W drodze

Notatki z rozmowy ks. Giussaniego ze studentami, sierpień 1992
pod redakcją Carmine Di Martino

Chciałbym przede wszystkim przypomnieć najbardziej sugestywne odkrycia albo akcenty oraz najbardziej znaczące słowa całego intelektualnego i afektywnego życia w minionym roku, mając na uwadze novum drogi, którą musimy podjąć. W spojrzeniu na rok przeszły jest bowiem już zawarta sugestia nowego skoku naprzód naszej świadomości (ponieważ trzeba, żeby nasza świadomość żyła, w przeciwnym razie rozwieje się samo poczucie własnego ja). Można streścić w trzech punktach akcenty i słowa, które powtarzaliśmy, i które najbardziej nas oświeciły.
Świadomość (poczucie) własnej osoby. Największą przeszkodą w naszej ludzkiej drodze jest „zaniedbanie" swojego ja. Zatem pierwszym punktem drogi prawdziwie ludzkiej jest coś przeciwnego do owego zaniedbania, to znaczy zainteresowanie własnym ja, własną osobą. Zainteresowanie, które zdawałoby się jest rzeczą oczywistą, tymczasem wcale tak nie jest: wystarczy popatrzeć na nasze codzienne zachowanie, żeby zobaczyć jakie cechują je olbrzymie strzępy pustki świadomości i zaniki pamięci.
Więź mojego ja z Tajemnicą. Trzeba dosłownie okaleczyć sobie mózg, żeby móc oprzeć się wrażeniu - najsilniejszemu z możliwych - obecności Tajemnicy, która surround, otacza (owija) nasze istnienie i wszystko to, co w niej się zawiera. Tajemnica owija, przyobleka i ostatecznie określa wszystko - cały kosmos, razem ze mną, małym punktem wewnątrz. I określa go tajemniczo („da" Mistero), to znaczy tak, że nie jesteśmy w stanie odkryć ani zrozumieć tej definicji. Jedynie jeśli Tajemnica się nam objawi, możemy rzeczywiście złapać oddech i wreszcie określić się. Jedynie jeśli Tajemnica się objawia możemy zrozumieć.
Życie jako misja. Pomimo całego naszego rozproszenia i kalectwa, wyraźnie odczuwamy życie jako impuls - bodziec, uderzenie - który pcha nas w kierunku wszystkiego co realne; nie nieświadomie, lecz ze względu na konieczność dostarczenia znaczenia. Tak więc odczuwamy życie jako impulsu do stawienia czoła światu, z sensem trzymanym w dłoni, jak znicz olimpijski, i do zajęcia świata tym sensem, tym płomieniem. Sens jest wyzwaniem które człowiek, co wcześniej sam został przez niego dosięgnięty, rzuca wszystkim. Gdyby tego nie czynił stałby się okaleczony i upośledzony w swoim człowieczeństwie.
Musimy rozwinąć te trzy schematycznie przedstawione akcenty.

1. Ukonstytuowany podmiot
Pierwszym naszym punktem zainteresowania jest podmiot: chcemy, żeby podmiot ludzki był ukonstytuowany, a zatem, żeby mój ludzki podmiot był ukonstytuowany - żebym zrozumiał czym jest i miał tego świadomość. W istocie jest on tym, co znajduje się u korzenia wszystkich moich działań (akcji, azioni). Poruszanie się jakiegoś podmiotu (każde „dążenie ku") nazywa się działaniem (akcją, azione); akcja jest dynamiką więzi z jakąkolwiek osobą i rzeczą. Jeśli wiem czym jest mój podmiot, to wszystkie moje relacje są świadomie rządzone, zdominowane, określone przeze mnie: są „moje". Nie zaniedbywanie własnego ja stwarza możliwość mówienia „moje" na serio - moje jest to upodobanie, mój jest ten człowiek, moja ta kobieta, moje jest to dziecko, które urodziła moja żona, moje są gwiazdy.
Aby móc powiedzieć na serio moje trzeba jasno postrzegać konstytucję własnego ja. Stąd też pierwszą troską, stale nam towarzyszącą, jako podstawowa cecha charakterystyczna wszystkich naszych dociekań i refleksji, była troska, abyśmy stali się świadomi decydującego, determinującego wpływu jaki wywiera na nas to, co Ewangelie streszczają w słowie „świat", a co jawi się jako nieprzyjaciel wszystkiego, co jest godne mojego ja, co przyczynia się do solidnego i trwałego dojrzewania ludzkiej osobowości. Jeśli ktoś ośmielił się nadepnąć nam na piętę, reagujemy od razu, obrzucając go groźnym spojrzeniem; jeśli natomiast depcze naszą osobowość, w taki sposób, że zostaje ona dosłownie zdławiona, albo do tego stopnia upokorzona, że przestaje być zdolna do działania i otępiała, to znosimy to „spokojnie" każdego dnia. Świadomość tego faktu, każe nam raz po raz rozważać jakiś temat, odkrywać w jaki sposób poddani jesteśmy wpływom i obciążeni przez jakieś a priori albo pogląd zrodzony pod presją, wywieraną na nas, za pośrednictwem mas mediów i innych narzędzi (jak szkoła, polityka, itd.) przez świat - przez to, co nas otacza.
Za coraz bardziej kruchą maską słowa „ja" kryje się dzisiaj wielkie zamieszanie. Jedynie opakowanie tego słowa zawiera pewną konsystencję. Zaledwie jednak wypowie się je, nie pozostaje po nim nic, tylko echo pustego brzmienia. Słowo „ja" pełne jest zapomnienia - mianowicie zapomnienia tego, co najbardziej żywotne i ważne dla mnie. Koncepcja i poczucie własnego ja są w naszej cywilizacji tragicznie mętne. Rozwój jakiejś społeczności określić można jako „obywatelski", im bardziej wydobywa on na wierzch i wyjaśnia wartość pojedynczego ja, wartość osoby - ponieważ nie ma ludzkości bez konkretnego ja, bez pojedynczej osoby.
W naszym barbarzyńskim stuleciu „faworyzowany" jest wielki zamęt w pojmowaniu słowa ja. Ja zostało zdeklasowane do pojęcia czysto opisowego, wskazującego: tak jak się mówi szklanka albo butelka, tak samo mówi się ja (trzeba właściwie posługiwać się jakimś słowem, żeby móc się zrozumieć!). Nieuniknioną i strasznie tragiczną konsekwencją tego wprowadzonego zamieszania, w którym rozmywa się rzeczywistość ja, jest zniszczenie słowa „ty". Dzisiejszy człowiek nie jest w stanie świadomie powiedzieć do nikogo „ty": to nieuniknione kontrreakcja braku podmiotu, braku ja. Ja jest czymś jakby płynnym, falującym, w „aer perso" („powietrzu porażki") o której mówi Dante, w atmosferze mrocznej, posępnej, ciemnej, gdzie panują zamieszanie i sprzeczność. Nie ma większej dehumanizacji niż zaprzepaszczenie ja: to właśnie jest dehumanizacja naszych czasów.
McIntre, w jednej ze swoich książek, opisuje tego rodzaju sytuację używając pojęć, które zachęcają nas do wyrażenia tak poważnych sądów: „Przeszkody społeczne - zauważa - płyną dzisiaj z faktu, że nowoczesny świat dzieli każde ludzkie życie na niezliczoną ilość segmentów". Kultura dzisiejszego społeczeństwa produkuje obraz i świadomość ludzkiego ja jako zbioru segmentów albo fragmentów. Każdy segment, każdy fragment - więź uczuciowa, praca, religia, wypoczynek, rozrywka, itd. - rządzi się swoimi prawami, posiada stabilnie ustaloną i bezwzględnie obowiązującą dynamikę (istnieją reguły gry w piłkę nożną i inne reguły dla więzi mężczyzny i kobiety, albo dla potwierdzenia się we własnej pracy, itp.). Każdy segment rządzony jest przez jego własne prawo: i stąd wydaje się że cała rzeczywistość jakby poddawana była wstrząsom. „Wynikiem tego rodzaju postawy kulturalnej i psychologicznej jest niwelowanie każdej konstrukcji do fragmentów", rozproszeni na ziemi i jeden walczy przeciwko drugiemu. Jak po gwałtownym trzęsieniu ziemi, nie ma już domu i nie ma miejscowości; widać tylko zwaliska kamieni, fragmenty murów, „wielka ruina", o której znowu mówi Dante.

2. Wydarzenie
Pozytywną odpowiednią na dramatyczne rozproszenie, w którym każe nam żyć społeczeństwo, jest wydarzenie. Jedynie pewne wydarzenie - na razie pozostawmy je bez dodatkowych określeń - może uczynić jasnym i świadomym ludzkie ja w jego konstytutywnych czynnikach. Oto paradoks, którego nie jest w stanie tolerować żadna filozofia i żadna teoria - socjologiczna albo polityczna: że nie analiza, nie rejestracja uczuć i odczuć, ale wydarzenie jest katalizatorem, który umożliwia wyraziste wypłynięcie na wierzch, czynnikom naszego ja, umożliwia ich układanie się w kompozycję na naszych oczach, przed naszą świadomością, z niezachwianą jasnością, trwałością, stabilnością. Wydarzenie jest tym, co czyni ludzkie ja adekwatnym podmiotem działania (akcji), które „niesie" świat. Nie bez powodu działania człowieka nazywamy „gestami". Słowo „gest" wskazuje na relację z rzeczywistością, o ile relacja ta potwierdza, niesie z sobą (gerit) jakieś znaczenie (o zwierzęciu nie sposób powiedzieć, że spełnia „gesty"). Wolność, nie-niewola, a więc godność w układaniu relacji z rzeczywistością, płynie z posiadania jasności na temat czynników naszego ja (ja jest ukrytym podmiotem każdej akcji, każdego dążenia do posiadania, do potwierdzenia się do samorealizacji). A jasność ta nie może pochodzić z naszej refleksji, lecz jedynie z wydarzenia: to wydarzenie przynosi z sobą ową jasność.
Mówił Péguy w Notre jeunesse: „tym, co najbardziej nieprzewidziane jest zawsze wydarzenie". Wydarzenie jest więc „czymś" co zjawia się niespodzianie: w sposób nieprzewidziany, nieoczekiwanie, nie jako konsekwencja jakichś uprzednich czynników. Faktycznie, słowem najbliższym słowu „wydarzenie" jest słowo „przypadek" (caso); słowo „przypadek" określa coś, czego obecność nie jest wcale oczywista. Wydarzenie jest zatem, można by powiedzieć, dla naszego rozumu, dla naszych zdolności czymś zupełnie i ostatecznie przypadkowym. Co więcej, dla naszych zdolności badawczych i poznawczych, wydarzenie jest właśnie takim, o ile jest nieuchwytne, ma w sobie coś, co się nam wymyka.
Wydarzenie charakteryzuje się nieprzewidywalnością (imprevedibile) i nieprzewidzianością (imprevisto) (jest nieoczekiwane o tyle, o ile ze swej natury jest nieprzewidywalne). To, co ma moc wyjaśnienia mi mnie samego jest zatem czymś, co przenika horyzont i atmosferę mojej egzystencji jak jakiś dziwny, obcy meteoryt. Nie jestem w stanie go przewidzieć i stąd, ostatecznie, zrozumieć, ponieważ to co nieprzewidywalne nie jest również zrozumiałe.
Tak więc to, co niezrozumiałe, nieprzewidywalne, rozpala - jak zapałka rozbłyskująca ogniem - światło prawdy na temat nas samych. To wskutek wciśnięcia się (intruzji) tej irracjonalnej i obcej „rzeczy" - której nie jest w stanie pojąć nasz rozum, którą nie sposób rozporządzać według własnych miar, która przekracza i rozsadza wszystkie nasze miary, której nie można sprowadzić (nawet w najbardziej przebiegły sposób) do naszych myśli - w ciemnościach naszej egzystencji zaczyna się pojawiać światło ukazujące prawdę o nas samych, a pośród zamieszania zaczyna ustalać się jakiś porządek. A stąd zaczynają rodzić się jakieś zainteresowanie i uczucie (miłość) do samego siebie, czułość i współczucie w stosunku do innych, powaga w obliczu dzisiejszych programów, a zwłaszcza tych jutrzejszych.
W książce na temat Péguy'ego francuski krytyk literacki Finkelkraut, komentując wcześniej cytowane przez nas zdanie, pisze: „Wydarzenie jest czymś, co wdziera się z zewnątrz. Czymś nieprzewidzianym. To właśnie jest najwyższa metoda poznania [poznanie jest znalezieniem się wobec czegoś nowego, wobec czegoś dla mnie obcego, czegoś nie skonstruowanego przeze mnie]. Trzeba z powrotem przywrócić wydarzeniu jego wymiar ontologiczny nowego początku. Wydarzenie jest wtargnięciem nowego, które łamie tryby [rzeczy już ustalonych, definicji już danych], które wprawia w ruch jakiś proces".
Słowo wydarzenie jest więc centralne dla każdego typu poznania. Wiele lat temu odbywałem wędrówkę ścieżką wspinającą się z jakiejś miejscowości doliny Val Gardena na górę Pana, blisko Sasso Lungo. Spotkałem dziewczynę, która wpatrywała się w ziemię i zbierała kamienie, raz tu, raz tam. Po chwili zrozumiałem: zbierała skamieniałości, ta okolica rzeczywiście była w nie bogata, jak zresztą całe Dolomity. Otóż to, kiedy owa dziewczyna napotykała na jakiś kamień ze wzorem charakterystycznym dla skamieniałości, dokonywała „odkrycia": w jej życie wkraczało wydarzenie i pozwalało jej poznać coś więcej.
Podobnie jest z poznaniem własnego ja. To wydarzenie - „wtargnięcie jakiegoś novum" - wprowadza w ruch proces, wskutek którego ludzkie ja zaczyna nabierać świadomości samego siebie, czułości wobec siebie, zaczyna zdawać sobie sprawę z przeznaczenia, ku któremu zmierza, z drogi, którą przebywa, z praw jakie posiada, z obowiązków, które winno wypełniać, ze swojej wewnętrznej fizjonomii. To wydarzenie daje początek procesowi, dzięki któremu człowiek zaczyna mówić ja z poczuciem godności. I gdyby ktoś inny nie respektował tej godności, gdyby w jakiś sposób chciał go podeptać, zniewolić, użyć jako swojej „rzeczy", to wówczas ów człowiek przeciwstawił by się temu, ponieważ odczułby to wszystko jako przemoc najgorszą z możliwych.
Musimy pójść krok dalej. Popatrzmy w skrócie na dotychczasowy tok rozumowania. Zatrzymałem się na zamieszaniu, które popierane przez władzę, dominuje w naszym społeczeństwie, jeśli wziąć pod uwagę świadomość ludzkiego ja (wsiądźcie do tramwaju pełnego ludzi: nikt, statystycznie rzecz biorąc, nie ma świadomości własnego ja; jeśli postawicie im jakieś, dotyczące tej sprawy, pytanie, pozostaną tak obojętni, albo zgorszeni, że będą się z was „śmiać za plecami"). Jest to ostatnia rzecz o której człowiek, jak się wydaje, może i winien myśleć. Lecz wydarzenie - powiedzieliśmy - sprawia, że owo ja zgubione i pełne sprzeczności, bujające w obłokach, zostaje rozjaśnione i świadome samego siebie. Ponieważ jedynie wydarzenie może wprawić w ruch proces poprzez który ludzkie ja dochodzi do świadomości i poznania siebie. Kategoria „wydarzenia" jest zatem centralna zarówno dla poznania ja jak i dla każdego typu poznania. Przede wszystkim jednak, i to nas teraz interesuje, „wydarzenie" jest jedyną kategorią, która może określić czym jest chrześcijaństwo (chrześcijaństwo sprowadza się całkowicie do tej właśnie kategorii): chrześcijaństwo jest wydarzeniem.
W istocie, wydarzenie chrześcijańskie jest katalizatorem poznania ludzkiego ja, tym, co umożliwia i ustanawia postrzeganie ja, tym, co pozwala ludzkiemu ja stać się operatywnym jako ja. Poza wydarzeniem chrześcijańskim nie sposób zrozumieć czym jest ja. A wydarzenie chrześcijańskie jest - o ile pojawiło się już w kontekście wydarzenia jako takiego - czymś nowym, obcym, pojawiającym się z zewnątrz, a zatem czymś, czego nie można było wymyślić, suponować, czymś, czego nie da się sprowadzić do czysto ludzkiej konstrukcji, czymś wdzierającym się w życie.
„Nie potrzebował nas. I również Jezus przed Wcieleniem, przed Odkupieniem mógł sobie spokojnie przebywać w niebie - mówi Péguy w Clio. Przyszedł. Przyszedł ponieważ przyszedł człowiek. Jakież wielkie musi być ludzkie ja, przyjacielu mój, żeby tak poruszyć światem, żeby tak zakłócić porządek świata, tak wielkiego świata, świata nieskończoności. Bóg, przyjacielu mój, Bóg zrobił sobie kłopot! Bóg poświęcił się dla mnie". Bóg stał się wydarzeniem w naszej codziennej egzystencji: oto chrześcijaństwo.
„W obliczu dechrystianizacji nowoczesnego świata, Péguy nie zastanawia się nad problemem modernizacji słownictwa a tym bardziej treści wiary katolickiej. Jedyną możliwą odpowiedzią ze strony człowieka na dechrystianizację jest pragnienie, aby chrześcijaństwo zdarzyło się na powrót jako wydarzenie. Wydarzenie wewnątrz realnej rzeczywistości, tej, która rzuca nam każdego dnia wyzwanie" (Il Sabato Od Wydawcy z 20 czerwca 1992). Nigdy nie mówiliśmy o chrześcijaństwie inaczej niż jako o wydarzeniu: nie można o nim mówić inaczej.

3. Zdumienie i reguły
„Prawdziwym dramatem Kościoła, który lubi nazywać siebie nowoczesnym [prawdziwym dramatem chrześcijan, którzy chcą być nowocześni] jest skłonność do eliminowania zdumienia z powodu wydarzenia Chrystusa przez reguły". Jest to wspaniałe zdanie Jana Pawła I (jeden miesiąc jego pontyfikatu byłby opatrznościowy już choćby tylko ze względu na to spostrzeżenie, którego daremnie by szukać gdzie indziej). Chrystus jest zdarzeniem, wydarzeniem, faktem, który przede wszystkim wzbudza podziw.
Wtargnięcie czegoś nieprzewidywalnego, nieprzewidzianego - wydarzenie, „zdarzenie" - budzi przede wszystkim podziw, zdumienie. A zdumienie, podziw jest początkiem jakiejś reverentia, szacunku, respektu, pokornej uwagi. Podobnie u dziecka, postawionego wobec nowej sytuacji: budzi się w nim instynktownie poczucie zdumienia i pokornego i trochę bojaźliwego respektu.