Ryzyko wychowawcze
Z Ryzyko wychowawcze jako tworzenie osobowości i historii, Kielce 2002, ss. 13-35Waga wychowania młodzieży wiąże się z faktem, że poprzez młodzież przekształca się społeczeństwo. Stąd też wielkim problemem naszych społeczeństw jest przede wszystkim wychowywanie młodzieży (w przeciwieństwie do tego, co dzieje się obecnie).
Głównym tematem naszych rozważań jest wychowanie: jak wychować samych siebie, na czym polega i jak przebiega wychowanie, wychowanie prawdziwe, odpowiadające potrzebom człowieka. Kształtowanie człowieczeństwa, tego zaczynu, który jest w nas, który w każdym z nas przejawia się w inny sposób, nawet jeśli zasadniczo serce człowieka jest zawsze takie samo. Istotnie, pośród wielości form wyrazu, kultur i zwyczajów, serce człowieka jest jedno i to samo: moje serce jest twoim sercem, jest ono takie samo jak serce kogoś, kto żyje daleko od nas, w innych krajach i na innych kontynentach.
Najważniejszą troską wychowania prawdziwego i właściwego jest wychowanie serca człowieka tak, jak stworzył je Bóg. Moralność nie jest niczym innym jak przedłużeniem postawy, w której Bóg pierwotnie stworzył człowieka, wobec wszystkich spraw i wszystkich naszych relacji.
Spośród wszystkich rzeczy, które można powiedzieć o wychowaniu, dla nas najważniejsze są przede wszystkim następujące:
1. Dla wychowania potrzebne jest odpowiednie przedstawienie przeszłości. Bez przybliżenia przeszłości, bez wiedzy o przeszłości, o tradycji, młodzież ulega rozmaitym dziwactwom lub jest ogarnięta przez sceptycyzm. Jeśli nikt nie zaproponuje młodzieży jakiejś hipotezy roboczej, tworzy ja sobie sama w sposób dziwaczny lub też staje się sceptyczna, co jest o wiele bardziej wygodne, gdyż nie wymaga wysiłku zachowania spójności względem przyjętej hipotezy.
W książce Rzeczywistość i młodość. Wyzwanie pisałem: „Świadomie przyjęta tradycja daje możliwość całościowego spojrzenia na rzeczywistość, przynosi hipotezę znaczenia i obraz przeznaczenia”. Każdy przychodzi na świat z obrazem przeznaczenia, z pewną hipotezą znaczenia, która nie jest opisana w książkach: jest nią, jak wcześniej pisaliśmy, serce. „Tradycja – wskazuje dalej tekst – faktycznie jest jakby hipotezą roboczą, w którą natura wyposaża człowieka na drogę porównań ze wszystkimi rzeczami” .
2. Drugie przypomnienie: przeszłość może zostać zaproponowana młodzieży jedynie, gdy jest przedstawiana w obrębie przeżywanej teraźniejszości, która uwypukla jej odpowiedniość w stosunku do najwyższych potrzeb serca. Należy to rozumieć następująco: w obrębie przeżywanej teraźniejszości, która daje swoje uzasadnienie. Tylko to, co jest doświadczane i przezywane, zyskuje prawo i obowiązek proponowania tradycji, przeszłości. Jednakże jeśli przeszłość nie pojawia się w przezywanej teraźniejszości i nie jest proponowana wewnątrz przezywanej teraźniejszości, to nie można uzyskać trzeciej rzeczy niezbędnej dla wychowania: krytyki.
3. Prawdziwe wychowanie musi być wychowaniem do krytyki.
Dziecko do dziesiątego roku życia (obecnie nawet młodsze) może jeszcze powtarzać: „tak powiedziała pani nauczycielka, tak powiedziała mama”. Dlaczego? Dlatego, że z natury rzeczy ten, kto kocha dziecko, wkłada mu do jego worka na plecy to, co najlepszego przeżył w swoim życiu. Jednakże w pewnym momencie natura wyposaża dziecko (tego, kto był dzieckiem) w instynkt do wzięcia tego worka w swoje ręce i postawienia go sobie przed oczy (po grecku mówi się pro-ballein, stąd pochodzi słowo problem). To, co zostało powiedziane, winno zatem stać się problemem! Jeśli nie stanie się problemem, dziecko nigdy nie stanie się dojrzałe, a rady otrzymane od innych będzie albo irracjonalnie odrzucać, albo też równie irracjonalnie przyjmować.
Postawiwszy worek przed oczyma człowiek zaczyna w nim przebierać. Ta zdolność do „przebierania” nosi w języku greckim nazwę krinein, krisis – stąd wywodzi się słowo „krytyka”. Krytyka polega więc na uświadomieniu sobie znaczenia rzeczy – niekoniecznie więc oznacza coś negatywnego.
Tak więc młody człowiek przebiera w worku i dokonując tej krytyki porównuje to, co dostrzega w środku, to, co włożyła mu na plecy tradycja, z pragnieniami swojego serca: ostateczne kryterium osądu znajduje się bowiem w nas, w przeciwnym razie bylibyśmy wyobcowani. A to ostateczne kryterium osądu jest takie samo w każdym z nas: jest wymogiem prawdy, piękna i dobra. Ponad i poprzez wszystkie możliwe i wyobrażalne różnice, które wyobraźnia nam podsuwa, wymogi te pozostają zasadniczo takie same w działaniach człowieka, pomimo zmieniających się okoliczności doświadczenia.
Kładziemy nacisk na wychowanie krytyczne: młodzież czerpie z przeszłości, poprzez napotykana i przeżywaną przez siebie teraźniejszość, która proponuje ową przeszłość i jej uzasadnienie; jednakże to młodzież musi przejąć ową przeszłość i jej uzasadnienie, spojrzeć na nią, porównać ze swoim sercem i powiedzieć: „to prawda”, „to nieprawda”, „wątpię”. W ten sposób, z pomocą towarzystwa (bez towarzystwa człowiek jest zbytnio wystawiony na burze swojego serca, w negatywnym i instynktownym rozumieniu tego słowa), może powiedzieć: „tak” lub „nie”. Postępując w ten sposób zdobywa swoją ludzką fizjonomię.
Zanadto obwialiśmy się krytyki, a ci, którzy jej się nie bali, używali jej nie wiedząc czym jest, nie stosowali więc krytyki w sposób właściwy. Krytyka została więc sprowadzona do postawy negatywnej, do czynienia problemu z tego, co dana osoba usłyszała. Gdy mówimy coś, postawienie pytania, w odniesieniu do tego, zapytanie „czy jest to prawdą?” stało się równoznaczne z wątpieniem w to. Utożsamienie problemu z wątpliwością jest klęską dotykającą świadomości młodzieży.
Wątpliwość jest kresem poszukiwań (tymczasowym lub nie, tego nie wiem), a problem jest zaproszeniem do zrozumienia tego, co mam przed sobą, do odkrycia nowego dobra, nowej prawdy – czyli zaproszeniem do osiągnięcia pełniejszej i dojrzalszej satysfakcji.
Bez któregoś z tych czynników: tradycji, przeżywanej teraźniejszości, która proponuje i podaje racje, krytyki (jakżeż jestem wdzięczny mojemu ojcu, który, chociaż z zupełnie innych powodów, przyzwyczaił mnie do poszukiwania racji każdej rzeczy, kiedy co wieczór przed zaśnięciem powtarzał mi: „Musisz pytać: Dlaczego? Pytaj o powód!”), młody człowiek jest wątłym liskiem, oderwanym od własnej gałęzi („Dokąd idziesz?” – pisał Leopardi , pada ofiara porywczych wiatrów, swojej niestałości, ofiarą opinii publicznej tworzonej przez możnych tego świata.
Chcemy, i jest to naszym celem, uwolnić młodego człowieka, uwolnić młodzież od mentalnego zniewolenia, od potakiwania, które czyni nas mentalnymi niewolnikami innych.
Od mych pierwszych szkolnych zajęć z młodzieżą zawsze powtarzałem: „Nie jestem tutaj, abyście przyjęli jako swoje idee, które wam przekazuję, lecz aby was nauczyć prawdziwej metody osądzania rzeczy, które wam przekaże. A to, co wam przekażę, jest doświadczeniem wynikającym z długiej przeszłości: z dwu tysięcy lat”.
Poszanowanie tej metody charakteryzowała naszą działalność wychowawczą od samego początku. W sposób jasny wskazywaliśmy jej cel: pokazać związek wiary z wymogami życia. W wyniku mojego wychowania w rodzinie, formacji w seminarium i moich własnych przemyśleń doszedłem do głębokiego wniosku, że wiara, która nie może być odszukana i znaleziona w bieżących doświadczeniach, potwierdzona przez nie, użyteczna w wypracowaniu odpowiedzi na bieżące wymagania, nie byłaby wiarą będącą w stanie oprzeć się światu, w którym wszystko, ale to wszystko, zdawało się jej przeciwstawiać. Stwierdzenie to jest prawdziwe, bo nawet teologia, przez pewien czas, była ofiarą tej kapitulacji.
Pokazanie związku wiary z wymogami życia i w ten sposób (to „w ten sposób” ma dla mnie wielkie znaczenie) udowodnienie racjonalności wiary zakłada precyzyjne pojęcie racjonalności. Stwierdzenie, że wiara podnosi wagę racjonalności, oznacza, że wiara odpowiada zasadniczym i pierwotnym wymogom serca każdego człowieka. Istotnie, Biblia zamiast słowa „racjonalność” używa słowa „serce”. Wiara więc odpowiada pierwotnym wymogom serca człowieka, wymogom wspólnym nam wszystkim: wymogom prawdy, piękna i dobra, sprawiedliwości, miłości, pełnej satysfakcji z siebie, co, jak często zwracam uwagę młodzieży, jest równoważne z doskonałością (w języku łacińskim słowo „zyskiwać zadowolenie” – satisfacere lub satisfieri – jest równoważne ze słowem „doskonalić się” – perficere: doskonałość i satysfakcja są tym samym, tak jak tym samym są szczęście i wieczność).
Tak więc przez racjonalność rozumiemy fakt odpowiadania podstawowym wymogom serca ludzkiego – tym zasadniczym wymogom, przy pomocy których człowiek, chcąc nie chcąc mając tego świadomość lub jej nie mając, osądza wszystko.
Dlatego też ukazanie racji wiary oznacza coraz pełniejsze, coraz trafniejsze i bardziej wszechstronne opisanie skutków obecności Chrystusa w życiu Kościoła w pełni jego autentyczności, której „strzeże” rzymski papież. Tym, co proponuje wiara, jest więc przemiana życia.
Błąd polega na pojmowaniu, proponowaniu i przezywaniu wiary jako przesłanki, która nie jest do wypełniania, jako przesłanki, która nie ma nic wspólnego z życiem. Z życiem! A przecież życie dzieje się dziś, gdyż wczoraj już nie istnieje, a jutra jeszcze nie ma. Życie dzieje się dziś. Ośmielam się mówić młodzieży, że to, co nie ma nic wspólnego z moim dzisiejszym doświadczeniem, z moim bieżącym doświadczeniem, nie istniej – po prostu nie istnieje. Dlatego też Bóg, który nie ma nic wspólnego z tym, czego teraz, dziś doświadczam, jest Bogiem, którego nie ma; jest Chrystusem, którego nie ma; jest ciałem Chrystusa, którego nie ma: znajduje się być może w głowach teologów, lecz nie we mnie, nie może go być we mnie.
Rozdzielenie nieba od ziemi jest wykroczeniem, które spowodowało, że zmysł religijny lub inaczej uczucia religijne stały się nieokreślone i abstrakcyjne jak chmura, która przemieszcza się po niebie i zaraz rozpływa się i znika, podczas gdy ziemia pozostaje zdominowana, chcąc nie chcąc (tak jak zdarzyło się z Adamem i Ewą), przez pychę, przemoc i gwałt. Rabin Rzymu, Elio Toaff, pisał w wydanej niedawno książce : „Epoka mesjańska jest przeciwieństwem tego, czego chce chrześcijaństwo: my, Żydzi, chcemy przenieść Boga na ziemię, a nie człowieka do nieba. My nie oferujemy ludziom królestwa niebiańskiego, lecz chcemy, aby Bóg wrócił królować na ziemi”. gdy przeczytałem te słowa, doznałem wstrząsu! Jest to przecież charakterystyka charyzmatu, poprzez który postrzegaliśmy i odczuwaliśmy chrześcijaństwo, gdyż chrześcijaństwo to „Bóg na ziemi”, a nasze działania, całe nasze życie, ma za cel chwałę Chrystusa – Chrystusa Boga-człowieka. Chwała Chrystusa jest rzeczą doczesną, zdarzająca się w czasie, w przestrzeni, w historii, w ramach doczesności, po tej stronie ostatecznej granicy, bo o chwałę po tamtej stronie dba tylko On sam: chwała ta jest równoznaczna z wiecznością, lecz tutaj, jeśli nie służę Jego chwale, ulega ona pomniejszeniu.
Kiedy byłem uczniem liceum i słuchałem nauk ojców duchownych – szczególnie ojca Motta, bystrego staruszka, największe wrażenie robiły na mnie słowa: „Jeśli nie czynisz wyrzeczeń, nie modlisz się tak, jak powinieneś, i nie wypełniasz swoich obowiązków, pomniejszana jest chwała Chrystusa”. Myśl o tym, że mógłbym pomniejszać chwałę Chrystusa upokarzała mnie; oznacza to, że wcześniej już przekazano mi doświadczenie ludzi starych, ludzi dojrzałych i wielkich wiarą, że przekazano mi miłość do Chrystusa.
W Stabat Mater Dvořáka, nieomal tak pięknym, jak dzieło Pergolesiego, w pewnym momencie bas śpiewa: „Fac ut ardeat cor meum in amando Christum Deum, ut sibi complaceam [abym się Jemu podobał]”. Ponieważ jedną z cech tego Stabat Mater jest niekończące się powtarzanie fraz, moja uwagę przyciągnęła ta strofa, gdyż dostrzegłem w niej to, co w sposób bolesny oddziela mnie od zdecydowanej większości otaczających mnie ludzi: „ut ardeat…”; całościowy sposób, w jaki przychodzi Chrystus, tak, że staje się zasadą naszego codziennego działania. „W doświadczeniu wielkiej miłości – pisał Romano Guardini – wszystko staje się wydarzeniem przezywanym w jej perspektywie” . Wszystko: tak deszcz, jak i dzień słoneczny; gdy cos się udaje lub nie udaje; praca, muzyka, odpoczynek, choroba… wszystko staje się wydarzeniem przezywanym w tej perspektywie. Zdanie to odnosi się do miłości mężczyzny i kobiety, gdy jest ona silna, gdy jest szczera, gdy jest czysta; odnosi się do miłości do przyjaciół: chodzi o tę samą miłość. Gdy więc wiara wskazuje na zaangażowanie Boga w świat człowieka, wtedy twierdzenia takie, jak słowa Guardiniego, staja się znacznie bardziej zrozumiałe.
Drugi rozdział listu świętego Pawła do Galatów głosi: „teraz zaś już nie ja żyję, ale żyje we mnie Chrystus. Choć nadal prowadzę życie w ciele [ciałem jest to, co jest określone przez parametry czasu i przestrzeni; co jest w pewien sposób przygodne], jednak obecne życie moje jest życiem wiary w Syna Bożego, który umiłował mnie i samego siebie wydał za mnie” (Ga 2, 20). Czyż można pojąć wiarę poza emocjami, które rodzi bieżące doświadczenie (jutro przecież zdarzy się doświadczenie bieżące jutra!)? Otóż to, takie właśnie przeświadczenie nas zrodziło: nie można inaczej pojąć wiary, stałaby się ona czymś absurdalnym i byłoby czymś absurdalnym przyjęcie jej! Nikt spośród idących ze mną przyjaciół nie odczuwa tego inaczej. Może błądzić, po stokroć przeczyć sobie, może być tak jak ja grzesznikiem, lecz właściwą drogą jest ta właśnie.
Przypominam sobie, ze pierwsze zajęcia, jakie prowadziłem w szkole, miały miejsce w klasie pierwszej „E” w liceum noszącym nazwę Berchet. Ledwie wchodzę na podium, a już po lewej stronie w głębi sali podnosi się ręka. Myślę sobie: „O Boże, ledwie zaczynam, a już pojawia się kłopot!”. „Proszę mówić” (później przeczytałem w dzienniku klasy, że chłopiec nazywał się Pavesi: pamiętam to dobrze po upływie czterdziestu lat!). „To zbyteczne – powiada – by ksiądz profesor mówił nam o religii, gdyż aby o czymś mówić, trzeba posługiwać się rozumem; stosowanie rozumu do spraw wiary jest jednak bezcelowe, gdyż oba pojęcia są jak dwie proste równoległe: nigdy się nie spotkają. Rozum może głosić jedną rzecz, wiara zaś inna. Należą do różnych światów!”
Zmieszałem się trochę tym pytaniem, którego się nie spodziewałem, i powiedziałem: „Przepraszam, ale czym jest wiara?”. Chłopiec rozglądał się wokoło; koledzy z klasy głupio się uśmiechali. Zapytałem więc energicznie całą klasę: „Kto z was wie, czym jest wiara? Kto z was umie ją opisać, zdefiniować, powiedzieć jak ją rozumie?”. Spoważnieli wszyscy i nikt nie odpowiedział.
Poczułem się silniejszy i powiedziałem bardziej grzmiącym głosem: „proszę mi powiedzieć, czym jest rozum?”. Ta sama sytuacja. Zwróciłem się wtedy do całej klasy i zapytałem: „Czym jest rozum?!”. Nikt nie odpowiedział.
Wtedy ruszyłem do ataku (to normalne) i powiedziałem: „Ależ jak to? Mówicie o wierze i rozumie nie znając sensu słów, których używacie? Przecież to wstyd, coś, co nie jest was godne! Jesteście młodzi, musicie wejść w życie w sposób jasny i szczery; o tym, czego nie wiecie, musicie mówić: «Nie wiem», ale nie mówcie o tym wygłaszając sądy!”. Wychodząc z klasy spotkałem nauczyciela filozofii, niejakiego profesora Misccinesi, który, jak zrozumiałem, podczas dyskusji w klasie, jest źródłem tej sytuacji. Powiedziałem do niego: „Panie profesorze, ci chłopcy są trochę mimowolnie nieuczciwi, gdyż posługują się słowami, których znaczenia nie znają i przy pomocy tych słów dokonują ocen”. Zapytał mnie: „Co takiego?”, a ja opowiedziałem mu, co się stało. Na to on: „Maja rację”. „Jakże to? Także i pan tak uważa?”. Powiedział mi: „Drugi synod w Oragne stwierdził, że wiara i rozum pozostają w sprzeczności”. „proszę posłuchać – rzekłem- uczyłem trochę teologii, lecz nie przypominam sobie, by prawdę taka należało przekazywać seminarzystom. Niemniej jednak gdybym to wówczas uczynił, powiem teraz, że byłbym głupcem. Pan natomiast, będąc historykiem, powinien wiedzieć, że zgodnie z hermeneutyką historyczną, fragment jakiejś mowy, znaczenie słów w obrębie większej całości należy odczytywać zgodnie z klimatem duchowym i mentalnością, która dominowała w danej epoce”. Wyjaśniłem to moim uczniom dokonując następującego porównania. Dla kogoś, kto nie zna języka francuskiego, wyrażenie „Il faut se coucher avec les poules”, w dosłownym znaczeniu „iść do łózka z kurami”, wydawałoby się dziwną radą, dziwactwem. Ten, kto zna język francuski, wie, że jest to idiomatyczne wyrażenie. Mimo zainteresowania słuchających musiałem już odejść. Cała klasa tłoczyła się w korytarzu (gdyby nadszedł dyrektor, zrobiłby nam wymówkę! Powiedziałem więc do tego profesora (nie chciałem odchodzić, zanim chłopcy czegoś nie zrozumieją, zanim cos w nich z tej rozmowy nie pozostanie): „Proszę posłuchać, panie profesorze, przysięgam panu, że znajduje się pan tutaj przede mną: czy jest to sąd racjonalny, czy nie?”. On na to: „Tak, jest to dla pana oczywiste”. „Przysięgam panu i z podobną pewnością twierdzę, że Ameryka istnieje, a nigdy przecież jej nie widziałem [byłem wtedy przekonany, że nigdy tam nie pojadę; później natomiast, niestety, jeździłem tam wiele razy, zbyt wiele razy!]. Twierdzę, że Ameryka istnieje niezależnie od tego, czy jutro lub pojutrze będę mógł tam pojechać. Czy według pana jest to, czy nie jest, racjonalne?”. Chciał być konsekwentny, jak Ugo Spirito w słynnej debacie z Bontadinim w Centrum San Fedele , więc odpowiedział: „Nie, nie byłoby to racjonalne”. „patrzcie chłopcy – wykrzyknąłem – różnica pomiędzy mną a waszym profesorem nie polega na tym, że ja wierzę, a on nie wierzy, lub że ja wierzę, a wy nie wierzycie, lecz na tym, ze według mojej koncepcji rozumu fakt istnienia Ameryki jest możliwy do racjonalnego uznania przeze mnie w tej chwili, według jego koncepcji natomiast nie jest. Dlatego bądźcie czujni wobec waszego profesora – mówiłem to w jego obecności – uważajcie na niego, gdyż może skłonić was do przyjęcia takiej koncepcji rozumu, zgodnie z która stwierdzenie, że istnieje Ameryka, chociaż jej nie wiedzieliście, nie jest czymś tak racjonalnym, jak racjonalnym jest uznanie obecności kogoś, kto stoi przed wami. Jestem bardziej pewny tego, że Ameryka istnieje, niż tego, że wasz profesor stoi tu przede mną”. W ten sposób wprowadziłem pojęcie „pewności moralnej”.
Chcę w ten sposób podkreślić, że jeśli wiara nie miałaby nic wspólnego z rozumnością, nie miałaby nic wspólnego również z zżyciem, gdyż rozumność jest sposobem życia typowym dla człowieka.
To, co powiedziałem ma podstawowe znaczenie dla zrozumienia teoretycznego podłoża ruchu (który z łaski Bożej dane mi było dostrzec), który powstał z upodobania do rozumności, do jasnego definiowania rozumności i z upodobania do tego, by przeżywać ją nieustannie na nowo. Nawiasem mówiąc, pod tym względem jesteśmy dość odosobnieni w dzisiejszym świecie: to tak, jakby siła i cielesna moc objawiania znaku była potwierdzana w przestrzeni pomiędzy słabym, wątpiącym w siebie rozumem a dzisiejszym nihilizmem. Słaby rozum i nihilizm nie są jednak jedynymi istniejącymi zjawiskami: istnieje cos tajemniczego, lecz realnego, istnieje doświadczalna rzeczywistość, która jest znakiem innego świata. Wiara jest wyniesieniem znaku, podniesieniem wartości tego znaku. W ten sposób nasza racjonalność stała się poszukiwaniem autentycznego sposobu pojmowania rzeczywistości poprzez osądzanie wydarzeń, poszukiwaniem sposobu pojmowania ich odpowiedniości wobec konstytutywnych wymogów naszego ducha lub, jak powiada Biblia, wymogów naszego serca. Usiłowaliśmy w ten sposób przełożyć dawne wyrażenie scholastyków, w myśl którego prawda jest „adaequatio rei et intellectus” , odpowiedniością przedmiotu do samoświadomości, do świadomości nas samych, czyli do świadomości owych wymogów, które stanowią serce i konstytuują osobę, wymogów, bez których byłaby ona niczym!
Uznajemy wiarę za najwyższy przejaw racjonalności. Wyrażenie to może być poddane krytyce, trzeba jednak dobrze rozumieć to, co chce się powiedzieć. Dla nas wiara jest oparta na najwyższej racjonalności: kiedy racjonalność osiąga kres badania rzeczy, odczuwania rzeczy, nasza ludzka natura czuje, że istnieje coś innego. Dobrze definiuje to ideea znaku: nasz natura czuje, że to czym żyje, że to, co jest w jej zasięgu, odsyła do czegoś innego. Nazwaliśmy to „punktem ucieczki”: jest to punkt ucieczki, który istnieje w każdym doświadczeniu ludzkim, który nie zamyka lecz odsyła. Jest to kolejne podstawowe pojęcie naszego nauczania.
Wiara jest więc proponowana jako najwyższa racjonalność, jako że spotkanie z wydarzeniem, które ja niesie, rodzi doświadczenie i odpowiedniość do człowieczeństwa, w przeciwnym razie nie do pomyślenia.
Jan i Andrzej, gdy owego popołudnia poszli do domu Jezusa i zostali tam przysłuchując Mu się, wrócili do siebie mówiąc: „Znaleźliśmy Mesjasza”. A Pismo Święte nie mówi, co Chrystus im powiedział; kto wie, co zrozumieli z tego co im powiedział! Jednakże jasne było, że ów człowiek nie miał sobie równego, gdyż było w Nim coś szczególnego. Pozostało pytanie, z którym się doń zwrócili po pewnym czasie, kiedy podczas burzy dokonał cudu natychmiastowego uciszenia morza. I jego uczniowie (którzy dobrze wiedzieli, kim był jego ojciec, matka, bracia, gdzie mieszkał; wiedzieli o nim wszystko, gdyż od wielu miesięcy byli z Nim związani), przestraszeni zadawali sobie pytanie: „Kimże On jest?”. Tak bardzo ich przewyższał, tak bardzo przerastał to, co mogli pomyśleć, wyobrazić sobie, oczekiwać, że nie mogli sobie tego wytłumaczyć: było to poza zasięgiem ich rozumu. Tak przebiega proces, poprzez który wiara pojawia się we mnie, w tobie, w każdym, oczywiście z łaski Bożej! Łaski Bożej zabrakło mojemu wielkiemu „przyjacielowi” z młodych lat: poecie Leopardiemu, którego dzieła znają wszyscy moi przyjaciele, łącznie ze mną.
Przypominam sobie, jak w trzeciej klasie gimnazjum doznałem pierwszego przeczucia tych spraw; nie wyjaśnił mi tego żaden nauczyciel, lecz zrozumiałem to czytając poezje Leopardiego. W wierszu Do swojej Pani (Alla sua donna) zwraca się wzniosłym hymnem do piękności, lecz nie piękności tej czy owej kobiety (piękności wszystkich kochanek, które miał, lecz do piękności pisanej przez duże „P”, mówiąc:
„Że Cię żywą zobaczę,
zgasła moja nadzieja.
Chyba że wtedy, gdy naga, tułacza,
ciemną doliną w pielgrzymia komnatę
zabrnie ma dusza. Od samego świtu
mojej wędrówki niepewnej i mrocznej,
na tej jałowej ziemi wszechobecną
niosłem cię w sercu. Lecz nic się na świecie
z tobą nie równa; Jeśli któraś twarzą,
gestem czy mową odbija twe piękno,
skończonej piękności nigdy nie dosięga” .
„Chyba że wtedy… (S`allor non fosse…)”, gdy wchodziłem w inny świat, na inną ziemię… Zrozumiałem czytając ten wiersz w trzeciej klasie gimnazjalnej, w maju owego roku, co Leopardi przeczuwał. Istotnie, hymn Do swojej Pani kończy się tą wzniosłą strofą:
„Jeśli jedną z idei
przedwiecznych jesteś i wzdragasz się przybrać
wieczną istotę w zmysłową powłokę,
w ludzkim nietrwałym ciele
doświadczyć udręk śmiertelnego życia;
jeśli cię gości napowietrzna ziemia,
wśród innych światów, których nikt nie zliczy,
jeśli cię inna, jaśniejsza nad słońce
gwiazda promieni i oddechem pieści –
stąd, gdzie nam lata mkną nieubłaganie,
hymn ci przesyła nieznany kochanek” .
(…) Co takiego?! „Nieznany kochanek” do niej, do niej obecnej wśród nas: Piękność, która stała się człowiekiem, ciałem!, nieznana nam wszystkim. Nie pogardziła śmiertelnym ciałem, lecz przyniosła je pomiędzy nas, nosi je wśród nas, a my jesteśmy od niej daleko. Krótko mówiąc, powiedziałem sobie: „Jest to pierwszy rozdział Ewangelii według św. Jana: «Słowo stało się ciałem»” (J 1, 14).
Był to decydujący moment dla mojego rozwoju kulturowego. Mówię „kulturowego”, aby podkreślić, w jakim stopniu wiara wiąże się z rozumem. Już wtedy prawie przeczułem to, co wcześniej powiedziałem: że wiara odpowiada wymogom serca w znacznie większym stopniu niż jakakolwiek inna hipoteza; dlatego właśnie jest bardziej rozumna od jakiejkolwiek innej racjonalnej hipotezy.
Wiara jest więc proponowana jako najwyższa racjonalność, jako że spotkanie z wydarzeniem, które ja niesie, rodzi doświadczenie i odpowiedniość do człowieczeństwa, niepojętą, nie do pomyślenia.
Zrodzona w trzeciej klasie gimnazjum intuicja znalazła potwierdzenie później, kiedy, przygotowując się do egzaminu maturalnego, przeczytałem esej Giulio Augusto Leviego o Leopardim . Pomyślcie o moim zaskoczeniu, gdy czytając esej dotarłem do punktu, w którym Levi interpretuje hymn Do swojej Pani jako punkt kulminacyjny drogi Leopardiego, od którego potem oddalił się w kierunku wiersza La ginestra (Janowiec) . Może nie miał się na czym oprzeć i nie miał nikogo wokół siebie, żadnych przyjaciół, żadnego towarzystwa, które pobudziłoby go i podtrzymało, by mógł uczynić ów maleńki krok, który powinien był uczynić: dokonać porównania z pierwszym rozdziałem Ewangelii św. Jana. To, do czego dążyłeś, ów hymn do piękna, który od najmłodszych lat pragnąłeś znaleźć pośród ścieżek tego świata, to wydarzyło się naprawdę: jest orędziem chrześcijańskim, przesłaniem chrześcijańskim. I do tego najsławniejszy krytyk tamtych czasów podzielał taką interpretację.
Kiedy jeden z naszych przyjaciół, niedawno temu, zamierzał przeprowadzić wywiad z jednym z potomków Leopardiego, osoba ta powiedziała mu, że nie chce widzieć już żadnego krytyka ani żadnego dziennikarza, gdyż nikt z nich nie rozumie Leopardiego. Przepraszając powiedziała, że z tego właśnie powodu nie udzieli wywiadu. Gdy kończyła mówić, nasz przyjaciel powiedział jej: „Proszę posłuchać, czytałem Giulio Augusto Leviego”. Zatrzymała się, nagle odwróciła się i powiedziała: „Jak to? Pan jest taki młody i czytał Giulio Augusto Leviego? Po raz pierwszy słyszę, że ktoś go cytuje: tylko Levi prawidłowo rozumiał Leopardiego!”.
Chcę przez to powiedzieć, że nie jesteśmy naiwni. Im więcej mówimy, im więcej lat nam przybywa, tym większy mamy gust i smak, a nędza ludzi, którzy nie rozumieją, przejmuje bólem nasze serca i dziękujemy Bogu przede wszystkim za naszą matkę, gdyż bez niej nie dotarłby do nas Kościół.
„[Chrześcijanie] okazują wszystkim szacunek” – mówi List do Diogeneta . „Szacunek” w sensie etymologicznym oznacza patrzenie na jakąś rzecz „rzucając okiem” na inną rzecz, patrząc na nią kątem oka – obserwowanie wszystkiego, co jest, przy dostrzeganiu obecności czegoś innego. Krótko mówiąc, ktoś może mylić się, popełniać błędy, popadać w niespójność, lecz jego życie chrześcijańskie jest wiarą, a wiara jest tym właśnie: świadomością Obecności wewnątrz wszystkich aktualnych doświadczeń.
„Istnieje punkt dojścia – pisał Kafka – lecz nie ma żadnej drogi” . Jest to kolejny ważny krok. Wiara jest właśnie drogą do tego, czego rozum szuka ponad wszystko. Czego ostatecznie szuka rozum, jeśli nie sensu życia, sensu istnienia, sensu wszystkiego? Cała współczesna filozofia poddała się mówiąc: czy istnieje w ogóle jakiś sens? Trzysta osób, które maszerowały wspólnie z naszym kardynałem Martinim i reprezentowały trzysta różnych religii, świadczyło o obecności sensu, jak w wyrażeniu Kafki, sensu, który istnieje, lecz jest tak tajemniczy, że nie wiemy jak go pojąć; nie ma drogi!
Dwa tysiące lat temu sam sens zjawił się pośród nas, by nam powiedzieć: „Ja jestem drogą, zmartwychwstaniem, życiem” (por. J 14, 6). Jedyny człowiek w całej historii świata, który tak powiedział!
Dodam jeszcze jedną, ostatnią rzecz. Zdarzenie, o którym mówi wiara jest wydarzeniem, które trzeba przeżywać, a nie tylko czytać, czy dyskutować o nim: wydarzeniem trzeba żyć, w przeciwnym razie przyjmujmy je w niewłaściwy sposób. Wielki egzegeta Heinrich Schlier pisał w swoim sławnym dziele: „Ostateczne i właściwe znaczenie jakiegoś zdarzenia, a więc samo zdarzenie w całej swojej prawdzie, otwiera się [czyli komunikuje się] jedynie i zawsze na doświadczenie, które oddaje się mu, i w owym oddaniu próbuje go zrozumieć” . „Na doświadczenie”: zdarzenie odkrywa się tym, którzy w nim uczestniczą; objawia się tylko w prawdziwym doświadczeniu, o ile odpowiada ono danemu zdarzeniu. Wydarzeniem, o które chodzi, jest fakt, że Bóg wcielił się, stał się człowiekiem i jest obecny: „Jestem z wami przez wszystkie dni” (Mt 28, 20). I jest obecny, obecny przez wszystkie dni! Trzeba powierzyć się temu przesłaniu i przezywać doświadczenie według kryteriów tego przesłania. Chrystus powiedział, że będzie obecny codziennie we wspólnocie wierzących, która go przyjmuje i czyni zeń swoje mistyczne ciało. Trzeba, abyśmy powierzyli się tej obecności i przeżywali własne życie wewnątrz tej obecności, pod jej wpływem, w świetle kryteriów tej obecności, oświeceni i podtrzymywani przez nią.
Chrześcijaństwo jest wydarzeniem, któremu trzeba podporządkować życie, całe życie w danej chwili. Jak „w doświadczeniu wielkiej miłości – przypomina Guardini – wszystko staje się wydarzeniem przezywanym w jej perspektywie”, tak i w wydarzeniu chrześcijańskim trzeba mu podporządkować całą historię naszego życia.
Pragne poczynić uwagę końcową. Ze swojej natury postawa tego rodzaju ma charakter ekumeniczny. Pojmowanie wiary (wyżej opisane) w jej relacji z rozumem uwypukla dwa aspekty. Po pierwsze, wiara jest ostateczną odpowiedzią na to, co dla człowieka jest najważniejszą potrzebą, ze względu na którą został stworzony, a na którą rozum nie umie znaleźć odpowiedzi. Niemniej jednak, jeśli za nim się podąża, prowadzi nas do punktu, w którym stwierdzamy: „Przecież to odsyła nas do czegoś innego. Jest więc znakiem. Wszystko to jest znakiem czegoś innego!”. Po drugie chrześcijaństwo jest wydarzeniem, stąd obowiązującą zasadą, aby zrozumieć wiarę (jako, że ta jest „oskarżeniem” pochodzącym ze zdarzenia, z wydarzenia, a nie jakimś słowem lub myślą), jest uczestnictwo w samym wydarzeniu i prośba do Boga o uczynienie nas zdolnymi do takiego uczestnictwa. Oba te aspekty sprawiają, że najistotniejszym i najważniejszym słowem dla zrozumienia problematyki religijnej jest „ekumenizm”. Ze swojej natury chrześcijaństwo jest ekumeniczne i wiara chrześcijańska jest ekumeniczna. Dowodząc swojej prawdy, nie tylko nie obawia się zbliżeń (kontaktów), lecz z każdego spotkania wydobywa to, co jest prawdą, to znaczy już jest jej częścią, tworząc przy tym swoje oblicze w historii z ową wspaniałomyślnością, dzięki której we wszystkim, co spotyka, dostrzega wymiar prawdy, podkreśla go i stwierdza, czy coś jest słuszne, dobre i prawdziwe. Chrześcijaństwo tworzy wykorzystując wszystko, o napotyka, niczego nie wyklucza, niczego nie potępia: uznaje to, co zostało mu dane, uznaje to, co jest.
Ten natomiast, kto sądzi, że nie posiada prawdy, a jedynie domniemanie, o które można się spierać, nie może postępować inaczej jak tylko zajmując pozycje defensywne, skazuje siebie w najlepszym razie na postawę tolerancji. Jesteśmy przyzwyczajeni do szukania każdej rzeczy, każdej rzeczy ze względu na tę cząstkę dobra, którą może zawierać, a odnalazłszy ją, do uznania jej za bratnią towarzyszkę podróży. Stąd też towarzystwo jest czymś uniwersalnym. Dlatego gromadzimy się razem. Bycie razem, podobne do tego, jakie podejmują młodzi ludzie zakładając rodziny, jest bratnim uściskiem, który się rozszerza, nie zacieśnia, rozciąga się na cały świat, ze swej natury cierpi dla świata, uczestniczy w męce krzyżowej Chrystusa za świat, przeczuwa zmartwychwstanie, drgnienia zmartwychwstania we wszystkim, co jest dobre, gdziekolwiek by się nie pojawiło.
„Veritas Domini manet in aeternum” (Ps 118): to, co prawdziwe, trwa na zawsze. Taki jest nasz pogląd na ekumenizm i w tym względzie czujemy się dogłębnie uczniami kardynała Martiniego, gdyż do tej właśnie wspaniałomyślności wzywa nas on we wszystkim, co mówi. Ale także dlatego, że ekumenizm jest naszym prawdziwym określeniem dla kultury. Pierwsi chrześcijanie nie posługiwali się terminem „kultura”, używali innego terminu: „oikumene”, ekumenizm. Kultura jest zasadą, w oparciu o którą próbuje się wyjaśnić świat, jak tylko można. Zasadą, dzięki której otwieramy się na wszystko, źródłem tej wspaniałomyślności jest Chrystus obecny wśród nas, Chrystus doświadczany wśród nas: wiara.
W ten sposób rozumiemy, jak wiara chrześcijańska wkroczyła w świat, gdy panowała pax romana, ale ludzie żyli w wielkim odosobnieniu, a gwałt był prawem określającym stosunki pomiędzy nimi: chrześcijaństwo wkroczyło przynosząc „eirene”, pokój. Gdyż Chrystus jest naszym pokojem i do pokoju dążymy najusilniej, jako do obietnicy i zapowiedzi. Pokój tam, gdzie współdzielmy życie, jest obietnicą wieczności.
Czerwiec 1995