Fot.: Gabriel Piętka

Listy

Dennis i Filippo (z lutowych „Tracce”)

Jovane, tam jest słońce”
Po śmierci Jesúsa Carrascosy przyjaciel zadedykował mu taki tekst.
Drogi Carrasie, przeżyłem z tobą prawie rok mojego życia, rok 2000. Był to dla mnie bardzo trudny rok, w którym wszystko wydawało się bardzo trudne i nie do pokonania. Przyjechałeś do Międzynarodowego Centrum - którego byłeś dyrektorem, a ja byłem odpowiedzialny za relacje zewnętrzne - otworzyłeś drzwi do mojego biura i spojrzałeś na mnie, jakbyś mnie kochał bez względu na wszystko, i z typowym dla siebie włoskim akcentem powiedziałeś do mnie: „Jovane, wyglądasz na trochę zmęczonego!”. Zacząłeś opowiadać mi o wszystkich rzeczach, które robiłeś, a które w większości przypadków były zupełnie normalnymi sprawami. Opowiadałeś to jednak tak, jakby to były wyczyny Piratów z Karaibów. To było jak oglądanie filmu! Z tobą było dosłownie tak, że nawet pójście po rybę do zaufanego sprzedawcy było jak przygotowanie najważniejszej rzeczy na świecie. Martwiłem się, obawiałem się, co stanie się z moim życiem. Ty, który zwykle nie przejmowałeś się tym, co mnie dręczyło, zaprosiłeś mnie do swojego domu. „Jovane, dziś wieczorem w naszym domu są dziennikarze i pomyślałem, że cię zaproszę, ponieważ będziesz miał z nimi do czynienia w pracy”. Zgodnie z twoimi instrukcjami przyjechałem trochę wcześniej i zastałem cię w kuchni, gotującego, z kieliszkiem wina pod ręką, a raczej dwoma! Jeden był dla mnie. Powiedziałeś: „Co tak stoisz przy drzwiach! Bueno, wejdź!” Wszedłem, a ty poprosiłeś mnie, żebym opowiedział o rzeczach, które mnie niepokoją. Słuchałeś mnie, a ja się emocjonowałem: „Rozumiesz? To bardzo trudna sytuacja!”. A ty podnosiłeś wzrok i kiwałeś głową, krojąc hiszpańskie salami (jedna z wielu wspaniałych rzeczy, którymi się z tobą delektowałem). Potem patrząc na mnie mówiłeś: „Tak, tak, tak... Rozumiem! Jedz, żebyś mógł oczyścić głowę, bo inaczej będziesz ociężały”. Jedząc salami, brnąłem w zamartwianie się. A ty: „Pokrój tę cebulę”. Zacząłem siekać cebulę i kontynuowałem swoje narzekania. A ty na to: „Skosztuj tego wina! Jesteś ignorantem! Nie znasz dobrych rzeczy w życiu, a potem narzekasz!”, i śmiałeś się, ja też się śmiałem i ufając coraz bardziej, cieszyłem się dobrym winem. Goście przychodzili. Niektóre wypowiedzi były ostre, wybuchały temperamenty. To była moja pierwsza praca, patrzyłeś na mnie i kiedy ludzie rozmawiali i rozpraszali się, mrugałeś do mnie z uśmiechem. I wtedy wszystko stawało się łatwiejsze. Pewnego wieczoru, przed powrotem do domu, powiedziałeś do mnie: „Jovane, tam jest słońce. Nie widać go kiedy jest pochmurnie. Ale słońce tam jest, nawet jeśli go nie widzisz. Kiedy jest pochmurnie, zachowujemy się tak, jakby go nie było. Ale my wiemy, że ono tam jest. W gruncie rzeczy, co widzisz gdy odejdą chmury?”. „Słońce!”. A ty: „Widzisz, ono tam jest, i to nie dlatego, że my o tym decydujemy”. Przez cały rok obejmowałeś mnie do głębi, ucząc mnie patrzeć na świat w tak ludzki i nieustraszony sposób, że byłem w stanie się otrząsnąć, nawet jeśli strach... wciąż mi towarzyszył. Ale myślę, że ty też go odczuwałeś, tylko się tego nie wstydziłeś. W tych latach, kiedy ciągle podróżowałem za granicę w związku z pracą, rozmawialiśmy bardzo mało, ale za każdym razem było tak, jakby nie minął nawet jeden dzień od naszego ostatniego spotkania. Tak więc w rzeczywistości odczuwam to twoje „odejście” jako jedną z wielu przerw między kolejnymi naszymi spotkaniami. Zobaczymy się ponownie, w miejscu, gdzie słowo „ojciec” osiągnie swoją ostateczną głębię, a ty jesteś dla mnie „tylko” początkiem wielkiej przygody miłości, w którą wraz z tak wieloma innymi mnie wciągnąłeś.
Dennis

CZYTAJ TAKŻE: Karram. „Słowa Papieża o jedności są wyzwaniem również dla nas”

„Tato, nigdy nie widziałem takiego miejsca!”
W dniach od 2 do 5 stycznia, ja, moja żona, kilku przyjaciół, z którymi stworzyliśmy klub narciarski i inni przyjaciele ze wspólnoty, a także instruktorzy narciarstwa, zorganizowaliśmy wakacje dla dzieci w Carì, kantonie Ticino, żeby wspólnie pojeździć na nartach i cieszyć się pięknem stworzenia i przyjaźni. Przesłanką był artykuł w grudniowych Śladach ze świadectwem księdza Gabriela Romanellego z Gazy. Jest tam fragment, który noszę ze sobą odkąd go przeczytałem: „Bóg ofiarował nam przyjaźń. Zaoferował towarzystwo, a to przyniosło dobro”. Tego dobra doświadczyłem i dotknąłem ponownie podczas wakacji, gdzie zobaczyłem gotowość, przyjaźń, jedność, która wykraczała poza nas i nasze zaangażowanie, ale którą uważam za podyktowaną pragnieniem pójścia za. Ponownie doświadczyłem, czym jest autorytet, to miejsce, w którym wiara jest najsilniejsza i gdzie można zobaczyć i zweryfikować niezwykłe, pochodzące od Kogoś większego niż człowiek przyjęcie i miłosierdzie. Było z nami dziecko, którego matka powiedziała mi, że kiedy wróciło do domu, spojrzało na swojego ojca przy stole i powiedziało: „Tato, robiłem dobre rzeczy, dobrze się bawię w szkole i z przyjaciółmi, ale nigdy nie widziałem takiego miejsca, gdzie czujesz się kochany przez wszystkich, zarówno przez dzieci, jak i przez dorosłych”. Piątoklasista, który rozpoznaje dobro tam, gdzie się ono wydarza. Wakacje zakończyliśmy Mszą Św., w której uczestniczyli wszyscy: dorośli, dzieci, wierzący i niewierzący, praktykujący i niepraktykujący, tak jakbyśmy uznali dokładnie to, o czym jest mowa w tym artykule: „Nie mamy innej siły niż codzienna celebracja Mszy Św., tam wyryta jest nasza pewność. Rozpoznajemy, że dobroć jest nam dana, ale jest nam dana w towarzystwie”.
Filippo, Lugano (Szwajcaria)