Coś, co jest przedtem

Notatki z rozmowy ks. Luigi Giussaniego z grupą odpowiedzialnych ruchu Comunione e Liberazione
Mediolan, 26 stycznia 1993 (tekst nieautoryzowany)

Chciałbym teraz krótko naszkicować determinujące i konstytutywne czynniki Ruchu.
1. Pierwszym czynnikiem konstytutywnym ruchu jest natknięcie się osoby na odmienność człowieczeństwa, na odmienną rzeczywistość ludzką.
Ruch jest rozszerzaniem się (rozprzestrzenianiem się) wydarzenia, wydarzenia Chrystusa. Ale w jaki sposób rozszerza się tego typu wydarzenie? To znaczy, na czym polega fenomen początkowy, pierwotny (oryginalny), wskutek którego ludzie zostają poruszeni, pociągnięci i zgromadzeni razem? Czy jest nim katecheza to, co my nazywamy "szkołą wspólnoty" - ? Nie, każda katecheza jawi się później, jest narzędziem rozwoju czegoś, co jawi się przedtem.
Sposobem, w jaki ruch - wydarzenie chrześcijańskie - staje się obecny, jest natknięcie się na odmienność człowieczeństwa, na odmienną rzeczywistość ludzką, rzeczywistość, która nas uderza (porusza), pociąga, ponieważ odpowiada - podskórnie, niejasno albo wyraźnie - konstytutywnemu oczekiwaniu naszego bytu, pierwotnym wymogom ludzkiego serca.
Wydarzenie Chrystusa staje się obecne "teraz" w fenomenie odmiennego człowieczeństwa: człowiek napotyka na nie i zostaje zaskoczony jakimś nowym przeczuciem (presentimento) życia, czymś, co zwiększa jego zdolność do pewności, pozytywności (pozytywnego nastawienia), nadziei, użyteczności życiowej i nakłania do pójścia za (naśladowania).
Jezus Chrystus, ów człowiek sprzed 2 000 lat, kryje się, staje się obecny pod namiotem, pod postacią odmiennego (innego) człowieczeństwa. Tym co nas porusza jest spotkanie, zderzenie się z odmiennym człowieczeństwem, ponieważ bardziej odpowiada ono strukturalnym wymogom serca niż jakikolwiek rodzaj naszych myśli albo naszej wyobraźni: tegośmy się nie spodziewali, coś podobnego nawet nam się nie śniło, to było niemożliwe, czegoś takiego nie ma nigdzie indziej. Odmienność człowieczeństwa, w której Chrystus staje się obecny polega właśnie na większej odpowiedniości, na niewyobrażalnej i niepojętej, większej odpowiedniości tego człowieczeństwa, na które napotykamy, z wymogami serca - z wymogami rozumu.
To natknięcie się osoby na odmienność człowieczeństwa jest czymś bardzo prostym, czymś absolutnie elementarnym, czymś, co uprzedza wszystko, uprzedza każdą katechezę, refleksję i rozwój
jest czymś, co nie domaga się wyjaśnień, lecz tylko bycia zauważonym, przechwyconym, co wzbudza zachwyt, rodzi emocję, przywołuje, nakłania do pójścia za, dzięki sile swej odpowiedniości względem strukturalnego oczekiwania serca. „Ponieważ w rzeczywistości - jak mówi kardynał Ratzinger - jesteśmy w stanie poznać (uznać) jedynie to, dzięki czemu zaczyna się w nas jakaś odpowiedniość (Il Sabato 30.1.1993). W odpowiedniości mieści się kryterium prawdy.
Natknięcie się na obecność odmiennego (innego) człowieczeństwa uprzedza nie tylko początek, lecz każdy moment, który następuje potem: rok, czy dwadzieścia lat potem. Fenomen początkowy - zetknięcie się z odmiennością człowieczeństwa, zachwyt, który się rodzi - jest przeznaczony na to, aby być początkowym i pierwotnym (sprawczym) fenomenem każdego momentu rozwoju. Bo nie ma żadnego rozwoju, jeśli ów pierwszy kontakt nie powtarza się, tzn. jeśli wydarzenie nie jest dalej aktualne. Albo się odnawia, albo nic się nie dzieje, i natychmiast wydarzenie staje się przedmiotem teoretycznych dociekań, i po omacku szuka się zastępczych punktów oparcia, zamiast Tego, który naprawdę leży u początku odmienności. Czynnikiem pierwotnym (kreatywnym) jest - nieustannie - zderzanie się (stykanie się) z odmienną rzeczywistością ludzką. Jeśli zatem nie przytrafia się na powrót i nie odnawia się to, co się wydarzyło na początku, nie urzeczywistnia się prawdziwa kontynuacja: jeśli człowiek teraz (aktualnie) nie przeżywa kontaktu z nową rzeczywistością ludzką nie rozumie tego, co mu się wydarzyło wcześniej. Wydarzenie początkowe rozświetla się i pogłębia, a tym samym kształtuje się jakaś kontynuacja, rozwój, jedynie o ile przytrafia się na powrót.
Ten pierwszy czynnik wskazuje na fakt, iż "wszystko jest łaską". Zetknięcie się z nową rzeczywistością ludzką jest łaską, jest zawsze łaską - w przeciwnym razie staje się kuszącym odkryciem własnych myśli albo pretensjonalnym potwierdzeniem własnych zdolności do krytyki. Zauważona odmienność, źródło owej ludzkiej odmienności, którą napotykamy, ma absolutnie darmowy charakter. Wydarzenie początkowe trwa nadal, jedynie pod warunkiem, że stale zaczyna się od kontaktu z nową rzeczywistością ludzką: "Codziennie szukajcie oblicza świętych i czerpcie otuchę z ich mów", głosiła zachęta, zawarta w jednym z dokumentów pierwotnego chrześcijaństwa, Didachè. Kontynuacja tego, co się wydarzyło na początku, urzeczywistnia się jedynie poprzez łaskę ciągle nowego zderzania się (stykania się), budzącego zachwyt, jakby to było za pierwszym razem. W przeciwnym wypadku, w miejsce zachwytu, górę biorą myśli, które zdolni jesteśmy organizować dzięki osobistemu rozwojowi kulturalnemu, krytyczne oceny, które osobista wrażliwość formułuje w stosunku do tego, co się przeżyło i co przyjdzie nam przeżyć, alternatywa, którą chciałoby się narzucić, itd.
Zderzenie z odmienną rzeczywistością ludzką jest fundamentalne również w wymiarze etycznym. Zauważenie (rejestracja) tego wydarzenia domaga się pierwotnej postawy, w jaką wyposażył nas od początku Stwórca, to znaczy postawy dziecka, który powierza się i naśladuje (idzie za): „Panie, moje serce się nie pyszni i oczy moje nie są wyniosłe. Nie gonię za tym, co wielkie, albo co przerasta moje siły. Przeciwnie: wprowadziłem ład i spokój do mojej duszy. Jak niemowlę u swej matki, jak niemowlę - tak we mnie jest moja dusza" (Ps 130). Do zauważenia fenomenu odmienności człowieczeństwa wymagany jest wzrok dziecka: pokora, dyspozycyjność, prostota serca, ubóstwo ducha, które dorośli, nawet ci, którzy przeżyli już pierwsze zderzenie, mogli zagubić. I wtedy początkowe wydarzenie, które rozpoczęło (w nich) pamięć, staje się faktem z przeszłości, pozostaje jedynie "pobożnym wspomnieniem". Natomiast człowiek obdarzony prostotą i dyspozycyjnością, może nawet całe lata błądzić, lecz zaczyna od nowa z większą łatwością niż ktoś, kto był nieustraszony i nie miał za co być upomniany.
Na tym „ubóstwie w duchu" i "prostocie serca" zasadza się gra ludzkiej wolności. Tak jak powiedziano w Śladami chrześcijańskiego doświadczenia: "Również w doświadczeniu chrześcijańskim, a nawet zwłaszcza w nim, wyraźnie okazuje się, że w autentycznym doświadczeniu zaangażowana jest ludzka samoświadomość i zdolność do krytycznego poznania (zdolność do weryfikacji!) oraz, że autentyczne doświadczenie zdecydowanie różni się od jakiegoś utożsamienia się z doznanym wrażeniem, albo od ograniczenia się do jakiegoś sentymentalnego echa przeżyć. To właśnie w tej "weryfikacji" tajemnica Bożej inicjatywy egzystencjalnie dowartościowuje w doświadczeniu chrześcijańskim "rozum" człowieka. I w tej "weryfikacji" ukazuje się ludzka wolność: dzieje się tak dlatego, bo dostrzeżenie i uznanie wzniosłej odpowiedniości pomiędzy obecną tajemnicą a własnym dynamizmem człowieka, może zachodzić tylko w tej mierze w jakiej obecna i żywa jest akceptacja osobistej fundamentalnej zależności, istotnego faktu "bycia stworzonym", akceptacja, która oznacza prostotę, "czystość serca", "ubóstwo w duchu". Cały dramat wolności sprowadza się do tego "ubóstwa w duchu": jest to dramat tak głęboki, że zazwyczaj następuje w sposób niemal niedostrzegalny dla człowieka.
Kto zatem, poruszony odmiennością, ruszyłby ku swemu przeznaczeniu starając się być samemu twórcą "swoich dzieł", straciłby wszystko: musi iść za (naśladować). Owa odmienna obecność ludzka, na którą się natknął, jest czymś innym, czymś, czemu należy okazać posłuszeństwo. Poprzez ciągle nowe zderzanie się, w kroczeniu za (naśladowaniu) i posłuszeństwie, kształtuje się kontynuacja pierwszego spotkania.
Chciałbym przytoczyć odnośnie tego pewien przykład. Załóżmy, że dzisiaj spotykają się razem ludzie, którzy już przeżyli doświadczenie, o którym mówimy i zachowując w pamięci niezwykłe wrażenie jakie na nich wywarło wydarzenie, którym zostali poruszeni - które przysporzyło im dobra, a nawet zdecydowało o ich dalszym życiu - i chcieliby podjąć je na nowo, niwelując pewien „brak kontynuacji" (discontinuità), który zaistniał z biegiem lat. Tym, dzięki czemu jeszcze dzisiaj czują się przyjaciółmi, jest pewne doświadczenie z przeszłości, zaistniały fakt, który jednak obecnie stał się - jak mówiliśmy - "pobożnym wspomnieniem". W jaki sposób mogą oni teraz (aktualnie) podjąć na nowo kontynuację początkowego wydarzenia, które ich poruszyło? Gdyby na przykład powiedzieli sobie: „zbierzmy się razem i zorganizujmy grupę katechetyczną, albo rozwińmy jakąś nową inicjatywę polityczną, albo udzielmy poparcia jakiejś działalności charytatywnej, podejmijmy jakieś dzieło, itd.", żadna z tych odpowiedzi nie była by odpowiednia, żeby zrekompensować ów brak kontynuacji (discontinuità). Trzeba czegoś, „co jest przedtem". Wszystko to, o czym mówiliśmy jest jedynie narzędziem rozwoju tego „czegoś co jest przedtem". Trzeba zatem, aby przytrafiło się na powrót to, co wydarzyło się im na początku: nie „w taki sposób" jak wydarzyło się na początku, ale „to, co" wydarzyło się na początku: zderzenie z odmiennością człowieczeństwa, dzięki któremu to samo wydarzenie, które ich poruszyło na początku, odnawia się. Tutaj nabiera się tężyzny i, idąc za kimś, łączy się z tym, co wydarzyło się na początku. A wszystkie czynniki podstawowe minionego doświadczenia zjawiają się na nowo dojrzalej i wyraźniej. W odnowieniu się pierwszego zderzenia - a więc zdziwienia odpowiedniością między obecnością odmiennego człowieczeństwa a strukturalnymi wymogami serca - odczuwa się echo (odbicie) tego samego wydarzenia, które miało miejsce dziesięć albo dwadzieścia lat temu, między szkolnymi ławkami, albo wśród studenckiej grupy na uniwersytecie.
Bez obecności tego doświadczenia - bez spotkania z odmienną rzeczywistością ludzką - jakikolwiek "zaczep", przy pomocy którego usiłowałoby się podjąć na nowo to, co zostało przerwane, nie jest w stanie zrekonstruować kontynuacji. Kontynuacja tamtego "wtedy" ustanawia się na nowo jedynie dzięki zaistnieniu teraz tego samego wydarzenia, tego samego zderzenia. Czy dziesięć, czy dwadzieścia lat później, to samo wydarzenie trwa nadal, o ile ktoś zaczyna od zetknięcia się z nową rzeczywistością i, "podobnie jak dziecko odstawione od piersi na rękach swej matki" powierza się, idzie za, jest posłuszne. Ponieważ owa odmienność nie bierze się z jego wyobraźni (fantazji) albo z jego myśli, z jego dialektycznej zdolności do uporczywości, z tego wszystkiego, co w sumie, trzymało go przez całe lata z daleka: tu chodzi o coś innego (odmiennego), niewzruszenie nowego - o wydarzenie, któremu należy okazać posłuszeństwo.
2. W tym momencie możemy podkreślić drugi czynnik.
W jaki sposób w odnawiającym się ciągle zderzeniu z obecnością odmiennego człowieczeństwa, można poddać edukacji, „wydobyć na wierzch" zdumienie, nadzieję i przeczucie, które rodzą się z takiego zderzenia i pobudzają do pójścia za? Podstawowym narzędziem takiej edukacji jest to, co my nazywamy "szkołą wspólnoty"; podstawowym, bo systematycznym oraz spójnym, a zatem również objaśniającym i jednoczącym. "Szkoła wspólnoty" jest narzędziem rozwoju - jako świadomość, jako uczuciowość, jako mobilizująca namowa do właściwego przeżywania ludzkich związków - tego „czegoś, co jest przedtem", doświadczenia spotkania z odmienną rzeczywistością ludzką.
Wymiarem istotnym pracy zakładanej przez "szkołę wspólnoty" jest zatem zdawanie sobie „sprawy" ze słów (rozumienie słów, uchwycenie racji zawartej w słowach), którymi się posługujemy. A „rozumienie" oznacza: doświadczenie odpowiedniości pomiędzy rzeczywistością, z którą się zderzamy a strukturalnymi wymogami serca.
Jeśli tak, to szczególnie ważnym aspektem "szkoły wspólnoty" jest ktoś, kto „naucza": ktoś - może to być kilka osób - w kim odnawia się i rozszerza początkowe zderzenie, i tym samym jawi się ono jako bodziec umożliwiający powtórzenie się u innych pierwszego zdumienia. Trzeba, aby ten, kto prowadzi "szkołę wspólnoty" komunikował (przekazywał) doświadczenie, w którym odnawia się początkowy zachwyt a nie dochodzi jedynie do głosu odgrywana rola albo spełniany "obowiązek". Nie można uznać za komunikację doświadczenia, tę, której punktem wyjścia jest samoświadomość zdominowana przez rolę jaką mamy do spełnienia, tę, która inspirowana jest wyobrażeniem siebie, zdominowanym przez poczucie władczości i wyższości, z pretensją do nauczania. Ponieważ tym, kto naucza jest wyłącznie Duch Boży: to Duch daje pierwszy wstrząs i odnawia go.
Kto, prowadząc "Szkołę wspólnoty", komunikuje doświadczenie, w którym na powrót wydarza się początkowe zdumienie (początkowa niespodzianka, zaskoczenie), urzeczywistnia tę komunikację, podając racje (dla) słów, jakimi się posługujemy. Podanie racji (dla) słów, którymi się posługujemy, oznacza w rzeczywistości komunikowanie doświadczenia odpowiedniości zachodzącej pomiędzy wydarzeniem Obecności a tym, czego pierwotnie oczekuje nasze serce, a światłem i ciepłem, którymi słowa te promieniują dookoła i których użyczają. W ten sposób ukazanie racji każdego słowa, powoduje, jak mówi św. Paweł, „przejście ze światła w światłość", prowadzi do coraz bardziej wyraźnego odkrycia prawdy, ponieważ każde użyte słowo wyjaśnia odpowiedź na jakąś potrzebę serca, poszukującego własnego przeznaczenia.
Na nowo dochodzi tu do głosu ubóstwo w duchu, które zakładał również czynnik pierwszy. Bez ubóstwa w duchu bowiem nie daje się w rzeczywistości posłuchu temu, co jest komunikowane: przeważają zastrzeżenia towarzyszące typowym (zwyczajnych) myślom, przeważa to, do czego jest się bardziej przywiązanym, albo do czego się pretenduje. Dlatego mówili niewidomemu od urodzenia: „Ale, czegoż się chcesz nauczyć od nieuka, który nie studiował prawa" - nie studiował psychologii, filozofii i teologii, powiedzielibyśmy dzisiaj. Kto natomiast idzie za i okazuje posłuszeństwo rozwija się, i im bardziej kroczy za, tym bardziej pragnie iść za.
Tu narzuca się pewne uzupełnienie tego drugiego czynnika. Najlepszą postawą, umożliwiająca zrozumienie tego, co się mówi, jest paradoksalnie, pasja komunikowania tego, co nam zostało powiedziane, innym - pasja komunikowania innym tego, czego nam dano doświadczyć. Potwierdza to w sposób prosty i piękny list napisany przez naszego przyjaciela z Kanady. Opowiada on, że do małej wspólnoty ruchu w Montrealu przyłączył się w zeszłym roku młody lekarz, Mark, osoba gwałtowna i dramatyczna, pełna pytań i wątpliwości. Po roku męczącego (mozolnego) współżycia "zachowywał się tak, jakby nigdy nie przynależał" - pisze John, autor listu. Pod koniec roku Mark otrzymał zaproszenie Uniwersytetu z Buffalo, żeby odbyć ważny staż przez dwa lata. Natychmiastowa odpowiedź Marka brzmiała: „Nie jadę". „Dlaczego nie jedziesz?", pyta go John. „Gdybym przyjął propozycję stażu musiałbym was opuścić. A ja nie mogę was opuścić". Ale w tym momencie John sugeruje mu: „Zgódź się! Jedź do Buffalo i spróbuj przekazać innym to, na co się tutaj natknąłeś". Zgodził się i po kilku miesiącach znalazło się dookoła niego więcej ludzi niż przedtem w Montrealu. Ale to nie wszystko. Dwa miesiące po jego wyjeździe pewna dziewczyna z grupy montrealskiej - pielęgniarka - wchodzi do szpitala, w którym Mark pracował przed dwoma miesiącami. Po kilku zaledwie dniach spotyka ją przełożona pielęgniarek szpitala, wskazuje na nią palcem i mówi: „Mark Basik!". A ta pyta zdziwiona: „Co pani ma na myśli? Owszem znam Marka Basika, to jeden z moich najdroższych przyjaciół...". „Tak myślałam", kontynuuje rozmowę przełożona pielęgniarek. „Ty i Mark robicie wszystko w taki sam sposób". Owa kobieta natknęła się na fenomen odmiennego człowieczeństwa, a więc przytrafiło się jej pierwsze zderzenie.
Przytoczyłem to zdarzenie przede wszystkim ze względu na jego pierwszą część, bo uwidacznia ono wyraźnie, że dzięki nastawieniu (zaangażowaniu) misyjnemu, to, co zostało zakomunikowane temu młodemu lekarzowi, przestało nagle napotykać na opory typu „ale", „jeśli", „a jednak", w których przedtem ustawicznie się plątał.
3. Przejdźmy teraz do trzeciego czynnika, ale jedynie na zasadzie krótkiej wzmianki.
Trzeci czynnik to jakby „cała reszta". Mianowicie: jest rzeczą niemożliwą, żeby z wyżej opisanego doświadczenia nie zrodził się nowy podmiot, nowy protagonista w świecie, towarzystwo w inny sposób angażujące się w rzeczywistość - tzn. w sposób bardziej ludzki, bardziej odpowiadający oczekiwaniom serca; jest więc rzeczą niemożliwą, żeby nie zrodziły się próby współdzielenia jawiących się potrzeb - gesty i inicjatywy miłości. -, żeby nie powstała grupa, która chciałaby naprawdę odnowić jedność katolików w polityce, przy zachowaniu całej koniecznej w tym celu cierpliwości, żeby nie stworzono nowych miejsc pracy, dla bezrobotnych, itd. Wydarzenie, którego głęboki związek z sercem wyświetla Szkoła wspólnoty, staje się nieodwołalnie (z konieczności) podmiotem, który działa w świecie. Stąd rodzi się dzieło - opus Dei - ponieważ dzieło nie jest niczym innym jak tylko ludzkim „ja" pozostającym w związku z Ideałem, „ja", które przez więź z Ideałem stara się poruszyć (pobudzić, ukształtować) rzeczywistość zgodnie z tym właśnie Ideałem, bez względu na to w jakiej się znajduje sytuacji: budując rodzinę albo decydując się na powołanie do dziewictwa, pracując albo odwiedzając staruszków w pobliskim przytułku.