Zwycięstwo Laly
Jest matką z Charkowa. Przez dwa miesiące chroniła się we Lwowie, gdzie doświadczyła strachu przed bombardowaniami. Potem dotarła do Włoch, gdzie uczestniczyła w Rekolekcjach Bractwa (z czerwcowych „Tracce”)Spotykam Laly Liparteliani w barze w Brescii przy Piazza Vittoria. W ostatnich tygodniach rozmowa z Ukrainką w miejscu o takiej nazwie robi wrażenie. To słowo-klucz propagandy kijowskiego rządu.
Nie ma innego zwycięstwa na Ukrainie bez zwycięstwa militarnego. A wszystkie inne zwycięstwa, jak zwycięstwo na Eurowizji na przykład, służą temu zwycięstwu. Laly, która uciekła z Charkowa, przez dwa miesiące chroniła się we Lwowie i wreszcie dotarła do Włoch, opowiada o ogarniającym ją i mieszkańców jej kraju poczuciu niesprawiedliwości, strachu, niepewności co do przyszłości. Żadnej retoryki i żadnych upustów dla rosyjskiego najeźdźcy. Ale zwycięstwo, o którym mówi, jest inne, zupełnie odmienne. A teraz, kiedy ona także była w stanie wziąć udział w Rekolekcjach Bractwa CL, rozumie to lepiej. Lepiej rozumie to, co jej się przydarza.
„Kiedy zostaliśmy zmuszeni opuścić Charków, wypełniało mnie takie samo uczucie buntu jak wtedy, gdy rok temu mój mąż Rostik zmarł na atak serca. Nikt nie zapytał mnie wcześniej, czy będę w stanie żyć bez niego. A teraz w przeciągu kilku godzin musiałam spakować walizki i uciekać. Znowu nikt nie zapytał mnie, czy się na to zgadzam. „Pewnego wieczoru dzwonią do mnie i mówią: przygotuj wszystko do wyjazdu. Ale co to znaczy wszystko? Jak można zabrać ze sobą całe życie w jednej walizce? Ale musiałam zabezpieczyć Marię i Georgija, dwójkę moich dzieci, i wsiadłam do samochodu”.
Laly razem z Eleną Mazzolą i przyjaciółmi z Emmaus (organizacja pozarządowa z Charkowa, zajmująca się niepełnosprawnymi sierotami) próbowała przekroczyć granicę na początku marca. Ale nie udało jej się to. Starszy syn Georgij właśnie ukończył 18 lat i zgodnie z prawem obowiązującym w czasie stanu wojennego nie mógł opuścić kraju. Mogła zostawić chłopaka i uciec z młodszą córką. Ale nie zrobiła tego. „Przeżyliśmy śmierć mojego męża i udało nam się znów zacząć patrzeć na rzeczywistość, ponieważ trzymaliśmy się razem. Wtedy pomyślałam, że Rostik nigdy by tego nie zrobił. Nie chciałam wybierać między dwójką moich dzieci”. W ten sposób, podczas gdy Elena wraz z innymi przyjaciółmi dotarła do Włoch, ona pozostała we Lwowie.
„Najstraszniejsze dla tych, którzy mieszkają dzisiaj na Ukrainie, jest sięganie rano po telefon komórkowy. Od razu patrzysz na wiadomości na WhatsAppie. Kiedy zrozumiesz, że nikt z krewnych ani przyjaciół nie zginął, wracasz i czytasz wszystkie od początku, aby zobaczyć, ile bomb spadło na Charków albo Kijów. Co się stało w Mariupolu…”. Laly opowiada o tym, jak trudno jest żyć w czasie wojny nawet w mieście stosunkowo bezpiecznym, takim jak Lwów. „Krążysz po ulicach i widzisz worki z piaskiem mające chronić kamienice i zabytki przed bombami. Uświadamiasz to sobie nawet w kościele: posągi Jezusa i Matki Bożej są owinięte w białe płótno jak mumie. Wiesz, że tam są, ale nie możesz ich zobaczyć. To nie pomaga zachować spokoju”. Ale najtrudniej opisać – opowiada – to, co się dzieje, gdy zaczynasz słyszeć dźwięk syren. „W telewizji wyjaśniają, jak się zachować w przypadku ataków chemicznych chloru lub sarinu. W momencie, gdy zaczyna się alarm, czujesz, jak wszystko w środku masz ściśnięte. Czujesz strach i ogarnia cię poczucie bezradności. Wiesz, że w przypadku ataku chemicznego nie będziesz w stanie ochronić siebie ani swoich dzieci. Za każdym razem, gdy słyszałam syrenę, byłam w szoku. Żyliśmy tak przez prawie dwa miesiące”.
Laly wyjaśnia, że nigdy nie modliła się tak dużo w swoim życiu. „Pomogło mi to, co przeżyłam w związku ze śmiercią Rostika. Po tym, jak odkryłam, że naprawdę jest Ktoś, kto jest czymś więcej niż ja i kogo mogę prosić. Wobec wojny jestem taka mała… Jedyne, co mogę zrobić w obliczu tego, co się wydarza, to to przyjąć”. Zrozumieć, że dla Boga wszystko jest możliwe, i wołać do Niego: „Jeśli taka jest Twoja wola, pomóż mnie i moim dzieciom, które są Twoimi dziećmi”. Z biegiem dni Laly zaczęła patrzeć na sprawy w odmienny sposób, zaczęła dostrzegać oznaki człowieczeństwa w drobnych rzeczach. „Kobieta spotkana w bunkrze, kiedy dowiedziała się, że jesteśmy z Charkowa, zostawiła mi swój numer telefonu, mówiąc mi, żebym do niej zadzwoniła, gdybym potrzebowała ubrań albo koców. Zaprzyjaźniłam się też z inną panią, która sprzątała ulice. Były to osoby, które w domyśle mogłam prosić, by pomogły mi dostrzec to, co dobrego i ludzkiego pozostało w całym tym złu”.
Potem coś się odblokowało i zaczęło zarysowywać się rozwiązanie, aby opuścić kraj. „Modliłam się, abyśmy znaleźli legalny sposób przekroczenia granicy. Zaproponowano mi, bym przeszła nocą przez las, ale gdyby nas znaleźli, Georgijowi groziło 30 lat więzienia. W końcu zrozumieliśmy, że mógł zapisać się na uniwersytet tutaj, we Włoszech, i zaczęliśmy pracować nad tą hipotezą”. Mijały dni i tygodnie. Biurokracja to zła bestia. Laly zaczęła się zniechęcać. Ale pewnego dnia rozmawiała z księdzem prawosławnym, który powołując się na świętego Ignacego z Loyoli, powiedział jej: „Działaj tak, jakby wszystko zależało od ciebie, wiedząc, że w rzeczywistości wszystko zależy od Boga”. Ona nie poddawała się, nalegała. Dopóki sprawy nie przybrały pomyślnego obrotu.
„Laura, przyjaciółka z Brescii, która studiowała wcześniej w Charkowie, zawiadomiła mnie, że 17 kwietnia jej przyjaciel miał przyjechać odebrać nas z granicy. Dla katolików była to niedziela wielkanocna. Powiedziałam jej wtedy: „Lauro, tego dnia wypada Wielkanoc, kto może po nas przyjechać w taki dzień? Tylko ateista albo święty”. Przyjechał Marco, święty… To była moja Wielkanoc, zwycięstwo życia nad śmiercią. Zwycięstwo miłości, człowieczeństwa nad złem. Myślę o tym, jak Marco patrzył na nas”.
Dwa tygodnie później także Laly połączyła się, aby wziąć udział w Rekolekcjach Bractwa CL, i wysłuchała medytacji ojca Leporiego o Marcie. „Pochodzę z Gruzji i u nas musimy stale dbać o to, co znajdzie się na stole. Zawsze musi być dużo jedzenia i trzeba umieć rozpoznać potrzeby gościa po jego spojrzeniu: wino? Chleb? A może coś innego? Tak zostaliśmy wychowani, zawsze martwimy się, żeby wszystko było na miejscu. Do tego na Wielkanoc… W moim domu wszyscy byliśmy skoncentrowani na jedzeniu, ale nikt nigdy nie poruszył kwestii tego, co tak naprawdę świętujemy. Ja, Marta, mam to w swoim DNA…”
Przed śmiercią męża myślała, że wie, co jest dla niej „niezbędnym” dobrem, co czyniło ją szczęśliwą i jak wszystko powinno się układać, żeby była szczęśliwa. „Ale po tym, co stało się z Rostikiem, zdałam sobie sprawę, że mam już wszystko, co jest mi potrzebne do szczęścia. Przy tej okazji doświadczyłam tego, że jeśli zawierzę się Jezusowi, On weźmie moje życie i uczyni je przepięknym. Ale jakby za każdym razem ogarnia mnie amnezja i wracam do robienia rzeczy po swojemu”. Po Rekolekcjach zastanawiała się, jak mogłaby ćwiczyć się w tym, by pozostawiać przestrzeń na milczenie, o którym mówił ojciec Lepori: „Zaczęłam dziękować za wszystkie drobiazgi. Przedwczoraj czytałam wiadomości z Ukrainy. Znowu śmierć, znowu cierpienie. Poczułam w swoim wnętrzu ponownie wielki gniew, ponieważ ktoś chory przyszedł udawać, że cię leczy. Ktoś, kto potrzebowałby zostać uwolniony, przyszedł «nas uwolnić», nie martwiąc się wcześniej o to, by nas zapytać, czy chcemy być uwolnieni. Przyszedł i ukradł nam życie. Myślałam o tych wszystkich sprawach, ale po minucie zobaczyłam coś innego: Ktoś, dokładnie w taki sam sposób – nie pytając nas o pozwolenie, bez wyraźnego powodu – przyszedł, aby oddać mi całe swoje życie”. Laly mówi, że chodzi o konkretne osoby. Myśli o Silvii i Rubenie, którzy w Brescii otworzyli przed nią swój dom i swoje życie. „Wszystko to, co mi zabrano wraz z wojną, otrzymałam z powrotem. Mogłabym tego nie widzieć. Owszem, zabrano mi wszystko, ale dużo otrzymuję. Jeśli o tym pomyślę, znów zaczynam wierzyć w ludzi”.
CZYTAJ TAKŻE: „PATRZEĆ NA RZECZY TAKIE, JAKIMI CZYNI JE CHRYSTUS”
Ostatnio przeczytała gdzieś coś, co bardzo ją uderzyło: zło, to, co jest brzydkie, przykleja się jak klej do naszych myśli, gdy tymczasem dobro spływa jak po teflonowej patelni i nie można go zatrzymać. „Zaczęłam prosić Pana, abym potrafiła widzieć to, co nam daje. I jestem wdzięczna za to, co mi się przydarza, i za to, że wydarza się to za pośrednictwem obecności przyjaciół. Dzisiaj, kiedy myję sztućce, zauważam, że są łyżeczki, które bardzo mi się podobają. Silvia mi je podarowała i za każdym razem, gdy je widzę, myślę: ale jakie one są piękne, muszę jej podziękować za to, że mi je dała. A Silvia za każdym razem zdumiewa się, ponieważ są to najzwyczajniejsze łyżeczki. Mówi mi: «Wystarczy tych podziękowań». A jednak są takie piękne, jestem szczęśliwa, że mogę ich używać”.
#Ślady