Albania - pewien początek między niebem i morzem
Niebo i morze, jest to historia morza i nieba związana z siostrą zakonną Marcelą, rodem z Busto Arsizio (Włochy), która przepłynęła Kanał Otranto, aby dotrzeć do swojej placówki misyjnej w górach Albanii.Z nastaniem wieczora, po kąpieli w niezwykle czystych wodach Adriatyku, dociera jeepem na szczyt góry i wnikliwie wpatruje się w niebo, które gdy jest bezchmurne za pośrednictwem sieci wybrzeża pulijskiego pozwala jej nawiązać kontakt przez telefon komórkowy. Siostra Marcela Catoza, trzydziestotrzyletnia franciszkanka alcantarina, z wykształcenia pielęgniarka i teolog w zakresie misjologii, mieszka w Babice-Madhe, w osadzie liczącej trzy tysiące mieszkańców, w odległości 6 km od portu Valona, do którego przybija włoski prom i z którego "odpływają" marzenia licznych Albańczyków poszukujących nowego życia. Żyje wespół z dwiema siostrami: s. Paulą-Benedyktą, jej rówieśniczką, która zanim wstąpiła do zakonu pracowała w warsztacie naprawczym oraz z s. Katarzyną, która przez trzydzieści lat była przełożoną pielęgniarek w szpitalu w Anzio.
Młodzież Studencka (Gioventů studentesca - GS)
Opowiadanie s. Marceli sięga pamięcią jej czasów w GS. "Już wtedy myślałam o misjach. Przez cztery lata studiowałam medycynę w Mediolanie. Następnie, dzięki mojej przyjaciółce, która wstąpiła do klasztoru klarysek w Terni, zetknęłam się z doświadczeniem franciszkańskim. Postawiłam sobie pytanie: dlaczego ktoś mający 23 lata, będąc bliski uzyskania dyplomu lekarskiego decyduje się pozostawić wszystko, także nasze towarzystwo? Z tej racji udałam się do ks. Giussaniego i zapytałam go: "co mam czynić?". Odpowiedź była prosta: Bądź posłuszna rzeczywistości, którą spotkałaś. Nie zamierzałam zostać siostrą zakonną. Ale dzięki postawie posłuszeństwa i dzięki wychowaniu otrzymanym w ruchu mogłam pójść na całego w tym, co mi się wydarzyło. Po dwu latach weryfikacji znów udałam się do ks. Giussaniego i powiedziałam: "Jestem gotowa. Wstępuję do zakonu". On popatrzył na mnie i powiedział: "Idź, i pamiętaj, że pierwszym ubogim jest Chrystus". W tych słowach odsłaniał się program mojego życia: Chrystus, spotkanie z nim. Działo się to w styczniu 1988 roku".
Morze przybliżyło się dzięki szkole pielęgniarskiej w Pescarze, a stało się czymś ogromnym wraz z dotarciem na wybrzeże Puglii pierwszych uciekinierów z Albanii, gdzie siostry franciszkanki alcanterine przeznaczyły klasztor na sierociniec. S. Marcela przebywała wówczas w Maglie, w okolicach Lecce. "Dzieło to zrodziło się z potrzeby, jaka zapukała do naszych drzwi - kontynuuje s. Marcela: przybycie tysięcy młodych uciekinierów z ich Kraju z nadzieją na lepsze życie, z nadzieją która szybko roztrzaskiwała się na przednich szybach naszych aut na skrzyżowaniu dróg. Na początku przyjmowałyśmy tych młodych ludzi. Następnie, w październiku 1991 roku, przełożona prowincjalna i przełożona domu w Maglie wyruszyły do Albanii. W grudniu pojechałyśmy we dwie: ja i druga siostra, która dopiero co powróciła z Nikaraguy, a która po kilku dniach pobytu tam powiedziała mi: "Nikaragua 10 lat wstecz była mniej spustoszona niż Albania".
Przybycie do Valona
Pierwsze cumowanie w porcie Valona uderzyło s. Marcelę niezwykle mocno: "Pomijając zniszczenia materialne - zardzewiałe statki, zrujnowane domy bez wody i światła, tym co najbardziej mnie uderzyło był wyraz twarzy tutejszej ludności: twarze pozbawione życia, i to zarówno u osób starszych, jak i u dzieci. Pięćdziesiąt lat dyktatury Envera Hoxy wywarło niszczące skutki w świadomości ludzi. Zranieni w ich tożsamości, ocaliwszy życie w jego najbardziej podstawowym wymiarze, ludzie ci wydawali się być wyzuci ze wszystkiego, pozbawieni osobistego pytania. Przez pięćdziesiąt lat wierzyli w to, co im wmawiano: że żyją na szczęśliwej wyspie. Tymczasem wszystko było zafałszowane, na pierwszym miejscu relacja człowieka z rzeczywistością".
Dzisiaj, w kilka miesięcy po wyborach, sytuacja Albanii nadal nie jest łatwa do opisania. Prezydent Sali Berisha, który uważa siebie za demokratę, był osobistym kardiologiem dyktatora, a zwyciężył na skutek oszust wyborczych. Pewną przesadą byłoby stwierdzenie, że Kościół jest tu dobrze przyjmowany...
"Naszym pierwszym krokiem była prośba skierowana do Nuncjusza, abyśmy mogły odpowiadać na istniejące potrzeby, oferując naszą gotowość pracy dla Kościoła. Zaczęłyśmy zajmować się sierocińcem. Kiedy przybyłyśmy do Valony znalazłyśmy tam pięćset dzieci. Pracownicy sierocińca poinformowali nas, że od lat zakorzeniła się praktyka wykorzystywania tych dzieci jako dawców organów. W marcu 1992 roku wezwał nas Nuncjusz, kierując do nas prośbę, aby dwie z nas, które jesteśmy pielęgniarkami, podjęły pracę w szpitalu. Trafiłam na oddział reanimacji dziecięcej. W Valonie mieszkałyśmy przy rodzinie albańskiej, która wynajęła nam mieszkanie. Wreszcie Nuncjusz poprosił nas, abyśmy zaczęły nawiązywać bardziej bezpośrednie kontakty z ludźmi. W ten sposób otworzyłyśmy przychodnię lekarską w Babice-Madhe, w górach Logora. Poznałyśmy najstarszych mieszkańców osady, przedstawicieli wspólnoty prawosławnej i rodzin muzułmańskich stanowiących 98% tamtejszej ludności. Oddali do naszej dyspozycji dawne przedszkole, doszczętnie zniszczone, ale z możliwością odbudowania i podwyższenia o jedno piętro. Potrzebowałyśmy wszystkiego, a nie miałyśmy nic. Zwróciłyśmy się zatem do naszych przyjaciół z Włoch. Szczególnie zaangażowali się moi przyjaciele z Busto Arsizio, zbierając fundusze i docierając do wielu osób. W ciągu trzech lat, pod okiem s. Paoli Benedetty, pobudowałyśmy nasz dom, pracując jako murarze, cieśle itd... Pracujemy aż do wieczora. O szóstej wracamy do misji w Valonie, gdzie znajdują się dwaj włoscy zakonnicy Słudzy Maryi, którzy odnowili stary kościół katolicki, zamieniony w czasach reżimu na teatr lalek. Jest to jedyna parafia w całej południowej Albanii. Dla nas zaś jest to jedyna możliwość przystępowania do sakramentów w pobliżu domu... kilka minut jazdy jeepem".
Oddać "własny czas"
"Prowadzenie przychodni - kontynuuje jak burza, bez zbędnych komentarzy s. Marcela - należy do mnie i do s. Katarzyny. Leczymy oparzenia, problemy skórne, tyfus i paratyfus, zapalenie płuc, opatrujemy rany, złamania... Przychodnia stała się miejscem, w którym znajduje się ktoś, kto poświęca swój czas dla innych i ludzie "wykorzystują" to, w takim sensie, że przychodzą nie tylko w sprawach medycznych. W tę naszą inicjatywę zaangażowałyśmy wiele osób, otrzymując lekarstwa i aparaturę, a w minione wakacje zorganizowałyśmy dwa turnusy pracy, aby zakończyć roboty i wykonać niezbędne zabezpieczenia przed błotem, w którym topimy się w czasie opadów. Przychodnia czynna jest codziennie przed południem, po południu tylko w nagłych wypadkach. Po obiedzie chodzimy po domach, odwiedzając rodziny. Kilku lekarzy ze szpitala z Valony zgłosiło chęć współpracy z nami. Ludność tutejsza nie ma zaufania do szpitali. Lekarze każą sobie płacić nawet za usługi wolne od opłat. Rutynowo na przykład przeprowadzają porody metodą cesarską, gdyż jest to niezwykle dochodowa praktyka. Niektórzy moi przyjaciele z czasów studiów medycznych zaoferowali się, że przybędą, aby przeprowadzić specjalistyczne badania. Ciekawe co zrobią pozbawieni całej współczesnej diagnostyki! Tutaj trzeba mieć wielkie doświadczenie kliniczne, albowiem nawet prześwietlenia są wielkim luksusem".
"W pewnym momencie zdałyśmy sobie sprawę, że przychodnia nie odpowiada w pełni napotykanym oczekiwaniom. Dzieci zaczęły szukać kontaktu z nami, prosiły, aby mogły z nami być. Dzięki zaangażowaniu pewnej nauczycielki nauczania początkowego z Busto Arsizio, Chichi Gallazzi, zmarłej niedługo potem na raka, byłyśmy w stanie poszerzyć strukturę domu, wydzielając pomieszczenie dla dzieci. Ona to, kierując się pragnieniem, aby także dzieciom albańskim mogło wydarzyć się to, co wydarzyło się jej uczniom, uruchomiła niezwykły łańcuch pomocy".
Mimmo i Antonello
A ruch? S. Marcela odkrywa, że dwaj fizjoterapiści ze wspólnoty z Pescary jeden tydzień w miesiącu pracują w misji Ks. Orione na południe od Tirany.
"Pierwszą myślą była ta: to jest łaska. Ja, która pozostawiłam towarzystwo ruchu, aby pójść za charyzmatem św. Franciszka, odnajduję je w mojej ziemi misyjnej.
Mimmo i Antonello razem ze swoimi rodzinami przybyli do naszego domu, który znajduje się dwie godziny jazdy od ich miejsca pracy, i zaprosili nas do wspólnej lektury punktów wprowadzających w Szkołę wspólnoty. S. Katarzyna i s. Paola były bardzo zadowolone, że przybył ktoś, kto z takim entuzjazmem mówi o Chrystusie. Mimmo i Antonello zmienili wręcz swój harmonogram pracy i spędzają parę dni w miesiącu razem z nami. W lipcu [1996] zorganizowali pierwsze publiczne spotkanie ruchu, w którym wzięło udział czterdzieści osób". W październiku odbył się po raz pierwszy dzień inauguracji roku pracy ruchu.
S. Marcela, s. Katarzyna i s. Paola, aby częściej kontaktować się ze swymi nowymi przyjaciółmi, zdecydowały się na zainstalowanie anteny parabolicznej na dachu domu. "Niebo" jest ciągle w zasięgu.
tłum. Krystyna Borowczyk