Pamięć, nie pobożne wspomnienie
Medytacja ks. Luigi Giussaniego we Wielki Czwartek, 1991Wczorajsze Osservatore Romano opublikowało relację z naszych rekolekcji w Rimini, ze spotkania 16.000 członków Bractwa. Relacja nosiła tytuł: "Spotkanie z Jezusem Chrystusem jest wydarzeniem teraźniejszym", zadziwiająco trafnie ujmując w tych słowach istotę naszego charyzmatu, to znaczy istotę sposobu w jaki odczuwamy wiarę chrześcijańską. Ponieważ, gdyby Chrystus nie był wydarzeniem teraźniejszym, nie byłby Bogiem.
Mówił o tym już św. Paweł: "Cristus eri hodie semper" (Chrystus wczoraj, dziś, zawsze). Winniśmy w tych dwóch uprzywilejowanych w ciągu roku dniach znaleźć schronienie w medytacji i w modlitwie, ożywiającej owo wspomnienie, pamięć, którą my zawsze z dużą precyzją określamy świadomością obecności. Zwie się pamięcią, ponieważ jest obecnością, która zaczęła się w przeszłości, w odległej przeszłości. Zwie się wspomnieniem, ponieważ jest obecnością, która wytrysnęła - jak mówił św. Augustyn - "z ziemi", z łona Maryi przed wieloma wiekami, wytrysnęła wtedy, by stać się potężnym nurtem ludzkim w historii świata. Słowo "wspomnienie", słowo "pamięć", które kieruje treścią wszystkich wymiarów liturgicznych - tzn. treścią najbardziej autentycznej ekspresji życia Kościoła, chrześcijańskiego ludu w jego całokształcie - słowo wspomnienie albo pamięć są pojęciami, które ukazują nowość, jaką Zmartwychwstanie Chrystusa wniosło w ludzkie życie, w życie człowieka. Wszyscy ludzie posługują się słowami wspomnienie czy pamięć (słowa te jednak posiadł człowiek w niewielkim stopniu) ale słowa te są w ich ustach smutne, są zablokowane jakąś granicą, mówią o czymś czego już nie ma. I co najwyżej mogą obudzić jakąś emocję, wzruszenie, które jak zauważa Kierkegard w swoim pamiętniku, "może być estetyczna, lecz nie jest w stanie zmienić życia". Dla wielu ludzi, którzy chodzą w niedzielę do kościoła, owe słowa zredukowane są w swej treści do tego, co przed chwilą powiedziano... W słowniku chrześcijańskim, a zatem w słowniku serca, który uznaje to, co się wydarzyło, a więc nowość, jaka została przyniesiona światu (Bóg, który stał się człowiekiem, który umarł i zmartwychwstał w historii świata) słowa pamięć i wspomnienie owszem kierują wzrok na pewien moment z przeszłości, moment jednak, który rozrasta się w czasie, który z biegiem czasu staje się coraz większy. Już tu jest nas więcej niż dwunastu, lecz nie ważna jest liczba, ważne jest to, że czas nie zatrzymuje, lecz pomnaża wartość tego wspomnienia, intensywność tej pamięci. Dlatego przypomnijmy sobie, że pojęcie pamięć, w słowniku chrześcijańskim, jest rozpoznaniem (uznaniem) obecności, która zaczęła się jako Tajemnica w mrokach przeszłości, w mgle łona pewnej kobiety i coraz bardziej się objawia w swej zdolności do "stawiania diagnozy człowieczeństwu", przenikania człowieczeństwa, w swej zdolności do budzenia tego co ludzkie, obejmowania w miłosnym uścisku, do ludzkich pragnień, w swej zdolności stawania się fizycznie, doświadczalnie podporą wszystkiego tego, co sprawiedliwe, dobre, prawdziwe, piękne, szczęśliwe, wszystkiego, czego możemy pragnąć. To dzięki takiemu doświadczeniu możemy powtórzyć słowa św. Piotra w synagodze w Kafarnaum: Mistrzu, jeśli odejdziemy od Ciebie, jeśli odejdziemy od Ciebie, Panie, (jeśli usuniemy tę pamięć) dokąd pójdziemy? Ty jeden masz słowa, na których opiera się życie, w których znajduje wyjaśnienie, nabiera kolorów, jak dzisiejszy dzień, w którym niebo odznacza się tak osobliwą jasnością, iż jawią się kolory, formy, cienie architektonicznej konstrukcji, która nas gości. "Spotkanie z Jezusem Chrystusem jest wydarzeniem teraźniejszym" jest wydarzeniem dnia dzisiejszego, obecnej chwili. Motyw, dla którego dzisiaj rano podjąłem trud przyjścia aż tutaj, motyw, dla którego wy podjęliście ofiarę przyjścia tutaj nie jest "kwestią akademicką" (kwestią abstrakcyjną, retoryczną, jałową), co do tego jesteśmy zgodni. Ten kto śpiewa, wie o tym lepiej od nas. Wie, że nie jest akademią, gdy śpiew jest pamięcią o Chrystusie.
Nasze dzisiejsze spotkanie skupia wzrok na dwóch warunkach, które jako takie są przedmiotem uwagi wewnątrz naszych grup od sierpnia począwszy.
Przede wszystkim to spotkanie zbiega się z czymś - z okolicznościami, "którym - jak mówił kardynał Ratzinger - zostaliśmy powierzeni" (consegnati, oddani, poddani). Istnieje pewien określony sposób jawienia się okoliczności, dzięki któremu zostałeś obudzony, obudzony na powrót, dzięki któremu w każdym razie została obudzona na powrót oczywistość, iż Tajemnica Chrystusa jest żywa, żywotna jak życie, do tego stopnia, że bez niej życie nie byłoby życiem, byłoby wegetacją. Zbawienie jest zatem ludzkim miejscem (luogo umano, miejscem, gdzie rozgrywa się ludzkie życie), zbawienie człowieka wytryska w ludzkim miejscu, którego korzenie są głębsze od jakiejkolwiek analizy albo relacji historycznej. Wytryska na zewnątrz z Tajemnicy, ale stykamy się z nim (ze zbawieniem) w miejscu ludzkim. Zbawienie jest ludzkim miejscem, prostym, bardzo prostym do odkrycia, do zrozumienia, wystarczy że pierwotne uczucie naszego serca, to samo, z którym przyszliśmy na świat, pozwoli dać się pociągnąć przez jego własny nurt, pozwoli dać się pociągnąć przez oczywistości, które wywołują w nim drżenie, wystarczy, że się da pociągnąć tak jakby przez jakiś nurt. To są wyrażenia z plakatu wielkanocnego: "Wiara, mówił kardynał Ratzinger, jest posłuszeństwem serca", przyzwoleniem, "na tę formę nauczania", tzn. na to słowo, które do ciebie dociera, (słowo oznacza obecność, która odzywa się do ciebie, która ci się komunikuje, która komunikując się, przenika cię). "Wiara jest posłuszeństwem względem tej formy nauczania, której zostaliśmy poddani (consegnati, powierzeni, oddani)". Jest to pewne spotkanie, spotkanie z pewną formą, której zostaliśmy poddani, z pewnym kompleksem okoliczności, któremu zostaliśmy poddani, albo w którym pojawiło się przynajmniej przeczucie prawdy, oczywistość prawdy, tak jak tego dowodzą wasze świadectwa, złożone w sposób tak radykalny i poruszający.
Tak jak ów ateista, który powiedział na rekolekcjach w Rimini: "Ja jestem jeszcze ateistą, ale nie posiadam żadnego innego miejsca na świecie, gdzie mógłbym żyć, poza więzią z CL".
I drugi fragment plakatu: "Droga Pańska jest prosta", droga ku Panu, droga wewnątrz tego spotkania jest prosta "jak droga Jana i Andrzeja". Jan i Andrzej idą z ciekawości za człowiekiem wskazanym przez Jana Chrzciciela, idą za nim nie śmiąc go zaczepić a on odwraca się i pyta: "czego chcecie?" i wtedy pytają go "gdzie mieszka?". Mówi: "przyjdźcie a zobaczycie"; i idą z nim, i Ewangelista nie odnotowuje żadnych innych słów, które wtedy powiedział. "Droga ku Panu jest prosta, tak jak droga Jana i Andrzeja, Szymona i Filipa, którzy poszli za Chrystusem", tym oto człowiekiem, który był tą okolicznością, jakiej zostali poddani (consegnati). W przypadku Szymona i Andrzeja, okoliczność, której zostali poddani, był sam Chrystus. Ale z nami jest tak samo, jesteśmy poddani okolicznościom, w których Chrystus jest obecny. Zbawienie jest tym miejscem ludzkim. "Decydując się na pójście za Chrystusem z ciekawości i pragnienia": słowo pragnienie rozsadza ciasny krąg pojęcia ciekawość, by rozszerzyć go na jakieś wyjątkowe i dziwne oczekiwanie, jeszcze niepojęte, oczekiwanie czegoś nie-ustalonego, czegoś dotąd niewyobrażalnego. Jakby dziwna potrzeba czegoś innego. Ciekawość i pragnienie są zatem drogą, "W gruncie rzeczy, poza tą spragnioną ciekawością, obudzoną przeczuciem prawdy nie ma innej drogi". Zostaliśmy powierzeni (consegnati, oddani, poddani) spotkaniu, które obudziło przeczucie prawdy, w przeciwnym wypadku nie było by nas tu. Tertulian, chrześcijański pisarz z II w. dla streszczenia tego wszystkiego, posłużył się brzemiennym zdaniem: "Caro cardo salutis" tzn.: ciało jest zawiasem (podstawą, bazą) wyzwolenia, zbawienia. Ciało jest filarem, który podtrzymuje architekturę naszej wolności i naszego zbawienia. To, co opisaliśmy nie jest zawieszonym na ścianie i przeznaczonym do kontemplacji obrazem; to żywa rzeczywistość, którą można przeżywać jedynie dramatycznie, ponieważ współżyje ona, żyje wewnątrz kontekstu, który twierdzi coś przeciwnego, który neguje ją, nie może jej znieść. Człowiek nie jest w stanie tolerować tego, żeby jego wolność i jego zbawienie pochodziły od czegoś, co nie jest zbudowane, przeczuwane i chciane przez jego inteligencję. Wiara, "Caro cardo salutis", walczy przeciwko ludzkiemu duchowi, który rości sobie prawo do przypisywania sobie zbawienia. W ten sposób dramatyczna walka pomiędzy mną a idolem mojego umysłu, idolem który mój umysł chciałby ukształtować, wielka, dramatyczna walka, tragiczna walka pomiędzy Kościołem Chrystusa, wspólnotą, pomiędzy ludem Chrystusa (ludem, który zaistniał poprzez pomnożenie się Andrzeja i Filipa, Szymona i Jana z tamtego pierwszego momentu) a światem, a całym społeczeństwem - tym, które zmiażdżyło Chrystusa, które, wydaje się, ciągle go miażdży i musi go ciągle miażdżyć - uobecnia się [owa walka] ciągle od nowa w nas. To ona czyni dramatyczną naszą egzystencję. Nie istnieje dramatyczna koncepcja życia, jeśli nie chrześcijańska, ponieważ dramatyczność cała bazuje na dążeniu wolności, pozostającej w kontraście do tego, co sprzeciwia się jej "oczywistej" wędrówce ku przeznaczeniu. Tak oto toczy się walka pomiędzy chrześcijańskim duchem chrześcijańskiego ludu a duchem ludzi tego świata, ludzi należących do społeczności świata, walka pomiędzy Chrystusem a idolem. Albo Chrystus, albo idol.
Nasze zbawienie, nasze szczęście związane jest z Chrystusem, podarowane jest nam przez Chrystusa, wypływa z Chrystusa, albo z pretensji jaką zgłasza człowiek, że to on je wymyślił, intuicyjnie przeczuł, nadał mu formę, stworzył. Za czym przemawia jednak oczywistość doświadczenia? Niezależnie od tego jak mętne jest jeszcze rozumienie chrześcijańskiego orędzia i chrześcijańskiej pamięci, nie istnieje nic porównywalnego z prostotą, pogodą, dobrocią, uczuciowością, konstruktywną wytrwałością (nieustępliwością), jaką dokumentuje chrześcijaństwo wobec przemocy świata. Wszystko pogrąża się w przemocy, wszystko, nawet miłość mężczyzny do kobiety, jeśli w pewnym momencie nie zostaje dotknięta powiewem Ducha Chrystusa. Odtwórzmy w tych dniach ową historię, przeżyjmy na nowo ową pamięć: zbawienie pochodzi od człowieka, "Caro cardo salutis", od ludzkiego miejsca, od ciała. Mówił św. Augustyn: "Zbawienie wytryska z ziemi". Zbawienie wytryska z ziemi, ciałem, z którego wytryska zbawienie jest ciałem pewnej kobiety, piętnastoletniej dziewczyny. To, że człowiek po 2000 lat, po wszystkim tym, co odkryto i wymyślono, może spokojnie powtórzyć to zdanie, nie dlatego, że jest ciemny, ale świadomy, to rzeczywiście jest cud, cud, który przepowiedziała Madonna: "błogosławioną zwać mnie będą wszystkie narody".
Ta niewykształcona dziewczyna (w tym sensie, że nie była uczona), zapomniana, nieznana ogółowi, z zabitej deskami wiochy, z jednej z najbardziej zagubionych w Palestynie miejscowości, ośmieliła się powiedzieć "Wszystkie narody zwać mnie będą błogosławioną", to jest fakt historyczny, udokumentowany, przed 2000 lat wypowiedziano to zdanie. Tę myśl znajdujemy u Manzoniego w hymnie do Madonny; porządni ludzie słuchając wtedy tych słów zaczęliby się śmiać, a my powtarzamy je dzisiaj z całą powagą naszego życia, które dąży ku swemu przeznaczeniu i szczęściu.
Tym, czego potrzeba, aby zrozumieć jest prostota serca; kto wie, co wydarzyło się w tym momencie, a Madonna powiedziała TAK. Jeśli jest jakaś rzecz ewidentna w ewangelijnym opowiadaniu o zwiastowaniu, to jest nią właśnie absolutna prostota: oddanie się pragnieniu serca, pobudzonemu i kierowanemu przez przeczucie prawdy.
Przeczucie prawdy zawładnęło tą dziewczyną, dlatego powiedziała TAK, dlatego codziennie winniśmy stawać naprzeciw rodzącego się słońca, recytując z uwagą Anioł Pański, bo jest to pierwsze wyzwolenie Ducha, pierwsze wyzwolenie smaku życia, pewności co do przyszłości, jest to pierwsze wyzwolenie szczęśliwości, antycypowanej, przepowiedzianej.