Wichry wojny
"Nigdy jak na początku tego tysiąclecia człowiek nie odczuwał tak wyraźnie, że ukształtowany przez niego świat jest niepewny. Jestem pod wrażeniem uczucia lęku, jakie często panuje w sercach naszych współczesnych". Tak powiedział papież Jan Paweł II w przemówieniu z 13 stycznia tego roku, skierowanym do korpusu dyplomatycznego akredytowanego przy Stolicy Apostolskiej. Przytoczył potem długą listę przypadków niesprawiedliwości, wojny i ubóstwa, które występują w naszym świecie.
"Wszystko jednak może ulec zmianie. Zależy to od każdego z nas". I tutaj Ojciec Święty przypomniał tzw. pozytywne "nakazy" ("tak" życiu; poszanowanie prawa, obowiązek solidarności, "nie" śmierci, egoizmowi, wojnie), które służą życiu i ludzkiej potrzebie szczęścia: zachowywanie tych nakazów przyczynia się do budowania pokoju, do którego nawołuje papież, po chrześcijańsku, z pasją zainteresowany losem narodów, a co za tym idzie także losem każdej jednostki, każdej konkretnej osoby.
Ojciec Święty opowiada się za pokojem, ale nie jest pacyfistą. Przywołuje nas do świadomości, że pokój nie jest rezultatem triumfu jednych strategii politycznych nad drugimi (także prezydent Bush twierdzi, że podejmuje wojnę, aby zaprowadzić pokój); pokój jest owocem dramatycznego poszukiwania Prawdy i Boga, Jedynego, który mógłby przezwyciężyć nieuniknioną, jak się wydaje, wrogość między ludźmi. Z tego punktu widzenia, papież, zabiegając o pokój, podejmuje walkę bardziej niż inni - bowiem "pokój nie jest cnotą ludzi niezdolnych do walki", jak mawiał Mounier - a my jesteśmy z Janem Pawłem II, ponieważ niestrudzenie daje on świadectwo i swoją wiarę światu, który w przeważającej części nie chce wojny, ale też nie buduje pokoju, bo nie wie czego chce i co powinien czynić. Tymczasem, pośród tego wielkiego zamieszania, nadal trwają wojny i rozprzestrzenia się śmierć oraz ów brak nadziei, które są prawdziwym obiektem sprzeciwu papieża.