Ja i wielka okazja. Roztargnienie (rozproszenie) ludzkiej natury

Konferencja ks. Luigi Giussaniego wygłoszona w czasie rekolekcji studenckich
Rimini, grudzień 1993
ks. Luigi Giussani

Bez zaangażowania naszej wolności, nic nie jest w stanie uprzystępnić się (zakomunikować się) nam w taki sposób, żeby sprowokować nasz wzrost, dojrzewanie, a więc i lepsze rozumienie i gustowanie (smakowanie) bytu i życia. Zmuszeni jesteśmy rozpocząć od pewnej smutnej obserwacji: okazuje się, że człowiek może łatwo zapomnieć o samym sobie. W swoim Peer Gynt powiada Ibsen: "O słońce, cudzie (słońce prawdy i prawdziwej przyjemności, słońce bytu i życia), rzucałoś swoje promienie do pustej izby; właściciel mieszkania był zawsze nieobecny". Właścicielem, o którym mowa, jesteśmy my, zawsze nieobecni w swoim mieszkaniu, chyba, że jakiś ostry ból albo straszny lęk powodują, że na moment powracamy do siebie. Ale również ten powrót jest nieświadomy. Jesteśmy na zewnątrz samych siebie i dlatego siebie nie rozumiemy, i gubimy kontakt z tym, co w nas jest godne podziwu. Kierkegaard stwierdza w pewnym momencie w swoim dzienniku: "Śmierć, piekło, do wszystkiego mogę się zdystansować, ale nie do samego siebie, nie potrafię zapomnieć siebie samego, nawet gdy śpię". Obydwie rzeczy są prawdziwe: to, że jesteśmy przywiązani do samych siebie nawet podczas snu, a jednak na jawie, gdy jesteśmy panami swoich oczu, wrażeń, jesteśmy rozproszeni, jakby oderwani od siebie. I tak oto przez długi odcinek drogi życia, zanim zaczniemy być czytanymi pomiędzy wierszami (jak napisał kiedyś żartobliwie Clericetti, dowodząc, iż prawdziwy humor rodzi się z melancholii), zapominamy o wielkości, którą dźwigamy na plecach, i dlatego pozbawieni jesteśmy smaku owego źródła, z którego nasze życie czerpie swój pierwotny impet (poryw). Przeczytam wam fragment tekstu, w którym opisana została naprawdę w cudowny sposób istota owej sugestywności, którą jest nasze życie, a której sobie nie uzmysławiamy. Tekst zaczerpnięty został z dramatu Camus "Caligula", akt I, scena IV. Cesarz rzymski Caligula wraca po dłuższej nieobecności. I rozmawia z jednym ze swoim powierników, Elicone.

Elicone: Dzień dobry Gajusie.
Caligula: Dzień dobry Elicone.
Elicone: Wydajesz się być zmęczonym.
Caligula: Długo wędrowałem.
Elicone: Tak, twoja nieobecność trwała długo
Caligula: Trudno było znaleźć.
Elicone: Co takiego?
Caligula: To, co chciałem.
Elicone: A czego chciałeś?
Caligula: Księżyca.
Elicone: Co takiego?
Caligula: Tak, chciałem księżyca.
Elicone: Hm... a po co?
Caligula: No cóż, jest to jedna z rzeczy, których nie posiadam.
Elicone: No tak, z pewnością; a teraz wszystko w porządku?
Caligula: Nie, nie zdołałem go posiąść.
Elicone: To przykre [chce się przymilić swemu panu].
Caligula: Owszem, dlatego jestem tak zmęczony... Elicone...
Elicone: Słucham, Gajusie?
Caligula: Myślisz, że jestem wariat...
Elicone: Dobrze wiesz, że ja nigdy nie myślę. Jestem zbyt inteligentny, żeby myśleć.
Caligula: Tak. Ale ja nie jestem wariat i nigdy nie myślałem tak racjonalnie jak teraz, po prostu nagle odczułem potrzebę niemożliwego (czegoś niemożliwego, di impossibile). Rzeczy takie, jakimi są nie satysfakcjonują mnie.
Elicone: Jest to pogląd dość rozpowszechniony.
Caligula: To prawda, ale wcześniej tego nie wiedziałem. Teraz wiem. Ten świat, taki jakim został uczyniony, jest nie do zniesienia. Potrzebuję więc księżyca, albo szczęścia, albo nieśmiertelności, w sumie czegoś, co byłoby być może bezsensowne [co znaczy, poza jakimkolwiek wyobrażalnym sensem], ale nie byłoby z tego świata [czegoś, czego nie mierzyłbym ja, wykraczającego poza moje miary].
Elicone: Jest to rozumowanie, któremu nie da się nic zarzucić, ale na ogół nie sposób utrzymać go do końca.
Caligula: Ty, Elicone, nic nie rozumiesz, to właśnie dlatego, że nie obstaje się przy niczym aż do końca, nigdy niczego się nie otrzymuje. Ale być może wystarczyłoby, żebyśmy pozostali logicznymi aż do końca, nawet wiem, co masz teraz na myśli. Ileż zawracania głowy, myślisz sobie, z powodu śmierci jednej z tych, w których byłem zakochany; Nie, nie, to nie o to chodzi; owszem pamiętam, że kobieta, którą kochałem kilka dni temu, nie żyje, ale czym jest miłość? Czymś niewiele znaczącym. Ta śmierć nic nie znaczy, przysięgam ci, jedynie znak pewnej prawdy sprawia, że koniecznie potrzebuję księżyca, chodzi o prawdę bardzo prostą, bardzo jasną, trochę głupią twoim zdaniem, ale trudną do odkrycia i uciążliwą do dźwigania.
Elicone: Jakaż to prawda, mój władco?
Caligula: Ludzie umierają i nie są szczęśliwi.
Elicone: Dajmy spokój Gajusie, jest to prawda, z którą można sobie łatwo poradzić, rozejrzyj się dookoła, twoja prawda nie przeszkadza ludziom jeść i tańczyć.
Caligula: W takim razie wszystko wokół mnie jest kłamstwem, ci ludzie są cali kłamstwem, a ja, ja chcę, żeby żyło się w prawdzie i mam do dyspozycji środki, które pozwoliłyby im żyć w prawdzie, ponieważ wiem czego im brakuje, Elicone, oni są pozbawieni wiedzy i brakuje im mistrza, który zna to, o czym mówi.
Elicone: Nie poczuj się dotkniętym, Gajusie, tym, co chcę ci powiedzieć ale powinieneś przede wszystkim wypocząć, jesteś zmęczony.
Caligula: To niemożliwe, Elicone, to nigdy nie będzie możliwe.
Elicone: A dlaczegóż to?
Caligula: Jeśli będę spał, kto mi da księżyc?
Elicone: To prawda.
Caligula: Posłuchaj Elicone, słyszę jakieś kroki i hałasy [odgłosy spiskowców]. Milcz i zapomnij o tym, że mnie widziałeś.
Elicone: Zrozumiałem.
Caligula: I proszę, odtąd, pomóż mi.
Elicone: Nie mam powodów, żeby tego nie uczynić, Gajusie, ale znam wiele rzeczy i niewiele rzeczy mnie interesuje, w czym zatem mogę ci pomóc?
Caligula: W tym, co niemożliwe.
Elicone: Zrobię co będę mógł.
Syntezę tego fragmentu można by chyba oddać przy pomocy paradoksu, dającego się wyrazić słowami tegoż samego Camus: "Soyez rèalistes, demandez l`impossible", "Bądźcie realistami, proście o niemożliwe".


Ja, więź (relacja) z nieskończonością
Oto miara człowieka, o którym wcześniej mówiliśmy. Skoro jego mieszkanie jest zawsze puste, pozbawione swego właściciela, słońce nie może go oświetlić, nie może uczynić go widzialnym swoimi promieniami. Nie jest realistą człowiek, który żyje nie pożądając tego, co niemożliwe, nie otwierając się na niemożliwe, który żyje bez związku z czymś poza: bez względu na to jakich owo "poza" sięga granic. W Zmyśle Religijnym czytaliśmy raz i drugi, czym jest ludzka rzeczywistość: jest więzią (relacją, związkiem) z nieskończonością. Nieskończonością, albo "niemożliwością". Nie wolno nam jednak uciec przed pewną konstatacją. Caligula jest nienasycony, podobnie jak żaden człowiek nigdy nie jest całkowicie i we wszystkim usatysfakcjonowany, ponieważ nawet pośród największej satysfakcji pojawia się ów oścień, ów kolec, który wyraża pytanie: "A potem?". Satysfakcja się skończyła. Człowiek, ludzkie ja, oznacza miarę niewspółmierną z żadnym innym możliwym do osiągnięcia obiektem. W Jeune fille Violaine Claudela znaleźć można zdanie Piotra z Craon, który mówi: "To, co nienasycone pochodzić może jedynie z tego, co nieugaszone (niegasnące)". Fakt, iż człowiek jest zwierzęciem nienasyconym oznacza, że podmiotem tej rzeczywistości, której na imię człowiek, jest podmiot "niegasnący". Caligula mówi o "księżycu", albo o "szczęściu", albo "nieśmiertelności. Nienasyconość może pochodzić jedynie od czegoś niegasnącego. Nienasyconość jest znakiem Przeznaczenia. Oto wyłania się owo wielkie słowo, od którego nikt, choćby się nie wiem jak wysilał, sprężał, choćby był nie wiem jak zręczny, nie jest w stanie się odciąć, nawet nie śmie. Nieśmiertelne przeznaczenie zaznacza się w ludzkim doświadczeniu nienasyconości.


Rozum i zmysł (poczucie) tajemnicy
Naucza Zmysł Religijny: natura człowieka, ta, którą Biblia zwie sercem, jest wymogiem prawdy, sprawiedliwości, miłości, szczęścia (prawda, miłość, itd.) są słowami bez granic, jeśli stawia się im granice, gubią swoją specyficzną treść). A rozum jest miejscem gdzie wszystko to wychodzi na jaw (jawi się nam przed oczyma) zaczyna stawać się naszym doświadczeniem. My definiujemy rozum jako świadomość rzeczywistości według totalności (całości) jej czynników. Znaczy to, że jeśli zabraknie choćby jednego spośród miliarda czynników, przestaje być prawdą to, co człowiek uważa, co twierdzi na temat jakiejś cząstki rzeczywistości. Dlatego najpiękniejszą i najgłębszą emocją jakiej doświadczamy jest zmysł (poczucie) tajemnicy: tu znajduje się zalążek każdej sztuki, każdej wiedzy. Człowiek, który nie jest już więcej zżyty z poczuciem tajemnicy, który utracił zdolność do ciągłego zachwytu i pokory w obliczu stworzenia, to człowiek martwy, jego oczy zgasły. Pisze Einstein: "Nikt nie może uchylać się od pełnego szacunku uczucia, kontemplując tajemnice wieczności i zadziwiającej struktury rzeczywistości. Wystarczy, że człowiek stara się choć trochę wniknąć w te tajemnice dzień po dniu, nigdy nie ustając, nigdy nie tracąc świętej ciekawości nieskończoności, żeby w urzekającym podziwie natury objawił mu się umysł aż tak przewyższający jakikolwiek inny, że w porównaniu z nim cała ludzka inteligencja razem wzięta jest kompletnym zerem".

Wewnątrz tego wszystkiego, o czym wspomnieliśmy, choć tylko ogólnie, jak przystało na prowokację, mieści się nasze życie. Kiedy mówimy albo myślimy o Przeznaczeniu, chodzi o nasze życie. Przeznaczenie jest tym, do czego człowiek nieuchronnie dąży, tak samo jak nieuchronny jest fakt, że nie my stworzyliśmy samych siebie.

Poszukiwanie na nowo, kroczenie w kierunku własnego Przeznaczenia jest powodem, dla którego człowiek budzi się rano, przynaglony przez każdy rodzaj instynktowności, każdy rodzaj naturalnej dynamiki, każdy rodzaj ciekawości, każdy rodzaj pociągu, któremu podlega uczuciowość. Nie istnieje nic takiego, co nie popychałoby (nie pobudzałoby) do dania odpowiedzi, do rozpoznania i uznania, do miłosnego przygarnięcia, do powiedzenia tak owemu "niezmierzonemu", które jest własnym Przeznaczeniem. To Einstein nazywa je Tajemnicą - nie Ojciec Kościoła.


Sytuacja, w której żyjemy
Nie powinniśmy ograniczać się do powtarzania znanych słów, utartych i pozbawionych żaru, tzn. żywej treści. Ta uwaga jest niestety konieczna, naprawdę konieczna, ze względu na sytuację, w której żyjemy. W istocie, sytuacja, w której żyjemy, sprzyja roztargnieniu. Ja miałem jeszcze to szczęście, że przez wiele lat przywoływano mnie codziennie do świadomości Tajemnicy. Codziennie przez dwanaście lat. Byłem w seminarium, wstąpiłem tam mając dziesięć lat i codziennie rano i wieczorem, przynajmniej dwa razy na dzień, byłem przywoływany do Tajemnicy, do siebie samego.

Dlatego czuję Tajemnicę, kiedy wypowiadam słowo "ja", czuję ją kiedy mówię "zrobiłem źle", kiedy mówię o pragnieniu szczęścia. Cały trud życia, który nakłada na nas Bóg, dany jest nam po to, by uczynić nas przyjaciółmi w owym poczuciu swojego "ja", by uczynić nas towarzyszami w doświadczeniu ludzkiego "ja", byśmy nie wędrowali samotnie. I nie dlatego, żebyśmy się bali być sami (w istocie nigdy nie jest się samemu) ale ze względu na litość (pietà) względem innych; ze względu na litość wobec obcych, którzy w przeciwnym razie pozostaliby obcymi. Rzeczywiście, wystarczy że ludzie zapłoną tym uczuciem (poczuciem) i już przestają być sobie obcy.

"Kościół epoki nowożytnej nie jest już taki jak kiedyś, nie jest już Kościołem pogan, którzy stali się chrześcijanami, lecz Kościołem pogan, którzy jeszcze zwą się chrześcijanami, a w rzeczywistości stali się poganami"

Ten sąd pochodzi od kardynała Ratzingera. Pogaństwo oznacza zapomnienie o Przeznaczeniu, a więc oznacza "pustkę", ponieważ Przeznaczenie to cała tkanka i materiał, z których uczynione jest człowieczeństwo w najgłębszych pokładach serca, w najgłębszych zakątkach nerwów. Jeśli człowiek zapomina o Przeznaczeniu jest pusty.

Księżyc jest znacznie bliżej niż zdawało się Caliguli. Caligula pomylił jedynie ilość kroków albo kierunek.

W Dialogach z Leucò Pavese napisał: "Rzeczy nieśmiertelne, [księżyc, szczęście, nieśmiertelność] są odległe od was ledwo o dwa kroki". A Esiodo odpowiada Mnemosyne [dwie postaci z Dialogów]: "Nie jest rzeczą trudną wiedzieć o tym, trudniej ich dotknąć". Uczynić częścią doświadczenia owo "poza" jest rzeczą trudną. "Dzieli nas subtelny mur", mówił Rilke, zwracając się do Boga.

Nie ma takiej chwili, nawet najbardziej banalnej, która nie wypływałaby z sekretu (tajemnicy) początku. Tak mówi Jezus w Ewangelii: nawet jedno słowo powiedziane żartem nie jest bez znaczenia dla wieczności, zdamy sprawę z każdego słowa powiedzianego żartem. Każde słowo powiedziane żartem posiada miarę nieskończoną, nieskończoną wagę. Bez tej perspektywy, bez tej hipotezy (nazwijmy ją właśnie tak), przestaje istnieć człowiek, istnieje bestia, która ma w nosie Przeznaczenie (to znaczy samą siebie) i w swoich działaniach kieruje się niejasną sugestią danej chwili, która powoduje wstrząs i rozpływa się między palcami. Przeznaczenie, darowanie się mu, więź z Przeznaczeniem jest punktem docelowym każdego ranka, kiedy człowiek budzi się ze snu, każdego aktu, który wypływa z ludzkiego ja, dzięki czemuś, co ów akt wzbudza. Istnieją dwie postawy: ta, którą reprezentuje Caligula (nie sposób dotrzeć do obiektu) i ta, opisana przez Kafkę: "Istnieje punkt docelowy, ale nie ma drogi", aby go osiągnąć. Która jest bardziej smutna? Ta druga. Widzieliśmy defilujących przez Mediolan, na czele z mediolańskim kardynałem, trzystu pięćdziesięciu przywódców religijnych, trzysta pięćdziesiąt sposobów wyobrażania sobie owego czegoś niemożliwego, wyobrażania sobie Tajemnicy, Przeznaczenia. Obraz wzruszający, nie smutny. Natomiast postawa, wyrażająca się twierdzeniem: "Istnieje punkt docelowy, ale nie ma doń drogi" jest niszcząca, to tak jakby życie popełniło samobójstwo. Desperacja jest totalna.


Wielka okazja
W sztuce "Jest północ, doktorze Schweitzer", w pewnym momencie bohater mówi do pielęgniarki Marii: "Każda wielka egzystencja rodzi się ze spotkania z wielkim przypadkiem", to znaczy rodzi się ze spotkania z wielką okazją. Wyobraźmy sobie teraz tamtych dwu ludzi, którzy na ścieżce, nieopodal rzeki Jordan, zaczęli iść za owym indywiduum, który obudził ich zainteresowanie, wskutek pewnej wzmianki, jaką poczynił na jego temat wielki prorok Jan Chrzciciel. Starając się nie być zauważonymi, poszli za tym człowiekiem. On obrócił się i powiedział: "Czego szukacie?; zapytali: "Mistrzu, gdzie mieszkasz?". "Chodźcie a zobaczycie", odpowiedział, i poszli, i pozostali z Nim przez cały ten dzień. Kiedy wrócili, Andrzej spotkał brata Szymona i powiedział mu: "Spotkaliśmy Mesjasza". Tekst nie wyjawia nam o czym ze sobą mówili. Wielka egzystencja (wielkie życie) rodzi się ze spotkania z wielką okazją. "Ja jestem drogą"; istnieje człowiek, który to powiedział, człowiek, który odezwał się w ten sposób do otaczającej go grupy ludzi. Nikt z ludzi nigdy czegoś takiego nie powiedział, nie odważył się pomyśleć o czymś takim. W drugim tomie Szkoły Wspólnoty czytamy, że im bardziej człowiek posiada rozwinięty zmysł (poczucie) więzi z tajemnicą (tzn. im bardziej podobny jest do Caliguli), tym mniej skłania się ku temu, żeby siebie uznać za księżyc. Im bardziej człowiek posiada rozwinięty zmysł tajemnicy, tym bardziej czuje się mały wobec niemożliwego. Stąd też wszyscy wielcy założyciele religii mówili: pokażemy wam drogę, idźcie za nami, trzymajmy się drogi, a nie: "Ja jestem drogą, ponieważ Ja jestem prawdą i życiem". Mieliśmy i mamy wielką okazję, istnieje punkt docelowy, i istnieje droga. To łączy nas (jednoczy nas) bardziej od jakiejkolwiek naturalnej i cielesnej więzi. "Pogaństwo", o którym mówi Ratzinger, wskazuje na lekceważąco obojętną i wszechpotężną postawę dzisiejszego człowieka, dla którego nie istnieje nic świętego, nic czcigodnego, chyba tylko to, co jest jego własnym dziełem. A potem wszystko niszczeje: to co ów człowiek tworzy - zdycha, a to czym zarządza - obraca się w popiół.


Magister adest
Filozof Severino, w jednym ze swoich ostatnich artykułów napisał: "Zuchwałość chrześcijaństwa polega na tym, że człowiek, śmiertelnik jest wiecznością (jest odwieczny). Ale przekonanie, że wieczność stała się ciałem, nie było przez kulturę grecką uznane jedynie za zuchwałość. Wszyscy, w istocie, mogli stawiać swoje hipotezy. Również owych trzystu pięćdziesięciu przywódców religijnych, którzy przebywali przed kilku miesiącami w Mediolanie, mogło stawiać trzysta pięćdziesiąt różnych hipotez odnośnie tych spraw i nikt nie ma prawa zakazywać jakiejś hipotezy. Ale hipoteza chrześcijańska nie jest "możliwa": ludzie rzucają się przeciwko niej, zabija się ją jak zabito Chrystusa. Kultura grecka nie uznawała jej za zuchwałość ale za szaleństwo, za bezbożność, za zaćmienie rozumu. Cóż za oszustwo! Jeśli rozum człowieka jest okiem otwartym na oścież bez granic, to miarę rozumu wyznacza kategoria możliwości. W takim razie co miałoby znaczyć, że "coś jest niemożliwe". Dla Boga nie ma nic niemożliwego. Cóż może wiedzieć o możliwości albo niemożliwości człowiek, którego egzystencja jako taka była niemożliwa, dopóki Ktoś Inny nie uczynił jej realną? Jakiż rodzi się głęboki podziw względem wartości i godności człowieka, jeśli zastanowimy się nad nienasyceniem Caliguli. Dlatego też chrześcijaństwo zwie się Ewangelią, dobrą nowiną, jak napisał Jan Paweł II w swojej pierwszej i fundamentalnej encyklice. W naszym bożonarodzeniowym manifeście napisaliśmy "Magister adest: Mistrz jest tutaj", droga jest tutaj.

W "Jest północ, doktorze Schweitzer", ojciec Carlo, który jest zasadniczą postacią książki, choć przemyka się jak szybki cień na niewielu stronach, mówi uśmiechając się: " ... ależ popatrz, Bóg, kiedy angażuje nas do swojej walki, nie myśli o drobiazgach, które cię pogrążają, bierze nas takimi jakimi jesteśmy, dobrego i złego. Jeśli wsadzisz do ognia kloc, wszystko płonie, również robaki, które go zżerają...". To znaczy, że niemożliwa jest objekcja wobec uznania wielkiej wieści, wielkiej obecności. Gdyby Jezus uczynił się dotykalnie obecnym, tak jak jest obecny w głębi z jaką podtrzymuje w istnieniu każde stworzenie (wszystko, istotnie, w Nim istnieje), gdyby przeszedł tędy? Niewidzialne jest na odległość dwóch kroków, nietrudno go dotknąć, wchodzi wewnątrz naszego doświadczenia, jest czynnikiem naszego fizycznego doświadczenia.

Musimy sobie pomóc w rozumieniu tych spraw, i dlatego jesteśmy razem. Jedynym zastrzeżeniem, jakie można by postawić Chrystusowi, jest to: "Odejdź ode mnie, bo jestem grzesznikiem, bo jestem pełen grzechów", jedynym zastrzeżeniem mógłby być wstyd. Tak jakby nas nie znał, jakby nie znał dokładnie całego robactwa, jakie nosimy w sobie... Cała pycha polega na tym, że pretendujemy do bycia doskonałymi, zamiast pragnąć być świętymi, tzn. ludźmi, jak trafnie zauważono we wstępie do książki I Santi di Martindale. Któregoś dnia, kiedy Andrzej, po tym jak był tam, aby go słuchać, wrócił do rodziny, żona zrozumiała, że ma coś takiego na twarzy, nie maskę, ale coś takiego, co zmieniło sposób, w jaki na nią patrzy. Teraz patrzył na nią w inny sposób, i, kiedy przytulił ją do siebie tamtego wieczoru, nie rozumiała co się dzieje, nigdy jej tak nie obejmował. Jeśli rozpoznaje się i uznaje Wielką Obecność, wielką okazję, życie zmienia się. Jakżeż inny, choć piękny, jest wiersz Pär Lagerkvista, dedykowany żonie:

"Zamknij swoje oczy, najdroższa,
żeby nie odbijał się w nich świat.
Rzeczy są nam zbyt bliskie,
przeszkadzają nam
rzeczy, którymi nie jesteśmy my
tylko my powinniśmy być
Świat dookoła przepadł,
miłość objawia wszystko,
że jesteś ty
Swoje oczy zamknij".

To nazywa się grób. Wszystkie działania zamykają się w grobie, same z siebie wtrącają się do więzienia, i z upływem czasu stają się w tym więzieniu larwami.


Konsystencja każdego działania
Natomiast ktoś, kto rozpoznaje Go i uznaje, kto mówi Mu: "Ja jestem taki jaki jestem, ale Ty mnie akceptujesz, kochasz mnie", przeżywa działania, które podejmuje, budząc się rano (owszem nie wszystkie, bo nie jeszcze nie potrafi, ale coraz więcej), nawet te najmniejsze, jako pozostające w służbie czegoś większego, w służbie świata, ofiarując Bogu stronę książki, którą czyta, ból głowy, który mu doskwiera, albo płacz swojej matki, albo jakieś jej tajemnicze niezadowolenie. "Ofiarować" to największe z istniejących słów, ponieważ oznacza, że konsystencją działania jest On. Rodzi się modlitwa, żeby On ukazał się wszystkim wewnątrz owego działania. Jest to pasja dawania świadectwa, tak, że nasze ja, słabe, ze wszystkimi robakami, jakie toczą je od wewnątrz, otwiera się na pragnienie, aby cały świat Go poznał. Aby życie wszystkich ludzi było mniej duszące, mniej egoistyczne, żeby mniej było "nicością", mniej więzieniem, grobem, a bardziej "życiem", żeby było lepsze. Jak wyraża to wiersz Ady Negri: "Młodości moja, nie straciłam ciebie", pisze poetka w wieku siedemdziesięciu lat, "pozostałaś w głębi istnienia. Tyś to, choć inna jesteś, bez listowia i bez kwiatów, pozbawiona oblicza, które miałaś onego czasu, który nie wróci, bez pieśni, inna jesteś, piękniejsza; kochasz nie żądając, by być kochaną. Każdy kwiatku, co rozkwitasz, każdy rodzący się owocu, każda dziewczynko, która żyjesz, czyń dzięki Bogu". Człowiek kocha kwiat nie dlatego, że może go zerwać, kocha owoc, nie dlatego, że może go ugryźć: tu chodzi o coś, co zwie się wspaniałomyślnością, darmowością (gratuità), bez której, ktoś, obejmowany ramionami, przytulany, w gruncie rzeczy nie jest przytulany, a dziecko obsypywane pocałunkami, nie jest całowane.

Kiedyś odbywałem spacery drogą z jednej liguryjskiej wioseczki do drugiej, leżącej opodal, a jako że na owej drodze znajdowało się pewne charakterystyczne miejsce, stało się ono ulubionym miejscem spotkań wielu zakochanych par z tamtej okolicy. Ja przechodziłem tamtędy co wieczór, odmawiając kilka Zdrowaś Maryjo, modląc się do Madonny o ich przyszłość. Miejsce to było przepiękne. Tamtego wieczoru myśli moje były trochę czarne, dręczył mnie smutek, którego nie mogłem się pozbyć, w pewnym momencie pomyślałem: "Żadna z tych osób, nie posiadając tego, co mnie zostało dane, któż wie dlaczego, nie może widzieć rzeczy tak jak ja je widzę". W tamtym momencie, zobaczyłem, nad morzem, pod przeczystym, pozbawionym księżyca, niebem, rojącym się jedynie od gwiazd, most Drogi Mlecznej, szlak Drogi Mlecznej jasny jak tęcza, na którą patrzą wszystkie dzieci. Z pewnością żadna z par nie zauważyła tego wspaniałego mostu nad morzem... Kto cię przyjmuje, Panie, patrzy na rzeczy w inny sposób, traktuje je w inny sposób. I rozumie, że stworzony został przez miłosierne Przeznaczenie, ojcowskie, które stało się człowiekiem jak my i umarło dla nas, aby stało się jasne, że natura całej rzeczywistości jest dobra, i że nawet śmierć jest dla zwycięstwa życia. Życzę wam więc tego, co Miłosz w książce Miguel Mañara wkłada w usta zakonnego brata: "Moje serce jest radosne jak gniazdo, które pamięta i jak ziemia, która, przykryta śniegiem, żywi nadzieję, ponieważ wie, że wszystko jest tam, gdzie winno być i zmierza ku temu, ku czemu powinno zmierzać, czyli do miejsca znaczonego wiedzą, która, niech za to chwała będzie Niebu, nie jest naszą wiedzą". Tą wiedzą jest ów Człowiek, który jest z nami, jest nią Bóg, który stał się człowiekiem... Jesteśmy razem, żeby pójść za Nim i w ten sposób nauczyć się kim jesteśmy, a przede wszystkim czym jest nasze Przeznaczenie. Tak, żeby dobroć wypaliła całe zło a śmierć każdego dnia zwyciężana była przez życie. Oby dla nas stało się bardziej jasne, że wszystko jest tam, gdzie powinno być i zmierza, dokąd powinno zmierzać, czyli do miejsca znaczonego wiedzą, która nie jest naszą wiedzą: to jest tak jak księżyc dla Caliguli...