© I Gigli del Campo

Dom lilii

Historia dzieła poświęconego pracy z młodzieżą z autyzmem. „Inne, tajemnicze, niekonwencjonalne” dzieciaki. Głosy tych, którzy z nimi pracują i otrzymują nieskończony dar: „Pomoc w tym, aby nie pomylić codzienności z banałem” (z marcowych „Tracce”)
Davide Perillo

Ręce Yaria nigdy się nie zatrzymują. Od pięciu minut odrywają paski papieru i pozwalają, by spadały do kosza. Coraz mniejsze kawałki, za którymi podąża wzrokiem, dopóki nie znajdą się na dnie. To jest chwila przerwy: Chiara siedzi i przegląda książkę, Alessandro kładzie się, aby się pogimnastykować, jakby chciał się rozciągnąć. Najpierw pracowali przy składaniu pudeł po lekarstwach. Zaraz potem wyjdą na spacer z trójką wychowawców. Pory są ściśle wyznaczone, jest to sposób na to, aby skupić się na tym, co robią, nie męcząc się zbytnio. Ale to właśnie w tej chwili relaksu zdajesz sobie sprawę, jak bardzo w tym poruszaniu rękami, prostym, a zarazem dziwnym geście, znajduje się tajemnicze piękno. Jakby tam w środku mieściło się wszystko, Yaria i jego świata.

Na zdjęciach przedstawione są obrazy z życia stowarzyszenia Lilie Polne w Cernusco sul Naviglio na przedmieściach Mediolanu

W gruncie rzeczy Lilie Polne (Gigli del Campo) takie są. Piękno i tajemnica, gdziekolwiek spojrzysz, między białymi ścianami budynku przy ulicy położonej prawie w centrum Cernusco sul Naviglio, na północno-wschodnich przedmieściach Mediolanu. W pomieszczeniu tuż przy wejściu, zaraz za szybami, panuje porządek, stoją półki i białe stoły. Porządek panuje też w kuchni, na ścianach wiszą zdjęcia dzieciaków i harmonogram dnia w formie rysunków: apel, praca, wypoczynek, przekąska... Za drzwiami znajduje się pokój wielosensoryczny, zaawansowane technologicznie miejsce do podejmowania aktywności. Wokół rysunki i prace dzieci. I unoszący się w powietrzu zapach lasagni, ponieważ rano odbyły się warsztaty kulinarne. To jest Dom Lilii (Casa dei Gigli), siedziba stowarzyszenia towarzyszącego około 20 młodym ludziom z zaburzeniami o spektrum autyzmu w delikatnym momencie życia: w okresie dojrzewania, kiedy chodzi o uzyskanie autonomii. A pytania rodzin, o teraźniejszość i przyszłość, stają się bardziej skondensowane.
Także u początków Lilii znajduje się pytanie, przeszywające. Pytanie Moniki i Luki Scarfone, z wykształcenia inżynierów, którzy zawarli małżeństwo w 1999 roku. Kiedy Giulia, ich pierwsza córka, zaczęła mieć objawy, które miały doprowadzić do diagnozy, dla nich zaczęła się droga składająca się z tysiąca niewiadomych i wrażenie, że poruszają się po linie, szukając na każdym kroku klucza, by wejść w ten tajemniczy wszechświat, który był – który jest – światem Giulii. Zawsze jest to metoda prób i błędów. „W pewnym momencie wyłonił się czynnik, który dał nam do myślenia: czas wolny” – mówi Monica. Nie chodziło tylko o troskę o to, by zająć puste godziny: „Jeżeli to prawda, że «czas wolności» jest okazją, aby wyrazić siebie, jak przypomina ksiądz Giussani, «co to oznaczało dla niej?”.
Od tego momentu droga stała się węższa. W towarzystwie relacji, które zawiązały się w międzyczasie, jak to bywa, kiedy ktoś ma jakąś potrzebę i rozgląda się wokół. Pierwsze kontakty z przyjaciółmi znajdującymi się w takim samym położeniu. Pomysł powołania do istnienia czegoś. Spotkanie z Marileną Zacchini, edukatorką i wielką znawczynią tematu, i Monicą Poletto, ówczesną odpowiedzialną za Dzieła Społeczne w Towarzystwie Dzieł. Aż do oficjalnego rozpoczęcia: we wrześniu 2013 roku, na sali gimnastycznej Aurory-Bachelet, szkoły społecznej w Cernusco.



Giulia miała wówczas 12 lat. Wraz z nią było czworo innych młodych ludzi. A wokół, razem z wychowawcami z Fabuli (spółdzielni społecznej, która dużo pracuje z autyzmem), mała grupa wolontariuszy, związanych przyjaźnią z rodziną Scarfone i tajemnicą Giulii. „Patrzyłeś na nią i coraz trudniej było zatrzymać się na «kto wie, jak oni to robią» – wyjaśnia Chiara Maniscalco, która dzisiaj w Liliach zajmuje się komunikacją. – Była to wyciągnięta dłoń, która mówiła ci: «Zróbmy razem coś pięknego»”.
Także nazwa pojawiła się w taki sposób – jako wspólne odkrycie. „Nie mogliśmy znaleźć czegoś, co by nas przekonywało – opowiada Luca. – Pewnego wieczoru przypomniałem sobie coś, co usłyszałem od Juliána Carróna. Mówił o Ewangelii i liliach polnych: «Wszyscy na nie patrzyli, ale potrzebne było spojrzenie Jezusa, aby dostrzec ich piękno». To był prezent”.
Podobnie jak elementy, które dochodziły stopniowo, dzięki innym relacjom. Gospodarstwo w Treviglio, gdzie dzieciaki jeżdżą raz w miesiącu, aby spędzić dzień wśród pól. Albo działający w sąsiedztwie Bank Solidarności, który przyjmuje je w każdy czwartek w magazynie przy ulicy Pozzuolo Martesana: pomagają pakować jedzenie dla ubogich rodzin. „Robią to bardzo dobrze i są szczęśliwe” – mówi Chiara.
Ale to nie tylko to: „Wyzwaniem tutaj jest to, by dzieciaki zawsze robiły coś prawdziwego, a nie udawanego, aby je czymś zająć” – kontynuuje Chiara. I opowiada, że kiedyś, by nauczyć je sprzątać, zaczęli rozrzucać na ziemi kawałki papieru. Potem jednak powiedzieliśmy sobie: ale jeśli jedzą podwieczorek i kruszą, nie potrzeba, żebyśmy celowo brudzili … Zacznijmy od tego, co jest”. W tym przypadku od okruchów. Czyli od rzeczywistości. „W gruncie rzeczy «spójrzcie na lilie na polu» oznacza bycie otwartym na rzeczywistość, bycie dyspozycyjnym. Tylko w ten sposób można umożliwić młodym zrozumienie, kim są. Jest jedno zdanie, które często słyszymy od tych, którzy nas spotykają: «Zawsze widziałem wokół niepełnosprawnych: ale w pewnym momencie dzięki wam zatrzymałem się, by na nich spojrzeć. I wszystko się zmieniło»”.
Tak samo reagują ci, którzy widzą Lilie przy pracy na tarasie domu, gdy uprawiają sadzonki bazylii, które zostaną sprzedane na targu. Albo spotykają je na ulicy lub w sklepie spożywczym. „Kilka tygodni temu kasjer z Carrefoura opowiedział nam, że zmieniano wszystkim grafik pracy – mówi Monica: – Ale on poprosił, by pozostawiono mu bez zmian poniedziałek, «ponieważ przychodzicie wy»”.



Wydaje się to drobnostką, ale w środku jest wdzięczność za nieskończony dar, który otrzymuje się od tych dzieciaków: pomoc, by nie mylić codzienności z banalnością. Nigdy nią nie jest. Nawet w najbardziej zwyczajnych chwilach. „Kilka dni temu napisała do mnie jedna z mam, ponieważ jej córka po jedzeniu posprzątała ze stołu i załadowała zmywarkę – opowiada znowu Monica. – Dla nas jest to oczywiste, ale nie dla nich. Jeśli tak się dzieje, mówisz: świetna sprawa!”. Tak jak druga mama, która w swoim statusie na WhatsAppie umieściła zdjęcie syna, kiedy ten układa książki na półce w Domu Lilii, i pytanie: „Kto z nas pracując, jest tak szczęśliwy?”. A jeszcze inna z podobnym zdjęciem: „On pracuje, a ja szaleję z radości”.
Otóż „pracuje”. Ponieważ potrzeba zmieniała się w czasie, podczas gdy dzieciaki dorastały. Od dzieci przeszły w wiek nastoletni. I od czasu wolnego przeszły do „następnego etapu”, do tego, co nazywają tutaj „wprowadzeniem w dorosłe życie”. „W tym aspekcie wytypowaliśmy cztery cele – mówi Luca – Nauczyć się pracować, nauczyć się żyć samodzielnie, nawiązywać relacje z innymi i cieszyć się wolnym czasem z satysfakcją. W zależności od nich, w dialogu z wychowawcami, proponujemy zajęcia”. Jest to „metoda Lilii”, z całym wsparciem medycznym i naukowym, które jej towarzyszą; ale są też cele określone po drodze, „patrząc na nas, na nasze dzieci i to, czego dla nich pragniemy” – mówi Monica.



Zdumiewające jest to, w jaki sposób obecność tych „innych, tajemniczych, niekonwencjonalnych” dzieciaków, mówi Luca, jest „pomocą, aby wpuścić do swojego życia tajemnicę. To jest coś, wzywa do bezinteresowności, do tego, by dać się zaskoczyć – opowiada o pewnej dziewczynie, która przybyła jakiś czas temu. – Pierwszego dnia krzyczała bez przerwy. Ale za drugim razem wzięła udział w apelu. Nie chce jeszcze pracować w czasie zajęć, ale już nie krzyczy. Pomyślałem wtedy: widzisz, że istnieje wolność? Dzieciaki te charakteryzuje nie tylko reagowanie na bodźce – charakteryzuje je wolność. I musisz brać to pod uwagę. Eksperci od autyzmu mówią o «badaniu preferencji»: chodzi o zainteresowanie. Jeśli tego dotkniesz, następnie podejmowane są kroki”.
Dom został otwarty trzy lata temu. Teraz są plany rozbudowy, wzmocnienia struktury. Ale bez zmieniania metody: pozostaje patrzenie, ze względu na siebie i na innych. „W ostatnią sobotę przyszli kierownicy jednego z banków. Gdy zobaczyli, co robimy, powiedzieli: «Dziękujemy. Wszyscy jesteśmy zanurzeni w rutynie, która nas przytłacza, wy sprawiacie, że podnosimy wzrok»”.
„Nie jesteśmy zainteresowani afiszowaniem się tematem autyzmu – chcemy wydobyć piękno, które istnieje, i podążać za nim” – mówi Monica. Co nie oznacza braku planów, wręcz przeciwnie: „Wiele osób działających na tym polu przybywa pełnych projektów i oczekiwań: «Potrzebna jest praca» albo: «Stwórzmy ośrodek». My też chcemy do tego dojść. Ale nasza idea jest następująca: przede wszystkim patrzymy na to, co się wydarza. Stawianie małych kroków zapewnia natychmiastową informację zwrotną i koryguje w samą porę”. Jakieś przykłady? „Jedna z mam, którą znamy, ma syna z zespołem Aspergera. Powiedziała mi: «Chciałabym coś zrobić, bylibyście dyspozycyjni? – Jasne, spróbujmy zastanowić się razem». Teraz rozpoczyna działalność grupa robocza poświęcona Aspergerowi, ale nie zdefiniowaliśmy jej wcześniej. Powstała z patrzenia na nią”.
Także ze względu na tę uważność z biegiem lat narodziły się silne więzi, które pozwalają rozpoznać rodzicom Riccardo, że „wyzwaniem jest podnoszenie poprzeczki po każdym małym osiągnięciu prowadzącym do autonomii i cieszenie się małymi rzeczami i uśmiechami, którymi nas obdarza”. Albo Stefanii, która poznała Lilie, ponieważ szukała bombonierek na ślub (jest to jedna z działalności, przy pomocy których finansuje się organizacja non-profit): „Te dzieciaki wiele nas uczą, ponieważ patrzą na życie z prostotą”. Albo jeszcze Gabriele, który jest członkiem Towarzystwa Dzieł: „W świecie, w którym wszyscy wszystko mierzą, tutaj uczę się, że to nie miara jest ostatnim słowem o osobach i rzeczach. I ja też odkrywam, że jestem cenny. Jak lilia”.

CZYTAJ TAKŻE: „Gdzie jest Bóg?”

I jak Yari. Kiedy razem z Artis (stowarzyszeniem, które wykorzystuje sztukę jako terapię) narodził się pomysł zorganizowania wystawy prac dzieciaków, tutaj nie mieli wątpliwości: „Lubi dotykać papier. Poprośmy, żeby wykonał dla nas jakieś prace”. Ten moment oczywistej dziwności, te minuty spędzone na bezsensownym na pierwszy rzut oka darciu tekturowych kartek, staje się zasobem, talentem. Znakiem czegoś jedynego w swoim rodzaju. Oto „patrzenie na lilie polne” ostatecznie pozwala ci to odkryć. A jeśli zapytasz Monikę, czego nauczyła się jej Lilia w ciągu tych dziesięciu lat, odpowiedź zaprowadzi cię tam: „Odkryła swoją wartość. Kiedy kończy jakąś pracę i się uśmiecha, moje serce rośnie. Nie oznacza to po prostu: «Zrobiłam tę rzecz», ale: «Zrobiłam coś mojego, ja też mam swoje miejsce. Jestem na świecie po coś»”.