Francesco Villani, zwany Cico

„Czy znasz kogoś, kto jest naprawdę szczęśliwy?”

List opowiada o życiu i świadectwie Francesco, który nie mógł nic zrobić, ale „zmienił kawałek świata” (z marcowych „Tracce”)

„Czy znasz kogoś, kto jest naprawdę szczęśliwy?” To dziwne pytanie zadała mi pewnego dnia przez telefon moja bardzo bliska przyjaciółka. Organizowała przyjęcie urodzinowe dla innej przyjaciółki i chciała podarować jej w prezencie spotkanie z kimś, kto mógłby dać jej świadectwo o tym, że można być szczęśliwym pomimo wszystko. Pomimo życia, które niczego nam nie szczędzi.
Wtedy nie wiedziałam, co odpowiedzieć, zastanowiłam się przez chwilę i przyszła mi na myśl radosna i uśmiechnięta twarz mojej sąsiadki Giovanny, kiedy mijałam ją na dziedzińcu. Powiedziano mi, że ma ciężko upośledzonego syna, unieruchomionego w wózku, z jedną kaniulą w gardle, a drugą w brzuchu, którym zajmowała się cały dzień.
„Zatem zadzwoń do niej przez domofon i zapytaj, czy naprawdę jest tak szczęśliwa, na jaką wygląda!” – skomentowała sprawę moja przyjaciółka. Po pierwszym momencie zażenowania zadzwoniłam do Giovanny i zrodziło się z tego przepiękne spotkanie między osobami, które wcześniej się nie znały. Giovanna opowiedziała nam o swoim synu – jednym z sześciu – który ma na imię Francesco, znanym jako Cico. W przeciągu 37 lat Cico nigdy się nie odezwał, nigdy nie chodził, „nigdy nie odpędził muchy siedzącej na nosie” – jak mówi Giovanna. W ciągu 37 lat tylko się uśmiechał. Nikt nigdy nie przewidziałby tak długiego i jakże pełnego życia. Do tego stopnia, że kiedy nagle odszedł pewnego letniego dnia, na pogrzebie kościół był wypełniony po brzegi ludźmi, którzy wrócili z wakacji, żeby pożegnać się z nim po raz ostatni.

Cico poszedł do nieba wkrótce po naszym pierwszym spotkaniu z Giovanną. Zatem kiedy znowu się spotkałyśmy, opowiedziała nam, jak przeżywała to rozstanie. Podczas pogrzebu usłyszała: „Cico wypełnił swoje powołanie”. A ona, która przez całe życie opiekowała się nim, myła go, karmiła, przytulała, jakby się zbuntowała: „Ale jak to? To Cico jest moim powołaniem! On nie ma powołania…”. W tamtym momencie zdała sobie sprawę, że powołaniem nie jest niepełnosprawne dziecko, nie jest działanie, ale bycie. To jest „tak”, które możesz powiedzieć nawet swoim jednym spojrzeniem. „Moim powołaniem nie jest ten syn, ale przebywanie w obecności Chrystusa, dawanie świadectwa o Chrystusie, tak jak robił to w tajemniczy sposób Cico”.

Duże wrażenie zrobiła na mnie opowieść o tym, jak Giovanna i jej mąż Geppe spotkali po upływie wielu lat lekarzy, którzy uratowali Cico po jednej z zapaści oddechowych. Myśleli oni najpierw, że reanimowanie osoby w takim stanie może być uporczywą terapią, ale kiedy spojrzeli na twarz Cico, postanowili kontynuować jego reanimację. Jego uśmiech naznaczył ich sposób pojmowania wartości życia osób tak poważnie chorych. Do tego stopnia, że aby zaprezentować swoje projekty w innych szpitalach i instytucjach, zdecydowali się posłużyć zdjęciem Cico, przedstawiającym twarz, która eksploduje radością, gdy tymczasem szczęśliwy lekarz pcha jego wózek na oddziale.
Czasami trudno mi uwierzyć, że Bóg może zmienić świat za moim pośrednictwem i pomimo mnie, że naprawdę wystarczy Mu moje „tak”. Jednak Bóg zmienił kawałek świata przy pomocy „tak” Cico. Ponieważ Cico nie potrafił zrobić nic! Chrystusowi wystarczyło tylko jego „tak”, tylko jego spojrzenie, aby być obecnym i zmienić życie Giovanny, jej rodziny, wielu przyjaciół, lekarzy, którzy się nim opiekowali. Jak mówi skomponowana dla niego piosenka: „W twoim spojrzeniu zawiera się cała moja prośba o bycie. Wszystko jest w jednym spojrzeniu. O co jeszcze mogę prosić?”.