Dla Boga nie ma nic niemożliwego

Notatki z dnia kończącego rok pracy, Mediolan, 1 czerwca 1991

Jesteśmy na końcu roku i możemy dokonać prawdziwego podsumowania; jego celem nie może być nic innego jak tylko większe zaangażowanie w wędrówkę.

O ile tworzyliśmy w tym roku chrześcijaństwo, to zmieniliśmy się my sami i zmieniliśmy również co nieco wokół nas. "Zmieniać": bądź pustkę druzgoczącego czasu, bądź rozwijające się życie, ciało, przyjmujące określone kształty, urzeczywistniającą się konstrukcję, zdobywający uznanie byt. Chcemy dzisiaj przyglądnąć się bliżej wartości słowa "przemiana".

Jan Paweł II, w swoim przemówieniu z 13 maja w Fatimie powiedział, że "Kościół kroczy poprzez wieki nie jako historyczny relikt, lecz jako żywa Osoba, która wciela się i ucieleśnia się w nim (w Kościele) [osoba Boga, który stał się człowiekiem, Chrystus, wciela się i ucieleśnia się w Kościele, w naszym towarzystwie], zapewniając mu wieczną młodość [ową nić radości, korzeń nadziei, ową zdolność do radości, jaka znamionuje nasze życie, bez względu na jego warunki: sam z siebie człowiek nie potrafi być sobą, ponieważ jego istotą jest więź z czymś większym od niego]".


DLA BOGA NIE MA NIC NIEMOŻLIWEGO
W Ewangelii św. Marka czytamy: "Wówczas Jezus spojrzał wokoło i rzekł do swoich uczniów: "Jak trudno jest bogatym [tym, którzy uzależniają znaczenie swego czasu i egzystencji od tego, co mogą posiadać; istotnie, Chrystus mówił do ludzi, którzy nie posiadali grosza w kieszeni] wejść do królestwa Bożego". Uczniowie zdumieli się na Jego słowa, lecz Jezus powtórnie rzekł im: "Dzieci, jakże trudno wejść do królestwa Bożego 'tym, którzy w dostatkach pokładają ufność'. Łatwiej jest wielbłądowi przejść przez ucho igielne, niż bogatemu wejść do królestwa Bożego". A oni tym bardziej się dziwili i mówili między sobą: "Któż więc może się zbawić?" Jezus spojrzał na nich i rzekł: "U ludzi to niemożliwe, ale nie u Boga; bo u Boga wszystko jest możliwe". (Mk 10, 23-27). To znaczy, że choć jest niemożliwe, aby człowiek był sobą, to jednak nie jest niemożliwe, aby stał się sobą w towarzystwie Boga. Człowiek jest bytem, chcianym i uczynionym po to, aby być kochanym przez Boga, Tajemnicę, która wszystko powołuje do istnienia. Ta miłość Tajemnicy do mnie, konstytuuje mnie; kiedy mówię "ja", nawet w roztargnieniu, nazywam tę więź.

Św. Jan w swoim pierwszym liście pisze: "Umiłowani, w tym objawiła się miłość Boga ku nam, że zesłał Syna swego Jednorodzonego na świat, abyśmy życie mieli dzięki Niemu [abyśmy w Nim mogli być sobą]. W tym przejawia się miłość, że nie my umiłowaliśmy Boga, ale że On sam nas umiłował i posłał Syna swojego jako ofiarę przebłagalną za nasze grzechy [za nasze zło]" (1 J 4, 9-10).

Jesteśmy kochani z większą czułością niż wy obejmujecie, całujecie i troszczycie się o wasze dziecko. Jesteśmy chciani; bardziej niż każdy z nas, okrutnie przywiązany do miłości własnej, pragnie narzucić swoją wolą.

Mówi Pavese w swoim Mestiere di vivere: "Dlaczego, kiedy jesteś w stanie pisać o Bogu, o desperackiej radości owego grudniowego wieczoru, odczuwasz zdziwienie i radość jak u kogoś, kto dotarł do nowego kraju?". Jest to nowość, która musi przeniknąć sposób naszego pojmowania i rozumienia samych siebie; to właśnie coś takiego jakby wejście do nowego kraju: kraju naszego ja. W tym przejawia się miłość: nie my umiłowaliśmy Boga, nie my umiłowaliśmy istnienie, życie, lecz źródło życia umiłowało nas.


WIĘZIENIE ROZTARGNIENIA
W takiej mierze, w jakiej o tym zapominamy, prawdziwe staje się zdanie Kafki: "Niosę w sobie nieustannie bariery": wpadamy pomiędzy bariery więzienia; człowiek nie jest wolny, nie jest sobą samym.

Przytrafia się nam to - codziennie - ponieważ nie oczekujemy niczego poza cierpką afirmacją tego co nas pochłania w danym momencie. Nie oczekuje się niczego, nie błaga się o nic.

Mówi znowu Pavese: "Zapomina się wyłącznie o czymś, o czym zapomniało się już w momencie, kiedy to coś się wydarzyło". Nasze przestępstwo polega na tym, że nie bierzemy pod uwagę tego, dzięki czemu jesteśmy, dzięki czemu żyjemy i ku czemu zmierzamy. Dlatego też jest to kłamstwo: zapomina się, neguje się coś, co się dzieje. Nasze roztargnienie jest kłamstwem.

Jeden z was napisał do mnie szczerze: "Po prostu nie potrafię sobie wyobrazić że Ktoś kocha mnie przed wszystkim, przedtem nawet zanim ja się o tym dowiaduję, zanim uznam i zaakceptuję tę miłość. Zawsze chciałbym postawić na swoim". List ten odzwierciedla postawę każdego z nas: żeby móc być sobą, zawsze usiłujemy "postawić na swoim", tymczasem właśnie w ten sposób gubimy samych siebie. Pokochano nas i powinniśmy uznać potrzebę zauważenia tego, co się wydarzyło i co wydarza się chwila po chwili, ponieważ w każdej chwili jestem chciany!

Oto kim jestem: kimś chcianym, kochanym, przytulonym do piersi, podtrzymywanym, bezustannie karmionym, a kiedy zawodzę, kimś stale dostępującym przebaczenia. W ten sposób potwierdza się nasz prawdziwy podmiot, który stale się zmienia z godziny na godzinę, z dnia na dzień, z roku na rok, stając się coraz bardziej sobą, coraz bardziej prawdziwym.


PRZYNALEŻNOŚĆ
Formę owej zmiany wyraża jedno słowo, często wypowiadane przez nas bez zastanowienia: przynależność.

W jednym z ostatnich naszych spotkań ks. Ricci powiedział mi: "Często nie potrafię nic innego jak tylko mówić: ofiaruję". "Ofiaruję", oto wszystko, co człowiek może powiedzieć. "Ofiaruję", to znaczy: uznaję Cię, Chrystusie, uznaję, że jestem karmiony przez Ciebie, uznaję, że jestem pochwycony przez Ciebie, uznaję, że jestem przeznaczony Tobie, uznaję, że przynależę do Ciebie. Wielkie słowo: przynależę do Ciebie; stąd też jedynym gestem prawdziwie ludzkim jest: "ofiaruję tobie". Słowa te napisał na kartce papieru, ponieważ nie potrafił już mówić, nasz przyjaciel Frascarolo: "Kiedy potrafię, ofiaruję to wszystko dla nas". Św. Ireneusz powiedział: "Christum totam novitatem attulit, semetipsum afferens", Chrystus przyniósł całą nowość życia, ofiarując siebie samego".

Liturgia mówi: "Życie nasze jaśnieje w świecie jako zwiastun nowych niebios i nowej ziemi". Nowe niebiosa i nowa ziemia nie są sennym marzeniem, nie znajdują się gdzieś ponad chmurami. Nowe niebiosa i nowa ziemia są rzeczywistością, egzystencją przeżywaną przez świadomy podmiot, tzn. przez podmiot, który uznaje swoją przynależność i mówi "ofiaruję".

W tym przejawia się nowina, orędzie, a my możemy odzwierciedlić je jedynie przez ofiarę.

Każdy z nas został wezwany do tego, aby nieść wszechświatu owo orędzie.

Otóż to właśnie: przemiana siebie streszcza się całkowicie w słowie "ofiaruję". Alternatywą jest "siedzenie za kratkami": bycie niewolnikiem albo bestią; biernym albo agresywnym; na łasce innych albo kimś, kto rości sobie prawo do zniewalania innych, tak czy owak kimś przyobleczonym w okrucieństwo. Formą przemiany, wyzwoleniem się z okrucieństwa jest uznanie przynależności do Chrystusa.


NOWY ŚWIAT
Owa przemiana nas samych prowadzi również do przemiany tego, co nas otacza. W przemianie tej urzeczywistnia się energia niewyczerpanej młodości, która nie liczy upływających w ciele lat, zgodnie z tym, co powiedział papież w Fatimie. Żywą osobą jestem ja, który się zmieniam, gdyż uznaję, że jestem kochany i chciany przez Boga, dla którego "nie masz nic niemożliwego". Życie, dla nas, byłoby niemożliwe; Poniżylibyśmy się, tocząc się bezładnie jak kamienie, poruszając się jak zwierzęta, rozpraszając się pod wpływem niemożliwych do zrealizowania intuicji i pragnień.

"Orędzie społeczne Ewangelii - pisze Jan Paweł II w Centesimus Annus - nie może być traktowane jako teoria, ale przede wszystkim jako podstawa działania i zachęta do niego. Pod wpływem tego orędzia niektórzy z pierwszych chrześcijan rozdawali swe dobra ubogim, dając świadectwo, że nawet między ludźmi różnego pochodzenia społecznego możliwe jest pokojowe i solidarne współżycie. Czerpiąc w ciągu wieków moc z ewangelii, mnisi uprawiali ziemię, zakonnicy i zakonnice zakładali szpitale i przytułki dla ubogich, członkowie bractw religijnych oraz mężczyźni i kobiety wszelkiego stanu nieśli pomoc ludziom potrzebującym i upośledzonym społecznie, przekonani, że słowa Chrystusa: "Wszystko, co uczyniliście jednemu z tych braci moich najmniejszych, Mnieście uczynili", nie powinny pozostawać pobożnym życzeniem, ale muszą skłaniać do konkretnego działania.

Dziś bardziej niż kiedykolwiek Kościół jest świadom, że jego orędzie społeczne zyska większą wiarygodność dzięki świadectwu działania, niż dzięki swej wewnętrznej spójności i logice" (nr 57).


ŚWIADECTWO DZIEŁ
Świadectwo dzieł jest "pieśnią nowego życia", jak zauważa Redemptoris Missio. Powiedział mi przedwczoraj jeden z was: "Nie macie pojęcia, co to znaczy mieć Chrystusa za wspólnika w firmie!"; nie jest to zdanie wypowiedziane na wiatr, ponieważ jeśli Chrystus dotyczy całego mojego życia, to dotyczy również mnie jako dyrektora przedsiębiorstwa!

A zatem nie chować się za paragrafy, ale być człowiekiem odpowiedzialnym i uformowanym.

Wyrazem tej żywej osoby - żywej, bo chcianej i kochanej przez Chrystusa, przez Tajemnicę Boga - winny być: nowe posiadanie rzeczywistości i świata, nowe towarzystwo ludzkie, które realizuje się poprzez dzieła. Nowe dzieła powinny wyrażać owo całkowite bycie w posiadaniu Tajemnicy Chrystusa.

Giovanni Battista Montini, późniejszy papież Paweł VI mawiał: "Od przyjaźni z Chrystusem do działania, od działania do przyjaźni: to jeden z aspektów katolickiego życia. Tam gdzie zachodzi taka cyrkulacja miłości tam rozkwitają dzieła i tam - czy wielkie czy małe, udane czy chybione - posiadają one wartość apologetyczną [dowodową], siłę przekonywania; tam zaś, gdzie ona maleje, tam blednie ich splendor i zanika ich skuteczność".

Jesteśmy wezwani do stworzenia nowego świata właśnie w oparciu o taką "cyrkulację miłości", w oparciu o taką aktywną i twórczą przyjaźń.

Zagrożeniem dla naszej wiary jest deifikacja ludzkiej władzy, małej władzy w życiu rodzinnym, czy wielkiej władzy w życiu publicznym i społecznym.

Jan Paweł II stwierdza w Centesimus Annus: "Jeśli zapytamy dalej, skąd bierze się ta błędna koncepcja natury osoby i "podmiotowości" społeczeństwa, musimy odpowiedzieć, że pierwszym jej źródłem jest ateizm. Odpowiadając na wezwanie Boga, zawarte w samym istnieniu rzeczy, człowiek uświadamia sobie swą transcendentną godność. Każdy człowiek winien sam dać tę odpowiedź, która jest szczytem jego człowieczeństwa, i żaden mechanizm społeczny czy kolektywny podmiot nie może go zastąpić. Negacja Boga pozbawia osobę jej fundamentu, a w konsekwencji prowadzi do takiego ukształtowania porządku społecznego, w którym ignorowana jest godność i odpowiedzialność osoby [miłość do osoby]".

Kto wie, czy owo tworzenie dzieł, wyrażających uznanie miłości Chrystusa, który w każdym momencie powołuje nas do istnienia, nie będzie również w stanie zmienić tenoru naszego życia i uczynić nas zdolnymi do przeciwstawienia się temu, co w przeciwnym wypadku byłoby bogiem naszych dni: władzy, nieczułej władzy sprawowanej w grupie przyjaciół, wykorzystywanej w życiu rodzinnym albo społecznym.


PLAKAT
Dlatego też "plakat" wielkanocny przywołuje nas z wielką powagą słowami Péguy: "Ten nowoczesny świat jest nie tylko światem miernego chrześcijaństwa, to nie byłoby jeszcze nic takiego, ale jest światem niechrześcijańskim, zdechrystianizowanym. Katastrofa polega dokładnie na tym, że nasze nędze nie są już więcej chrześcijańskie". Nasze nędze nie są już więcej osądzane po chrześcijańsku; spojrzenie, którym patrzymy na siebie w miejscu naszego powołania nie jest już chrześcijańskie. Nie istnieje inne miejsce życia jak tylko miejsce naszego powołania, bez względu na to jakie jest to powołanie; ponieważ miejscem naszego życia jest miejsce gdzie Byt tworzy z nami więź i powierzając nam zadanie do spełnienia, chroni nas przed unicestwieniem. Miejscem powołania jest miejsce mojego ja, miejsce, gdzie Bóg pozwala się usłyszeć i wzywa nas poprzez wewnętrzne i zewnętrzne okoliczności życia, i gdzie człowiek przyjmuje Boga, albo odpowiada Mu "nie".

"Katastrofą" w gruncie rzeczy nie są nasze nędze; katastrofą jest to, że nasze nędze nie są już więcej zdolne do żalu, ponieważ nie są już osądzane w obliczu Chrystusa; nie patrzymy na biedę naszego życia ze świadomością, iż jesteśmy grzesznikami. Świadomość bycia grzesznikiem domaga się spojrzenia, jakim Magdalena spoglądała na Chrystusa, domaga się spojrzenia, jakim dziecko patrzy na swoją matkę, domaga się spojrzenia kochającego: kochającego spojrzenia na obecność.

Katastrofa polega na tym, że nasze własne nędze nie są już więcej chrześcijańskie, że nasz sposób osądzania związku pomiędzy sytuacją powołaniową, do której zostaliśmy wezwani, a naszą nędzą, spojrzenie, którym patrzymy na nasze zmagania i nasze ograniczenia, nie są już więcej chrześcijańskie, nie dokonują się w obliczu Chrystusa.

"Również za panowania Rzymian - kontynuuje plakat - czasy były podłe. Ale przyszedł Jezus. Nie zmarnował on swoich lat na biadoleniu i żądaniu wyjaśnień od podłości czasów. On ucina krótko. W sposób bardzo prosty. Czyniąc chrześcijaństwo. On nie brał się za obwinianie i oskarżanie kogokolwiek. On zbawił. Nie obwiniał świata, zbawił świat".

Świat naszej osoby, świat dnia wczorajszego, świat taki, jakim przedstawia się on dzisiaj... nie poprzestańmy na obwinianiu naszego świata! Musimy go zbawiać. Jak? Patrząc na Chrystusa i powtarzając: "Tak, Panie, w spełnianym przez nas dziele".

Oto pewne doświadczenie: "Moja koleżanka, po okresie przyjaźni z nami, zdecydowała ochrzcić swoją czteroletnią córeczkę, mówiąc do mnie tak, dosłownie: 'Przez całe życie szukałam wewnątrz siebie sprawiedliwości i moralności i spostrzegłam się, że jedyną moralnością i sprawiedliwością jest więź z nieskończonością. Chciałabym wprowadzić moją córkę w to Inne, ponieważ gdybym tego nie zrobiła, to byłoby tak, jakbym ją zabiła. Spostrzegłam się, że zostałam pochwycona przez owo Inne, i nigdy nie umrę, już nigdy więcej nie będę mogła mieć jako całkowitą perspektywę mojego życia moje absolutne ubóstwo'".


MISJA
Nasze życie winno stać się "dziełem" par excellence, to znaczy świadectwem. Z nas zrodzić się powinno nowe ludzkie towarzystwo, rozszerzane ze świadomością pełną zapału i komunikowane wszystkim, których napotykamy.

Misja jest tym, do czego przeznaczył nas Pan. "Misja - pisał Jan Paweł II w swym orędziu z okazji trzeciego kolokwium Ruchów w Bratysławie - oznacza przede wszystkim komunikowanie drugiemu racji doświadczenia osobistego nawrócenia [osobistej miłości do Chrystusa]". Jest to siła komunikatywności, wynikająca ze świadomości akceptowania Tego, który nam się objawił.

Kardynał Martini w swoim ostatnim liście Wstań, idź do Niniwy, wielkiego miasta! pisze: "Nowości tak zwanej "nowej ewangelizacji" nie należy szukać w nowych technikach przepowiadania, ale przede wszystkim w odnalezionym na powrót entuzjazmie wiary i w zaufaniu do działania Ducha Świętego, który "każdego dnia dołącza do wspólnoty nowych zbawionych"... Trzeba odczuć na powrót moc orędzia, wsłuchując się w nie w jego źródlanej autentyczności, przeżywając je w liturgii, wyrażając je w caritas, świadcząc o nim w codziennych spotkaniach... Trzeba obudzić w większej grupie ochrzczonych w parafii zdolność i zapał do utrzymywania otwartych kanałów osobistych więzi, zarówno wewnątrz wspólnoty, jak też w miejscu i środowisku życia i pracy".

Na tym polega życie zapałem misyjnym, to znaczy, jak znowu powiada Kardynał - "ewangelizowanie przez zarażenie ... od osoby do osoby, od grupy do grupy, od grupy do pojedynczych osób, które zaraziły się radosną wiarą wspólnoty".

Musimy uczestniczyć w cierpieniu świata, angażując całe nasze dzieło miłości do Chrystusa, jakiegokolwiek by ono nie było rodzaju, tak, aby uczynić zeń świadectwo.

Duchu Święty - modlimy się w Godzinie Czytań Pięćdziesiątnicy - źródło wszelkiego dobra, użycz tej wspólnocie, która jest w Chrystusie, nieprzerwanej jedności serc i doskonałej radości. My, którzy już jesteśmy złączeni z naszym Zbawicielem, winniśmy trudzić się na tej ziemi w taki sposób, żeby już teraz móc odpoczywać z Chrystusem w niebie.


CZY KOCHALIŚMY?
A zatem na końcu roku pracy, na końcu roku życia, powinniśmy zapytać siebie, czy kochaliśmy; a kochać znaczy dla nas, uznać, że jesteśmy kochani. Tylko wtedy, kiedy uznajemy, iż jesteśmy kochani, rozpoczynamy kochać również my, w małych kategoriach codziennego życia. Chcielibyśmy, w chwilach zapału, być zdolnymi do zmiany świata, tym jednak, który zmienia świat jest Chrystus, według rytmów określonych przez Ojca. Rytmy te aktualizują się w mikroskopijnej wadze naszych codziennych poczynań, naszych codziennych więzi, w czystości celów, które codziennie staramy się osiągnąć. Słowo czystość zastąpmy właściwym słowem: miłość do Chrystusa i człowieka.

Co to byłby za ruch, ruch mojego życia z tobą, jeśli zabrakłoby poruszenia - niezdecydowanego, niepewnego, nieadekwatnego - płynącego z głębokiej akceptacji miłości, którą Bóg mi okazał, poruszenia, w którym przejawia się moja miłość do Boga i do drugich, do współdomowników, towarzyszy, kolegów w pracy, do przechodnia przypadkowo spotkanego na ulicy? Miłość do innych, tak jak przeżywałby ją Chrystus.

Pan czyni nas zdolnymi do tego! Niech każda cząstka myśli o Chrystusie, każda cząstka myśli o innych, myśli o ubóstwie i nędzy ludzkiej, każda cząstka myśli o losie człowieka i świata, urzeczywistni się w nas wyłącznie jako pragnienie szczęścia dla wszystkich, szczęścia, którym jest Chrystus, okazujący się prawdą przez uznanie i przez towarzystwo.

To właśnie jest Kościół, który "kroczy poprzez stulecia nie jako historyczny relikt, lecz jako żywa Osoba, Osoba, która wciela się i bierze z niego (z Kościoła) ciało, zapewniając mu wieczną młodość". Panie, Ty zapewniasz wieczną młodość.