Częstochowa. Ten, który biega
Postanowił zgłosić się do pomocy przy organizacji pielgrzymki. Jego praca wymagała, by biegał wzdłuż kolumny pielgrzymów. Cenna lekcja, by nie bać się oddawać siebie Bogu. Świadectwo z pielgrzymkiByła to moja pierwsza pielgrzymka i nie chcąc zredukować jej tylko do towarzyskiego aspektu (a pokusa była ogromna) postanowiłem zgłosić się do jakiejś „fuchy”. Zostałem porządkowym. Była to ciężka praca, podczas której musiałem być cały czas skoncentrowany. Z tego powodu wszystkie konferencje czy modlitwy, które odbywały się podczas marszu zostały mi „zabrane”. Czułem się pozbawiony wielu pięknych słów i chwil. Miałem wrażenie, że ten tydzień przeżyję tylko jako służbę, jednak tak się nie stało i był to czas również wzrostu duchowego. Podzielę się czterema „rzeczami”:
Pierwsza to osoba pana Andrzeja Baca, organizatora całej pielgrzymki z Krakowa do Częstochowy (nie tylko naszej grupy), który jednakże podczas marszu zawsze szedł z nami. Poznaliśmy się podczas szkolenia dla porządkowych, gdzie pan Bac tylko raz usłyszał moje imię. Pomimo tego i mimo, że od razu widać było, że jestem jeszcze dzieciakiem (pan Bac ma chyba około 60 lat), jak i tego, że byłem jednym z wielu porządkowych, zwracał się do mnie po imieniu i nigdy nie miał problemu z pamiętaniem go. Rozmawiał ze mną po przyjacielsku, bardzo serdecznie. Zadziwiło mnie takie podejście do mnie, szczególnie w kontekście świadectwa Matteo Severgniniego (które zostało specjalnie nagrane na wakacje polskich GS), w którym powiedział, że ksiądz Giusanni był osobą, w obecności której czuło się jedynym człowiekiem na świecie. Mogłem tego w pewien sposób doświadczyć w kontaktach z panem Andrzejem.
Druga rzecz to przeżywanie mojej pracy. Podczas marszu często myślałem o tym ile jeszcze zostało kilometrów do następnego postoju, chciałem już bardzo odpocząć. Ale nie tak chciałem przeżywać tę pielgrzymkę i moje życie, dlatego starałem się, mimo tego trudu i zmęczenia, traktować te momenty pracy na poważnie, jako dar. I nie czekać, aż one miną, ale przeżywać je z tym samym pragnieniem, jak to, które towarzyszy nam w momentach największej radości. Przecież w tamtym czasie, te chwile trudu, to było najlepsze co mogłem dostać! Najlepiej mogłem dzięki nim oddać Bogu chwałę! I nawet jeśli tego od razu nie dostrzegałem, to przecież mogłem zaufać Bogu, że zawsze daje nam najlepsze dary, a takimi są wszystkie chwile naszego życia, również tamte.
Trzecia rzecz to temat książeczek z rozważaniami, które dostaliśmy. Na okładce było napisane: Twoja wola jest moją radością. Tego pragnę dla siebie. Tak ukochać Boga, by odrzucić własną wolę, a jako jedyne źródło szczęścia przyjąć Jego wolę!
Czwarta rzecz to aspekt towarzyski. W pierwszych chwilach pielgrzymki, widząc jak inni Polacy od razu nawiązują nowe znajomości z Włochami, było mi trochę smutno, bo myślałem, że jako porządkowy nie będę miał takich możliwości. Myliłem się. Moja praca czasem wymagała, by przebiec wzdłuż naszej kolumny. Okazało się, że stopniowo z powodu tego biegania wszyscy Włosi zaczynali mnie kojarzyć. Bili mi brawo, przez głośniki gratulowali mi. Kiedy przedstawiałem się jakiemuś Włochowi on od razu mówił – „Aaaa…. znam Cię, Ty jesteś ten, który biega!”. Ponadto zaprzyjaźniłem się z paroma innymi porządkowymi (Włochami) i przeżyłem parę wzruszających momentów między nami. Jak się okazało, to miejsce, ta praca, o której wcześniej myślałem że z jej powodu coś stracę, stała się powodem tego, że coś zyskałem. Jest to dla mnie cenna lekcja, by nie bać się oddawać siebie Bogu, nawet wtedy, gdy wydaje mi się, że coś tracę, bo nigdy nie zdarzyło się, by ktoś coś dla Niego porzucił, aby nie miał otrzymać stokroć więcej - tak jak ja, w czasie tej pielgrzymki.
Stasiu, Warszawa