«Cierpliwość jest drogą»
Tegoroczna edycja Meetingu w Rimini gościła wzruszającą wystawę poświęconą Azer, klasztorowi trapistek znajdującemu się w samym sercu Syrii (z wrześniowych „Tracce”)Mieszka tam pięć zakonnic – Marta, Martina, Mariangela, Adriana i Adelaide – żyją regułą benedyktyńską, niosąc Chrystusa na ziemi muzułmańskiej, zamieszkałej przez szyitów i sunnitów, za wyjątkiem dwóch małych wiosek chrześcijańskich. Nie jest to łatwe zadanie. Klasztor, powstał po wielu perypetiach, przetrwał wojnę, trzęsienie ziemi, epidemię cholery, a także brak powołań. Jednak, jak to powiedziała siostra Marta Fagnani, wszystko to «dokładnie nawiązuje do historii naszych braci z Tibhirine, mnichów męczenników z Algierii, którzy mieszkali tam, pozbawieni wszelkiej nadziei; nie mieli oni obok siebie żadnych arabskich chrześcijan. Jednak oto co rozkwitło na oczach wszystkich z ich obecności i męczeństwa».
Dlaczego właśnie Syria?
Przede wszystkim, wyruszyłyśmy, by pójść za Chrystusem. Syria, ziemia, którą przemierzali święci Piotr i Paweł, utraciła już dawno sens życia monastycznego – pomimo, iż doświadczenie życia monastycznego właśnie tam się zrodziło. My natomiast jesteśmy tak wdzięczne za dar, który otrzymałyśmy wraz z naszym powołaniem, że chciałybyśmy, aby stało się ono udziałem wszystkich. Również w Syrii.
Ktoś mógłby wam zarzucać, że jest to marnowanie energii: nie ma nowych powołań, a budowa i utrzymanie zakonu wymagają dużego zaangażowania.
Oczywiście kryzys powołań jest czymś niezaprzeczalnym i spotykanym wszędzie.
Zagubiła się również droga towarzyszenia w powołaniu, odkrycia, że życie wiary jest relacją przyjaźni z Panem, że życie chrześcijańskie nie jest tylko kwestią moralności (co można, a czego nie można robić, co mogę zrobić), ale przyjaźni. Jednak my w Azer odczuwamy istniejące tam pragnienie: są dziewczęta i chłopcy, którzy przychodząc do nas ( i stopniowo jest ich coraz więcej), fascynują się tym sposobem przeżywania wiary, jako możliwości przyjaźni z Chrystusem, by odkryć samych siebie.
To, co siostra mówi nie jest obce młodym żyjącym w Europie, czy w każdej innej części świata…
Tak. Wierzę, że tylko żyjąc w sposób autentyczny swoim doświadczeniem, możemy ofiarować coś innym i być może wzbudzić w kimś pragnienie pójścia tą drogą.
Oczywiście, mamy nadzieję, że pojawią się powołania, ale nie dlatego, że zakon musi się rozwijać: Wszystko w rękach Boga. Pragniemy tego, ponieważ to życie czyni nas tak zadowolonymi, że chcemy, żeby inni też mogli tego zasmakować.
Z całymi naszymi ograniczeniami i biedą: jesteśmy małą grupą, niepewną, jesteśmy stare, język, to katastrofa, w tym znaczeniu, że jest jednym niekończącym się trudem… Ale angażujemy się całkowicie. Siostra Mariangela, która ma 86 lat, każdej nocy odmawia Lectio Divina czytając Ewangelię w języku arabskim. Nie opuszcza ani jednej. Jej arabska Ewangelia jest cała popisana objaśnieniami słówek. Pewnego razu spogląda na mnie i mówi: «Marta, ale ja niczego nie pamiętam…». Jednak robi to każdej nocy! Czasami wszystko wydaje się być niemożliwym, jednak to doświadczenie jest tak wielkie i tak pełne, że pragniemy je uczynić udziałem wszystkich.
W jaki sposób można spotkać innych ludzi w tak udręczonym kraju, żyjąc regułą zakonu klauzurowego?
Zorganizowałyśmy dni duchowości tak, że ludzie przyjeżdżają do Azer nie tylko ze względu na atrakcyjność tego miejsca. Uczymy się języka: dzisiaj 60% naszych modlitwa jest odmawianych w języku arabskim. Istnieje pewna wspólnota kościoła maronickiego z Aleppo, która często nas odwiedza. Prowadzeni przez swojego biskupa i jego brata, również księdza, są bardzo wrażliwi na nasze doświadczenie życia zakonnego. Raz przyjechali katechiści, innym razem rada parafialna, następnie uczniowie szkół średnich, studenci, młode pary… Przyjeżdżają i spędzają z nami trzy dni, podczas których w sposób wolny, uczestniczą w naszej modlitwie którą, jak to później odkrywają, ogólnie bardzo kochają, a później rozmawiają z nami.
Są to cenne chwile, które charakteryzują nasze życie i naszą duchowość, jak również wyjaśniają dlaczego nasze dni są podzielone w określony sposób. Krok za krokiem, w ten sposób mogą się zbliżyć, do smakowania życia, które wiedziemy. Wielu z nich powraca mówiąc: «Jakże się oddaliliśmy, jak możemy kontynuować doświadczenie spędzonych z wami dni?». Wszystko jest jednak drogą do odkrycia, w cierpliwości zawarta jest droga.
Jakie pytania mają osoby, które przychodzą do was?
Szukają oddechu, miejsca, gdzie mogliby odetchnąć. Nie wszyscy mają zawsze jasno sprecyzowane pytania, czasami wydobycie tego, co naprawdę im leży na sercu, nie jest proste. To samo dotyczy zarówno chrześcijan jak i muzułmanów. W każdym pojawia się pytanie o sens w obliczu tego, co się wydarza. Dla dorosłych pytaniem jest: «Gdy nasze dzieci odchodzą, co pozostaje?». Nie mamy rozwiązania, ale możemy ich zaprosić do przeżywania życia nie w żalu, ale w radości, jaką daje wiara. Pewnego dnia, może nie wszyscy, ale niektóre z dzieci wrócą w poszukiwaniu sensu życia. Może znajdą lepszą pracę, szansę na przyszłość, ale prędzej, czy później pytanie o sens się pojawi. A kiedy to się wydarzy, będą musieli znaleźć kogoś, kto żyje radosnym doświadczeniem wiary w jego pełni.
Wyobrażam sobie, że nie jest to łatwe, całe pokolenie młodych straciło wszystko z powodu konfliktu…
Rozumiemy, że młody człowiek potrzebuje możliwości nauki, rozwoju, pracy aby założyć rodzinę: to wszystko to jest jego święte prawo. Myślę o młodym pielęgniarzu mieszkającym w pobliżu klasztoru, który pracując na dwie zmiany, zarabia równowartość czterech litrów oleju. Wysiłek jest niewspółmierny. Proszę sobie wyobrazić sytuację rodziców, którzy z bólem patrzą na swoje dzieci, które wyjeżdżają. Ale to, co nam wydaje się ważne, to powiedzenie tym, którzy zostali w Syrii, że nic ich nie może powstrzymać przed życiem tym, co im zostało dane. Mówię to bez naiwności. Istnieją bowiem potrzeby materialne, ale idąc w głąb, cóż tak naprawdę uniemożliwia nam życie po chrześcijańsku? To pytanie jest decydujące. Razem z nimi staramy się uchwycić to, czym można żyć tu i teraz. Ktoś ma ochotę zostać, inni odchodzą, nawet jeśli nie chcieliby, inni jeszcze żyją w strachu. Wszyscy jednak pragną większej autentyczności w wierze, by odkryć piękno Kościoła.
W jakim sensie «więcej autentyczności»?
Wśród wielu zrodziło się oczekiwanie pomocy gospodarczej, co spowodowało katastrofę, ponieważ dla nich Kościół identyfikowany był głównie z instytucją wspierającą finansowo i tyle. A ponieważ wraz z wybuchem wojny na Ukrainie wiele się zmieniło, Syria została trochę zapomniana, powstało niezadowolenie. Oczywiście, niezbędna jest konkretna pomoc: myślę o młodym mężczyźnie, który był wojskowym przez 11 lat i obecnie pozostał z niczym. To normalne, że chcesz mu pomóc, może kupując krowy, czy wsparcie dla innej osoby w otwieraniu małego warsztatu lub pokrycie kosztów leczenia niektórych rodzin. Robimy wszystko co naszej mocy, ale nie to jest centrum wszystkiego.
A propos „centrum” to zadam pytanie osobiste: jeśli chodzi o powołanie zakonnicy trapistki, jak zmienił się siostry sposób życia powołaniem do klauzury?
Istnieją bardzo ciężkie aspekty: brak księży jest dla mnie rzeczą bardzo trudną. W niedzielę udajemy się na Mszę św. do pobliskiej wioski, jednak nie zawsze jest to możliwe. Napotykamy również trudności w zorganizowaniu wszystkiego, będąc obcokrajowcami. Nauczyłam się znajdować przestrzeń na modlitwę, nawet podczas dnia wypełnionego obecnością gości, czy to zajmujących się budową, czy przychodzących z milionem potrzeb… Jest nas mało, co nie jest proste, ale staramy się, mimo wszystko, zachować rytm pracy i modlitwy. Uczymy się żyć wszystkim w mniej oczywisty sposób.
CZYTAJ TAKŻE: Odwieczne pytania ponownie otwarte przez GPT
Relacja z Bogiem jest więc żywa.
Tak, przede wszystkim dlatego, że tego pragniemy, szukamy, ponieważ nie możemy mówić o ciszy i o słuchaniu, jeśli nimi nie żyjemy. Uczymy również siebie, wygospodarowania sobie momentów ciszy i modlitwy. Kontynuujemy naszą drogę zakonną w warunkach, które zostały nam podarowane, w ich konsystencji. Nie chcemy żyć niczym innym.#Ślady