Silvia ze swoją rodziną w Singapurze

Mieć nadzieję w Singapurze

Po 10 latach spędzonych w Dubaju Silvia przeprowadziła się z rodziną do państwa wyspiarskiego. Życie w bogatym i zamkniętym społeczeństwie. I pytanie o to, jaki związek ma wiara ze wszystkim, co napotyka (z marcowych „Tracce”)
Paola Ronconi

„Właśnie w samym punkcie kulminacyjnym, kiedy w końcu znalazłeś prawdziwych przyjaciół także w Dubaju, Pan mówi do ciebie: «Przepraw się na drugi brzeg»”. W ten sposób po 10 latach spędzonych w Emiratach Arabskich Silvia wzięła swój dobytek, bagaże i pięć córek i przeprowadziła się do Singapuru, podążając za mężem inżynierem i jego pracą.
Silvia i Roberto Avallone od lipca 2021 roku mieszkają na tej wyspie-państwie, zaludnionej gęsto przez Chińczyków i Hindusów, gdzie przez wiele dni w roku świętuje się ze smokami, a ludzie są bardzo bogaci. „Nikt tu nie mówi ci o sobie – opowiada. – Ludzie są bardzo zamknięci. Nie do pomyślenia jest na przykład, by mamy pomagały sobie nawzajem w codziennych potrzebach. Albo rzadko słyszy się najbardziej bezpośrednie pytanie: «Jak to się stało, że tutaj mieszkasz?»”. Ponadto przeprowadzka miała miejsce pośród ograniczeń spowodowanych pandemią, dlatego „także przyjaciół z Ruchu, rozsianych po Dalekim Wschodzie, mogliśmy zobaczyć tylko na Zoomie”. Nie było łatwo zacząć tutaj od nowa, „ale byłam spokojna, bo patrząc na całe moje życie, mogę powiedzieć, że Bóg nigdy nas nie oszukał. To właśnie codzienne życie nieustannie prowokuje w niej pytanie o to, „jak wiara odnosi się do wszystkiego, co napotykam codziennie”. Tym bardziej w środowisku, w którym „człowiek żyje pieniędzmi i pracą, ale gdzie ludzie są bardziej potrzebujący niż najbiedniejsze narody na ziemi. Nic nie wystarcza bez Jezusa”.
Rodzina Silvii nigdy nie pozostaje niezauważona: „Podsiadanie pięciu córek tutaj jest czymś nie do pomyślenia. Jakaś mama w parku czasem ulega ciekawości, zdumiewa się i pyta. A kiedy opowiadam o naszym Giacomo (synu, który zmarł po kilku godzinach życia i który stał się inspiracją do napisania książki o Giacomo, Il mio piccolo missionario [Giacomo, mój mały misjonarz] – przyp. red.), widzisz oczy, które stają się jeszcze większe”.



Silvia jest położną, ale odkąd wyjechała z Włoch, nie pracuje zawodowo. Jej kwalifikacje w Singapurze się nie liczą, ale chęć pomocy kobietom przy porodzie jest wciąż żywa. W ten sposób niedawno ukończyła kurs, aby zostać doulą, podobną postacią, ale mniej wyspecjalizowaną. Chcąc uzyskać uprawnienia, musiała przepracować określoną liczbę godzin gratis. „Gdy tylko zamieściłam ogłoszenie na Facebooku, skontaktowało się ze mną francuskie małżeństwo, które tu mieszka. Pierwsze dziecko, kobieta już nie najmłodsza, sztuczna inseminacja. Spotkaliśmy się, aby się poznać, zgodzili się, żebym towarzyszyła im do porodu, wyznaczonego na 20 grudnia. 4 grudnia otrzymałam wiadomość od męża kobiety. Dziecko zmarło w łonie, a kobieta jest w poważnym stanie z powodu komplikacji”. Dla Silvii ponownie otwarła się rana, która nigdy się nie zasklepiła, ten druzgocący ból po stracie Giacomo: „Panie, czego chcesz ode mnie teraz?”. Pojechała do szpitala: „Ważne jest, żebyście zobaczyli dziecko” – powiedziała ojcu. Ale mężczyzna patrzył na nią zszokowany. Ponadto lekarz odmawiał, a tutaj czymś nie do pomyślenia jest, aby sprzeciwić się lekarzowi. Ale ona próbowała dalej: „To dziecko istnieje. To wasz syn. Jeśli go nie zobaczycie, będziecie odczuwać wielkie wyrzuty sumienia. Jestem z wami. Doskonale wiem, co czujecie…”. Silvia opowiedziała o Giacomo. Oni wysłuchali jej, po czym się zgodzili. W międzyczasie zadzwonili do swoich krewnych we Francji, więc Sylwia, widząc potrzebę, zaproponowała, że pojedzie po nich na lotnisko. Kobieta powoli doszła do siebie i po powrocie do domu ze szpitala Silvia poszła ją odwiedzić. „W tamtym czasie przeżywałam na nowo to, czego doświadczyłam z moim Giacomo, a to pytanie: «Czego ode mnie chcesz?» pozostawało otwarte. Ostatnio znowu rozmawiałam z tą kobietą przez telefon i zaniosłam jej moją książkę. Pochowali syna we Francji, jakby po to, by oddalić zbyt ciężki głaz”. Kobieta powiedziała jej: „Ciało czuje się dobrze, ale w środku…”. Porozmawiały trochę. „Ty przynajmniej miałaś pozostałe córki, tymczasem ja nie będę miała innych dzieci”. Ale Silvia odpowiedziała: „Przysięgam, że twoje życie nie kończy się na tym potwornym bólu. Jest nadzieja na to, żeby twoje życie miało sens, tak jak życie twojego dziecka”. Kobieta spojrzała na nią z niedowierzaniem, powoli się uspokoiła. „Wobec niej – mówi Silvia – zaskoczyła mnie zupełnie nie moja nadzieja, a jednak znalazłam ją w sobie”.

CZYTAJ TAKŻE Dom lilii

Dla niej i jej męża te lata były drogą: „Kiedy przyjechaliśmy do Dubaju, mieliśmy jasny obraz tego, jak miało wyglądać nasze życie. Ale sprawy nigdy nie toczą się tak, jak to sobie wyobrażasz. Tam zaczęłam się uczyć, że w rzeczywistości znajduje się już wszystko, to wszystko, czego potrzebuję, i tylko patrząc na tę rzeczywistość i będąc jej posłuszna, mogę żyć moją wiarą, moim powołaniem”.
Na przykład wybór szkół w Singapurze nie był łatwy. Dwie starsze córki, jako typowe nastolatki, przejawiają pierwsze oznaki niezadowolenia ze wszystkiego, także z bycia „obieżyświatami”. „Ale ja mogę tylko wychodzić od mojego pragnienia szczęścia, od mojej relacji z Jezusem, zwłaszcza myśląc o ich dobru – kontynuuje Silvia. – Zresztą rzeczywistość zawsze zadziwia”. Myśli o Stelli, trzeciej córce, lat 9: z polską koleżanką postanowiły sprzedawać swoje rysunki i zebrać w ten sposób pieniądze dla ofiar trzęsienia ziemi w Turcji i Syrii. W jedno popołudnie zarobiły ponad 100 dolarów. Następnego dnia opowiedziały o tym swojej nauczycielce, która zareagowała: „Wspaniale! Zwróćcie się do dyrektorki z prośbą o pozwolenie na zorganizowanie kwesty tutaj w szkole i powiedzcie też, komu posyłacie pieniądze”. Stella poprosiła Silvię o pomoc, która od razu pomyślała o AVSI i o tym, co robi w Syrii. „Opowiedziałam dyrektorce o tych przyjaciołach i ich pracy i sprawa ruszyła. Byłam pod wrażeniem, ponieważ nigdy nie przyszłoby mi do głowy to, o czym pomyślała nauczycielka. Wiele nauczycielek to muzułmanki. Jestem wdzięczna za to, jak patrzą na moje córki, biorąc pod uwagę całą ich osobę. A relacje, które się tworzą, są jedynie weryfikacją tego, co ksiądz Giussani mówi w Zmyśle religijnym: serce jest tylko jedno, pod dowolną szerokością geograficzną i w każdym czasie”.