Jak budzą się pytania ostateczne? Droga rozwoju zmysłu religijnego
Ze Zmysłu religijnego, Wydawnictwo M, Kraków 2014, ss. 170-185Oto nowe podejście do problemu.
Skoro owe pytania ostateczne są czymś, co stanowi ludzką świadomość, ludzki rozum, są ich tworzywem, to w jaki sposób one się rodzą? Znalezienie odpowiedzi zmusza nas do wyróżnienia zespołu reakcji człowieka wobec rzeczywistości. Jeśli człowiek uświadamia sobie elementy, które go stanowią, gdy obserwuje siebie samego w działaniu, to szukając odpowiedzi musi przyjrzeć się ludzkiej dynamice w jej zderzeniu z rzeczywistością, w tym zderzeniu, które uruchamia mechanizm odsłaniający te czynniki. Osoba, która ma niewielki kontakt z rzeczywistością, ponieważ, np. nie miała wielu zadań do spełnienia, odznaczać się będzie nikłym poczuciem własnej świadomości, dostrzeże mniej energii i poruszeń własnego rozumu.
W opisie, który podejmujemy, wyróżnione czynniki owego mechanizmu w pewien sposób układają się w chronologicznym porządku.
1. Zdumienie „obecnością”
Aby wyjaśnić, o co mi przede wszystkim chodzi, spróbuję pobudzić waszą wyobraźnię. Wyobraźcie sobie, że rodzicie się, że wychodzicie z łona waszej matki w wieku, w jakim jesteście w tej chwili, tzn. z waszym obecnym stopniem rozwoju i świadomości. Jakie byłoby pierwsze, absolutnie pierwsze odczucie, tzn. pierwsza reakcja wobec rzeczywistości? Gdybym po raz pierwszy od opuszczenia matczynego łona otworzył szeroko oczy, zdominowałby mnie podziw i zdumienie rzeczami w sensie ich „obecności”. Ogarnęłoby mnie nieodparte zdumienie obecnością, tego, co w mowie potocznej określamy słowem „rzecz”. Rzeczy! Co to za „rzecz”! Jest to konkretna i jeśli chcecie zupełnie banalna wersja słowa „byt”. Byt - nie jako abstrakt, lecz jako obecność: obecność, której nie jestem sprawcą, ale którą zastaję i która mi się narzuca.
Ktoś, kto nie wierzy w Boga, nie jest bez winy, powiada św. Paweł w Liście do Rzymian, ponieważ musi zaprzeczyć temu pierwotnemu zjawisku, temu istniejącemu od początku doświadczeniu czegoś „innego” (Rz 1,19—21). Dziecko żyje nim, nie zdając nawet sobie z tego sprawy, nie jest bowiem jeszcze w pełni świadome: lecz człowiek dorosły, jeśli świadomie nim nie żyje lub go nie postrzega, nie jest nawet dzieckiem; jest człowiekiem w jakimś sensie okaleczonym.
Zdumienie, podziw dla narzucającej mi się rzeczywistości, dla tej ogarniającej mnie obecności stoi u początków budzenia się ludzkiej świadomości.
„Absolutne zdumienie jest dla pojmowania rzeczywistości Boga tym, czym jasność i rozróżnienie są dla rozumienia pojęć matematycznych. Pozbawieni podziwu, pozostajemy głusi na to, co wzniosłe” .
Stąd też absolutnie pierwszym odczuciem człowieka jest to, iż stoi wobec rzeczywistości, która nie jest jego dziełem, która istnieje niezależnie od niego, a od której on zależy.
W kategoriach empirycznych jest to najbardziej podstawowa percepcja czegoś, co jest dane. Zwyczajne, w pełni ludzkie użycie słowa „dany” — w sensie odniesienia do niego wszystkich wątków swojej osoby, wszystkich czynników swojej osobowości - czyni je żywym: imiesłów przymiotnikowy bierny „dany” zakłada istnienie czegoś, co „daje”. Słowem, które wyraz „dany” przekłada na pojęcie w pełni ludzkie, a więc tę pierwotną treść zderzenia z rzeczywistością, jest słowo dar.
Nie zatrzymujmy się jednak na tej konsekwencji, albowiem samo słowo „dany” wibruje jakąś aktywnością, wobec której jestem bierny: jest to jednak bierność, która stanowi źródło mojej aktywności jako doznanie, stwierdzenie, rozpoznanie.
Pewnego razu, gdy uczyłem w pierwszej klasie licealnej, zapytałem: „Czym, według was, jest oczywistość? Czy ktoś mógłby mi ją zdefiniować?”. Po długiej chwili milczenia i zakłopotania całej klasy, jeden z chłopców siedzący po prawej stronie katedry, zawołał: „Oczywistość jest nieuchronną obecnością!”. Zdać sobie sprawę z nieuchronnej obecności! Otwieram oczy na tę narzucającą mi się rzeczywistość, która nie zależy ode mnie, ale od której ja zależę: oto wielkie uwarunkowanie mojej egzystencji, czyli coś, co mi jest dane.
Tym właśnie co budzi w nas pytanie ostateczne, jest zdumienie; nie jakiś tam chłodny zapis czegoś, lecz nabrzmiały fascynacją podziw, niby bierność, ale równocześnie budząca się fascynacja.
Nie istnieje bardziej wsteczna postawa od rzekomo naukowego podejścia do religii i w ogóle do człowieka. Powtarzanie, że religia zrodziła się ze strachu jest czymś bardzo powierzchownym. Strach bowiem nie jest pierwszym odczuciem człowieka: pierwszym odczuciem jest fascynacja. Strach przychodzi później, jako odblask dostrzeżonego niebezpieczeństwa, iż owa fascynacja może przeminąć. Przede wszystkim więc następuje przylgnięcie do bytu, do życia, zdumienie w obliczu oczywistości; jako wtórna możliwość pojawia się lęk, że ta oczywistość może zniknąć, że ten byt może nie być twoim, że fascynacja nie osiągnie spełnienia. Nie obawiasz się, że zawiodą rzeczy, które ciebie nie obchodzą, boisz się, że zawiodą rzeczy, które najpierw wzbudziły twoje zainteresowanie.
Religijność jest przede wszystkim potwierdzeniem się i rozwojem owej fascynacji. Istnieje pewna podstawowa oczywistość i zdumienie, które określa postawę prawdziwego badacza: podziw dla pociągającej mnie obecności, gdyż od niego zaczyna się we mnie poszukiwanie. Strach natomiast jest cieniem pojawiającym się jako reakcja wtórna: boisz się, że coś utracisz, jeśli miałeś to choćby przez moment.
Trzeba sięgnąć po inne wielkie słowo: „inny, inność”, by dokładniej wyjaśnić znaczenie słowa „dany”. Wróćmy do zaproponowanego już obrazu: gdybym urodził się z moją obecną świadomością przeżytych lat i po raz pierwszy otworzył oczy, obecność rzeczywistości ukazałaby mi się jako obecność czegoś „innego” ode mnie.
„Zdumienie religijne jest czymś innym od podziwu, z którego według Platona i Arystotelesa, rodzi się filozofia. (...) Kiedy owa Inność jawi się w świecie i w człowieku, nie ma on ochoty wychodzić od problemów, lecz chce oddawać jej cześć, błagać, przyzywać, kontemplować. (...) To zaś jest pewne, że ona jest różna [od niego samego] i nadprzyrodzona" .
Tę pierwotną zależność człowieka znakomicie ukazuje Biblia, w dramatycznym dialogu-„pojedynku” między Bogiem a Hiobem, jaki ma miejsce po jego buntowniczych żalach. Przez dwa rozdziały Księgi Hioba Bóg ściga go swymi pytaniami i wydaje się, iż widzimy jakby fizyczne kurczenie się Hioba, który usiłuje niemal zniknąć z powodu niemożności udzielenia odpowiedzi:
„I z wichru Jahwe odpowiedział Hiobowi tymi słowami:
Któż tu zaciemniać chce zamiar słowami nierozumnymi?
Przepasz no biodra jak mocarz!
Będę cię pytał — pouczysz Mnie.
Gdzieś był, gdy zakładałem ziemię?
Powiedz, jeżeli znasz mądrość.
Kto wybadał jej przestworza/
Wiesz, kto ją sznurem wymierzył?
Na czym się słupy wspierają?
I kto założył jej kamień węgielny
ku uciesze porannych gwiazd,
ku radości wszystkich synów Bożych?
(...)
Niech przeciwnik Wszechmocnego odpowie" (Hi 38,1-7; 40,2).
Nie istnieje nic bardziej adekwatnego, bardziej przylegającego do natury człowieka, jak fakt bycia posiadanym przez pierwotną zależność: do natury człowieka bowiem należy to, iż jest on stworzony.
W tym pierwszym wyróżnionym elemencie występują trzy odcienie. Pierwszym odcieniem jest owa „inność” lub „dar”, w szerokim tego słowa znaczeniu, czyli rzeczywistość.
W następnym momencie w owej rzeczywistości można wyróżnić twarze i rzeczy.
I wreszcie w trzecim momencie uświadamiam sobie samego siebie. Rozróżnienia przychodzą później, a to ostatnie postrzega „ja” jako coś odrębnego od innych rzeczy.
Potwierdza to psychologiczna droga człowieka, ponieważ percepcja siebie jako „kogoś odrębnego od” pojawia się w pewnym punkcie ewolucji własnej świadomości. Dociera się do samych siebie jako „danych”, jako „uczynionych” w ostatnim stadium pojmowania rzeczywistości jako „rzeczy” i jako „zespołu rzeczy”.
Pierwszą więc początkową intuicją jest zdumienie się tym, co jest dane i moim „ja" jako częścią tego, co dane, jako czymś istniejącym. Najpierw coś cię uderza, a potem zdajesz sobie sprawę, iż jesteś uderzony. To właśnie w tym momencie rodzi się koncepcja życia jako daru, w przeciwnym razie używamy rzeczy, pozbawiając je czegoś istotnego.
2. Kosmos
Człowiek, gdy raz zda sobie sprawę z owego realnego „bytu”, z tej nieuchronnej obecności i jej odcieni oraz z własnego „ja” jako jej części, zauważa również, że w tej rzeczywistości panuje pewien porządek, że jest to rzeczywistość kosmiczna (kosmos z języka greckiego oznacza bowiem ład, porządek).
Kant wyznał, że tym, co zasiało w nim wątpliwość względem jego dzieła Krytyka czystego rozumu (w którym przeczył jakoby z rzeczywistości można dojść do innej obecności), był ów moment, kiedy wychodząc kiedyś z domu, podniósł głowę i spojrzał na usiane gwiazdami niebo .
„Głupi już z natury są wszyscy ludzie
którzy nie poznali Boga:
z dóbr widzialnych nie zdołali poznać Tego, który jest,
patrząc na dzieła, nie poznali Twórcy,
lecz ogień, wiatr, powietrze chyże
gwiazdy dokoła, wodę burzliwą
lub światła niebieskie
uznali za bóstwa, które rządzą światem.
Jeżeli urzeczeni ich pięknem, wzięli je za bóstwa –
winni byli poznać, o ile wspanialszy jest ich Władca,
stworzył je bowiem Twórca piękności;
a jeśli ich moc i działanie wprawiły ich w podziw –
winni byli z nich poznać, o ile jest potężniejszy Ten, kto je
uczynił.
Bo z wielkości i piękna stworzeń
poznaje się przez podobieństwo ich Stwórcę” (Mdr 13,1-5).
Pierwotne zdumienie zakłada więc odczucie piękna, fascynację harmonijnym pięknem. Nieco dalej dookreślimy znaczenie słowa „podobieństwo” przywołanego w urywku biblijnym.
3. „Opatrznościowa” rzeczywistość
Człowiek nie tylko zdaje sobie sprawę, że owa nieuchronna obecność jest piękna, pociągająca, harmonijna w swoim ładzie; stwierdza także, że ona porusza się zgodnie z zamysłem, który może być dla niego przyjazny. Ta rzeczywistość stwarza dzień i noc, poranek i wieczór, jesień i zimę, lato, wiosnę, ustanawia cykle, dzięki którym człowiek może się odradzać, odnawiać, trwać i przedłużać istnienie gatunku.
Treść najstarszych religii zbieżna jest z owym doświadczeniem możliwości istnienia „opatrznościowej” rzeczywistości. Treścią relacji z bóstwem (wokół której rozwijała się doktryna i obrzędy) jest tajemnica płodności ziemi i kobiety.
To jest właśnie owa myśl, jaką przede wszystkim odsłania Bóg w Biblii po potopie:
„Gdy Jahwe poczuł milą woń rzekł do siebie:
Nie będę już więcej złorzeczył ziemi ze względu na ludzi,
bo usposobienie człowieka jest złe już od młodości.
Przeto już nigdy nic zgładzę wszystkiego,
co żyje jak to uczyniłem.
Będą zatem istniały,
jak długo trwać będzie ziemia:
siew i żniwo,
mróz i upał,
lato i zima,
dzień i noc” (Rdz 8,21-22).
Do tego nawiązuje także św. Paweł w swojej mowie wygłoszonej w Listrze, w Azji Mniejszej, kiedy po dokonanym cudzie przybyli do niego i do Barnaby wszyscy ludzie, razem z kapłanami świątyni Zeusa, biorąc go za Hermesa (najmniejszego z bogów), a Barnabę (wyższego i mocniejszego) za Zeusa. Przybyli do nich z trybularzami i kadzidłami, uznając ich po prostu za bogów przybyłych do miasta.
„Ludzie, dlaczego to robicie! My także jesteśmy ludźmi, podobnie jak wy podlegamy cierpieniom. Nauczamy was, abyście odwrócili się od tych marności do Boga żywego, który stworzy] niebo i ziemią, i morze, i wszystko co się w nich znajduje. Pozwolił On w dawnych czasach, że każdy naród chodził własnymi drogami, ale nie przestawał dawać o sobie świadectwa czyniąc dobrze. Zsyłał wam deszcz z nieba i urodzajne lata, karmił was i radością napełniał wasze serca" (Dz 14,15-17).
To są ślady pierwotnego przesłania wszystkich starożytnych religii: odczucie bóstwa jako opatrzności.
4. „Ja" zależne
Z chwilą, gdy przez obecność, ciekawość lub zdumienie, człowiek jest obudzony w swym istnieniu, co czyni go wdzięcznym i radosnym, ponieważ ta obecność jawi się jako dobroczynna i opatrznościowa, staje się on także świadomy siebie w swoim „ja” i podejmuje owo początkowe zdumienie z głębią, która decyduje o znaczeniu i wymiarze jego tożsamości.
W tym momencie, jeśli jestem uważny, tzn. jeśli jestem dojrzały, nie mogę zaprzeczyć, że najwyższą i najgłębszą oczywistością, jaką postrzegam, jest to, iż ja nie czynię sam siebie, nie tworzę samego siebie. Nie daję sobie istnienia, nie daję sobie rzeczywistości, którą jestem, jestem czymś „danym”. Odkrycie siebie samego, jako zależnego od czegoś innego, jest niezwykle doniosłą chwilą.
Im głębiej wchodzę w samego siebie, jeśli docieram do sedna sprawy, wówczas pytam skąd wypływa moje istnienie? Nie ze mnie: z kogoś innego. To jest właśnie percepcja mnie samego jako strumienia wytryskującego z jakiegoś źródła. Istnieje coś innego, co jest większe ode mnie, a przez co ja jestem stworzony. Gdyby ów strumień wytryskający ze źródła był zdolny myśleć, dostrzegłby pośród swego żywotnego wytrysku jakiś początek, którego nie zna, który jest czymś innym od niego.
Chodzi tu o intuicje; owej tajemniczej obecności, w którą na przestrzeni historii wyposażony był przenikliwy duch ludzki, z której czerpała swą istotną treść każda jego chwila, jego własne „ja”. Ja jestem „tobą-który-mnie-czynisz”. Z tym tylko, że owo „ty” jest absolutnie bez twarzy; używam słowa „ty”, ponieważ w moim ludzkim doświadczeniu jest ono najbardziej odpowiednie na oznaczenie owej nieznanej obecności, która jest bez porównania większa niż moje ludzkie doświadczenie. Jakiegoż bowiem innego słowa mógłbym użyć w to miejsce?
Kiedy przyglądam się sobie i stwierdzam, iż ja nie czynię siebie sam, wówczas do tego Czegoś, co mnie czyni, do źródła, z którego wypływam, nie mogę się zwrócić inaczej, jak tylko używając słowa „ty”, ze świadomym i pełnym miłości drżeniem, jakie dochodzi do głosu w tym słowie. „Ty, który mnie czynisz” jest zatem tym kimś, kogo tradycja religijna nazywa Bogiem, jest kimś większym ode mnie, tym, co jest bardziej mną niż ja sam sobą, jest tym, dzięki któremu ja jestem.
Stąd też Biblia mówi o Bogu „tam pater nemo” , „czyż nie On twym ojcem?”, ponieważ ojcem, którego poznajemy w doświadczeniu, jest ten kto nadaje rozpęd, początek życiu, które od pierwszego ułamka chwili, w której zaczyna istnieć, odrywa się i żyje na własny rachunek.
Byłem wówczas bardzo młodym księdzem. Pewna kobieta przychodziła do mnie regularnie do spowiedzi. Potem przez jakiś czas jej nie widziałem, a kiedy znów przyszła, powiedziała mi: „Urodziłam drugą dziewczynkę”. Zanim zdążyłem cokolwiek powiedzieć, dodała: „Gdyby ksiądz wiedział, co za wrażenie! W chwili gdy zdałam sobie sprawę, że opuściła moje łono, nie zastanawiałam się: chłopiec czy dziewczynka?, jak się czuje: dobrze czy źle? Pierwszą myślą, która się we mnie zrodziła była ta: „Już zaczyna odchodzić!”.
Bóg jako Ojciec jest tym, który teraz, w tej chwili powołuje mnie do życia. Nikt w taki sposób nie jest ojcem, rodzicem.
Głęboka świadomość siebie przeczuwa u podstaw samego siebie Kogoś Innego. Tym jest modlitwa: głęboką świadomością samego siebie, która zderza się z Kimś Innym. W ten sposób modlitwa jest jedynym ludzkim gestem, w którym urzeczywistnia się w pełni wielkość człowieka.
Ludzkie „ja”, człowiek, jest tym poziomem natury, w którym natura zdaje sobie sprawę, iż nie czyni siebie sama. Podobnie też cały kosmos jest jakby wielkim obrzeżem mojego ciała, z którym nie zrywa ciągłości. Można też powiedzieć: człowiek jest tym poziomem natury, w którym natura doświadcza swojej przypadkowości. Człowiek doświadcza siebie jako bytu przypadkowego: byt istniejący dzięki czemuś innemu, ponieważ nie czyni siebie sam. Stoję na nogach, ponieważ opieram się o kogoś innego. Jestem, ponieważ zostałem stworzony. Podobnie jak mój głos, który jest echem drgań we mnie: jeśli przyhamuję drgania, nie ma głosu. Albo jak krynica źródlana, która całkowicie wytryskuje ze źródła, bądź jak kwiat, który w pełni zależy od mocy korzenia.
A zatem nie wypowiadam świadomie: „ja jestem”, zgodnie z pełnią ludzkiej wielkości, jeśli nie utożsamiam tego z „jestem stworzony". Od tego więc, co dotychczas zostało powiedziane zależy ostateczna równowaga życia. Skoro istotną prawdą o człowieku, jak to widzieliśmy, jest jego stworzoność, człowiek jest tym bytem, który istnieje, ponieważ jest nieustannie posiadany. Oddycha więc swobodnie, czuje się na swoim miejscu i jest radosny, kiedy wie na pewno, że jest posiadany.
Prawdziwą świadomość siebie dobrze oddaje obraz dziecka w ramionach ojca i matki, dzięki nim może ono wejść w każdą sytuację życia z głębokim spokojem i z możliwością radości. Nie istnieje żaden inny system opieki, który mógłby zastąpić rodziców, bez okaleczenia psychiki człowieka. Często więc chcąc usunąć blizny po niektórych ranach, okalecza się samego człowieka w jego człowieczeństwie.
Wszelkie więc ruchy ludzi, które zmierzają do pokoju i radości, są możliwe jedynie dzięki poszukiwaniu Boga, Tego Kogoś, w którym jest w pełni zaspokajająca treść ich życia.
5. Prawo w sercu
Istnieje zatem jakieś ostateczne, żywotne znaczenie wewnątrz tego „ja”, uchwyconego jako „stworzone przez”, jako „wsparte o", jako „zależne od, przygodne”.
Chodzi zatem o to, iż w tym „ja” pobrzmiewa w środku jakby pewien głos, który mówi mi: „dobrze" lub który mówi mi: „źle”. Taka świadomość „ja" niesie ze sobą percepcję dobra i zła.
To jest właśnie to, co Stary Testament i św. Paweł określają jako „prawo wypisane w naszych sercach” (Rz 2,15). Źródło naszego bytu wszczepia w nas drganie dobra i ukazanie, wyrzut sumienia wobec zła. Jest w naszym wnętrzu pewien głos. Chciałoby się zacytować:
„Jest jakiś głos w moim życiu, dostrzegam go w chwili gdy zamiera; głos udręczony, glos zagubiony w rozszalałym łomocie serca:
Głos ciężki, zadyszany
do piersi biednych przywiera,
by opowiedzieć wiele i jeszcze więcej,
lecz usta pełne ma ziemi" .
Ów „głos” u Pascolego, którym jest głos jego matki, jest w istocie opisem tego, jak my traktujemy Głos naszego „ja”: tłumimy go ziemią naszych rozproszeń i naszych trosk.
Doświadczenie naszego „ja” niesie ze sobą świadomość dobra i zła, świadomość czegoś, czemu nie można odmówić hołdu aprobaty albo oskarżenia. Jakkolwiek bywa stosowana ta kategoria dobra jako dobra i zła jako zła, jest ona nie do wyrwania. Odpowiada bowiem ostatecznemu przeznaczeniu, odpowiada więzi z przeznaczeniem. To jest właśnie to, co mi się narzuca, co zobowiązuje mnie do osądzenia go i uznania za dobro lub zło. Jest torem, po którym Coś, co nas stwarza, prowadzi ku sobie całą naszą egzystencję. Tor dobra, słuszności, z którym związany jest sam sens życia, własnej egzystencji, rzeczywistości: to, że jest dobre i słuszne, jest takie, ponieważ nie pozostaje na łasce i niełasce nicości, lecz jest nieskończone w swej wartości. To, że matka kocha dziecko jest dobrem, dlatego że jest dobrem, że ktoś poświęcając siebie, pomaga obcemu jest dobrem, ponieważ jest dobrem.
Napisał św. Paweł w Liście do Rzymian:
„Bo gdy poganie, którzy Prawa nie mają, idąc za naturą, czynią to, co Prawo nakazuje, chociaż Prawa nie mają, sami dla siebie są Prawem. Wykazują oni, że treść Prawa wypisana jest w ich sercach, gdy jednocześnie ich sumienie staje jako świadek, a mianowicie ich myśli na przemian ich oskarżające lub uniewinniające” (Rz 2,14-15).
Również „poganin”, wielki poeta Sofokles mówił w Antygonie „świętych granicach praw nie pisanych i niezmiennych” .
Wniosek
Jaka jest zatem formuła drogi ku ostatecznemu znaczeniu rzeczywistości? Żyć rzeczywistością.
Doświadczanie owego ukrytego związku, owej tajemniczej, zagadkowej obecności zawartej w spojrzeniu szeroko otwierającym się na rzeczy, w fascynacji wzbudzanej przez piękno rzeczy, w zdumieniu pełnym wdzięczności, pokrzepienia, nadziei, z tej racji, iż owe rzeczy poruszają się tak, że mi służą, ze są mi użyteczne. A rzeczy te mają w sobie także i mnie, mnie, w którym ów utajony, ukryty staje się kimś bliskim, ponieważ to tu mnie właśnie czyni i mówi mi o dobru i złu. W jaki sposób to doświadczenie może stać się żywe, to doświadczenie tak złożone, a jednak proste, tak przebogate, stanowiące serce człowieka, które jest sercem człowieka i dlatego jest sercem natury, sercem kosmosu? Jak ono może stać się potężne? W zderzeniu z rzeczywistością. Jedynym warunkiem, aby zawsze i prawdziwie być człowiekiem religijnym, jest intensywne przeżywanie rzeczywistości. Formułą drogi ku znaczeniu rzeczywistości jest przeżywanie rzeczywistości bez wykluczania z niej czegokolwiek, tzn. bez odrzucania lub zapominania z niej czegokolwiek. Nie byłoby bowiem czymś ludzkim, tzn. rozumnym, branie pod uwagę doświadczenia, ograniczając się do jego powierzchni, do szczytu jego fali, nie zstępując w głąb jego porywu.
Panujący w mentalności współczesnego człowieka pozytywizm wyklucza przynaglenie do poszukiwania znaczenia, jakie się rodzi z pierwotnej relacji z rzeczami. Ona to przywołuje nas do poszukiwania istotnej treści, czyli właśnie znaczenia; ona pozwala nam przeczuwać obecność owej trwałości, której rzeczy nie mają same z siebie, co więcej także ja (i tu jest jądro zagadnienia) nie mam jej sam z siebie; ludzkie „ja” jest tym poziomem natury, w którym gwiazdy i ziemia nabierają świadomości własnej nietrwałości. Pozytywizm wyklucza owo wezwanie do odkrywania znaczenia proponowanego nam przez pierwotne i bezpośrednie zderzenie z rzeczami. Chciałby narzucić człowiekowi zatrzymanie się na tym, co mu się objawia, to zaś go ogranicza.
Im bardziej ktoś przeżywa relację z rzeczami na poziomie świadomości, którą opisaliśmy, tym intensywniej przeżywa swoje zderzenie z rzeczywistością i tym bardziej zaczyna poznawać coś z tajemnicy.
Powtórzmy: tym, co blokuje prawdziwy wymiar religijny, au¬tentyczny fakt religijny jest brak powagi wobec rzeczywistości, czego najbardziej dosadnym przykładem jest uprzedzenie. Nato¬miast ludzi wielkiego ducha i żywotnych charakteryzuje niepokój poszukiwania przejawiający się zaangażowaniem w rzeczywistość własnej egzystencji.
Oto wniosek: świat, owa rzeczywistość, z którą się zderzamy, sprawia, że w tym zderzeniu wyzwala się jakby pewne słowo, pewne wezwanie, przeczucie znaczenia. Świat jest jakby słowem, logosem odsyłającym, odwołującym się do czegoś innego, czegoś poza sobą, czegoś co w górze. W języku greckim słowo „wyżej” (w górze) znaczy anà. To jest znaczenie słowa analogia, podobieństwo: forma zderzenia się człowieka z rzeczywistością budzi w nim jakiś głos, który pociąga go ku znaczeniu, które jest dalej, wyżej, anà.
Analogia, oto pojęcie, które opisuje syntetycznie dynamiczną strukturę zderzenia człowieka z rzeczywistością.