Zawsze jest to łaska
Notatki z rozmowy ks. Giussaniego z grupą mediolańskich studentów, Il Sabato, 27.02.19931. Może się podobać - a nawet sprawiać przyjemność - lektura analiz odnoszących się do dekadencji (upadku, kryzysu) i trudnej sytuacji, w jakiej się znajdujemy. Ponieważ wszystko to, co oddaje przeżywaną rzeczywistość jest sugestywne, "dokładny opis" sytuacji porywa, budzi zainteresowanie. Tak np., wobec przeważającej części współczesnych form artystycznej ekspresji - myślę o niektórych uznanych filmowych - człowiek może po prostu powiedzieć: "Piękne, interesujące!". Ale chodzi przy tym - prawie zawsze - o opisy ludzkiej dekadencji bez bólu, bez bolesnej samokrytyki, a więc o opisy pozbawione oczekiwania na odpowiedź, ogołocone z prośby. Jako że można być przegranym i zranionym nie odczuwając z tego powodu cierpienia, a zatem nie udając się na poszukiwania jakiejś odpowiedzi, jak czyni to dzisiaj prawie całe społeczeństwo - które daje się nabierać przez niszczące akcje, podejmowane przez pewnego rodzaju władzę oraz popierane przez telewizję i prasę; i nic nie wskazuje na to, że coś zmienia się na lepsze, wyjąwszy nieliczne, bardziej świadome, osoby.
Nie wystarcza sugestywnie opisywać rozkład (zepsucie) jaki się w nas, w naszej osobie, dokonuje nie wystarcza oskarżać ewidentnego pokawałkowania w jakim żyje nasze ja - trzeba cierpieć. Wtedy człowiek udaje się na poszukiwanie odpowiedzi - Chrystus zań nie przyszedł dla sprawiedliwych, dla ludzi, którzy nie cierpią z powodu swej destrukcji i zadanych im ran, lecz dla ludzi którzy z tego powodu cierpią.
Można przysposobić się do rekonstrukcji jedynie gdy destrukcja albo rozkład jest świadomie zauważony i uchwycony w bólu, jaki ów rozkład wywołuje, w burzeniu drogi ku przeznaczeniu jakie za sobą pociąga. Nie można oczekiwać rekonstrukcji, jeśli analiza sytuacji ludzkiej nie jest postrzegana zgodnie z całą sromotą jaką sytuacja ta niesie z sobą: trzeba czuć ból własnego zawstydzenia.
2. Postawą przeważającej części ludzi wobec sytuacji, w której żyjemy, jest cynizm: cynizm nieświadomy większości oraz cynizm świadomy i ideologiczny małej grupy. Tak czy owak większość ludzi żyje cynicznie (tzn. - zgodnie z etymologią tego słowa - ma "pieskie życie").
Jest też druga postawa, przyjmują ją ludzie, którzy spostrzegłszy się w sytuacji, zgłaszają pretensje, iż "przywrócą świat do porządku": mamy tu do czynienia z rewolucyjnym laicyzmem, który szczególnie w epoce nowożytnej - w której cieszy się największą popularnością - często rodził się, w swoich różnych odmianach, z matrycy żydowskiej. To jakby potwierdzenie wielkiego przeznaczenia owego ludu, który - po tym jak nie uznał Mesjasza - łatwo rodzi utopie i dąży do ukazywania Mesjasza w różnorodnych postaciach władzy. W tym samym, charakterystycznym dla drugiej postawy, polu sytuuje się pelagianizm, którym jest przesiąknięta nasza kultura (jest to kłamliwe roszczenie woli: człowiek, który w jakiś sposób zgłasza pretensje do tego, że zbawi się sam z siebie; owszem, również przy pomocy Boga, lecz kimś decydującym o jego zbawieniu jest on sam, człowiek). A jest nim przesiąknięta tak dogłębnie, iż - jak zwrócił na to uwagę tygodnik Il Sabato - "w artykule opublikowanym w Osservatore Romano ze środy 27 stycznia, arcybiskup z Tours Jean Honoré opowiedział jak uniknięto grożącego niebezpieczeństwa pelagianizmu w redakcji nowego Katechizmu Kościoła katolickiego".
W obliczu naszej destrukcji możemy jedynie, jak mówi Eliot w Chórach z Opoki, "trwać z pustymi rękami i z gałązkami palmami zwróconymi ku górze, w wieku, który posuwa się do tyłu, postępowo". To znaczy, możemy jedynie oczekiwać, wołać. I to jest jedyna, godna człowieka, postawa - w tym ambitus mieszczą się wszelkie przejawy religijności, budzone przez zmysł godności własnego istnienia. Tego właśnie doświadczyłem kiedyś w młodości - i zachowałem to dobrze w pamięci, ponieważ w życiu, jeśli się je kocha, są chwile, które wyjaśniają wszystko, korespondując z najwznioślejszymi ideom, które odkrywa się później - kiedy zgubiłem się w wielkim lesie w okolicach Tradate i, spanikowany, krzyczałem przez dobre trzy godziny, podczas gdy słońce chyliło się ku zachodowi. To doświadczenie pozwoliło mi zrozumieć - później - że człowiek jest poszukiwaniem (człowieka stanowi poszukiwanie); człowiek jest poszukiwaniem jeśli woła, krzyczy, zaś krzyczy o ile jest coś innego. W przeciwnym wypadku po co miałby krzyczeć?
3. Mając na uwadze tę naszą bolesną sytuację, w istocie nie możemy powiedzieć: "Weźmy się my do rekonstrukcji człowieczeństwa!" Skoro jesteśmy aż tak pokonani, jakżeż zdołamy zwyciężyć? Skoro jesteśmy tak haniebnie podzieleni, pokawałkowani, że niemożliwa jest nawet jedność pomiędzy mężczyzną a kobietą, i nie można nikomu ufać; skoro jesteśmy do tego stopnia cyniczni wobec wszystkich i wszystkiego, i tak opróżnienie z miłości do nas samych, jakżeż będziemy w stanie wydobyć z tego bagna coś, dla zrekonstruowania naszych obalonych murów, cement do budowy murów nowych? Trzeba, aby przyszedł ktoś z zewnątrz - musi przyjść ktoś z zewnątrz - ktoś, kto odbuduje mury naszego obalonego domu.
Wyzwolenie musi przyjść dzięki czemuś, co przekracza to, do czego jesteśmy zredukowani w swym istnieniu. To właśnie przekonanie - u tych niewielu, którzy zostali wierni historii ruchu - wyraźnie charakteryzowało początki Comunione e Liberazione w 1968. "Również my chcemy wolności, której wy się domagacie - mówiliśmy do marksistów! Ale jak człowiek, który jest niewolnikiem, zdoła stać się wolnym, jeśli nie poprzez wkręcenie się czegoś, co już jest wolne? A skoro ludzkość jest zniewolona, to winno to być wkręcenie się czegoś ponad-ludzkiego" W tym miejscu narzuca się i dominuje słowo łaska.
Powyższy "ustęp" stanowi nieporównanie największą trudność. Żebyśmy mogli na powrót stać się ludźmi potrzeba czegoś ponad-ludzkiego, czegoś nie-naszego, jakiejś suwerennej władzy, która jest wobec nas do tego stopnia miłosierna, że przychodzi do nas, by dać nam światło i siły potrzebne dla nowego osądu, nowej uczuciowości i nowego, realizowalnego projektu.
Człowiek może widzieć dobro, może widzieć ideał, lecz jest w nim coś, co ciągnie go zawsze w przeciwną stronę (jak mówi św. Paweł w siódmym rozdziale Listu do Rzymian i jak mówił również, nieomal przy pomocy tych samych słów, pogański poeta Owidiusz w Metamorfozach): źródło tej ludzkiej sytuacji zwie się grzech pierworodny.
Aby odnowić (zrekonstruować) człowieczeństwo potrzeba czegoś ponad-ludzkiego, ponieważ człowiek nie jest zdolny do zrekonstruowania człowieczeństwa, na dłuższą metę nie daje rady - nigdy -, chyba że przyłącza się do towarzystwa jakiejś wyjątkowej obecności. Oto problem Chrystusa, który powiedział zwięźle: "Beze mnie nic nie możecie uczynić" (J 15, 5): ludzkiego, nic. Magisterium Nauczycielskie Kościoła potwierdza, że człowiek nie jest w stanie na dłuższą metę wytrwać bez popełnienia grzechu śmiertelnego, a grzech śmiertelny polega na nie realizowaniu siebie.
To jest największa trudność w konfrontacji z katolicyzmem, z autentycznym chrześcijaństwem: prawda, że człowiek staje się sobą poprzez coś innego - coś, co przychodzi skądinąd. To jest najtrudniejszy ustęp (fragment) na wszystkich naszych zebraniach (jak świadczą o tym reakcje wywołane lekturą książeczki In cammino (W drodze), dołączonej do Il Sabato, nr 41, 1992; kolejne wydanie w: Un avvenimento di vita, cioè una storia, Roma 1993, str. 475-502): można śledzić z zainteresowaniem, niemal z entuzjazmem, analizę dotyczącą ludzkiej sytuacji, rozbicia i rozkładu ludzkiego ja, ale potem nie jesteśmy już w taki sam sposób entuzjastycznie zainteresowani kolejnym ustępem (czyli całą "drugą częścią" In cammino, gdzie mowa jest o łasce i Duchu Świętym). Ten ustęp, można powiedzieć, od razu się "nie podoba", ponieważ powoduje wkroczenie, użycza gościny czemuś, co nie odpowiada naszej fantazji i naszemu wyobrażeniu doświadczenia, czemuś, co wydaje się być abstrakcyjne w swym roszczeniu (tymczasem, de facto, bez poddania się temu roszczeniu, nie sposób być człowiekiem). W ten sposób człowiek zatrzymuje się na bezsilnej aspiracji radzenia sobie samemu, na oszukańczej pretensji, kłamliwej, to znaczy: identyfikuje lekarstwo (rimedio) z własnym wyobrażeniem i chęcią poradzenia sobie. W ten sposób rodzi się "dyskurs" na temat wartości moralnych, ponieważ dyskurs o wartościach moralnych zakłada, że lekarstwem na zepsucie będzie siła ludzkiej fantazji i woli: "Weźmy się razem [do roboty], a uleczymy!". Zaczynając od stwierdzenia kondycji człowieka, a także od bólu z powodu niesprawiedliwości jaką prowokuje władza, i od wstydu z powodu kolaboracji, popierania i pogłębiania tej niesprawiedliwości, dochodzi się do stwierdzenia: "Weźmy się my za uleczenie człowieka!" (poprzez tę oszukańczą pretensję dokumentuje się raz jeszcze pewne nieadekwatne postrzeganie zepsucia jakiemu podlega człowiek). Tymczasem, to niemożliwe. "Beze mnie nic nie możecie uczynić!".
Bez użyczenia miejsca nowemu gościowi nie sposób uczynić niczego ludzkiego. Dlatego mówi pewien hymn Liturgii Godzin: "Do naszego zgodnego zgromadzenia dołącza gość nowy" Tym nowym gościem jest Bóg, który stał się człowiekiem, aby człowiek na powrót zaczął być człowiekiem. To jest nasze orędzie, stąd jesteśmy chrześcijanami. Nowy gość, który się dołącza, nie wyobcowuje: to coś innego, co pozwala człowiekowi stać się sobą, zrekonstruować się, scalić się, przezwyciężając rozbicie w jakim żyje.
4. To, że Bóg stał się człowiekiem, by pomóc ludziom w staniu się na powrót ludźmi nie jest po prostu faktem sprzed dwu tysięcy lat: zaczęło się dwa tysiące lat temu, dając początek pamięci, która wypełnia teraźniejszość (wypełnia teraźniejszość uobecniając w teraźniejszości przeszłość). To znaczy: zaczęło się dwa tysiące lat temu, ale chodzi o wydarzenie, które przytrafia się i angażuje mnie teraz, o problem aktualny dzisiaj.
Wkręcenie się (immetersi) wewnątrz obecnego doświadczenia jakiegoś nowego czynnika zwie się wydarzenie: Chrystus jest czynnikiem nowym, który wkroczył w historię dwa tysiące lat temu, Chrystus jest nowym czynnikiem, który wkracza w mój dzisiejszy dzień, czyni mnie zdolnym do kroczenia ku przeznaczeniu, umożliwia mi stanie się na powrót człowiekiem, dzisiaj. Dzisiaj, ponieważ dzisiaj powinienem być człowiekiem.
Jak mówił Kierkegaard, ideał nie może nie być aktualny dzisiaj: "Jedyną możliwą do przyjęcia relacją z czymś wielkim [tzn. z Chrystusem, z Bogiem wcielonym] jest relacja teraźniejszości". Nie sposób pozostawać w relacji do Chrystusa, o ile nie teraz. Jeśli owa relacja nie była by teraźniejsza nie miała by na nas wpływu.
Wydarzenie sprzed dwu tysięcy lat jest wydarzeniem trwającym nadal. Jest początkiem każdego dnia i każdej godziny, jest czymś nowym to, co spotykam teraz, w przeciwnym wypadku nie było prawdziwym nawet wtedy. Tyle tylko, że nie posiada fizjonomii jakiegoś pięknego człowieka, jak sobie łatwo jesteśmy skorzy wyobrażać - pięknego człowieka, którego spotykamy na ulicy, przy którym możemy blisko siąść i na którego możemy patrzeć, przysłuchiwać się jak mówi, i wzruszać się tym, co mówi, który dotyka dotkniętych ślepotą oczu i pozwala nam wiedzieć. Nie! Ma inną fizjonomię, jak człowiek, który rodzi się jako dziecko, a potem rozwija się, a jego wdzięczna twarzyczka rośnie i zmienia się. Podobnie sposobem, w który jest On obecny teraz, sposobem, w który wydarzenie Chrystusa staje się obecne teraz, jest wśliznięcie się (wniknięcie) w nasze życie odmiennej obecności ludzkiej.
Jezus Chrystus, ów człowiek sprzed dwu tysięcy lat, kryje się, staje się obecny, pod postacią namiotu, pod postacią innej ludzkości: spotkanie z inną ludzkością - doświadczenie innej ludzkości - uderza, zaskakuje nas, bo bardziej odpowiada strukturalnym wymogom serca niż jakakolwiek odmiana naszych myśli albo naszej fantazji: nie spodziewaliśmy się jej, nawet nam się nie śniła, była nie do pomyślenia, nigdzie nie da się znaleźć podobnej. Odmienność ludzka w której Chrystus staje się obecny polega właśnie na większej odpowiedniości, na niewyobrażalnej i niewyobrażonej odpowiedniości, tej ludzkości, z którą się stykamy, z wymogami serca - z wymogami rozumu.
To zetknięcie się osoby z jakimś odmiennym człowieczeństwem jest czymś bardzo prostym (zwyczajnym, najprostszym), czymś absolutnie elementarnym, czymś, co dzieje się przed wszystkim (uprzedza wszystko), przed jakąkolwiek katechezą, refleksją i rozwojem: jest czymś, co nie domaga się wyjaśnień, lecz tylko bycia zauważonym, widzianym, przechwyconym, jest czymś, co wzbudza zachwyt, podziw, rodzi emocję, przywołuje, porusza do pójścia za, dzięki sile swej odpowiedniości względem strukturalnego oczekiwania serca.
Zetknięcie się z obecnością odmiennej ludzkości wyprzedza nie tylko początek, lecz każdy moment, który następuje potem: rok, czy dwadzieścia lat później. Fenomen początkowy - zetknięcie (zderzenie) z nową rzeczywistością ludzką, zachwyt, który wtedy się zrodził - jest przeznaczony na to, by być fenomenem początkowym i pierwotnym każdego momentu rozwoju. Bo nie może być żadnego rozwoju, jeśli owo pierwsze zetknięcie się nie powtarza, to znaczy jeśli wydarzenie nie jest dalej aktualne. Albo się odnawia, albo nic się nie dzieje, i zaraz terroryzuje się wydarzenie, które miało miejsce, i po omacku szuka się zastępczych punktów oparcia, zamiast Tego, który naprawdę leży u podstaw różnorodności. Czynnikiem decydującym o oryginalności jest - nieustannie - stykanie się, (zderzanie się) z odmienną rzeczywistością ludzką. Jeśli zatem nie przytrafia się na powrót i nie odnawia się to, co się wydarzyło, w zasadzie nie realizuje się prawdziwa kontynuacja: jeśli ktoś teraz (aktualnie) nie przeżywa kontaktu (zderzenia) z nową rzeczywistością nie rozumie tego, co wydarzyło mu się wcześniej. Wydarzenie początkowe rozświetla się i pogłębia się, osiągając bardziej dojrzały poziom, jedynie o ile dzieje się na powrót teraz (odnawia się), i w ten sposób wykształca się jakaś kontynuacja, rozwój.
Tu znajduje wyjaśnienie wcześniejsze napomknienie, że "wszystko jest łaską". Zetknięcie (zderzenie) się z nową rzeczywistością ludzką jest łaską, jest zawsze łaską - w przeciwnym razie staje się kuszącym odkryciem własnych myśli albo pretensjonalnym potwierdzeniem własnych zdolności krytycznych. Zauważona różnica (odmienność), źródło owej ludzkiej odmienności, z którą się stykamy, ma absolutnie darmowy charakter. Wydarzenie początkowe trwa nadal, jedynie pod warunkiem, że stale zaczyna się od kontaktu z nową rzeczywistością ludzką: "Codziennie szukajcie oblicza świętych i czerpcie otuchę z ich mów", głosiła zachęta, zawarta w jednym z dokumentów pierwotnego chrześcijaństwa, Didachè. Kontynuacja tego, co się wydarzyło na początku, urzeczywistnia się jedynie poprzez łaskę ciągle nowego stykania się, budzącego zachwyt, jakby to było za pierwszym razem. W przeciwnym wypadku, w miejsce zachwytu, górę biorą myśli, które zdolne jest organizować własna ewolucja kulturalna, krytyczne oceny, które własna wrażliwość formułuje w stosunku do tego, co się przeżyło i co przyjdzie nam przeżyć, alternatywa, którą chciałoby się narzucić, itd.
Zetknięcie się z odmienną rzeczywistością ludzką jest fundamentalne również w wymiarze etycznym. Rejestracja owego styku (zetknięcia się) domaga się pierwotnej postawy, z jaką wyposażył nas Stwórca, to znaczy postawy dziecka, który powierza się i naśladuje (idzie za): "Panie, moje serce się nie pyszni i oczy moje nie są wyniosłe. Nie gonię za tym, co wielkie, albo co przerasta moje siły. Przeciwnie: wprowadziłem ład i spokój do mojej duszy. Jak niemowlę u swej matki, jak niemowlę - tak we mnie jest moja dusza" (Ps 130). Do zauważenia fenomenu odmienności ludzkiej wymagany jest wzrok dziecka: pokora, dyspozycyjność, prostota serca, ubóstwo ducha, które dorośli, nawet ci, którzy przeżyli pierwsze uderzenie, mogli zagubić. I wtedy początkowe wydarzenie, które rozpoczęło pamięć, staje się faktem z przeszłości, pozostaje jedynie "pobożnym wspomnieniem". Natomiast człowiek obdarzony prostotą i dyspozycyjnością, może nawet całe lata błądzić, lecz zaczyna od nowa łatwiej, od kogoś, kto był nieustraszony i nie miał za co być upomniany.
Ktoś, kto uderzony odmiennością, wyruszyłby ku swemu przeznaczeniu starając się być samemu twórcą swoich dzieł, szybko straciłby wszystko: musi iść za. Owa odmienna obecność ludzka, z którą się zetknął jest czymś innym, czemu należy okazać posłuszeństwo. Poprzez ciągle nowe stykanie się, w kroczeniu za i w posłuszeństwie kształtuje się jakaś kontynuacja pierwszego spotkania.
5. W relacji z obecnym aktualnie wydarzeniem Chrystusa, dzięki łasce początku, który stale na powrót się dzieje i odnawia, człowieczeństwo staje się inne, człowiek doświadcza na samym sobie większego rozwoju człowieczeństwa (oto "uwiarygodnienie" chrześcijańskiego roszczenia; por. odnośnie tego ostatni rozdział Luigi Giussaniego, Perché la Chiesa [Dlaczego Kościół], II tom, Jaca Book, Milano 1992. Stąd też podstawowy akt Kościoła polega na ogłoszeniu świętych. Święci to prawdziwi ludzie, wezwani, by doświadczyć owego odmiennego człowieczeństwa, i nigdzie indziej nie spotkamy im podobnych (por. Luigi Giussani, Moralità: memoria e desiderio, Jaca Book, Milano 1986, część druga).
Zwracam uwagę na ten bardziej ludzki rozwój ukazując krótko jego trzy podstawowe odmiany - możliwe jedynie dzięki obecności Chrystusa, pod warunkiem, że okazuje się tej Obecności gościnę, a więc towarzystwo, ponieważ obecność Chrystusa trwa i potwierdza się w towarzystwie tych, którzy zostali poruszeni Jego wydarzeniem; rozpoznali i uznali Chrystusa.
Zmartwychwstanie po grzechu. Odmienność ludzka, w której staje się obecny Chrystus, najbardziej widoczna jest w kontekście grzechu. Od Kaina do Lenina, jak zauważyłem gdzie indziej, w obliczu własnego grzechu, własnego przestępstwa, własnego błędu, człowiek nie wie jak sobie przebaczyć, nie jest w stanie sobie przebaczyć, jest skończony - sam Lenin w Zurychu mówił powtarzając zdanie Kaina: "Zbyt wielki jest moje zło, nie może być przebaczone". Natomiast właśnie to jest największy paradoks chrześcijańskiego orędzia: grzech został przebaczony, tzn. zło staje się dobrem (przebaczenie grzechu oznacza w istocie spowodowanie, że zło staje się dobrem). To właśnie jest niespodzianka, doświadczenie miłosierdzia, które - w więzi z Chrystusem - przeżyć może każdy (ktokolwiek). Jest to odmienne człowieczeństwo, którego wszyscy mogą doświadczyć.
Życie jako dążenie. Drugą odmianą tego fenomenu odmienności ludzkiej jest moralność jako dążenie, życie jaką dążenie moralne. O tym znowu mówi Eliot w Chórach z opoki: "Bestialscy, jak zawsze przedtem, zmysłowi, samolubni, jak zawsze przedtem, egoistyczni, niedowidzący, jak zawsze przedtem, Jednak zawsze zmagający się, zawsze znów wysławiający, zawsze podejmujący marsz na drodze rozświetlonej światłem". Asceza, to znaczy życie pojęte jako dążenie moralne ku przeznaczeniu, będącym spełnieniem człowieka, wprowadzona została do historii powszechnej przez chrześcijaństwo.
A na trzecim miejscu jawi się owoc, wynik końcowy, który już się zaczął w czasie: zwie się on jedność, zdolność do jedności, pod każdym względem.
tłum ks. Joachim Waloszek