«W oczach twych śmieje się obcość nieba, które nie jest twoje»

Notatki z wystąpień Davide Prosperiego i księdza Juliána Carróna podczas Dnia Inauguracji Roku Pracy Dorosłych i Studentów CL.
Mediolanum Forum, Assago (Mediolan), 26 września 2015

JULIÁN CARRÓN
Prośmy Ducha Świętego, by wzbudził w nas taką miłość do Chrystusa, takie przylgnięcie do Niego, abyśmy mogli dawać o Nim świadectwo pośród wszystkich utrapień naszego życia.

Przyjdź, Duchu Święty

La mente torna
I Wonder as I wander


DAVIDE PROSPERI
Witajcie na tym geście, którym rozpoczynamy wspólnie nowy rok pracy. Pozdrawiam także wszystkich przyjaciół, którzy w różnych miastach we Włoszech i za granicą łączą się, by wspólnie przeżywać ten gest.
„Najpiękniejszym dniem tygodnia jest poniedziałek, ponieważ w poniedziałek rozpoczyna się na nowo, rozpoczyna się drogę, plan, rozpoczyna się urzeczywistnianie piękna, miłości” (L. Giussani, Dal temperamento un metodo, BUR, Milano 2002, s. 31). To zdanie księdza Giussaniego wskazuje na powód, dla którego wciąż niestrudzenie rozpoczynamy na nowo, ponieważ lgniemy do tego piękna bardziej niż do jakiejkolwiek innej rzeczy, a więc prośmy nasze wielkie towarzystwo, aby pomogło nam nie upadać na duchu, ażeby dzień po dniu, rok po roku, wzrastała nasza miłość do źródła piękna.
Podczas rekolekcji w 1964 roku w Varigotti ksiądz Giussani mówił: „Musimy walczyć o piękno, ponieważ bez piękna nie da się żyć. A ta walka musi objąć każdy szczegół, w przeciwnym razie, jakże nam się uda pewnego dnia zapełnić plac św. Piotra?” (odniesieniem jest L. Amicone, „Il 25 aprile di Rimini”, „Tempi” 8/2004, s. 20). 7 marca zapełniliśmy ten plac. Poprosiliśmy Ojca Świętego o spotkanie, ażeby zapytać, jak utrzymać tę świeżość początku, ażeby nasz Ruch dalej był użyteczny dla Kościoła i dla świata. Sądzę, że każdy z tutaj obecnych uważa, że to doświadczenie odnosi się także do jego życia. Ale jak można być wciąż coraz bardziej użytecznym dla Kościoła i w ten sposób służyć chwale Chrystusa na świecie? Papież odpowiedział nam, powierzając nam zadanie, jak dobrze pamiętamy: „Skupieni na Chrystusie i Ewangelii możecie stać się ramionami, rękoma, stopami, umysłem i sercem Kościoła «wychodzącego»” (Franciszek, Przemówienie do ruchu Comunione e Liberazione, 7 marca 2015 r.).
I ksiądz Carrón powrócił do tego podczas Rekolekcji Bractwa: „Po czym możemy rozpoznać tę obecność? Po tym, że ona nas decentralizuje [odrywa] od naszych redukcji, od naszych rozproszeń, by na nowo przyprowadzić nas do centrum, do Chrystusa. (…) Chrześcijaństwo jest zawsze wydarzeniem” (Obecność w spojrzeniu, Rekolekcje Bractwa CL, Rimini 2015, s. 34). Musimy zdać sobie sprawę, że to wskazuje pewien kierunek, to znaczy trzeba na nowo skoncentrować się na prymacie wydarzenia, wciąż na nowo otwierać się na Chrystusa jako na wydarzenie, które miało miejsce w minionej historii i które na różne sposoby ma miejsce w teraźniejszości, i jesteśmy wezwani, aby za tymi sposobami podążać. Widzieliśmy to podczas ostatniego Meetingu. Metodą, którą Bóg się posługuje, by wejść do historii, jest metoda wolnego wyboru: wyboru człowieka, Abrahama. Pośród tłumu ludzi, którzy usiłują nazwać Tajemnicę, jeden człowiek zostaje wybrany i wezwany po imieniu przez Tajemnicę, „Abrahamie…”, ażeby mógł zwrócić się do Niej na „Ty”, jak dziecko zwraca się na „ty” do swojego ojca. Ta sama metoda charakteryzuje naszą historię.
Istotnie, tym, co między innymi uderza mnie w Ruchu, jest sposób, w jaki wszystko się zaczęło. Można o tym przeczytać w książce Savorany (Vita di don Giussani – „Życie księdza Giussaniego”, BUR, Milano 2014). Wiele lat temu pewien chłopczyk zaczął odczuwać udrękę, że jego życie nie jest użyteczne. Nie wiedział, nie wyobrażał sobie, jak mógłby być użyteczny, ale jedyną rzecz, którą wiedział na pewno, było to, że nie chciałby żyć bezużytecznie, że o cokolwiek poprosiłby go Pan, ofiarowałby całego siebie, ażeby jego życie mogło być użyteczne dla świata, użyteczne dla Jego planu. A ja mówię: rozpoznaję siebie – rozpoznaję siebie – ja także przeżywam tę udrękę! Ale to, co mamy w sobie wszyscy, najczęściej nie jest traktowane na poważnie do tego stopnia, ażeby powiedzieć: „Poświęcę życie, całe moje życie dla tego”. Tymczasem my jesteśmy tutaj dzisiaj, ponieważ ten chłopczyk stał się mężczyzną, a potem się zestarzał, i całe życie pozostał wierny temu wynikającemu z tej udręki ponagleniu, co więcej, wierny Temu, kto wyznaczył mu drogę, by spełnił to swoje pragnienie. Charyzmat, który przyjął ten człowiek, i zrodził lud w życiu Kościoła, przyjął go dla świata; a my, którzy zostaliśmy uprzywilejowani, ponieważ nie należało nam się spotkanie z tym, co spotkaliśmy, a czego wielu nie zna, my, którzy widzieliśmy, my, którzy zostaliśmy wybrani, którzy zobaczyliśmy – że się tak wyrażę – niedające się z niczym pomylić rysy oblicza Chrystusa za pośrednictwem niezwykle przekonującego świadectwa towarzystwa, w wymiarze ludzkim rozstrzygającego i przynoszącego pokój życiu, my, którym dane zostało doświadczyć Chrystusa jako nieodpartej atrakcyjności – zostaliśmy wybrani dla świata. Nam zostało dane to doświadczenie poznania, ażebyśmy komunikowali jego piękno wszystkim. W przeciwnym razie, jaki sens miałaby preferencja? Byłaby niesprawiedliwością.
Człowiek niewidomy od urodzenia zawsze wywołuje we mnie to samo wzruszenie. Ten nieszczęśnik patrzył na siebie tak, jak patrzyli na niego wszyscy: on był „swoim” złem. Życiem bez nadziei. A takich jak on było wielu i wszyscy oni, tacy sami jak on, patrzyli na siebie w taki sam sposób, zgodnie z pewną wizją rozpowszechnioną wówczas w judaizmie: ukarani fizycznie, ponieważ źli, nieczyści w środku, grzesznicy! Ale ten Człowiek wybrał go pewnego dnia i niewidomy odzyskał wzrok; zapytany przez nauczycieli i uczonych w Piśmie odpowiedział: „Wiem tylko, że wcześniej nie widziałem, a teraz widzę, widzę rzeczywistość, nie tylko tę fizyczną, ale widzę prawdę o sobie, o tym, kim jestem. Nie jestem tym, za kogo mnie uważacie, jestem tym, co zobaczyłem, jak rozbłyskuje w spojrzeniu tego Człowieka, który wpatrywał się we mnie, patrzył właśnie na mnie, na to nic, którym jestem, patrzył na mnie przyjaźnie”. Tego dnia został wybrany właśnie on, ażeby poprzez jego przemianę mogła rozbłysnąć chwała Chrystusa, ażeby także inni tacy jak on poznali prawdę o sobie i o świecie, o wszystkim, i w ten sposób zostali wyzwoleni. Począwszy od Abrahama, Bóg zawsze posługiwał się tą metodą i my wyrastamy z tego pnia. Dlatego nasze życie staje się użyteczne, jeżeli jest przeżywane dla celu, ze względu na który zostaliśmy wybrani, jak powiedział pewien ojciec na pogrzebie swojego trzyletniego, zmarłego na raka dziecka: „Umieściliśmy na obrazku to zdanie, które dobrze opisuje nasze dziecko: «W życiu nie jest ważne, żeby coś zrobić, ale żeby się urodzić i pozwolić się kochać»”.
Zastanawiając się nieco nad minionym rokiem, zaczynając od osądu w sprawie Europy i kryzysu oczywistości – pamiętamy go dobrze – nasza inicjatywa rodzi się z tego samego pytania księdza Giussaniego: czy w sytuacji, w której się znajdujemy, można jeszcze komunikować Chrystusa z tym powabem, z tą wymownością rozumu i miłości, które nas urzekły?
Podczas Meetingu mieliśmy bardzo dużo spotkań ze świadkami wiary, podobnie jak innych zdumiewających spotkań, być może niespodziewanych, co znajdziecie dobrze udokumentowane we wrześniowo-październikowym numerze „Śladów”.
Zadałem sobie pytanie: co takiego zaskakuje kogoś, kto spotyka coś takiego? Dlaczego ktoś jest zaskoczony? Dlaczego może o sobie powiedzieć, tak jak zrobił to na przykład Pietro Modiano, że „tylko dlatego, że istnieje takie miejsce (…), w którym można zadać tego rodzaju pytania”, to znaczy prawdziwe pytania, „przychodząc z daleka, nie czuję się oddalonym” (por. „Tracce” 8/2015, s. 12)? To mówi o fundamencie zdumienia.
To, co ktoś spotyka, to odmienny podmiot, lud bogaty w tożsamość i historię, a więc spotyka pewną propozycję. Może się to podobać albo nie podobać temu, kto nas spotyka, ale powab pierwotnej obecności zawarty jest w propozycji tego żywego doświadczenia, które usiłuje się zmierzyć ze wszystkimi aspektami i zainteresowaniami człowieka. Zobaczyliśmy to na przykład, kiedy rozpowszechnialiśmy ulotkę na temat wyborów Ripartire dal basso [Zacząć na powrót od podstaw], proponując wobec kryzysu ideałów, który charakteryzuje nasz kraj, odkrycie na nowo, że drugi nie jest przeszkodą do pokonania, lecz dobrem na drodze do pełni naszego „ja”, tak w polityce, jak i w relacjach ludzkich i społecznych.
A wówczas zrozumiałe jest, że bezgraniczne otwarcie, jakie charakteryzuje dialog w chrześcijańskim sensie, przynosi ze sobą nieuniknioną konsekwencję: nie ma prawdziwego dialogu, o ile nie wchodzę weń z pełną świadomością mojej tożsamości. To jest metoda, z którą wchodzimy w porównywanie ze wszystkim. Prawdziwy dialog wymaga dojrzałej świadomości siebie samego. W Ryzyku wychowawczym ksiądz Giussani mówi, że bez tej dojrzałej świadomości siebie, „zostaję przytłumiony napływem propozycji, które niesie inny, lub też odrzucam je w postawie irracjonalnego utwierdzenia mojego stanowiska. Tak więc prawdą jest, że dialog wiąże się z otwarciem na drugiego, (…) jednakże zakłada również wymóg własnej dojrzałości, posiadanie krytycznej świadomości tego, kim się jest” (Ryzyko wychowawcze, tłum. A. Surdej, Jedność, Kielce 2002, s. 114). Dlatego przy wielu okazjach w tych latach powracaliśmy do dwóch zasadniczych trosk właśnie ze względu na budowanie nowego społeczeństwa jako hipotezę proponowaną wszystkim: 1) chrześcijańska wspólnota, jako że prowadzona, jest miejscem, w którym stopniowo odkrywa się, w jaki sposób Chrystus odpowiada na pytania życia, pozwalając wzrastać zażyłości z prawdą, o której dzisiaj wydawałoby się trudno nawet marzyć; 2) ta zażyłość, która znajduje pewność w spotkanej prawdzie, uzdalnia z czasem do żywego zaangażowania w społeczeństwo, a także do całkowitej otwartości, do wolności pozwalającej nam wyrażać nowość życia dawaną przez chrześcijańskie doświadczenie w przekonujący, a także fascynujący sposób, wolny od „niezmiennych” schematów, które nie zawsze odpowiadają na potrzeby naszych czasów. Mogłem to wyraźnie stwierdzić trzy tygodnie temu, uczestnicząc w spotkaniu z liczącą 500 osób grupą młodzieży i nauczycieli GS: tym, co pomaga nam stać się pewnymi, niezachwianymi w świadomości naszej chrześcijańskiej tożsamości, jest to, co pozwala nam wzrastać w drodze ku przeznaczeniu. W każdym razie do tych spraw będziemy mieli okazję powrócić w tym roku, czytając dopiero co opublikowaną książkę księdza Carróna La bellezza disarmata [„Bezbronne piękno”].
W tym wszystkim, pozwólcie mi to powiedzieć, rozpoznajemy ironię Boga. Nachalności władzy, która podąża naprzód w pozornie nieodparty sposób, Chrystus nie przeciwstawia innej władzy, ale nędzne ludzkie towarzystwo, „towarzystwo ludzi” wybranych przez Niego, ażeby nigdy nie zabrakło Jego obecności w czasie i w przestrzeni, a wraz z nią, jak powiedział kiedyś ksiądz Giussani, posługując się zdumiewającym obrazem, „krok po kroku wydziera nocy jej teren” (L. Giussani, Cała ziemia pragnie Twojego oblicza, tłum. D. Chodyniecki, Jedność, Kielce 2004, s. 112). Mieliśmy wiele świadectw tego, przede wszystkim świadectwo ojca Ibrahima, proboszcza łacińskiej wspólnoty w Aleppo, który wraz z rodziną Myriam oraz innymi takimi jak oni są nadzieją ludu, który z trudem znajduje rację, by nadal mieć nadzieję. Oni kontynuują historię, zainicjowaną u zarania Kościoła, chrześcijaństwa, i są świadomi, że z tego powodu Pan potrzebuje ich na Środkowym Wschodzie, by tam przynosili owoce. A my musimy wspierać naszych braci chrześcijan, ponieważ są ziarnem; a ziarno trzeba chronić.
Albo gdy widzę niektóre osoby spośród naszej młodzieży, którzy kochają w sposób, jaki dzisiaj wydaje się już niemożliwy, w sposób tak czysty, intensywny, a zarazem przejrzysty, otwarty szeroko na wszystko, widzę w nich najbardziej przekonywującą i zaraźliwą odpowiedź na problemy, które wypełniają dyskusje o moralności naszych czasów. Pozwólcie, że przeczytam wam, co pisze pewien nasz 24-letni chłopak do jednego z przyjaciół: „Kocham ją. I kocham Chrystusa, tak, wreszcie mogę powiedzieć, że Go kocham! Kocham Go i chcę oddać Mu wszystko… chcę oddać wszystko dla Jego Królestwa, chcę poświęcić resztę mojego życia dla Jego Królestwa, ponieważ jestem szczęśliwy, jestem wdzięczny. On mnie pozyskał. (…) A dokonało się to za jej pośrednictwem. Kocham Go za jej pośrednictwem, a kocham ją tak bardzo, ponieważ rozumiem, że On mi ją dał. Świat zmienił się dla mnie, ja się zmieniłem. Wszystko jest podobne do tego, co było wcześniej, a jednak wszystko jest nowe. (…) Ty wiesz o tym, tak długo żyłem udręczony pragnieniem zobaczenia Go Obecnym w ciele, ciele, które mógłbym zobaczyć i dotknąć… a potem rozkwitł kwiat. Niespodziewanie. I Miłość Ojca zajaśniała w moim sercu i w moim życiu. Teraz kocham życie, kocham tak bardzo, i kocham nawet wszystko to, co wycierpiałem, tak, kocham to, kocham moje cierpienie, ponieważ było to cierpienie godne przeżycia: moje cierpienie było udręką pragnienia ujrzenia Wcielenia, ujrzenia Chrystusa wcielającego się w moje życie… To jest życie. To jest Życie”.
To właśnie piękno sakramentalnego towarzystwa takiego jak nasze, wielkość Ruchu sprawia, że można kochać w taki sposób, ponieważ chłopak nie mógłby mówić tak o swojej miłości do dziewczyny bez Chrystusa, bez doświadczenia człowieczeństwa, które rodzi się w naszym towarzystwie: naprawdę Chrystus „spełnia człowieczeństwo”. Odpowiedzią Boga na „kryzys” naszych czasów nie jest dyskurs, ale wydarzenie piękna, bezbronnego piękna właśnie. Jakiego piękna? Faktu, że Nieskończoność, Boskość, może wejść w ciało relacji między mężczyzną a kobietą z krwi i kości, przemieniając ją i potęgując jej afektywne zdolności do tego stopnia, że czyni ją obrazem Siebie, swojej chwały. W znaku i poprzez znak Tajemnica już teraz czyni się w sposób rzeczywisty doświadczalną, do tego stopnia, że poprzez wzajemną miłość mężczyzny i kobiety, tak samo jak w prawdziwej przyjaźni, w chrześcijańskiej komunii, naprawdę znajduje się Nieskończoność, która staje się obecna. Jednym słowem, to Piękno daje się spotkać w znaku, w ludzkiej rzeczywistości, kruchej i „nędznej” – można mówić, co się chce – w której jednak rozbłyskuje Obecność, nie z tego świata. Tym znakiem jest Kościół, który Ruch nauczył nas kochać. Ten, kto żyje relacją z tą Obecnością, dąży do wypełnienia całej rzeczywistości pozytywnością i nadzieją.
Dlatego pytamy cię: w jaki sposób chrześcijańskie świadectwo może odpowiedzieć dzisiaj na pustkę i strach, które – istnieje takie ryzyko – mogą przyczynić się do utraty smaku życia?

CARRÓN
1. OKOLICZNOŚCI A FORMA ŚWIADECTWA

„Okoliczności, przez które każe nam przejść Bóg – mówił ksiądz Giussani – są zasadniczym, a nie drugorzędnym czynnikiem naszego powołania, misji, do której nas wzywa. Jeśli chrześcijaństwo jest głoszeniem faktu, że Tajemnica wcieliła się w człowieka, to okoliczność, w której ktoś zajmuje stanowisko w tej sprawie, wobec całego świata, jest ważna już dla samego formułowania się świadectwa” (L’uomo e il suo destino, Marietti, Genova 1999, s. 63).
Wydaje mi się, że po pokonaniu tej drogi, którą przeszliśmy w ostatnim roku, jak powiedział teraz Davide, możemy lepiej zrozumieć słowa księdza Giussaniego. Im bardziej ktoś chce żyć wiarą w rzeczywistości, tym bardziej interesuje go zrozumienie kontekstu, w którym się znajduje. Nie ze względu na zainteresowania socjologiczne, ale właśnie po to, by zrozumieć naturę świadectwa, do którego dawania jesteśmy wezwani.
W zrozumieniu, jaką doniosłość mają okoliczności w zidentyfikowaniu formy świadectwa, do którego jesteśmy wezwani, być może pomoże nam ponowna lektura opowiadania o błaźnie i płonącej wiosce, przytoczonego przez kardynała Ratzingera na początku jego książki Wprowadzenie w chrześcijaństwo, opublikowanej w 1968 roku: „Gdy ktoś usiłuje mówić [ludziom] o wierze chrześcijańskiej (…), odczuje wkrótce, że odważa się mówić o czymś, co jest im obce i co ich dziwi. Prawdopodobnie odniesie wkrótce wrażenie, że sytuacja podobna jest bardzo do przypowieści Kierkegaarda o błaźnie i pożarze wsi. (…) Opowiada on, że w pewnym cyrku wędrownym w Danii wybuchł pożar. Dyrektor cyrku wysłał błazna, gotowego już do występu, do sąsiedniej wsi po pomoc, zwłaszcza że zagrażało niebezpieczeństwo, iż ogień przeniesie się do wsi poprzez puste, wyschnięte po zbiorach pola. Błazen pobiegł do wsi i prosił mieszkańców, by czym prędzej przyszli i pomogli gasić pożar w cyrku. Ale wieśniacy uważali krzyki błazna tylko za świetny chwyt propagandowy, który ma zwabić jak najwięcej ludzi na przedstawienie: klaskali i śmiali się do łez. Błazen miał ochotę raczej płakać, niż się śmiać, daremnie błagał ludzi i tłumaczył im, że nie ma tu żadnego udawania, żadnego triku, że to gorzka prawda, że cyrk się rzeczywiście pali. Błagania jego wywoływały tylko nowe wybuchy śmiechu, uważano, że świetnie gra swoją rolę. Aż wreszcie ogień przeniósł się do wsi, na pomoc było za późno, tak że zarówno wieś, jak i cyrk spłonęły. (…) Gdy ktoś próbuje głosić wiarę ludziom, którzy dziś żyją i myślą, to może się sobie wydawać błaznem, albo raczej kimś, kto wyszedł ze starożytnego sarkofagu i wszedłszy w dzisiejszy świat w stroju i ze sposobem myślenia starożytnych, nie może go zrozumieć ani nie może być przezeń zrozumiany” (J. Ratzinger, Wprowadzenie w chrześcijaństwo, tłum. Z. Włodkowa, Znak, Kraków 2006, s. 35–37).
Dlatego pewne formy komunikowania wiary wydają się dzisiaj tak dziwne, że nie są brane pod uwagę, co więcej, wzbudzają śmiech.
Teraz możemy lepiej zrozumieć zatroskanie księdza Giussaniego okazywane na początku naszej historii, gdy dopiero co zaczął: kiedy nikt nie mógł sobie wyobrazić, co miało się stać, kiedy kościoły były jeszcze wypełnione po brzegi, a wiara wydawała się być na fali, kiedy do wszystkich katolickich stowarzyszeń było zapisanych mnóstwo osób, ksiądz Giussani zidentyfikował – niczym jakiś prorok – problem. I żeby on także nie został uznany za błazna, od razu starał się pokazać przystawalność wiary do wymogów życia. Nie chodzi o to, że w latach 50. nie głosiło się wiary – Kościół wciąż to robił – ale wielu już wtedy nie uważało jej za adekwatną do wymogów życia. Właśnie dlatego wielu uczniów, których ksiądz Giussani spotykał w liceum Bercheta, choć byli to uczniowie pochodzący z chrześcijańskich rodzin, porzuciło wiarę. Ksiądz Giussani doświadczył na własnej skórze tego, jak ważne są historyczne okoliczności dla ukształtowania się jego świadectwa. On, który bardzo dobrze znał katolicką doktrynę, musiał zadać sobie pytanie o najadekwatniejszy sposób komunikowania prawdy, odwiecznej prawdy, w szybko zmieniającym się kontekście.
Świat, w którym jesteśmy wezwani do życia wiarą, jest całkowicie inny od świata z niedawnej nawet przeszłości. Jest to świat, w którym sekularyzacja postępuje naprzód, wszyscy stają wobec upadku oczywistości. Do tego dochodzą, jako konsekwencja, pasywność, odrętwienie i nuda, które wydają się nie do przezwyciężenia i które poważnie zaciemniają rozpoznanie rzeczywistości. Ta sytuacja jest największym wyzwaniem, przed którym stoi dzisiaj wiara, chrześcijańskie orędzie. Jest to wyzwanie, które w pierwszej kolejności dotyczy nas. Jeśli dojdzie do tego, że nawet my będziemy pojmować wiarę jako jakąś błazenadę, jeśli nam w pierwszej kolejności nie udaje się postrzegać jej jako adekwatnej do [wymogów] życia, także w nas zacznie słabnąć zainteresowanie nią. A co dopiero u innych!
Każdy z nas jest zmuszony odpowiedzieć na tę sytuację, z którą się spotyka i która go prowokuje. W istocie, mówił ksiądz Giussani, „doświadczenie jest zderzeniem podmiotu z rzeczywistością, rzeczywistością, która jako obecność zaprasza go i zmusza do zadawania sobie pytań («czyni go problematycznym»). Ludzki dramat polega na odpowiadaniu na tę problematyzację («odpowiedzialność»), a odpowiedź rodzi się ewidentnie w podmiocie. Siła podmiotu polega na intensywności jego samoświadomości, to znaczy percepcji wartości, które określają jego osobowość [tego, co ma najdroższego]. Teraz te wartości spływają do «ja» z przeżytej historii, do której samo «ja» przynależy. (…) Rdzenna genialność podmiotu tkwi w sile świadomości przynależenia. Dlatego lud Boży staje się nowym horyzontem kulturalnym dla każdego podmiotu, który do niego przynależy” (Il senso di Dio e l’uomo moderno, BUR, Milano 2010, s. 131–132). Stąd też na podstawie tego, jak odpowiadamy na wyzwania teraźniejszości, „wiadomo, czy i na ile żyjemy przynależnością, która jest głębokim korzeniem całej kulturalnej ekspresji” (L. Giussani, L’uomo e il suo destino, dz. cyt., s. 63).
Ksiądz Giussani wyróżnia dwa sposoby przeżywania przynależności, z których wypływają dwa kulturowe oblicza, z którymi chrześcijaństwo zajmuje miejsce w świecie: wiara i etyka, wydarzenie wiary i wartości etyczne. Kościół – mówił w 1997 roku – „staje wobec świata, nie mówię zapominając, ale traktując jako coś domniemanego i oczywistego (…) dogmatyczną treść chrześcijaństwa”, to znaczy „wydarzenie wiary” (tamże, s. 63–64), które zostaje zredukowane „do abstrakcyjnego a priori, które gości i zamieszkuje w ludzkiej głowie” (tamże, s. 67), obwarowując się etyką, wartościami. Jak gdybyśmy mówili: „Wiem już, czym jest wiara, teraz muszę się zatroszczyć o to, co zrobić”. W ten sposób, niemal nieświadomie, traktując jako coś oczywistego treść wiary, poprzestajemy na etyce. A więc kulturowe oblicze chrześcijaństwa to już nie wydarzenie wiary, ale wartości.
Odpowiadając na wyzwania życia, nikt z nas nie może uniknąć wyznania, co jest dla niego najdroższe, jaka jest syntetyczna treść jego samoświadomości: czy wydarzenie wiary, czy też wartości moralne.
Zdumiewa mnie to, jak bardzo ta postawa, którą wiele razy dostrzegamy w sobie, nie odpowiada, co więcej, stoi w opozycji do podstawowego doświadczenia życia, co nieustannie pokazują nam na przykład niektóre piosenki, takie jak dopiero co wysłuchana piosenka Miny, La mente torna [„Rozum powraca”] (słowa: G. Mogol, muzyka: L. Battisti). O czym ona mówi? Że kiedy nadchodzisz ty, kiedy nadchodzi „ty”, „rozum powraca”; że kiedy „ty do mnie mówisz”, ja jestem „ja”. Pamiętacie, jak cytowaliśmy Gucciniego? „Nie ma mnie, kiedy nie ma ciebie” (Vorrei – „Chciałbym”, słowa i muzyka: F. Guccini). Tylko kiedy ty jesteś, wyrywasz mnie z moich myśli. To znaczy że „ty” drugiego do tego stopnia stanowi część definicji „ja”, że rozbudza samoświadomość, z którą „ja” stawia wszystkiemu czoła. A więc to relacja z pewnym „ty” czyni możliwym zupełnie odmienny sposób bycia w świecie, prawdziwszy, określony nową samoświadomością, jaką ono w nas wzbudza. Dlatego przynależność do tego „ty” określa kulturową postawę. Każdy, kto słucha tej piosenki, rozumie natychmiast, co jest najdroższe dla osoby, która ją skomponowała: „ty”, które czyni „ja” naprawdę „ja”, nareszcie „ja”.
Podstawowe doświadczenie życia pokazuje, jak bardzo potrzebuję „ty”, by być sobą, by być „ja”. Pan, który nas stworzył, dobrze wie, jak bardzo Jego „Ty” jest niezbędne dla naszego „ja”. Próbując dać się poznać człowiekowi, Tajemnica „skłoniła się” ku temu podstawowemu doświadczeniu. W istocie, by wejść w relację z nami, pozwoliła się doświadczać zgodnie z charakteryzującą nas formą doświadczenia, formą relacji z „ty”, ażeby poprzez nią każdy człowiek zrozumiał doniosłość „Ty” Tajemnicy dla siebie, dla swojego życia. Poddając się ludzkiemu sposobowi przeżywania relacji, Bóg wszedł w rzeczywistość, powołując Abrahama, by zrodzić „ja” w całości utkane ze Swojej obecności, obecności, której współcześni Abrahamowi mieszkańcy Mezopotamii nie mogli sobie nawet wyobrazić – jak powiedział podczas Meetingu nasz przyjaciel i profesor Giorgio Buccellati – oni nie potrafili zwracać się na „ty” do faktu, do przeznaczenia.
Co to wszystko znaczy? Że wybór Abrahama wprowadził do historii nowość, za sprawą której wiara nie jest czymś akcesoryjnym, jakimś rytuałem albo pobożną praktyką, ale jest konstytutywna dla naszego „ja”, naszego bycia w rzeczywistości. Racją, za sprawą której wszystko zaczęło się wraz z Abrahamem, jest pragnienie Boga: „Zróbmy tak, by człowiek przeżywał doświadczenie Nas we wnętrznościach swojego «ja», ażeby mógł zobaczyć, czym jest «ja», które Ja stworzyłem. Ale jeśli doświadczenie tej mojej Obecności nie wibruje we wnętrznościach człowieka takiego jak Abraham, człowiek nie będzie mógł zrozumieć, kim jest, ani nie będzie mógł zrozumieć, kim jestem Ja”. Wyobraźcie sobie, jak musiał doświadczyć tej Obecności prorok Ozeasz, by powiedzieć: „Moje serce na to się wzdryga i rozpalają się moje wnętrzności” (Oz 11, 8). Ten Bóg, to „Ty”, cechuje się tak wielką intensywnością życia, że nie może na nas patrzeć, odnosić się do nas, bez tego wzruszenia, bez tej wibracji, bez tego współczucia dla naszego przeznaczenia. W ten sposób Bóg dał poznać człowiekowi, czym jest człowiek, ponieważ nic nie może przebudzić „ja” jak tylko widok „Ty”, które tak bardzo wzrusza się jego przeznaczeniem. Nie zdumiewa więc, że ten, kto zostaje przebudzony przez to „Ty”, może powiedzieć jak prorok Izajasz: „Imię Twoje i pamięć o Tobie to upragnienie duszy” (Iz 26, 8). To oznacza, że pojmowanie siebie nie jest oderwane od treści doświadczenia wiary. Jeśli oderwiemy ją od sposobu, w jakim mówimy „ja”, będziemy przynależeć do wszystkiego, ale nie do Tajemnicy, która wkroczyła w nasze życie. I dlatego damy świadectwo tylko o tym, co jesteśmy w stanie zrobić, o tym, co będziemy sobie w stanie wyobrazić, o naszych usiłowaniach, ale nie będziemy w stanie pozwolić, aby ujawniła się nasza przynależność do Tajemnicy, tak jak to natomiast przydarzyło się pewnej osobie, która po przyjściu do pracy, stanęła przed kolegą, który powiedział: „Co ci się przytrafiło? Dlaczego masz taką twarz?”. Jeszcze nic nie zrobiła, a oczom kolegi już ukazała się odmienność.
I to dlatego, stawiając sobie pytanie na wakacje: „Kiedy zauważyliśmy i rozpoznaliśmy w naszym doświadczeniu obecność w spojrzeniu?”, nie stawialiśmy problemu wizjonerom, osobom polującym na nie wiadomo jakie mistyczne doświadczenie, ale wciągaliśmy do gry tego, kto zauważył, że spogląda na rzeczywistość, mając w sobie nowość; tych, dla których doświadczenie wiary nie jest żadnym z góry przyjętym pewnikiem. Bez tej nowości, bez tej przenikliwości w naszym spojrzeniu, wiara w gruncie rzeczy redukuje się do czegoś pobożnego, co nie określa sposobu bycia w rzeczywistości, nie definiuje życia.
By osiągnąć swój cel, wyjaśnia nam ksiądz Giussani, „Bóg nie (…) interweniuje z zewnątrz niczym tłamsząca klauzula, jak bariera prawa, więzienie, w którym jest się zamkniętym, ale wyłania się z wnętrza, jako źródło, jako głębokie towarzystwo, bez którego nic nie moglibyśmy uczynić. Wyłania się z wnętrza naszej egzystencji, ponieważ nas konstytuuje i trzeba zanieść Go do wnętrza rzeczy, z których uczynione jest życie, bo w przeciwnym razie [życie] nie byłoby życiem. Trzeba Go odkryć i za Nim podążać wewnątrz realiów egzystencji, ponieważ On jest Bogiem żyjących, a realia egzystencji byłyby bez Niego pozorem rzeczy, schematycznym i formalnym. W ten sposób jesteśmy wezwani do doświadczania tego, czym jest zmysł człowieczeństwa, który przypomina i rodzi sposób Jego objawiania się, Jego obecności wewnątrz historycznej egzystencji” (Alla ricerca del volto umano, BUR, Milano 2007, s. 31).
Odczytując na nowo historię ludu Izraela, tak jak odczytując na nowo historię Kościoła, dziedzica tego ludu, ksiądz Giussani nieustannie stawia przed nami dwie możliwości. Każdy z nas – wtedy, tak jak i teraz – staje wobec jasnej alternatywy: „bariera prawa” albo „obecność wewnątrz egzystencji”.
Ale jeśli wydarzenie wiary, jej dogmatyczna treść, jest traktowane jako oczywistość, i wszystko redukuje się tylko do wyjaśnień albo do dialektyki czy też etyki, jakie zainteresowanie może w nas jeszcze wzbudzać? Nie uda mu się nas pochwycić ani na minutę. Ponieważ żadne z naszych usiłowań nie może wytwarzać ludzkiej nowości, poprzez którą Chrystus nas fascynuje i wzbudza zainteresowanie Sobą. Abraham nigdy nie mógłby wytworzyć „ja” takiego jak jego, gdyby Tajemnica nie wyszła z inicjatywą, przyciągając go do Siebie. W ten sam sposób Jan i Andrzej nie mogliby wytworzyć tej ludzkiej nowości, która miała miejsce w ich życiu za sprawą spotkania z Chrystusem. Dzisiaj wciąż coraz bardziej każdy człowiek, każdy z nas i ci, których spotykamy, wszyscy stajemy wobec tego samego zagubienia: czy w tym nihilizmie, który nas otacza, w tej sytuacji dominującej pustki, gdzie wszystko jest podobne do siebie, jest coś, co potrafi nas schwytać, pociągnąć aż po zdeterminowanie całego naszego „ja”?
Pytanie to wskazał papież Franciszek w swoim przesłaniu na Meeting: w obliczu dziwnego znieczulenia, „w obliczu odrętwienia życia, jak obudzić sumienie?” (Franciszek, Przesłanie na XXXVI Meeting Przyjaźni między Narodami, 17 sierpnia 2015 r.).
To jest decydujące pytanie. Z nim muszą się zmierzyć wszystkie propozycje, także nasze. Każdy z nas, w istocie, w każdym swoim poruszeniu tak czy inaczej zajmuje stanowisko wobec tego radykalnego wyzwania. Każdy odpowiada, bezpośrednio lub pośrednio, na ten problem poprzez sposób, w jaki wstaje rano, chodzi do pracy, patrzy na dzieci itd. Co więc będzie mogło wyrwać nas z odrętwienia życia?

2. ATRAKCYJNOŚĆ PIĘKNA
Jak powiedzieliśmy, podstawowe doświadczenie człowieka potrzebuje odpowiedniej prowokacji, by się przebudzić; jednocześnie człowiek potrzebuje jej, by wyjść z odrętwienia, w które popada. Jak podkreśla ksiądz Giussani, „pierwotne ludzkie doświadczenie”, czyli zmysł religijny, ten zbiór oczywistości i wymogów, za sprawą których jestem człowiekiem, „nie istnieje w sposób aktywny, o ile nie wewnątrz formy prowokacji. (…) To znaczy wewnątrz sposobu, w jaki to doświadczenie jest wzbudzane” (Dall’utopia alla presenza. 1975–1978, BUR, Milano 2006, s. 193). A więc naprawdę podstawowym problemem jest to, żeby była tam, żeby komunikowała się odpowiednia prowokacja, która mogłaby ułatwić prawdziwe odrodzenie pojmowania siebie. Istotnie, są takie spotkania za sprawą prowokacji, które w sposób spełniony wprawiają w działanie pierwotną świadomość nas samych, które pozwalają wyłonić się naszemu „ja” z prochów naszego zapomnienia, naszych redukcji.
To właśnie pozwala zrozumieć, dlaczego wobec tego, kto się zniechęca z powodu aktualnej sytuacji, papież napisał z okazji Meetingu: „Dla Kościoła rozpoczyna się fascynująca droga, jak to było na początku chrześcijaństwa”. Właśnie ta sytuacja jest dla niego „fascynującą” okazją.
Co przekonało Zacheusza, Mateusza, Samarytankę, cudzołożnicę? Lista praw narzuconych z zewnątrz czy też Jego odmienność? Odkrywamy to, patrząc na ich reakcje. Istotnie mówili: „Jeszcze nigdy nie widzieliśmy czegoś podobnego” (Mk 2, 12). Albo: „Nikt nigdy nie mówił jak ten człowiek” (por. J 7, 46). Pociągało ich doświadczenie, jakie przeżywali z Chrystusem – „dogmatyczna treść chrześcijaństwa, jego ontologia”, by posłużyć się sformułowaniem księdza Giussaniego – który komunikował tajemnicę swojej osoby, nie wartości, których nawet Jego uczniowie nie byli w stanie zrozumieć: „Jeśli tak wygląda sytuacja mężczyzny w stosunku do kobiety – mówili wobec Jego propozycji nierozerwalności małżeństwa – to nie warto się żenić” (por. Mt 19, 10). Dlaczego wciąż za Nim chodzili? I dlaczego niezwykłość Jezusa nie była przez nich odbierana podobnie jak niezwykłość błazna? Wystarczyłoby przeczytać Ewangelię, zadając sobie to pytanie, by odkryć ją zupełnie na nowo.
Czy traktowanie wydarzenia wiary jako z góry przyjętego pewnika i zatrzymywanie się na etyce nie jest być może, jak mówi ksiądz Giussani, racją, dla której chrześcijanie uchodzą u innych za błaznów? Możemy bronić słusznej doktryny i krzyczeć o niej wobec wszystkich tak, że drugi nie poczuje się nawet w najmniejszym stopniu dotknięty, nawet w najmniejszym stopniu nie zmieni swojego sposobu patrzenia na nas. Możemy wykrzykiwać wszystkie nasze święte racje, możemy nawoływać do etycznych wartości, choćby nawet słusznych, nie będąc w stanie ruszyć innych nawet o milimetr: co więcej, oni będą spoglądać na nas jak na błaznów. Chrześcijaństwo zredukowane do zbioru wartości albo praw do przestrzegania wydaje im się błazenadą, a my, chrześcijanie, błaznami, częścią cyrku.
Czy jest coś, co może odwrócić tę sytuację? Czy jest coś, co może nas pochwycić i to pochwycić głęboko, ująć do szpiku kości, do tego stopnia, że inni przestaną uważać chrześcijaństwo za błazenadę? Tak, jest. A wówczas także dzisiaj, tak samo jak w czasach Jezusa, chrześcijanin przestanie być identyfikowany z błaznem i „zmusi” tego, kto go spotyka, do rozpoczęcia procesu, który nie wiadomo, gdzie go zaprowadzi. Pewien mój przyjaciel ksiądz, który mieszka w Anglii, opowiadał mi: „Pewna mama, którą zobaczyłem, wychodząc po Mszy św., z małym, półtorarocznym dzieckiem, powiedziała mi: «Chciałabym porozmawiać o chrzcie św.» Nigdy wcześniej jej nie widziałem. Dwa tygodnie później idę do niej do domu i zaczynamy rozmawiać. Jak to jest często w Anglii, rodzice nie mieli ślubu. Dziecko zostało poczęte metodą in vitro; dowiaduję się także, że mają jeszcze jeden zamrożony embrion [taka jest sytuacja: dziecko w zamrażalniku!]. Mówiłem sobie: z pewnością tej parze nie mogę przygotować «listy zakupów» wszystkich właściwych rzeczy, których nie robi, przecież ta kobieta przyszła najwidoczniej mnie szukać wiedziona cieniem zainteresowania. A więc pytanie: «Dlaczego przyszłaś?». A ona: «Tak naprawdę zostałam ochrzczona jako dziecko, żyłam po chrześcijańsku, było pięknie: szkoła, kościół, ale potem dałam spokój. A jednak chciałabym tego dla moich dzieci». Zbierałem się już do wyjścia, kiedy się zatrzymałem i powiedziałem jej: «Rozumiem, że twój mąż był chory, że mieliście dużo problemów, ale chciałem ci powiedzieć jedną rzecz: zobacz, Bóg tak naprawdę nigdy nie spuścił was z oczu, nie żeby się pomylił, żeby zapomniał i nie patrzył na was; tak jak ty to robisz z twoim dzieckiem: wiele razy nie rozumie twoich ruchów, rzeczy, na które mu pozwalasz, ale tak naprawdę widzisz w nim dobro; także Bóg zawsze na ciebie patrzył, wszystko o tobie wie i chce dokonać czegoś wielkiego w twoim życiu i w życiu twojej rodziny poprzez cierpienia i to, co ci się przydarzyło». Tamta kobieta rozpłakała się, a potem zaczęła przychodzić do kościoła w każdą niedzielę. Zrozumiałem, że nie mogłem spoglądać tylko na listę etycznych kwestii, których nie przestrzegała, ponieważ chodziło o to, by mogła znaleźć możliwość dla swojego życia, tak jak to się stało; a reszta, powoli się ułoży”.
Wydaje mi się, że jest to przykład rozpoczynania w relacji z drugim od treści wiary, a nie od etyki.
Ten sam zaprzyjaźniony ksiądz opowiadał mi potem o innym epizodzie: „Pewna kobieta napisała do mnie e-maila, mówiąc: «Chciałabym należeć do parafii». Idę ją odwiedzić i mówię: «Dlaczego chcesz należeć do parafii? – Ponieważ chcę tego dla mnie i dla moich dzieci. – A co to znaczy, że chcesz należeć do parafii? Jesteś katoliczką? – Nie. – Jesteś anglikanką? – Nie, tak naprawdę nie jestem nawet ochrzczona. – A, w porządku, a więc [jak to często się zdarza] twój mąż jest chrześcijaninem, a ty zbliżasz się do wiary za jego pośrednictwem. – Nie, nie, mój mąż nie jest katolikiem, nie jest anglikaninem, on też nie jest ochrzczony. – A więc wasi rodzice są ochrzczeni? Istnieje jakieś powiązanie z Kościołem. Jednym słowem, dlaczego chcesz przyjść? [pełen ciekawości]. – Powiem ci prawdę. Pracuję jako babysitter, podobnie jak moja mama, codziennie opiekujemy się wspólnie w domu mojej mamy, który jest duży, ośmiorgiem dzieci w czasie, gdy ich rodzice są w pracy. W tym okresie, gdy pracowałam, zauważyłam, że dzieci z twojej szkoły i z twojej parafii są inne, i że także ich rodzice są inni; a więc chcę tego samego dla siebie. Co muszę zrobić?». Powiedziałem jej: «Zapoznam cię z kilkoma mamami, jeśli chcesz przyjść na Szkołę Wspólnoty, są tam także osoby przygotowujące się do chrztu św., wtedy zobaczymy. Możesz też przyjść na Mszę św., jeśli chcesz. – Tak naprawdę myślałam, że nie mogę chodzić na Mszę św., że to jest zabronione, ponieważ nie jestem katoliczką; ale, prawdę mówiąc, poszłam potajemnie dwa razy. – I co się stało? – Cały tydzień był inny, bo te śpiewy, te sprawy… wiele rzeczy nie rozumiem, ale może jedną rzecz pojmuję i ona karmi mnie przez cały tydzień». Mogę przyznać, że są ludzie, którzy powracają do wiary, ponieważ nie są już uprzedzeni, a wiara nie jest już z góry założonym pewnikiem, ale tutaj jest inaczej, ponieważ te osoby, które spotykam, nie mogą nawet brać ją za z góry przyjęty pewnik, ponieważ nie wiedzą, co to jest, a więc nie mogą nawet żywić uprzedzeń”.
Kiedy to odmienne życie zostaje dostrzeżone, budzi zdumienie, jak dopiero co zobaczyliśmy; albo jak opowiada nam ojciec Ibrahim: pewien muzułmanin przychodzi do studni należącej do klasztoru franciszkanów w Aleppo i mówi ojcu Ibrahimowi: „Ojcze, widok tych ludzi, którzy przychodzą zaczerpnąć wody z uśmiechem, z wielkim pokojem w sercu, bez kłótni, bez podnoszenia głosu… Zdumiewam się, ponieważ krążąc po całym Aleppo, widziałem, jak się mordują, by zaczerpnąć ze studni: was przepełnia pokój, radość. (…) Jesteście inni”. (Zapach Chrystusa pośród bomb, „Ślady” 5/2015, s. 16).
O tym samym zdumieniu daje nam świadectwo pewien przyjaciel mieszkający w Kalifornii, który opowiada: „Pracuję z ludźmi niepełnosprawnymi od urodzenia oraz z weteranami, którym wojna przysporzyła wielu dramatów; codziennie ścieram się z ludzkim ograniczeniem, ograniczeniem fizycznym, ale także umysłowym. Pewna 40-letnia kobieta, która spędziła całe życie w wojsku, padła także ofiarą przemocy fizycznej, przez co przez ostatnie 15 lat określała swoje życie jako «znieczulone». Z powodu tych traum nie była w stanie przeżywać pozytywnej relacji z rzeczywistością: nie mogła iść na zakupy do supermarketu, ponieważ kiedy przemierzała sklepowe alejki, bała się, że ktoś na nią napadnie; nie mogła utrzymać pracy; budziła się o trzeciej w nocy, słysząc świergoczące ptaki: «Wariowałam, zabiłabym je wszystkie! To było nie do zniesienia». Miesiąc temu, po roku bycia razem z tą kobietą, pracując z nią (to znaczy ucząc ją pracy) i przeżywając z nią życie, powiedziała nam: «Budzę się o trzeciej rano; wciąż jeszcze nie mogę spać, ale teraz zaczynam kochać, patrzeć z miłością także na śpiewające ptaki. A to dlaczego? Za sprawą skierowanego na mnie spojrzenia, które przebudziło całe oczekiwanie mojego serca»”. Przyjaciel z Kalifornii dodaje: „Ta kobieta nie jest z Ruchu, ale użyła tych słów: «Moje serce teraz żyje». Dlaczego? «Ponieważ zobaczyłam kogoś i coś, co przebudziło we mnie całą możliwość bycia sobą». Piękno minionego roku, przede wszystkim spotkanie z Ojcem Świętym, pozwoliło mi zrozumieć, że jedyną moją odpowiedzialnością jest przeżywanie życia wewnątrz tej atrakcyjności, która do mnie dotarła, resztę czyni On, ponieważ to właśnie On zmienia życie drugiego. Kilka lat temu ja i moja koleżanka zostaliśmy zaproszeni na pewną konferencję, byśmy opowiedzieli o naszych działaniach. Zazwyczaj w momencie prezentacji mówi się o tym, co zrobiłeś, co robisz i przedstawia się tytuły, które masz. Następnie ktoś zaczyna opisywać, kim jesteśmy, towarzystwo, dla którego pracujemy, ale w pewnym momencie zatrzymuje się i mówi: «W każdym razie, to, kim są Guido i Nancy, jest sercem tego, co robimy». To mnie wzruszyło, w znaczeniu poruszyło: po prostu żyłem – i to jest zdumiewające – bez wygłaszania przemówień, i ktoś, kto nie wiedział o mnie nic, mógł mi powiedzieć: «Patrzę na ciebie przez pryzmat serca, które wyrażasz, które jest źródłem tego, co my także czynimy». To, że ktoś na twój widok mówi: «Utożsamiam się z sercem, które wyrażasz», myślę, że jest największym świadectwem, jakie można dać i które rodzi się z życia pod wpływem atrakcyjności spotkania z Chrystusem”.
Co takiego zmieniło tę kobietę, skazaną na przeżywanie w zniekształcony sposób swojej relacji z rzeczywistością? Nowość, która wkroczyła do historii wraz z Abrahamem, która dotarła także do nas i komunikuje się poprzez nas, nie robiąc nic szczególnego. My dajemy jej tę nowość, żyjąc po prostu z nią. Rezultat jest prosty: „Zaczynam kochać nawet ptaki”, te same, które wcześniej chciała zamordować. Znaczy to, że Obecność, która przechodzi przez nas, jest w stanie zmienić życie: jest tak kluczowa, że bez niej, jak mówi inna piosenka Miny, wszystko jest stracone: „A gdybym jutro (…) niespodziewanie cię straciła, / straciłabym cały świat, nie tylko ciebie” (E se domani – „A gdybym jutro”, słowa: G. Calabrese, muzyka: C.A. Rossi).
Bez tego „Ty” „ja” traci cały świat. Traci wszystko. Ale my, mówi ksiądz Giussani, sądzimy, że to wszystko jest bajką! „Kiedy ktoś wstaje rano, kiedy przeżywa trudności albo rozczarowania, niepokoje albo niespodziewane przeszkody, obraz Kogoś Innego, kto towarzyszy [życiu] (…), kto zniża się aż do niego [takiego, jaki jest], by przywrócić mu samego siebie, jest jak sen” (L. Giussani, Alla ricerca del volto umano, dz. cyt., s. 27). Dlatego w każdej chwili każdy z nas przeprowadza test: gest, którego dokonuje, ukazuje, czy dla niego dogmatyczna treść wiary jest rzeczywistym faktem, czy też bajką, snem. To określa to, do czego przynależymy. Możemy być nawet rozproszeni, możemy pozostać ze wszystkimi naszymi ograniczeniami, ale Fakt przechodzi przez nas, jeśli definiuje nas treść wiary. Ten fakt, który w sobie niesiemy, jest w nas tak silny, że rozbudza w innych miłość do rzeczywistości.
A więc kiedy nie przeżywamy relacji przepełnionej miłością do rzeczywistości, kiedy komplikujemy sobie życie i odczuwamy relację z rzeczywistością jako przemoc, jest tak nie dlatego, że ptaki są brzydkie albo okoliczności są przeciwko nam, nie ze względu na chorobę albo dlatego że szef albo ktoś inny nas nie rozumie, albo ponieważ wszystko jest wadliwe czy też złe. Nie, nie! Problem polega na tym, że brakuje „Ty”, tego „Ty”, które sprawia, że wszystko – wszystko! – staje się przyjazne, nawet ptaki, których wcześniej tamta kobieta chciała się pozbyć.
Co pokazują te świadectwa? Co takiego sprawiło, że napotkane osoby nie odebrały chrześcijaństwa jako błazenady, a chrześcijan jako błaznów? Nowość życia, którą one dostrzegły wewnątrz swojej egzystencji. W cyrku świata, ze wszystkimi jego aktorami, ze wszystkimi jego błaznami, ze wszystkimi modnymi interpretacjami, na tym świecie, w którym wszystko jest „płynne” – jak mówi Baumann – w którym jedna rzecz jest warta drugiej, co więc jest tak potężnie rzeczywiste, tak pociągające, że zdobywa nas w całości, że nie chcemy tego stracić?
„Człowiek rozpoznaje prawdę o sobie – podkreślał ksiądz Giussani – poprzez doświadczenie piękna, poprzez doświadczenie smaku, poprzez doświadczenie odpowiedniości, poprzez doświadczenie atrakcyjności, jaką ta prawda wzbudza, całościowej atrakcyjności i odpowiedniości, nie całościowej ilościowo, całościowej jakościowo! (…) Piękno prawdy jest tym, co pozwala mi powiedzieć: «To jest prawda!»” (Certi di alcune grandi cose. 1979–1981, BUR, Milano 2007, s. 219–220). Atrakcyjność [wł. attrattiva] oznacza: „pociągam cię ku” [wł. ti traggo a], to znaczy jesteś pociągnięty ku drugiemu.
Dlatego mówił, że „współczesny człowiek, dysponujący takimi możliwościami działania, jakich nie miał nigdy dotąd w historii, z wielkim trudem postrzega Chrystusa jako jasną i pewną odpowiedź na znaczenie swojej kreatywności. Instytucje często nie dają takiej egzystencjalnej odpowiedzi. Brakuje nie tyle słownego czy kulturalnego powtarzania orędzia [doktryna nie wystarcza, mimo że zawzięcie powtarzana, tak jak nie wystarcza lista rzeczy do zrobienia]. Współczesny człowiek oczekuje, być może nieświadomie, doświadczenia spotkania z osobami, dla których fakt Chrystusa jest rzeczywistością tak obecną, że ich życie się zmieniło. [Tym, co burzy cyrk błaznów, jest rzeczywistość Chrystusa, rzeczywistość tak obecna, że zmienia życie ludzi, których spotyka się na swojej drodze.] To właśnie ludzkie zderzenie może wstrząsnąć współczesnym człowiekiem: wydarzenie, które byłoby echem początkowego wydarzenia, kiedy Jezus podniósł oczy i powiedział: «Zacheuszu, zejdź natychmiast, przyjdę do twojego domu»” (L. Giussani, Wystąpienie na synodzie, 1987; w: tegoż, L’avvenimento cristiano, BUR, Milano 2003, s. 23–24).
Gdzie można znaleźć to piękno, które mnie pociąga, przebudzając mnie samego? W jaki sposób „ja”, rozproszone pośród nudy i odrętwienia, może się odnaleźć? Powiedział nam to definitywnie ksiądz Giussani: „Osoba odnajduje siebie w żywym spotkaniu, to znaczy w obecności, którą napotyka i która uwalnia atrakcyjność, to znaczy w obecności, która jest prowokacją dla niej samej. Uwalnia atrakcyjność, to znaczy uwrażliwia na to, że nasze serce, z tym, co go stanowi, ze [wszystkimi] wymogami, jakie go stanowią, jest, istnieje. Ta obecność mówi ci: «Istnieje to, z czego jest uczynione twoje serce; widzisz, we mnie na przykład istnieje». Tylko to daje atrakcyjność i prowokację. Tylko to pociąga i prowokuje nasze wnętrze” (L’io rinasce in un incontro. 1986–1987, BUR, Milano 2010, s. 182).
Spotkanie z tą obecnością jest atrakcyjne, wznieca iskrę.

3. ISKRA
„Prawda – mówi dalej ksiądz Giussani – jest jak twarz pięknej kobiety, nie możesz nie powiedzieć, że jest piękna, nie dajesz rady! [narzuca się] Ale – pomijając porównanie – prawda jest czymś, co narzuca się nieuniknienie. Ktoś ma ułamek chwili, za sprawą którego serce się wzrusza. To właśnie nazwałem iskrą. (…) Ta iskra, ta intuicja, że to jest prawdziwe dla mnie, być może bardzo słaba, być może bardzo mglista, niejasna – ale błędem jest mówienie niejasna [poprawia się]; nie była niejasna; przynajmniej przez ułamek sekundy, to była iskra, dlatego nie była niejasna – wzbudziła być może «w cząsteczkowej formie» jakąś emocję lub wzruszenie, w którym, nawet nieświadomie, «odczuliśmy wdzięczność i zdumienie tym, co się wydarzyło», jak powiedzieliście. To znaczy ta iskra sprawiła jak gdyby, że wyłoniło się ubóstwo ducha, być może jakaś odrobina, odrobinka, cząsteczka pyłku, ubóstwa ducha. Ta iskra jak gdyby była ogniem, zarzewiem ognia, który przeniknął aż do kości, obnażył naszą kość, to znaczy nasze serce, przeszedł przez ciało i przez moment doświadczyliśmy ubóstwa ducha, prostoty serca («wdzięczni i zdumieni tym, co się wydarzyło»)”. Ksiądz Giussani kończy: „Ta iskra, ta iskra, jest początkiem nowej świadomości swojego pochodzenia” (Certi di alcune grandi cose. 1979–1981, dz. cyt., s. 207–208, 215).
Kiedy ktoś dostrzega tę iskrę w nas, przestaje uważać nas za błaznów.
Pewien student architektury pisze: „Przygotowywaliśmy wystawę o katedrze we Florencji. Architekt, który ją zaprojektował i miał z nami pracować podczas tygodnia poprzedzającego Meeting, gdy przybyliśmy na stoisko, przyjął nas w ten sposób: «Cześć, nie jestem z Ruchu, zostałem zatrudniony do zrobienia wystawy i jestem tu, by z wami pracować». Ledwo skończył zdanie, założył krótkie spodenki i wziął się z nami do pracy: maluje, przesuwa ciężary, szpachluje... Tego samego wieczoru idzie z nami zjeść tam, gdzie spotykają się wszyscy wolontariusze. Pracuje z nami, je z nami, i tak przez pięć dni. Rodzi się z tego piękna relacja. W niedzielę oznajmia, że musi wrócić do pracy do Florencji i już więcej nie wróci. Ale ku naszemu wielkiemu zdziwieniu we wtorek rano jest na Meetingu, gotowy do pracy, szczęśliwy. «Kochani, wróciłem, ponieważ za bardzo tęskniłem! Nigdy nie widziałem nikogo, żeby tak pracował. Macie coś, czego inni nie mają. Miałem wiele uprzedzeń do CL, zanim tu przybyłem, bo koncentrowałem się na jednym punkcie, nie patrząc na resztę»”.
Inna osoba opowiada: „W czasie tych siedmiu dni wakacji każdy miał sposobność skonfrontować się z tym, że inna jakość zajęła miejsce pośród nas, a kiedy się to zdarza, nie da się tego nie zauważyć. Zauważyła to także trójka chińskich przyjaciół, którzy są z nami na uczelni na dwuletniej wymianie kulturalnej, a których poznaliśmy kilka miesięcy temu. Poruszyło ich to wszystko, co się wydarzyło. W pierwszej kolejności to, że jest możliwa tak prawdziwa zażyłość między osobami pochodzącymi z tak odległych geograficznie miejsc. Nigdy wcześniej nie zdarzyło się im zostać przyjętymi i objętymi w ten sposób. Widzieli w działaniu «miłość, która ich poruszyła». Matteo powiedział, że z tego, co widział, różnica między religią katolicką a buddyzmem polega na tym, że religia katolicka jest życiem, a nie serią rytuałów do spełnienia, i że jego o wiele bardziej pociąga to życie, które zobaczył w działaniu”.
Pewna zaprzyjaźniona studentka spędziła całe lato wraz z innymi kolegami, zaangażowana przez swojego profesora w pewien projekt. Pewnego dnia proponuje swoim przyjaciołom: „Kochani, istnieje przepiękna rzecz, którą musicie koniecznie zobaczyć”. Był to Meeting w Rimini. Oto, co takiego się wydarzyło: „Dzięki przyjaźni, która zrodziła się między nimi, przyjechali i byli zdumieni; zdumieni także tym, że ja sama, że nawet ja, znając Meeting, byłam zdumiona, ponieważ patrzyłam na niego ich oczami. To był niesamowity dzień, pełen spotkań. Byli bardzo zadowoleni. Kiedy w samochodzie w drodze powrotnej dziewczyna z Grecji patrzy na mnie i mówi mi: «Ale co takiego mają te osoby?», ja jej odpowiadam: «Nie wiem, co takiego mają. Ty mi to powiedz». Na co ona: «Są wolne. Są szczęśliwe». A potem: «U tych, których mi przedstawiłaś, coś iskrzy się w oczach. Mają iskry w oczach i są wolni jak małe dzieci». I dalej nalegała, bym jej wyjaśniła, czym są te iskry w oczach, które widziała. Wówczas powiedziałam jej, że takie samo pytanie zadałam sobie, gdy ich poznałam: co to za iskry? W ten sposób opowiedziałam jej o tym, co mi się przytrafiło, o tym, jak się nawróciłam, powiedziałam jej, że ci ludzie są katolikami. Ona skamieniała. I dodała: «A więc chrześcijaństwo jest spotkaniem! Ponieważ mnie nie podobają się reguły, ale to, o czym mówisz, jest spotkaniem, i ja za tymi iskrami w oczach poszłabym na koniec świata, ponieważ chcę ich»”.
Gdyby nasza młoda przyjaciółka nie zaakceptowała tego, co było nieprzewidywalne tego lata innego od wszystkich poprzednich, nie mogłaby zobaczyć tego, co zobaczyła. A co zobaczyła? Jakież kontruderzenie zachodzi w prawie nieznanej osobie wobec wolnych i szczęśliwych ludzi, którzy mają iskry w oczach. „Skąd biorą się te iskry w oczach?” – zadawała sobie pytanie. Czy stąd, że są porządnymi ludźmi? W ich oczach śmieje się niebo, które nie jest ich. „Są jak małe dzieci”. Są zdumieni tym niebem. Co takiego musi się stać, by dorosły stał się takim „dzieckiem”? Tamta dziewczyna nie wiedziała nic o chrześcijaństwie, ale mówi: „Za tymi iskrami w oczach poszłabym na koniec świata”. Żadna tam błazenada! Żaden tam błazen! To się wydarza teraz, dokładnie tak samo jak dwa tysiące lat temu.
Komentując powołanie świętego Mateusza podczas podróży na Kubę w minionych dniach, papież Franciszek powiedział: „On sam w swej Ewangelii opowiada nam, jak wyglądało spotkanie, które naznaczyło jego życie, wprowadza nas w «grę spojrzeń», która jest w stanie przemienić historię. [Historię! Nie tylko tego człowieka.] Pewnego dnia, takiego samego jak każdy inny, gdy siedział przy stole, pobierając podatki, Jezus przechodził i ujrzał go, zbliżył się i powiedział mu: «Pójdź za Mną». A on powstał i poszedł za Nim. Jezus spojrzał na niego. Jakąż siłę miłości musiało mieć spojrzenie Jezusa, aby zmobilizować Mateusza do tego, co uczynił; ileż siły musiały mieć te oczy, aby go podnieść! Wiemy, że Mateusz był celnikiem, to znaczy ściągał podatki od Żydów, aby przekazać je Rzymianom. Faryzeusze byli źle postrzegani, a nawet uważano ich za grzeszników, toteż żyli oddzielnie i byli pogardzani przez innych. Nie można było z nimi jeść ani rozmawiać, ani modlić się. Ludzie traktowali ich jak zdrajców, którzy łupili swój naród, aby dać innym. Dzierżawcy podatkowi należeli do tej kategorii społecznej. Jezus zatrzymał się, nie przeszedł pospiesznie, spojrzał nań powoli, spokojnie. Spojrzał nań oczami pełnymi miłosierdzia, spojrzał tak, jak nikt nie patrzył na niego wcześniej. I to spojrzenie otworzyło mu serce, wyzwoliło go, uzdrowiło, dało mu nadzieję, nowe życie, podobnie jak Zacheuszowi, Bartymeuszowi, Marii Magdalenie, Piotrowi, a także każdemu z nas. Chociaż nie ośmielamy się podnieść wzroku na Pana, to On zawsze pierwszy spogląda na nas” (Franciszek, Homilia, plac Rewolucji, Hologuín, Kuba, 21 września 2015 r., cyt. za: w2.vatican.va).
Dzisiaj, tak jak wtedy, istnieją fakty, sposoby przeżywania chrześcijaństwa, które nie są postrzegane przez innych jak błazenada, ale jako najbardziej fascynująca rzecz. W tych faktach treść i metoda zbiegają się. Są fakty, które nie potrzebują żadnego rodzaju dodanej władzy, by się narzucić: wystarcza atrakcyjność tych „iskier w oczach”, tej „gry spojrzeń”. Żadne lekarstwo, żaden narkotyk, żaden guru, żadna władza, żaden sukces, żadna strategia nie jest w stanie wywołać tego rodzaju „iskier w oczach”.
To wyzwala decyzję. „Decyzję generuje tylko i wyłącznie odkrycie, że moje «ja» zostaje pociągnięte przez Kogoś Innego, że istota mojego «ja», istota mojego istnienia, moje serce, jest tożsame z «byciem pociągniętym przez Kogoś Innego» (…). Właśnie ten Ktoś Inny jest sensem dynamiki mojego «ja», tego mojego życia, tej dynamiki, którą jest moje życie. Kiedy mówię: «ja», mówię o dynamice dążącej w napięciu do czegoś innego, do Kogoś Innego. Ktoś Inny jest tym, co konstytuuje moje życie, ponieważ Ktoś Inny mnie pociąga, a ja jestem tym, który «jest pociągany», to pociąganie mnie konstytuuje (…) [„Za tymi iskrami w oczach poszłabym na koniec świata”]. Decyzja rodzi się więc tam, gdzie ktoś odkrywa tę swoją naturę, «bycia pociągniętym», przez co, jak mówi święty Paweł (zawsze cytowany): «Żyję, nie ja, ale jest coś innego, co we mnie żyje». W istocie, atrakcyjność to właśnie to: inna rzecz, która we mnie żyje i pozwala mi żyć. Decyzja rodzi się, gdy nagle to sobie uzmysławiam, gdy wyzwala się ta świadomość nowego człowieka, świadomość tej nowości w pojmowaniu siebie, w odczuwaniu siebie. I jest to moment, w którym człowiek rzeczywiście poczyna siebie – tak jak mężczyzna i kobieta poczynają dziecko, a poczynają je dzięki atrakcyjności. Przykład nie jest może najlepszy, ale przez analogię jest najgłębszy z możliwych. To, co wynika z tego głębokiego uścisku mojego «ja» z Kimś Innym, którego atrakcyjność odkrywam, akceptuję i uznaję, to jest rzeczywiście poczęcie siebie. Bez prostoty serca, bez czystości serca, bez ubóstwa ducha to się nie wydarzy, ponieważ tam, gdzie nie ma ubóstwa ducha, człowiek, owszem, ulega tej atrakcyjności, ale nie uznaje jej w pełni, pozostaje pewien dystans, a wówczas nie ma «poczęcia»” (L. Giussani, Certi di alcune grandi cose. 1979–1981, dz. cyt., s. 216–218).
To właśnie ta dynamika może pozwolić nam zrozumieć znaczenie „podążania za”. Mówię to, by odpowiedzieć pewnej osobie, która mnie pyta: „Co znaczy «podążać za»?”. „Podążać za”, tak jak decydować, jest łatwo: „Za tymi iskrami w oczach poszłabym na koniec świata”. Dlaczego „podążać za” jest łatwo? Ponieważ jest to uleganie atrakcyjności, która mnie pochwyciła. Problem w tym, że wiele razy dla nas „podążanie za” nie jest uleganiem wydarzeniu, które nas pochwyciło, z całą świadomością tego, co się wydarza. Dla nas „podążanie za” jest rodzajem woluntaryzmu, dostosowywaniem się do pewnych norm, do jakiejś doktryny, do zbioru wartości, których trzeba bronić. Tymczasem ksiądz Giussani pokazuje nam, że „podążanie za” jest poruszeniem, decyzją sprowokowaną przez atrakcyjność, ponieważ problem wolności polega na tym, czy wolność znajdzie coś, co będzie tak fascynujące, że przychodzi ochota przylgnąć teraz! Dlatego jak gdyby w każdym słowie, w każdym wyzwaniu, przed którym stajemy, musielibyśmy uczyć się stale natury wiary, natury chrześcijaństwa, jego ontologii. Ponieważ w przeciwnym razie same chrześcijańskie słowa staną się jak kamienie, które nic nam już nie mówią. Tymczasem, by je zrozumieć, wystarczyłoby pozwolić się zaskoczyć tym momentom, w których wydarzenie, piękno się wydarza, jak widzieliśmy to wydarzanie się w donośny sposób podczas Meetingu w czasie spotkania o Abrahamie i wyzwaniach teraźniejszości, kiedy tuż po wysłuchaniu gry na skrzypcach profesor Weiler zareagował głębokim westchnieniem do mikrofonu. I zaraz potem dodał: „Potrzeba minuty, by złapać oddech…” (Wybór Abrahama i wyzwania teraźniejszości, „Ślady” 5/2015, s. X). To jest to! To jest moment, w którym rozpoczyna się na nowo! Od tego zaczyna się na nowo. Tutaj rodzi się „podążanie za”: atrakcyjność muzyki skrzypcowej wywołała to głębokie westchnienie. To jest łatwe! Także „podążanie za”, tak jak początkowe spotkanie, jest wydarzeniem, któremu musimy ulec.
Dlaczego więc wydaje nam się to tak trudne, jeśli jest tak łatwe?
Problem w tym, że my często stawiamy opór tej metodzie, która jest metodą Boga. I to naprawdę jest smutne: mimo że wydarzają się rzeczy takie, o których dopiero co słyszeliśmy, i inne, o których opowiadamy sobie za każdym razem, gdy się spotykamy, stawiamy opór i nie uczymy się od nich. To oznacza „niepodążanie za”. Nie niepodążanie za mną – kogo by to interesowało? – ale niepodążanie za tym, co czyni On, a za czym ja w pierwszej kolejności chcę podążać. To jest nasz problem z „podążaniem za”: że my, mimo że nieustannie widzimy, że wydarzenie, spotkanie jest jedyną metodą będącą w stanie wprawić w ruch „ja” – to jest to, co zrobił Bóg z Abrahamem oraz z Janem i Andrzejem – my wciąż myślimy, że jest inny sposób, inna metoda bardziej oddziałująca, by przyciągnąć „ja”. Tymczasem to jest bardzo łatwe: wystarczy podążać za tym, co czyni Chrystus.
„Poprzedniego wieczoru rozmawialiśmy z moimi kolegami z kursu o rodzinie i jedna z dziewczyn nie potrafiła zrozumieć. Zrozumiała, gdy jej opowiedziałem o tym, co wydarzyło się w mojej rodzinie. Wiele razy uciekałem z domu, podnosiłem rękę na mojego tatę i przez dwa lata nie rozmawiałem z nim. To, co zmieniło moją rodzinę, to nie były prawa albo jakaś rewolucja, ale moje spotkanie z moimi przyjaciółmi z Ruchu cztery lata temu. Żyjąc w tej relacji, gdzie całe moje zło został przebaczone, przeżywając nowe piękno i smak życia, moja rodzina rozkwitła na nowo. Ta relacja zmienia mnie i zmienia tych, których mam wokół, a ja nie muszę się o to troszczyć. Opowiedziałem jej o pewnej mojej kuzynce: ona i jej rodzina mieszkają w innym mieście i co roku przyjeżdżają do nas na urlop. W zeszłym roku przyjechali na Boże Narodzenie, zjedliśmy po prostu razem i otwarliśmy wszystkie prezenty. Po obiedzie kuzynka przychodzi do mnie i mówi: «Mam wrażenie, że moi rodzice są ze sobą tylko ze względu na mnie, nie dlatego, że się kochają, tymczasem widzę, że twoja rodzina jest zjednoczona, chciałabym tego samego». Kiedy mi o tym mówiła, myślałem: ale co ona zobaczyła? Jeszcze kilka lat temu moja rodzina w żadnym razie nie była zjednoczona; nie jadałem nawet posiłków z moją rodziną, zanim wyjechałem do Mediolanu. Ją uderzył sposób, w jaki jemy. Potem powiedziała mi: «Kiedy byliśmy dziećmi, bawiliśmy się razem, potem stałeś się potworem, ale teraz widzę, że twoje oczy stały się znowu oczami dziecka». To mnie uderzyło, wówczas zaprosiłem ją po prostu do pracy charytatywnej wraz z moimi przyjaciółmi, zanosiliśmy paczki żywnościowe ludziom z najuboższych rodzin. A ona opowiedziała mi o tym popołudniu jako o najpiękniejszym w jej życiu. Nazajutrz po powrocie do domu zadzwoniła do mnie z płaczem: «Odczuwam w sobie brak, jakiego nigdy wcześniej nie czułam». Na początku wydawało mi się to nieco sentymentalne, ale zaraz potem powiedziała mi: «Dzisiaj rano obudziłam się o godzinie 7.00, poszłam do centrum miasteczka, do miasta, poszłam do urzędu miasta, podeszłam do biura zajmującego się sprawami młodych i zapytałam w okienku, gdzie spotkają się ci z Comunione e Liberazione»”.
Ale my sądzimy, że mamy potężniejszą metodę, historycznie skuteczniejszą, by przekonać osoby! A więc pytam was: czy ktoś naprawdę może myśleć, że metoda wymyślona przez nas może być skuteczniejsza od metody wybranej przez Boga? Nie możemy rościć sobie prawa do odzyskania poprzez swoje działania tego, co zagubiliśmy w życiu. Nasza odpowiedzialność jest więc taka: nie stawiać oporu Bożej metodzie.
Po raz kolejny ksiądz Giussani oświeca nas, utożsamiając najważniejszy powód tego oporu, którym nie jest, jak moglibyśmy sądzić, niespójność, ale uczuciowe wyjałowienie. „Naszym rdzennym brakiem, tym, co pozostawia nam to pochodzące z wnętrza niezdecydowanie, jest niezdolność, całkowita niedojrzałość, do smakowania piękna, smakowania estetycznego, a więc niewyobrażalny opór, jaki stawiamy wtedy, gdy ogarnia nas radość, wesele, a więc żywotność – żywotność! Ponieważ tylko to, co jest piękne, co jawi ci się jako piękne, co cię ożywia, to znaczy potęguje energię twojego życia, jest twoim życiem. To właśnie ten przerażający brak zauważa się w was, u współczesnych młodych ludzi, ten straszliwy niedostatek zdumienia w obliczu piękna, zdolności przyjmowania piękna. Natomiast to, co was porusza, to jest to, co wywołuje czystą reaktywność. Efekt, z jakim rzeczy do was docierają, jest wynikiem reaktywności. Wywołują w was reaktywność i blokują was w was samych, tak że każda rzecz, która pojawia się przed wami, jest do użycia dla was samych, do wykorzystania. Zdumienie, przyjmowanie piękna jest przeciwieństwem: oczy (…) szeroko otwarte do słuchania, do patrzenia, do otrzymywania. (…) Wasza niezdolność [mówił w 1980 roku do studentów] (…) to niezdolność do kochania”, spowodowana przez otępienie. Iskra, o której mówiliśmy, kontynuuje ksiądz Giussani, „jest czymś, co się wydarza i co jest przyjmowane na miarę naszej zdolności do kochania, to znaczy naszej estetycznej wrażliwości, estetycznego smaku, estetycznego zmysłu, to znaczy naszej zdolności do percepcji piękna. Tymczasem ubóstwo serca, albo prostota serca, jest estetyczną postawą pozwalającą na estetyczny rozwój. Zauważcie, jak patrzy na rzeczy dziecko: oczami wytrzeszczonymi ze zdumienia! Piękno i wibrowanie rzeczywistości wchodzą w nie strumieniami; tymczasem my, będąc w pobliżu, jesteśmy otępiali” (Certi di alcune grandi cose. 1979–1981, dz. cyt., s. 220, 223). To otępienie jest tym, co sprawia, że odczuwamy tę obcość, o której mówi Pavese: „W oczach twych śmieje się obcość nieba, które nie jest twoje” (C. Pavese, „Notturno”, z: Lavorare stanca, 1936–1943 (Le poesie aggiunte), w: Le poesie, Einaudi, Torino 1998, s. 82). Ksiądz Giussani w ten sposób komentował te wersy: „W oczach twych śmieje się: jesteś uczyniony z nieba, dla nieba, przez Kogoś Innego; i to się śmieje, ponieważ serce jest pragnieniem szczęścia i piękna. Niebo, które nie jest jednak twoje: nie chcesz go” (Si può vivere così. Rekolekcje Bractwa Comunione e Liberazione. Notatki z rozważań księdza Luigiego Giussaniego, dodatek do „Tracce” 6/1995, s. 25).
Kiedy odpowiadamy na wyzwania rzeczywistości, zawsze pozwalamy wyłaniać się naszej przynależności, to znaczy temu, co jest dla nas najdroższe, i to staje się naszym kulturalnym stanowiskiem w świecie. Zdumiało mnie to, w jaki sposób ksiądz Giussani, na kilka dni po porażce poniesionej w referendum dotyczącym aborcji w 1981 roku, przemawiając na zebraniu prowadzących Ruch, rozpoznał syntetyczną treść samoświadomości tych, którzy się zaangażowali, to, co mieli najdroższego, skąd wyłaniało się kulturalne stanowisko: „Najważniejszym wnioskiem dla prowadzących Ruch, który wypływa z tej referendalnej przygody, jest smutek, jest smutek stwierdzenia, że wydarzenie Chrystusa nie odegrało i nie odgrywa już roli jako wartość życia”. To, co się wydarzyło podczas referendum, było – mówi – wyrazem tego, co wydarzało się w zwyczajnym życiu wspólnoty: „W zwyczajnym życiu naszej wspólnoty i osób prowadzących Ruch nie ma wyrazistości wartości wiary w nas. Jednym słowem, Jezus Chrystus nie ma nic wspólnego z naszymi ludźmi”.
I wskazywał nam także precyzyjnie drogę, którą trzeba podążać. Warto go słuchać, jeśli nie chcemy, aby znowu pociąg nam uciekł: „Jezus Chrystus musi być wyrazisty jako taki dla naszych ludzi. Taki jest kierunek. «Nie znam nikogo jak tylko Chrystusa», i to tego historycznego Chrystusa, który, w gruncie rzeczy jako taki, został wyeliminowany. Chrystus staje się obecnością dla innych, jeśli staje się obecnością dla mnie! To ja jestem obecnością Chrystusa: wydarzenie Jego osoby przechodzi przez tę komunikację [jak pokazują wszystkie świadectwa, które przeczytaliśmy]. W tym miejscu pojawia się pewien wniosek: zrozumcie, że Ruch będzie ocalony przez tę mniejszość! Nośnikiem przyszłości jest rzeczywiste świadectwo” tych, którzy do Niego przylgnęli. I dodawał: „Jest niezwykle trudno, trudno w statystycznym znaczeniu, znaleźć ludzi, którzy żyliby naprawdę, którzy staliby się towarzystwem dla świętości, to znaczy dla wiary, w Chrystusie, by nauczyć się wiary, by żyć i świadczyć o wierze. A tę trudność potęguje to, że trudno będzie, statystycznie rzecz biorąc, by nasi dorośli znaleźli przewodników w tym sensie, inicjatorów w tym sensie. Ruch będzie kontynuowany przez tych, którzy w najmniejszym stopniu nie będą odczuwali ograniczenia z tego powodu, że są w mniejszości [jak to się zdarzyło z wynikiem referendum, przez to, że przeciwników aborcji było 32%] jako ograniczenia, ponieważ poszerzyli swoje serce przez wartość. A wartość jest tylko jedna, jedna! Ponieważ nawet życie nie jest wartością, gdyby nie było Chrystusa! Wydarzenia Chrystusa. Ruch poprowadzi dalej ten, kto odbył to spotkanie, a znakiem, że miało miejsce to spotkanie, jest zdolność do braterstwa, do towarzystwa”. Ruch poprowadzą dalej ci, którzy nie mogli, tak jak Jan i Andrzej, wymazać doświadczenia, które przeżyli z Chrystusem, dogmatycznej treści wiary, i z tego powodu są razem. Dlatego ksiądz Giussani nalegał: „Przyszłość Ruchu to świadectwo osoby dorosłej – dodając jedno ze swoich zdań. – Jest to moment, w którym pięknie jest być w dwunastu na całym świecie” (BRACTWO COMUNIONE E LIBERAZIONE, Dokumentacja audiowizualna, Narodowa Rada CL, Mediolan, 30–31 maja 1981 r.).
Na czym polega więc świadectwo? Bycie obecnością w jakiejś sytuacji oznacza bycie obecnym w taki sposób, że się ją zmienia, tak że gdyby cię nie było, wszyscy by to zauważyli. Tam, gdzie będziesz, inni będą się złościć albo cię podziwiać, albo też będą wydawać się obojętni, ale będą musieli uznać twoją «odmienność»”.
Jakiego rodzaju jest to świadectwo? „Prawdziwe orędzie głosimy poprzez to, co Chrystus zmienił w naszym życiu, zachodzi poprzez zmianę, którą Chrystus urzeczywistnia w nas: uobecniamy Chrystusa poprzez przemianę, którą On w nas dokonuje. To jest idea świadectwa” (L. Giussani, 19 marca 1979 r.; „1954. Cronaca di una nascita”, Notatki z rozmowy z grupką młodych, w: Un avvenimento di vita, cioè una storia, EDIT-Il Sabato, Roma 1993, s. 346).
Jak widzieliśmy, to świadectwo, dalekie od bycia czymś mało znaczącym i ukazywania chrześcijaństwa jako błazenady, a chrześcijan jako błaznów, wzbudza ciekawość, takie zainteresowanie, że otwiera zupełnie nieoczekiwany dialog, także z osobami pozornie odległymi. To w taki właśnie sposób możemy odpowiedzieć na zaproszenie skierowane w tych dniach przez papieża Franciszka do amerykańskich biskupów, które odebrałem jako skierowane do mnie, do nas: „Dobrze wiem, że wasze wyzwania są liczne i że często wrogie jest pole, na które rzucacie ziarno, i nierzadko pojawiają się pokusy, aby zamknąć się w ogrodzeniu obaw, by lizać rany, wspominając czas, który już nie wróci, planując stanowcze odpowiedzi na już zaciekłe sprzeciwy. A jednak jesteśmy zwolennikami kultury spotkania. Jesteśmy żywymi sakramentami uścisku między Bożym bogactwem a naszym ubóstwem. Jesteśmy świadkami uniżenia, zstąpienia Boga, który uprzedza w miłości nawet naszą pierwotną reakcję. Dialog jest naszą metodą nie ze względu na przebiegłą strategię, ale z uwagi na wierność Temu, który niestrudzenie przechodzi i powraca na ludzkie place, aż do godziny jedenastej, by zaproponować swoje zaproszenie miłości (Mt 20, 1–16). (…) Nie lękajcie się dokonania wyjścia niezbędnego dla wszelkiego autentycznego dialogu. W przeciwnym razie nie można dogłębnie zrozumieć racji drugiej osoby ani pojąć, że brat, do którego trzeba dotrzeć i uratować mocą i bliskością miłości, znaczy więcej niż stanowiska, które uważamy za dalekie od naszych autentycznie pewnych. Nie godzi się, aby ostry i wojowniczy język podziałów miał miejsce na ustach pasterza, nie ma prawa obywatelstwa w jego sercu i chociaż zdaje się zapewniać na jakiś czas pozorne przywództwo, to tylko trwałe zafascynowanie dobrem i miłością jest naprawdę przekonujące” (Wystąpienie podczas spotkania z Episkopatem USA, katedra św. Mateusza, Waszyngton, D.C., 23 września 2015 r., cyt. za: w2.vatican.va).