, zawsze będę potrzebować tej podtrzymującej życie Obecności. Ale to nie jest minus, nie umniejsza to mojej wielkości. Więcej, to jest warunek mojej wielkości! Powiem na szybko dwie ostatnie rzeczy: nawiązując do tego, co powiedział wcześniej nasz przyjaciel, że bez ojca nie da się żyć – w pewnym stopniu sam tego doświadczyłem. Bo ojciec jest kimś, kto wprowadza cię w rzeczywistość.
CZYTAJ TAKŻE: Przed i po
Jesteśmy wprowadzeni w sens rzeczywistości, a co za tym idzie, w pozytywną relację z rzeczywistością, nie dlatego, że ktoś nam ją wyjaśnia, ale poprzez identyfikację, na mocy relacji z Kimś, kto nas nieustannie rodzi. Wszyscy potrzebujemy ojca, aby żyć. Interesująca jest metoda wybrana przez samego Jezusa, aby sposób nawiązania tej relacji mógł pozostać w historii dla wszystkich ludzi, aż do końca czasów, co wyjaśnia nam także, jakie jest nasze zadanie, czyli nasza misja: sprawić, by Go poznali wszyscy ludzie. Jezus nie mówił: „Zawsze będę wam dawał wyjątkowych przywódców, ludzi, którzy dzięki swemu geniuszowi będą mogli was właściwie wychować”. Gdyby taka była metoda, wówczas sam by pozostał. Któż jest lepszy od Niego? Będąc Bogiem, może robić, co chce, mógł więc pozostać fizycznie obecnym, zamiast wznosić się do Nieba. Zamiast tego wybrał inną drogę i powiedział: „To przez jedność między wami, przez waszą komunię, was, którzy jesteście razem dla Mnie, ponieważ jestem obecny wśród was i rozpoznajecie Mnie jako obecnego wśród was, to dzięki temu to samo wydarzenie, którego mogliście doświadczyć dzięki mojej fizycznej obecności, będzie kontynuowane w historii”. Tylko dzięki ludzkiej rzeczywistości, w której On pozostaje obecny, to ojcostwo w naszym życiu nigdy nie będzie od nas odległe, będzie zawsze możliwe i stale rodzące nasze życie.#Ślady