Maryja w tajemnicy Chrystusa i Kościoła
Zapis wystąpienia Luigi Giussaniego, Faenza, bazylika katedralna, 2 maja 1988Dziękuję bardzo Jego Ekscelencji [1] za daną mi okazję, jak Jego Ekscelencja sam powiedział, do złożenia świadectwa, to znaczy, że nie chodzi o przemówienie, ale o przekazanie braciom tego, co ktoś przeżywa lub czego doświadczył w życiu. Dziękuję przede wszystkim dlatego, że chodzi o świadectwo dotyczące Matki Bożej. W tekście biblijnym czytamy słowa, które Tradycja chrześcijańska wskazuje jako proroctwo odnoszące się do Matki Bożej: „Qui elucidant me, vitam aeternam habebunt” [2], tzn. „Kto mówi o mnie dobrze, będzie miał życie wieczne”. Dlatego też dziękuję za danie mi sposobności do mówienia dobrze o Niej. Z drugiej strony nie możemy nie uznać, że w historii chrześcijaństwa, a nawet w historii świata, nie istnieje nic bardziej zdumiewającego rozgłosem, czcią, ufnością i miłością, jakie się nagromadziły, skoncentrowały wokół tej postaci, piętnasto - szesnastoletniej dziewczyny z całkowicie zagubionej miejscowości jak np. ... — nie wiem, nie mogę zrobić porównania, bo nie znam waszych stron.
I
Jakie jest zatem pierwsze słowo, które zainspirowało moją myśl? Respexit humilitatem ancillae suae, tzn. „Wejrzał na pokorę swojej służebnicy”. Słowo „pokora” (włoskie umiltà, wyjaśnienie tłumacza), pochodzi od łacińskiego humus, co znaczy „ziemia”; była to więc rzeczywistość, którą można określić jako „ziemia – ziemi”, nic; jak dopiero co nadmieniłem: dziewczyna mająca piętnaście, szesnaście lat, w zupełnie nieznanej w całym ówczesnym świecie miejscowości. Ale dlaczego rozpoczynam od tego słowa? Dlaczego cała moja pobożność wypływa z tej refleksji?
Czy istnieje w świecie coś wielkiego? Tego co jest teraz, wcześniej nie było i znowu nie będzie! Wszystko jest naprawdę „ziemią – ziemi”. Również kropla wody w rozbijającej się o rafę fali na powierzchni morza, w chwili kiedy błyszczy wygląda jak perła, ale jest tak tylko przez chwilę, kiedy błyszczy. Wszystko jest ujmowane w kategoriach czasu i miejsca, które razem są jak chwila, miejsce trwające chwilę i potem już go nie ma. Podobnie jak kwiat polny, który rankiem jest, a wieczorem usycha i na nic się już nie przyda, jak tylko by go zerwać i wrzucić do ognia — powiedział Izajasz, a w innym miejscu powtórzył psalmista. Wszystkie rzeczy są niczym.
Świadomość własnej małości, świadomość własnej kruchości albo, jak mówią filozofowie, własnej przypadkowości; świadomość bycia efemerycznym, świadomość, której możemy nie mieć przed ukończeniem dwudziestu, a nawet trzydziestu lat, ale kiedy lat nam przybywa zaczynamy tego doświadczać w naszym życiu (co prawda mamy w tej dziedzinie wielką „ochronę", czyli roztargnienie i bezmyślność, ale nie są one zbyt ludzkie i faktycznie nie wytrzymują). Owa świadomość własnej nicości, własnej małości dopuszcza przemoc, a nawet wiele razy jej sprzyja, ponieważ kiedy ktoś jest przymuszony, aby żyć krótko, jest również kuszony, by być porywczym. Jakkolwiek — porywczy czy nie — człowiek, na ile dostrzega swoją krótkotrwałość, swoje bycie „ziemią-ziemi", swoje bycie niczym, znajduje się na brzegu cynizmu, żegluje jak na krawędzi świadomości nicości, czego odbiciem jest oczywiście cynizm. Ponieważ człowiek jest bytem aktywnym, staje się cyniczny; aby z poczuciem własnej nicości pozostać aktywnym, musi być cynicznym. Do pewnego stopnia przed cynizmem ratują go naturalne uczucia, ale wówczas staje się smutny: jeśli nie jest cyniczny jest smutny.
Powiedziałem, że do dwudziestego roku życia można o tych sprawach nie myśleć: nie, to nie tak, również przed dwudziestką mogą one narzucać pewne postawy — i to jak! Swego rodzaju desperacja jest właśnie typowa dla okresu dojrzewania i wczesnej młodości. Ale tamta dziewczyna mająca piętnaście czy szesnaście lat, doskonale świadoma swojej małości, swojego bycia niczym, znosiła tę świadomość bez agresywnej zarozumiałości, bez cynizmu, bez smutku, ale z sercem otwartym na oścież w oczekiwaniu. No właśnie, ktoś mały może się uchronić przed cynizmem i smutkiem jedynie wtedy, gdy pozostaje otwartym na oścież w oczekiwaniu. Oczekiwaniu czego?
II
Oto druga myśl, na którą chcę zwrócić uwagę. Chodzi o byt, który w swojej własnej, bardzo wczesnej młodości posiadał mądrość, ponieważ pierwszym aspektem mądrości jest miłość do prawdy o sobie, natomiast pierwszym czynnikiem prawdy o nas jest fakt, że jesteśmy niczym. Ale to „nic" nie jest oschłe, to „nic" jest powołane; jesteśmy „powołani", ponieważ nie było nas i to nie my wybraliśmy bycie. Jeśli zatem zostaliśmy powołani i stworzeni, choć to nie my tego chcieliśmy i odkrywamy jak jesteśmy mali, niczym atom wewnątrz całego kosmosu, niczym rzecz niewidzialna, bo tak mała — wyjaśnia się, dlaczego serce człowieka jest ze swej natury otwarte w oczekiwaniu. Jest to prawdziwe do tego stopnia, że naturą serca ludzkiego jest „bycie wymogiem”: wymogiem prawdy, wymogiem, sprawiedliwości, wymogiem miłości, wymogiem szczęścia. Serce jest wymogiem, to znaczy, że jest otwarte na oścież, jest rzeczywistością otwartą na oścież, otwartą nie w roszczeniu, ponieważ co masz do powiedzenia ty, który pochodzisz z nicości? Jedynym twoim bogactwem jest bycie otwartym na oścież przez oczekiwanie, w którym nie możesz wiedzieć, ani powiedzieć, ani wymagać, czyli nic, tak jak nic nie wiedziałeś, kiedy zostałeś stworzony.
Oczekiwanie, bez zarozumiałości. Wyobraźmy sobie tę piętnasto - czy szesnastoletnią dziewczynę, która szanowała wszystkie prawa swojego ludu, m.in. modliła się - miała w ciągu dnia chwile modlitwy. Modliła się, jak wszyscy, słowami powtarzanymi przez cały jej lud od tysięcy lat wobec wielkiego, tajemniczego, nieopisanego i niewyrażalnego (którego imienia nie można było nawet wymówić) Boga Jahwe.
Czym jest modlitwa, jeśli nie pytaniem? Otóż to, również ona, w szczerości swojego ducha, odczuwała serce jako wielkie pytanie, jako wielki wymóg. Ale prawdziwe pytanie charakteryzuje się tym, że nie wymyśla, nie narzuca własnej „pre-tezy", własnego roszczenia. Prawdziwe pytanie pozostaje oczekiwaniem, jest pełne oczekiwania, i przede wszystkim to było prawdziwe w niej, dziedziczącej od swojego ludu wielką obietnicę Zbawiciela, który miał wszystko uporządkować. O tym, jak miałby wszystko uporządkować myślano na różne sposoby (niektórzy prezentowali teologię wyzwolenia, inni teologię duchowości i zażyłości — również wówczas istniały te podziały i różnice; tym, co przeważało była jednak teologia wyzwolenia, podtrzymywana w czasach Jezusa przez uczonych w Piśmie i faryzeuszy, ponieważ oczekiwano Mesjasza, który wprowadziłby sprawiedliwość, który by uczynił własny naród największym na świecie, wolnym od wszystkich, od ówczesnych Stanów Zjednoczonych, czyli Rzymian). Natomiast ona, oczekując zgodnie z tradycją pewnych grup nazywanych „ubogimi w duchu" (anauim), oczekiwała zbawienia bez żadnego roszczenia sobie prawa myślenia o nim w taki czy inny sposób, ale z sercem i ramionami otwartymi na gest Boga, na gest, który miał uczynić Bóg — było to czyste oczekiwanie, jej pytanie było czystym oczekiwaniem.
Uczyńmy więc drugi ważny krok w analizowaniu tamtego serca, czy też w analizowaniu naszego serca (ponieważ Matka Boża to naprawdę przykład dla zrozumienia nas samych). Bóg jest tym, od którego wszystko pochodzi, ponieważ nic nie powstaje samo i my nie czynimy się sami z siebie. Teraz, w tym tajemniczym momencie, który Ewangelia przedstawia jako pojawienie się anioła, bardziej może jako orędzie niż pojawienie się anioła, w sercu Matki Bożej rozbrzmiewały słowa: „Dla Boga nie ma nic niemożliwego” [3].
„Dla Boga nie ma nic niemożliwego” — oto sekret, racja, która sprawia, że oczekiwanie jest prawdziwe, oto sensowność oczekiwania, pozytywność oczekiwania (w przeciwieństwie do tego, co nazwaliśmy cynizmem), oto głęboka i dyskretna radość oczekiwania (w przeciwieństwie do tego, co nazwaliśmy smutkiem). „Dla Boga nie ma nic niemożliwego” — czy znajdziemy tu coś, co można postawić jako zarzut? Czy w tym zdaniu jest coś, co może budzić zastrzeżenia? Nie! Zatem, jeżeli dla Boga nie ma nic niemożliwego, to wówczas rozumiemy, co stanowi prawdziwą, wyraźną naturę życia duchowego tej kobiety, tej dziewczyny — dzisiaj nazywamy to uczuciem religijnym.
Kiedy byłem chłopcem i uczyłem się w liceum, profesor fizyki zabrał nas do laboratorium i pokazał coś, co nazywało się — minęło więcej niż pięćdziesiąt lat, więc mogę źle pamiętać nazwę — „cewką Ruhmkorffa”, mały przedmiot, który z jednej strony miał metalową końcówkę, a z drugiej płytkę. Wywoływało się przepływ elektryczności między końcówką a płytką, i wówczas, dzięki różnicy potencjału, w „maleństwie” przeskakiwała błyskawica (nie umiem wyjaśnić tych spraw, powtarzam to, czego się uczyłem). Dzięki różnicy potencjału, w mroku sali była widoczna błyskawica. Podobnie jest z uczuciem religijnym — jest ono jak światło pojawiające się dzięki różnicy potencjału między dwoma biegunami: biegunem własnej nicości, świadomości własnej nicości i biegunem świadomości faktu, że Bóg może uczynić wszystko. Moje „nic" i Jego „wszystko”.
Uczucie religijne zostało określone i udokumentowane w opisie pewnego wydarzenia z życia św. Franciszka z Asyżu, kiedy pewnego ranka, odnaleziono go w lesie Verna, z twarzą na ziemi i rozciągniętymi ramionami, a on nie przestawał mówić : „Kim ja jestem? Kim Ty jesteś?” [4].
Odczucie tej różnicy, to właśnie uczucie religijne. Matka Boża jest przede wszystkim godnym podziwu przykładem, bez teologicznych czy filozoficznych ozdóbek, uczucia religijnego: z jednej strony humilitas, z drugiej — Bóg wszechmogący.
„Dla Boga nie ma nic niemożliwego”. To, że dla Boga nie ma nic niemożliwego wydaje się sprawą łatwą do zrozumienia, gdyż faktycznie nie ma możliwości postawienia wobec niej zastrzeżenia, ale w całej historii myśli, również teologicznej, również katolickiej, uznanie tego nie było takie łatwe dla człowieka. Człowiek jest zawsze kuszony do dyktowania Bogu tego, co może, a czego nie może zrobić, do projektowania na Boga tego, co sam uważa za słuszne lub niesłuszne, i zabraniania tego, co uznał za niesłuszne. A tymczasem: „Dla Boga nie ma nic niemożliwego".
III
Oto trzeci krok, który musimy postawić dzisiejszego wieczoru. Pomoże nam w tym Matka Boża, gdyż ona podobnie uczyniła w swoim sercu. To właśnie w tym momencie stała się bohaterką. Jeśli dla Boga nie ma nic niemożliwego, zatem te małe rzeczy stworzone, te „nic”, jakimi jesteśmy, mogą zostać wzięte przez Boga i uczynione wielkimi.
Św. Augustyn, wyprzedzając wszystkie koncepcje ewolucjonizmu, którymi szczyci się współczesna nauka, również, a nawet przede wszystkim, w znaczeniu antychrześcijańskim, mówił, że Bóg jest tak potężny, że mógł stworzyć świat jako małe ziarno początkowe, seminales rationes [5], z którego wszystko się rozwinęło. O tysiąc pięćset lat wyprzedził Darwina oraz antychrześcijańskich, antyreligijnych scjentystów. W ten sposób Bóg rzeczywiście z niewidzialnego punktu stworzonego może wydobyć całą ewolucję kosmosu, człowieczeństwa i wszechświata.
Ale nas interesuje to, że z małego i prawie niewidzialnego punktu jakim jest człowiek On może wydobyć rzecz wielką, jak z chwili: chwila wydaje się czymś, ale jest jakby niczym, ponieważ trwa tak krótko w czasie, że ledwie zostanie wypowiedziana już jej nie ma, i jest tak znikoma w przestrzeni, że dopiero co wskazana, już zostaje przebyta. Nasze małe człowieczeństwo jak i chwilę Bóg może uczynić czymś wielkim. Interwencję bezgranicznej zdolności Boga w nicość stworzenia nazywamy „tajemnicą”. Skoro „dla Boga nie ma nic niemożliwego”, zatem interweniując w pokorę swojego stworzenia, może uczynić coś bardzo wielkiego. Co to znaczy „coś bardzo wielkiego”? Z małego stworzenia może uczynić swój nośnik, może sprawić, że stworzenie jest Jego nosicielem, Jego, czyli Nieskończoności. Nauczyliśmy się też od Syna Maryi, że nawet wypowiedziane żartem słowo ma wartość wieczną, i że najmniejszy wśród synów ludzkich (pamiętamy kampanię przeciwko aborcji popieraną przez Kościół wraz z nielicznymi, którzy ją zrozumieli), wchodząc w relację z Nieskończonością, ma wartość nieśmiertelną. Z tego powodu św. Tomasz wołał, że dusza człowieka, to co jest wewnątrz człowieka, „est quodammodo omnia”, „jest w pewien sposób wszystkim”6, to znaczy jest czymś największym na świecie, jak potem podkreślił Pascal: najmniejszy człowiek — jeśli cały świat połączyłby się, aby go przygnieść — byłby największy w świecie, który go przygniata, ponieważ on go „współobejmuje”, ponieważ jest relacją z Nieskończonością.
Interwencja nieskończonego, niewypowiedzianego i wszechmocnego Boga, który w jakiś sposób się objawia, czyni się podmiotem doświadczenia, wchodzi w doświadczenie człowieka, staje się w jakiś sposób czynnikiem historii, używając pokory swojej służebnicy, używając małości stworzenia, pomimo wszystko, nazywa się „tajemnicą”. Faktycznie, znaczenie chrześcijańskie słowa „tajemnica” przewyższa, a nawet burzy jego znaczenie stosowane w myśli ludzkiej, w filozofii. Dla myśli ludzkiej i filozofii tajemnica to coś niepoznawalnego, źródło bytu jako coś niepoznawalnego; natomiast w znaczeniu chrześcijańskim tajemnica oznacza źródło bytu, Boga, na ile pozwala się poznać i doświadczyć poprzez rzeczywistość historyczną. Pierwszą tajemnicą jest wszechświat, ponieważ poprzez gwiazdy niebieskie czy kwiaty polne mądrość i nieskończona moc stają się dla nas widzialne i dotykalne (poprzez świat poznajemy Boga). Ale słowo „tajemnica” w znaczeniu chrześcijańskim jest bardziej dramatyczne, bardziej precyzyjne: to właśnie Bóg posługuje się czynnikiem ludzkim, jednocząc go z sobą, stając się razem z nim bohaterem historii.
Tajemnica chrześcijańska to Bóg, który staje się widzialnym, dotykalnym, doświadczalnym, na ile jednoczy z sobą i jednoczy się z małą i biedną istotą ludzką. Taką istotą była Matka Boża i Wszechmogący zjednoczył się z Nią w sposób najbardziej niepojęty dla nas, w sposób taki, że jest nawet niemożliwe wyobrażenie sobie czegoś większego. Więcej niż to nie można było uczynić: Bóg jakby wyzbył się swojej nieskończoności, stając się synem tej dziewczyny.
„A Słowo stało się ciałem”, jak każdy z nas stał się ciałem w łonie swojej matki. To są rzeczy, na które trzeba patrzeć, aby móc zacząć je pojmować i odczuwać, wyobrażać sobie, aby móc potem o nich mówić. Są rzeczy, na które trzeba patrzeć tak, jak się patrzy na rzeczy największe i najpiękniejsze, nie mogąc ich z niczym porównać.
Zatem, uczucie religijne Dziewicy było połączone, aż do jego zagarnięcia, z mocą Bożą, ponieważ „dla Boga nie ma nic niemożliwego”, i w ten sposób Syn Najwyższego stał się Jej synem.
Dlatego „tajemnica" w znaczeniu chrześcijańskim jest wydarzeniem, które pozwala nam rozumieć, kim jest Bóg. Bóg staje się w wydarzeniu komunikowalny i doświadczalny, jednocząc się w pewien sposób z czymś: od głosu dobywającego się z płonącego krzewu, do głosu mówiącego przez wszystkich proroków, aż do tej naprawdę niewymownej kulminacji, której nie możemy wymówić, jeśli nie obejmujemy owocu — Bóg stał się synem tej młodej kobiety.
IV
Zobaczmy teraz, jaki oddźwięk wywarło to wszystko na ludzkiej aktywności Dziewicy i jaką nową relację ustanowiło między Bytem a całą historią ludzkości; zobaczmy jaki wywołało skutek w historii ludzkości.
U Matki Bożej aktywną reakcją była wiara. Jak się wyraziła ta wiara, to rozpoznanie większej od siebie obecności? Wiara jest rozpoznaniem pomiędzy nami obecności Kogoś większego od nas, i ten Ktoś większy od nas nazywa się Panem. Jak się wyraziła ta wiara? Ewangelia mówi, że przez fiat. Fiat, jak podmuch. Tak jak była niczym ta piętnastoletnia dziewczyna, tak Jej ogromny gest, bez którego cała historia świata byłaby zmieniona, a raczej nie byłaby zmieniona, to fiat, które miało decydujące znaczenie dla całego świata, jest jak podmuch — jest to podmuch wolności. Wolność jest zdolnością przylgnięcia do Bytu, do Tajemnicy, do Bytu, który objawia się poprzez Tajemnicę, do Tajemnicy wdzierającej się do naszego życia.
Fiat, tak! Fragmentem, który wywiera na mnie największe wrażenie, kiedy czytam Ewangelię, jest scena Zwiastowania, gdy anioł kończy mówić a Matka Boża odpowiada: „Niech mi się stanie według twego słowa”. Kropka. „Wtedy odszedł od niej anioł”7. Chciałbym zatrzymać się przez chwilę na zdaniu: „Wtedy odszedł od niej anioł”, chciałbym utożsamić się, wyobrazić sobie, jak psychologicznie musiała czuć się ta dziewczyna, pozostając już bez żadnego wsparcia, bez żadnego widzialnego uzasadnienia prócz lojalności wobec wspomnienia. Mogłaby powiedzieć: „To było złudzenie, to była moja wyobraźnia”. „Wtedy odszedł od niej anioł”. Pomyślcie: Ona została, aby stawić czoło narzeczonemu, stawić czoło rodzicom, a to co wibrowało w niej jako życie nie było jeszcze odczuwalne, nie było jeszcze możliwe do udokumentowania, nie było doświadczalne.
Wydaje mi się, że w tym zdaniu jest uchwycony prawdziwy moment wiary, moment kulminacyjny wiary: utworzony, skonstruowany, zrobiony naprawdę z poddania rozumu, z prawdy rozumu, z lojalności wobec własnej historii, wobec tego, co zaledwie minęło, i z wierności wobec wielkości Boga, którego znak w jakiś sposób osiągał oczywistość. Wolność, miłość do prawdy, lojalność, wierność Bogu — z tego wszystkiego jest uczyniona wiara. „Rozumna uległość" — mówi Pismo.
Zatem, przede wszystkim wiara. „Błogosławiona" — mówi do niej krewna Elżbieta, którą natychmiast poszła odwiedzić. Kiedy wielkość Boga dotyka pokory stworzenia, stworzenie to nie może nie ukazać swojego „rozszerzenia się" i początku swojej wielkości, nie może nie okazać tego przez miłość do drugiego, w ukochaniu innych. I natychmiast pobiegła pomóc krewnej Elżbiecie, a kiedy ta dostrzegła jej obecność, powiedziała: „Błogosławiona jesteś, któraś uwierzyła, że spełnią się słowa powiedziane Ci od Pana” [8], twoja wielkość wyraża się w wierze, że spełni się to, co powiedział ci Bóg.
Wielkość człowieka jest zatem w jego wierze, wielkość człowieka jest w rozpoznaniu wielkiej Obecności wewnątrz ludzkiej rzeczywistości. Dlatego, że wielka Obecność, tak jak może ją sobie wyobrazić myśl, jest jeszcze niewyraźna, pozostaje jeszcze mało znacząca. Wiara jako rozpoznanie wielkiej Obecności wewnątrz nicości, małości i pokory rzeczy stworzonej, wewnątrz historycznego wydarzenia, historycznego faktu w życiu młodej kobiety — „Błogosławiona jesteś, któraś uwierzyła, że spełnią się słowa powiedziane Ci od Pana” — taka wiara staje się bohaterką historii. To właśnie stanowi temat „Magnificat”: Fecit mihi magna qui potens est, „Wielkie rzeczy uczynił mi Wszechmocny” [9]. To nie jest pycha: „Wejrzał na pokorę swojej służebnicy”, poprzez wolność, poprzez „tak”, a zatem to Jej wiara sprawiła, że stała się, nie mającą sobie równych, bohaterką historii. Nie ma innego, większego imienia (wśród ludzi), niż to. (...)
„Wielkie rzeczy mi uczynił". Faktycznie cały świat, jako historia, również jako lata, jako liczba lat, został podzielony przez dziecko, które miało się z Niej narodzić. I to dziecko miało być Zbawicielem swojego ludu, Zbawicielem ludu Boga, którym jest cała ludzkość. „Naprawdę wielkie rzeczy uczynił mi Wszechmocny”.
Na stronach opisujących wesele w Kanie Galilejskiej mamy dowód, że Ona, jako kobieta i matka, była przez długie lata historii pośredniczką pomiędzy biedą człowieka i potęgą Tajemnicy, Jezusem. Powiedziała do sług: „Zróbcie wszystko cokolwiek wam powie” [10], i Chrystus uczynił to, o co prosiła. Mówimy „był jej posłuszny”, ale nie było to w ścisłym sensie posłuszeństwo, lecz najwyższa zgodność, jaka rodzi się z miłości syna do matki.
Oto największe w historii Kościoła i w historii świata oddanie: oddanie Matce Bożej, w którym jest przedłużenie się pośrednictwa, jakie spełniła w Kanie, pomiędzy dwojgiem ubogich nowożeńców i Jezusem, dzięki głębokiej, zadziwiającej, przepełnionej czułością zgodności, odpowiedniości. Jest to sposób najwyższego przywiązania do Boga, który stał się człowiekiem, w którego ręce wszystko zostało złożone. „Ty dałeś mi każdego człowieka” [11], powiedział Jezus do Ojca przed śmiercią.
Wszystko to jest dobrodziejstwem wynikającym ze wstawiennictwa tej kobiety, pośredniczki wszelkich łask, to znaczy każdego komunikowania zbawienia, które Chrystus daje biednemu człowiekowi, biednemu stworzeniu; a zatem pośredniczki zbawczego działania Tajemnicy. A zatem bohaterki historii! Cały świat i wszystkie ludzkie siły, również duchowe, są zmuszone — można powiedzieć — do pokory wobec wyłaniającego się cudu Maryi, ponieważ przez wszystkie lata historii Kościół mówił swojemu ludowi, że jest on częścią przedmiotu jej macierzyństwa, gdyż wszyscy ludzie są członkami lub też ich przeznaczeniem jest bycie członkami jej Syna. Maryja jest naprawdę bohaterka historii: „Wielkie rzeczy uczynił mi Wszechmocny”.
V
Ale w tym punkcie tajemnica Boga objawia bardziej tajemnicę w innym znaczeniu, niejasnym, nieścisłym, a mianowicie tajemnicę ludzkiego życia, tajemnicę ludzkiej historii. Tajemnicą ludzkiej historii jest walka, walka między dobrem i złem, to znaczy walka między Synem Maryi — używając słów Ewangelii — i tymi, którzy narodzili się z kłamstwa, z szatana. W ósmym rozdziale Ewangelii św. Jana historia człowieka została opisana właśnie jako walka Jezusa z naśladowcami czy dziećmi szatana: „Wy macie diabła za ojca i chcecie spełniać pożądania waszego ojca. Od początku był on zabójcą i w prawdzie nie wytrwał, bo prawdy w nim nie ma. Kiedy mówi kłamstwo, od siebie mówi, bo jest kłamcą i ojcem kłamstwa” [12].
Stąd też szczególne znaczenie Maryi w historii, to bycie matką prawdy. Każdy człowiek, wobec Niej, powraca do wnętrza prawdy, czyli Jej pokory i staje naprzeciw wielkości tajemnicy Boga, dla którego nie ma nic, co byłoby niemożliwe. Matka Boża jest najbardziej bezpośrednim, najżywotniejszym i wibrującym źródłem uczucia religijnego w historii ludzkości. Pomyślmy na przykład o Fatimie, gdzie interweniowała w dzieje Kościoła i w życie świata poprzez troje dzieci w wieku pięciu i ośmiu lat, a które to wydarzenie zmieniło oblicze całego narodu.
Zatem, po której stronie staniemy? Czy po stronie dzieci kłamstwa, czy chcemy należeć do Syna Maryi? „Wy wszyscy, którzy zostaliście ochrzczeni w Chrystusie, przyoblekliście się w Chrystusa. Nie ma już (żadnej różnicy) Żyda ani poganina, nie ma już niewolnika ani człowieka wolnego (prawicy ani lewicy), nie ma już mężczyzny ani kobiety, wszyscy bowiem jesteście kimś jednym (eis, jedno, jedna osoba) w Chrystusie Jezusie” [13]. Jest zatem naprawdę moją matką, tak jak jest matką Jezusa, naszą matką, tak jak matką Jezusa.
Pewnego razu, jak możemy przeczytać w dwudziestym rozdziale św. Jana, Jezus ukazał się na brzegu Jeziora Tyberiadzkiego (jest to jedna z najpiękniejszych stronic całej Ewangelii). Byli tam, w ten chłodny poranek, wszyscy apostołowie. Byli naprzeciw szczególnej osoby, naprzeciw człowieka, który upiekł dla nich ryby (kto wie, jak się tam znalazł i przygotował ryby właśnie dla nich). Wszyscy wiedzieli: „To jest Pan!”, i żaden nie śmiał powiedzieć mu tego, nie śmiał tego wypowiedzieć. Potem, kiedy rozmawiali, może podczas drogi, Jezus zwrócił się do jednego z nich i powiedział: „Szymonie, synu Jana, czy kochasz Mnie bardziej niż ci?”. Piotr, przynaglony, z sercem pełnym wspomnień o swoich zdradach, pełen sprzeczności, nędzy, którą usiane było całe życie biednego człowieka, nie wiadomo dlaczego, odpowiedział: „Panie, Ty wiesz, że Cię kocham”. I Jezus, patrząc na niego powiedział ponownie: „Szymonie, synu Jana, czy kochasz Mnie?”. Wówczas, kto wie z jakim drżeniem, Szymon odpowiedział: „Panie, Ty wiesz, że Cię kocham”. „Paś baranki moje!”. To sprawiło, że stał się bohaterem historii, bohaterem historii jako zwierzchnik Kościoła. Za trzecim razem, może po przebyciu kolejnego odcinka drogi, zatrzymał się i zapytał: „Szymonie, synu Jana, czy kochasz Mnie?”. Św. Piotr poczuł się więc bardzo zmieszany, znalazł jednak odwagę by wyznać: „Panie, Ty wszystko wiesz, Ty wiesz, że Cię kocham”. „Paś owce moje! Zaprawdę, zaprawdę, powiadam ci: Gdy byłeś młodszy, opasywałeś się sam i chodziłeś, gdzie chciałeś. Ale gdy się zestarzejesz, wyciągniesz ręce swoje, a inny cię opasze i poprowadzi, dokąd nie chcesz”. I nieco później powiedział do niego: „Pójdź za Mną!” [14].
„Pójdź za Mną!". I cała historia Kościoła wyrasta z tego momentu, w którym bierze początek istnienie Piotra, papiestwa, Biskupa Rzymu, gwarantujące wiarę wszystkich Biskupów i wszystkich wiernych (jest to tajemnica, wszechmoc Boża wewnątrz historii, wewnątrz historii biednych ludzi). To uczyniło go bohaterem historii, ale z jednym krótkim nakazem: „Pójdź za Mną!”.
Czym było dla Matki Bożej tamto fiat, „tak, niech mi się stanie według słowa twego”? „Tak, pójdę za Tobą”. Jak napisał Papież w pięknej encyklice o Matce Bożej [15], pierwszym „pójdź za Mną” w historii chrześcijańskiej jest to, które anioł zaproponował Matce Bożej. I ona odpowiedziała: „tak, pójdę za Tobą, niech mi się stanie według słowa twego”.
Tak powinno być z nami. W naszej krótkiej egzystencji, która stanowi część wielkiej historii Boga z ludźmi, musimy zdecydować, po jakiej stronie stoimy? Wobec wszystkich okoliczności życia, które nie mają innego znaczenia poza tym jednym: „Pójdź za Mną”, stoimy po stronie fiat, „tak”.
W jaki sposób Bóg, Chrystus, mówi mi: „Pójdź za mną”? Poprzez okoliczności mojego życia, najpokorniejsze, złożone z chwil, które są uczynione z niczego. Obejmując te okoliczności, mówiąc: „Tak, pójdę za Tobą”, stajemy się częścią ludu, który oświecony i zbawiony przez Chrystusa, poprzez przykład i pośredniczące działanie Matki Bożej, ciągnie cały świat ludzki i nieludzki, cały kosmos ku jego przeznaczeniu. Żyjąc tym fiat dzisiaj, mówiąc „Tak, pójdę za Tobą”, staniemy się wraz z Matką Bożą współpracownikami odkupienia, aby prowadzić świat ludzki i kosmos ku jego przeznaczeniu, ku wiecznej pełni, ku szczęściu.
PRZYPISY:
[1] Ks. Francesco Tarcisio Bertozzi, w tamtym czasie biskup Faenza-Modigliana.
[2] Syr 24,31.
[3] Łk 1,37.
[4] Por. Św. Franciszek z Asyżu, Trzecie rozważanie nad Świętymi Sty-gmatami, w: Rolanda Prejsa OFMCap (red.), w: Źródła Franciszkańskie, Wydawnictwo Bratni Zew, Kraków 2005.
[5] Św. Augustyn, La genesi alla lettera, Księga IX, 17.32
[6] Św. Tomasz z Akwinu, De veritate, w: Summa Theologiae, I, q. 14, a. 1; I, q. r6, a. 3.
[7] Łk 1,38
[8] Por. Łk 1,45.
[9] Por. Łk 1,49.
[10] J 2,5.
[11] Por. J 17 .
[12] Por. J 8,44.
[13] Por. Gal 3,27-28.
[14] Por. J 21,1-19.
[15] Por. Jan Paweł II, Redemptoris Mater, 20.