Eucharystia: wielka modlitwa
Zapis wystąpienia wielkopostnego ks. Luigi Giussaniego. Parafia św. Wiktora w Mediolanie, 22 marca 1996Dziękuję organizatorom tego spotkania za swoistą prowokację zawartą w rozwinięciu jego tematu. „Eucharystia: wielka modlitwa”. Szczerze mówiąc, po raz pierwszy tak wyraźnie dostrzegam niezwykła trafność i istotę tego sformułowania. Mam nadzieję, że Pan pozwoli mi przekazać wam kilka myśli, jakie zrodziły się we mnie pod wpływem tych słów, ponieważ jest to zachęta do dokonania podsumowania wszystkiego, co wyraża człowieka, który zwraca się do Ojca po spotkaniu z Synem.
1. Eucharystia. Metoda Boga
Pozwolę sobie najpierw przeczytać wam fragment Zapisków z Leopardiego: „W obecnym stanie rzeczy nie doświadczamy wielkich przykrości, to prawda, ale też wcale nie jest nam dobrze; i ten brak jest ogromnym, nieznośnym złem, które wciąż trwa i sprawia, że całe życie, gdzie cząstkowe zło trapi jedynie jakąś jego część, jest pełne bólu. Miłość własna, a więc gorące pragnienie szczęścia, ciągły i nieodłączny towarzysz ludzkiego życia, jeśli nie zostanie zaspokojone przez żadne żywe zadowolenie, trapi naszą egzystencję okrutnie, nawet wtedy, gdy nie dotykają nas inne przykrości. Przykrości są mniej szkodliwe dla szczęścia od znudzenia, a nawet czasem są dla szczęścia pożyteczne. Obojętność nie jest stanem właściwym człowiekowi; jest ona wprost przeciwna jego naturze, a więc jego szczęściu” (Zibaldone, 1554-5)[1]. Na temat szczęścia Leopardi pisał także do swojego przyjaciela, Francuza, w roku 1823: „Jeśli szczęście nie istnieje, to czym jest życie?”. Szczęście jest bowiem celem tego niestrudzonego dynamizmu, jakim jest człowiek.
Zdanie z Zapisków przywiodło mi na myśl fakt, że człowiek nie może zmierzyć, zbadać Tajemnicy. Naturalna religijność zwrócona jest ku rozpoznaniu i uznaniu istnienia jakiegoś ostatecznego quid, jakiejś ostatecznej rzeczywistości: „Istnieje cel” – mawiał Kafka[2]. Ale jaka jest droga do niego? „Nie ma drogi”. Nie można wysondować, zmierzyć Boga jako sensu życia. Nie można zmierzyć sensu życia. Pytania, jakie człowiek stawia o sens życia, jeśli sobie je stawia, są pytaniami bardziej dociekliwymi niż te dotyczące prawdy. Pytanie o prawdę powinno bowiem być ze swej natury religijne. Jeśli problem dotyczyłby poznania Boga za pomocą definicji, wówczas moglibyśmy ją znaleźć. Jednakże utrzymywanie, że można zdefiniować Boga było wygaszeniem, przekreśleniem pytania; w gruncie rzeczy byłoby także bluźnierstwem usiłowanie wniknięcia, zrozumienia, zdefiniowania Tajemnicy, przynajmniej do punktu, do którego się da. Chyba, że On się objawi! Tajemnica albo się udziela albo jest niezrozumiała. Jeśli Tajemnica się objawia, życie chętnie godzi się z tym, że jest oczekiwaniem i w tym sensie sprzyja prostocie, która w najgłębszym rozumieniu, u każdego człowieka, jest prostotą dziecka. Stąd Jezus, w jedenastym rozdziale Ewangelii św. Mateusza, zanosi do Ojca swoją wielką modlitwę: „Wysławiam Cię, Ojcze, Panie nieba i ziemi, że zakryłeś te rzeczy przed mądrymi, którym się wydaje, że potrafią zrozumieć przez swoje dociekania, a objawiłeś je ludziom pokornym i prostym. Tak, Ojcze, gdyż takie było Twoje upodobanie” [3].
Bóg się objawił. Podkreślane ciągle przez Leopardiego oczekiwanie, które każdy z nas z łatwością odczuwa, wymóg prawdy, jaki nosimy w swoim sercu, znalazły odpowiedź (chociaż również stając wobec tego faktu, można go przyjąć z pewną obojętnością, o czym mówią Zapiski: tak, jakby ostateczny brak powagi uniemożliwiał nam czerpanie korzyści z oczekiwań naszego ducha, z wymogów intymności, delikatności, umiejętności wybaczania, dzielenia się radością we wzajemnych relacjach).
Bóg się objawił, Tajemnica odsłoniła samą siebie. Słowo „Eucharystia” zachęca nas właśnie do okrycia metody objawiania się Boga. Przy użyciu jakiej metody Bóg postanowił objawić się człowiekowi i światu, egzystencji człowieka i historii? Chętnie odwołujemy się do faktu, że Tajemnica jako metodę udzielania się stosuje utożsamienie się z czasem i przestrzenią; odnosi się wrażenie, ze Tajemnica zawsze usiłowała utożsamić się z czasem i przestrzenią, z teraźniejszością, którą jest obecność, to znaczy wydarzenie (o czym, dzięki Bogu, zaczyna się teraz coraz częściej mówić).
Z tego powodu nasza medytacja przypomina nieuchronnie postać Abrahama, jako początek, ponieważ w wydarzeniu Abrahama kontakt Boga z człowiekiem przyczynił się do powstania pewnej drogi – drogi, która się kończy, a skończy się wraz z zakończeniem historii świata – ogarniającej także nas: „Pan rzekł do Abrama: «Wyjdź z Twojej ziemi rodzinnej i z domu twego ojca do kraju, który ci ukażę. Uczynię bowiem z ciebie wielki naród, będę ci błogosławił i twoje imię rozsławię: staniesz się błogosławieństwem. Będę błogosławił tym, którzy tobie błogosławić będą, a tym, którzy tobie będą złorzeczyli, i Ja będę złorzeczył. Przez ciebie będą otrzymywały błogosławieństwo ludy całej ziemi» [jakież uniwersalne, powszechne znaczenie ma to wydarzenie: „przez ciebie będą otrzymywały błogosławieństwo ludy całej ziemi!”]. Abram udał się w drogę, jak mu Pan rozkazał, a z nim poszedł i Lot. Abram miał siedemdziesiąt pięć lat, gdy wyszedł z Charanu. (...) Pan, ukazawszy się Abramowi, rzekł: «Twojemu potomstwu oddaję właśnie tę ziemię» [jest ona znakiem świata]. Abram zbudował tam ołtarz dla Pana, który mu się ukazał”[4].
Po Abrahamie nasza medytacja zatrzymuje się przy osobie Mojżesza, który w gorejącym krzaku usłyszał imię, z którym musiał pójść do swoich braci w Egipcie i mówić im o tym, czego oczekiwał od nich Jahwe. „Bóg ojców naszych posłał mnie do was”[5]: Bóg ojców naszych, ten Bóg, który się objawił, a w konsekwencji objawia się przez wydarzenie, które staje się historią, wydarzeniem nieustannie obecnym. „To jest imię moje na wieki”[6]. Także tu uwidacznia się wspomniane wcześniej powszechne znaczenie wydarzenia.
Dopóki nie zatrzyma naszego spojrzenia i serca obecność Chrystusa, o czym przypomina nam Ewangelia św. Jana: to jest dzieło Boga, „aby znali Tego, którego posłałeś”[7], gdyż „Ja i Ojciec jedno jesteśmy”[8]. Owego wieczoru , na parę godzin przed swoim aresztowaniem – milczenie apostołów było pełne napięcia, bez porównania cięższe niż zazwyczaj – ten człowiek w pewnym momencie, podczas swojej przemowy, stwierdził: „Beze mnie nic nie możecie uczynić”[9], jesteście niczym. Quid est veritas? Co to jest prawda? Prawda bowiem jest sensem życia, prawda jest jedyną rzeczą, której Leopardi chętnie przypisuje bycie synonimem szczęścia. Co to jest prawda świata, historii, człowieka i jego istnienia? Quid est veritas? Vir qui adest. Bardziej odpowiednie od słów są w nas rzeczy, które zmuszeni jestesmy powtarzać najczęściej, ponieważ za każdym razem, gdy na nie patrzymy, ich perspektywa się rozszerza, nie może się zatrzymać. Na tym polega dzieło Boga, takie jest znaczenie, sens świata: „wierzyć w Tego, którego On posłał”. Prawda bowiem to ten człowiek, który jest obecny.
2. Ofiara
Teraz jednak chciałbym zwrócić moją i waszą uwagę na pewien wniosek, który nasuwa się w obliczu wydarzenia jako metody udzielania się Boga stosowanej przez Niego w historii (wydarzenie Abrahama, Mojżesza, Chrystusa: to historia, która łączy się w jedną całość, to rzeka płynąca do swojego ujścia). Chodzi o pewien szczegół, ale według mnie bardzo znaczący nie tylko dla historii ludzkiej myśli, której największą pokusą było zawsze zrywanie łączności a pomiędzy tym co duchowe, a tym, co przygodne i przemijające; i im większy ktoś miał umysł i serce, tym bardziej wydawał się skłonny głosić tę separację jako problem czystości rozumu, prawdy o człowieku. Jeśli dziełem Boga, jego zamysłem jest, aby ludzie wierzyli w Tego, którego Ojciec posłał – w tego człowieka! – znaczy to, że zmysłowa rzeczywistość, ciało i krew nie są ograniczeniem, nie przeciwstawiając się prawdziwej ostatecznej rzeczywistości, wieczności, Duchowi.
Jan i Andrzej zamilkli uderzeni oczywistością tego spojrzenia, które do nich przemawiała owego popołudnia. Zacheusz został pozyskany, zawojowany przez tego człowieka, o którym tak wiele słyszał, a który zatrzymał się przed sykomorą i powiedział do niego: „Zacheuszu, chcę się zatrzymać w twoim domu”. Samarytanka spotkała tego człowieka, Żyda, siedzącego przy studni, a z drugiej strony: vir qui adest. Prawda nie jest już, o wiele wyraźniej niż wcześniej, rezultatem pomyślnego, burzliwego dociekania, badań nad Tajemnicą, tak by człowiek mógł doznać ukojenia, gdy nie ma już sił, by je kontynuować. Zmysłowa rzeczywistość nie jest już przeciwstawna: właśnie w Chrystusie, zrodzonym z Maryi jako zmysłowa rzeczywistość, nie ma już opozycji pomiędzy dwoma ontologiami rzeczywistości, wręcz przeciwnie – On jest ich jednością.
W religii żydowskiej i każdej prawdziwej religijności pojęcie ofiary jest najwspanialszym obrazem modlitwy. Co jednak oznacza „ofiara”, jako zwyczajnie najwyższa forma modlitwy, w doświadczeniu religijnym ludu? Ludu, który całkowicie, w pełni ma swoje istnienie w Bogu; także ziemia i kamień, także ciało i krew, wszystko ma swoje istnienie w Bogu, w Chrystusie, o którym zostanie powiedziane: „Wszystko w Nim ma istnienie”. To jednak nie wystarczy. Ofiara nie jest jedynie stwierdzeniem, ze wszystko trwa, istnieje w Bogu (co w pewnym sensie nie znosi, ale pomaga dostrzec małość człowieka wobec potęgi Najwyższego Bytu), ale pociąga za sobą również inny, niejako odwrotny aspekt uczucia: pragnienie, aby oblicze Boga się objawiło. Jest to podwójne uczucie, które „umacnia” i ożywia ofiarę: jeśli wszystko uczynione jest z Boga, niech Bóg się objawi, niech się ukaże we wszystkim.
Wielka modlitwa ofiary wyraża się zatem poprzez konkretną rzeczywistość: od baranków i cielców, symbolu spoistości i władania człowieka rzeczywistością, przychodzi się do ofiary okoliczności i chwili, symboli samej tkanki życia i całej egzystencji człowieka. Znowu głosy zaczerpnięte z literatury przychodzą nam z pomocą. To, co jawi się jako piękno kobiety, mówi w swoim wierszu Apostazja Leopardi, jest czymś, co znajduje się poza jej cielesnym obliczem i przez nie przebija, tak że mężczyzna „pochyla się i kocha w cielesnych jeszcze uściskach”[10] to, co znajduje się poza, ukryte wewnątrz i poza umiłowanymi rysami, podczas gdy kobieta, przedmiot tak gorącego pożądania, tego nie pojmuje. Jest jednak tchnienie, oddech prawdy, który dociera do nas z głębi antycznej myśli pogańskiej, gdy – jak widzieliśmy – Seneka pisze: „Powinieneś żyć dla kogoś innego, jeśli chcesz żyć dla siebie”[11]. Jeśli pragniesz prawdy o sobie i o twoich relacjach z innymi, musisz potwierdzać, afirmować kogoś innego.
W każdym razie szczyt owej wspaniałej rzeczy, owego „gestu”, w dosłownym i pierwotnym znaczeniu tego słowa, szczyt ofiary pozwolił nam dostrzec Jezus (jest nią to, co sprawia, że ofiara ubogiej kobiety, która ze względu na to, że nie mogła dać więcej, oddała jeden grosz, równa jest wielkoduszności tego, kto oddaje życie za największego przyjaciele, Boga): ofiara to uznanie, że wszystko jest Boga, że jest przez Niego stworzone, że do Niego należy, w Nim ma istnienie, wszystko jest Jego. Jedna z naszych przyjaciółek, w swoim pełnym cierpienia życiu mawiała: „Powołanie – bycie wezwanym, powołanym przez Chrystusa – jest jak światło, które oświetla ciemną noc okoliczności”. Okoliczności bowiem są głuche i ciemne, a chwila jest niczym: ofiara to ogarnia, ów przecinek, owa jotę, chwilę, uznając, że ma ona swoje istnienie w Bogu, umożliwiając nam tym samym odczuwać ja jako wyraz naszej natury. Chwila jest pierwszą, podstawową miarą wyrażania się mojego człowieczeństwa.
Zatrzymajmy się teraz przy kolejnej refleksji. W zjawisku najwyższego wyrazu człowieczeństwa ofiary szczytem jest ofiara Chrystusa, człowieka najbardziej świadomego, najbardziej kochającego Ojca i Jego stworzenia. „Christe cunctorum dominator alme” (Chryste, władco wszystkich i dawco życia)[12]. Eucharystia, „wielka modlitwa”, jest szczytem ofiary człowieczeństwa złożonej Bogu, ponieważ w niej oddanie się Chrystusa, aż po śmierć na krzyżu, zwycięża niesprawiedliwość jako początek historii. Wydaje się, że ta niesprawiedliwość jest niesprawiedliwością Boga, gdy tymczasem jest ona pierwotnym buntem człowieka, który chce być jak Bóg. Niesprawiedliwość ta staje się kanałem kłamstwa, złego ducha, ojca kłamstwa, Szatana.
Istnieje głęboka różnica między złem człowieka i złem, które rodzi się w Szatanie i z Szatana. Pewna dziewczyna zapytała mnie kilka dni temu: „Czy zatem grzech, grzech pierworodny, był grzechem człowieka, który rościł sobie pretensje do bycia jak Bóg, do potwierdzania swojego „ja” wobec Boga?”. Od razu odpowiedziałem, że tak, ale później pomyślałem: jest tu pewna różnica, owo początkowe zło, grzech pierworodny, ów początek niemożliwy na tyle, by wydawać się przedmiotem fantazji, a jednocześnie tak rzeczywisty, ze bez jego zaistnienia nie można by było zrozumieć niczego o człowieku i świecie, był rzeczywiście potwierdzeniem czy też chęcią potwierdzenia swojego ‘ja” ze strony Adama i Ewy, podburzonych przez Szatana; ale jest jednak w tym wydarzeniu coś jeszcze innego, gdyż w Adamie i Ewie było coś, co odziedziczyli, co przejęli od odrażającej istoty, od ojca kłamstwa – jak nazwał go Jezus – i jest to wyzwanie rzucone Bogu. Nie była to jedynie wola autoafirmacji, potwierdzenia siebie wobec Boga: podłością było wyzwanie rzucone Bogu. Wyzwanie wobec Boga jako zło, podłość, nie może być czymś pochodzącym od człowieka, jest ono właśnie typowym podstępem Szatana. Dlatego rozumiem grzech pierworodny jako te truciznę wstrzykniętą w ludzką naturę, do krwi człowieka: wyzwanie rzucone Bogu. Jeśli wybaczenie potwierdzenia siebie może być jeszcze prawie zrozumiałe, wyobrażalne, ponieważ również my powinniśmy wybaczać naszym winowajcom, to wyzwanie rzucone Bogu, nie! Tutaj wybaczenie nie jest już możliwe, potrzebne byłoby tu coś więcej, coś wielkiego, nieopisanego, niewyobrażalnego dla człowieka. Potrzebne jest miłosierdzie. „Felix culpa” (Szczęśliwa wina), mawiał św. Augustyn[13].
W ofierze Chrystusa, cielesna rzeczywistość, chleb i wino, stając się tajemnica wiary – to znaczy ciałem i krwią wcielonego Słowa – dosłownie pokrywają się z Tajemnicą Syna Bożego. Tajemnica zbiega się ze znakiem: gdzie w najwyższym stopniu dokonuje się ta największa i godna uwielbienia jedność, którą można potwierdzić jedynie z bojaźnią i drżeniem – Tajemnica utożsamia się ze znakiem i tym samym znak, zmysłowa rzeczywistość, ciało i krew, nie sprzeciwiają się duchowi – jeśli nie w Eucharystii?
Eucharystia – i jeśli to zasadnicza myśl – niesie w sobie zwycięstwo prawdy w człowieku, ponieważ uznaje pozornie przelotną chwilę za wyraz boskości. Często powtarzam słowa jednego z moich przyjaciół, który pisząc do mnie z daleka, we wszystkich swoich listach mówi o „obfitości chwili”. Czas i przestrzeń, dla Chrystusa, który umarł i zmartwychwstał, nie są już ograniczeniem, chwila nie jest więzieniem ani grobem. Również dla nas czas i przestrzeń są narzędziami naszego wyrażalnego bogactwa, bez nich nie bylibyśmy w stanie wyrazić siebie, nasze słowo nie mogłoby istnieć; jednocześnie jednak zamykają nas: czas i przestrzeń są możliwością wypowiedzenia się a jednocześnie zamykają nas. Tymczasem dla umarłego i zmartwychwstałego Chrystusa czas i przestrzeń nie są już ograniczeniem, ale boska „racją”, powodem Jego obecności. Boską racją, dzięki której staje się On obecnością dla mnie i dla wszystkich braci, jest to chwila albo ta okoliczność, bez konieczności dodawania do niej czegoś więcej.
W ten sposób Eucharystia staje się początkiem zwycięstwa Chrystusa w czasie i przestrzeni, to znaczy w historii. Eucharystia zapoczątkowuje rozkoszowanie się odpowiedzią Ojca, która nie może być nieustannie prowokowana w dzieciach inaczej, jak tylko przez uleganie ich prośbie, o czym mówi Ewangelia św. Łukasza, w rozdziale jedenastym i osiemnastym. Jednocześnie Eucharystia jest porażką kłamstwa jako niesprawiedliwości i bólu bez nadziei, a więc bez racji. Eucharystia to Chrystus, który umarł i zmartwychwstał, to sens zmartwychwstania Chrystusa w każdym momencie czasu i przestrzeni, pośród historii, a przede wszystkim pośród trwania mojego życia. W każdej chwili, gdy zatrzymuję się , by dotknąć tej przelotnej rzeczy, sens mojego istnienia jest tak daremny, tak bezsilny! Sens zmartwychwstania Chrystusa jest obecny w każdym momencie czasu i przestrzeni, w mojej egzystencji i w naszej historii: w każdej chwili, jak mówi księga rosyjskiego pielgrzyma. Trzeba jednak przypominać sobie o tym dziesięć, sto, tysiąc razy na dzień, aż po dziesięć tysięcy razy, to znaczy dopóty dopóki pamięć o zmartwychwstałym Chrystusie stanie się nam bliska. Formuła, którą się wypowiada brzmi” Chrystus na krzyżu za moje grzechy”. Zmartwychwstanie Chrystusa jest obfitym znaczeniem, bogactwem każdej przemijającej chwili.
3. „Wezwani by stanowić jedno ciało”
Zgodnie z historią ustanowioną przez Ojca i dokonującą się przez Ducha, Chrystus w samej definicji swojej osobowości zawiera wszystkich tych, którzy zostają wybrani. Może należałoby jeszcze raz sięgnąć do Ewangelii św. Jana i przeczytać w rozdziale 17, wiersze 1-6, modlitwę Jezusa. W samej definicji swojej osobowości Chrystus zawiera wszystkich, którzy zostali wybrani: „Ojcze, nadeszła godzina. Otocz swego Syna chwałą, gdyż celem historii jest moja chwała. Ty dałeś mi władzę nad każdym człowiekiem, abym dał mu życie wieczne: aby znali Ciebie, jedynego prawdziwego Boga, oraz Tego, którego posłałeś”[14]. Następnie jest mowa o tym wyborze, który przedłuża w czasie wyznaczonym przez Ducha Ojca, przez wolę Ojca, skuteczne działanie owego upodobania. W historii wyboru tego dokonuje we Chrzcie wszechmogąca moc Boga, który czyni wszystko.
Dlatego też przedmiotem Eucharystia, zgodnie z całą Jego wzniosłością, jest – jak mawia się w teologii – „mistyczny Chrystus”, rzeczywistość, której całkowite wypełnienie nastąpi w dniu ostatecznym i będzie nim rozstrzygająca chwała Chrystusa, w miłosierdziu dopełniającym każdą rzecz. On jednak jest już obecny w historii człowieka. Ludzie, w których objawiają się spojrzenia Jana i Andrzeja, skierowane na Jezusa; ludzie, w których odbijają się te oczy Jana i Andrzeja, w każdej chwili, każdego dnia jawią się jako możliwe umiłowanie Chrystusa, gdyż czas, chwila po chwili, jest miłością Chrystusa, ukazującą się jako jedyny sens niepewności, błędów porzuconych i zagubionych dzieci, dojrzałego sumienia człowieka, który płacze z powodu prześladowania przez świat, z powodu samotności, swojej obecności w świecie, który go prześladuje, albo płacze z radości „ludu”, ponieważ ów lud, w ograniczeniu każdego kończącego się dnia, trwa niczym krople rozproszone w morzu łez.
W każdym razie eucharystycznym podmiotem jest mistyczny Chrystus, którego wypełnienie dokonuje się w tajemniczej asymilacji, jakiej dokonuje nieskończona moc, w upodabnianiu się tych, których wybiera Ojciec, chwyta dla Chrystusa, przedstawia Chrystusowi, a Chrystus bierze ich w posiadanie we Chrzcie i przyswaja, upodabnia do siebie i stają się członkami Jego ciała, rzeczywistością absolutnie nową: „Czyż nie wiecie, ze jesteście dla siebie nawzajem członkami?”[15]. Jeśli byłyby to tylko słowa, wówczas wszystko, będąc czystym słowem, nie byłoby niczym innym, jak tylko niszczącym cynizmem.
Jak ukazuje się lud, który w taki sposób kształtuje się w historii – zarówno tej wielkiej, jak w Średniowieczu, jak też w tej prawie stłumionej, która ma miejsce w jakiejś małej, zapomnianej parafii, gdzie proboszcz ma dwadzieścia, trzydzieści osób, które przychodzą w niedzielę do kościoła – jaki społeczny cel mu przyświeca, co czyni w ujęciu społecznym (nie ma żadnego stanowiska ministerialnego, które byłoby przeznaczone dla członków tego ludu, nie ma żadnego związku zawodowego, który chce, by kierowało nim ich serce, ich obecność, ich wiara)? „A w sercach waszych niech panuje pokój Chrystusowy, do którego też zostaliście wezwani w jednym Ciele. I bądźcie wdzięczni”[16]. Pokój jest rezultatem obecności tego „jednego ciała”. Czy chodzi o epokę opactwa w Cluny, czy o czasy Charlesa Péguy, lud chrześcijański trwa w świecie jako współczynnik pokoju, źródło pokoju, stabilizator, który zapewnia pokój, czynnik pokoju. Wydaje mi się, że czytałem liczne teksty naszego Kardynała (chodzi o ówczesnego arcybiskupa Mediolanu, kard. Carlo Maria Martiniego – wyj. tłum.), gdzie – jak myślę – uwidacznia się jako jego najgłębsza, ukryta i fascynująca myśl. Współczynnik pokoju: pokoju, którego nie można powstrzymać, który nie pozwala się zatrzymać, ale nieustannie porywa i przynagla do spotkania dowartościowującego wszystko i wszystkich, który wspiera nasze towarzystwo.
Niech wolno mi będzie życzyć wam na Wielkanoc tego, czego z potrzeby serca chcę życzyć wszystkim: nadzieja jest pewnością przyszłości, na mocy obecnej rzeczywistości. Nie jest to jakakolwiek obecność; to obecność Chrystusa, która stała się znana dzięki Matce Najświętszej. Ona czyni nas pewnymi przyszłości. Wówczas, wówczas! Możliwa jest wędrówka bez wytchnienia, dążenie bez granic, w oparciu o pewność, że On, tak jak posiada historię, tak również się w niej objawi. Owo oczekiwanie to chwila dnia, w której jesteśmy nieustannie przynaglani przez całą chrześcijańską historię, do uczestnictwa: to Eucharystia, ofiara Chrystusa, umarłego i zmartwychwstałego, składana Ojcu, gdyż Chrystus jest Ojca, do którego ja należę w godzinach i minutach tego dnia.
[1] G. Leopardi, Zibaldone di pensieri, Mondadori, Milano 1937 (1994), s. 551.
[2] Por. F. Kafka, Il silenzio delle sirene. Scritti e frammenti postumi (1917-1924), Feltrinelli, Milano 1994, s. 91
[3] Por. Mt 11, 25-26.
[4] Rdz 12, 1-7.
[5] Wj 3, 13.
[6] Wj 3, 15
[7] J 17, 3
[8] J 10, 30
[9] J 15, 5
[10] G. Leopardi, Cara beltà..., Bur, Milano 1996, s. 86.
[11] Lucius Annaeus Seneka, Lettere a Lucilio, Bur, Milano 1989, s. 296
[12] „Chryste, władco wszystkich i dawco życia”. Hymn ambrozjański z V wieku na Poświęcenie Świątyni
[13] Z hymnu Exultet z liturgii paschalnej, według tradycji przypisywanego św. Augustynowi.
[14] Por. J 17, 1-4
[15] Por. Rz 12,5; Ef 4,25
[16] Kol 3, 15