Foto Unsplash/Jezael Melgoza

NAJWIĘKSZE I NAJPROSTSZE Z PYTAŃ

„Jesteśmy niespokojni, poruszamy się, zmieniamy, ale nieubłaganie zderzamy się z rzeczywistością…”. Jak zatem żyć z tą tęsknotą za nieskończonością? List dziewczyny z GS

Mieszkam w Neapolu, gdzie chodzę do piątej klasy liceum klasycznego, i na obecnym etapie mojej drogi rozwoju pragnę podzielić się kilkoma refleksjami, które wyłoniły się po wakacjach Młodzieży Szkolnej (GS).
Jesteśmy niespokojni, poruszamy się, zmieniamy, ale nieubłaganie zderzamy się z rzeczywistością. Szaleństwo nie daje nam spokoju ani na chwilę, podąża za nami jak cień. Potrzebujemy czegoś, za czym moglibyśmy podążać, czegoś, w co moglibyśmy wierzyć, inaczej nicość stopniowo nas wessie. Ta tęsknota za nieskończonością, za czymś innym, jest racją, dla której każdego ranka wstajemy – nawet nieświadomie.
Martwi mnie brak tego motoru, spłaszczenie uczuć, które sprawia, że znajdujemy się w scenerii szerzącego się egoizmu. Wydaje mi się, że jest to najbardziej rozpowszechniony trend we współczesnym świecie. Pośpiech i szaleństwo naszych dni nie są ukierunkowane na coś, na zaspokojenia tego, czego szukamy. To, wokół czego kręci się teraz nasze życie, ma na celu zapomnienie o tej potrzebie dręczącej naszą duszę.

Zbyt trudno jest rozliczyć się bezpośrednio z największym i najprostszym z pytań o znaczenie, które trapi człowieka od zarania dziejów. Świadomość, że to, czego szukamy, istnieje, jest czynnikiem różnicującym, który sprawia, że poszukiwanie to jest męczące lub nie. Jednak ma tendencję do zanikania we wszystkich rzeczach, które nas rozpraszają, i ostatecznie o nim zapominamy.
Osobiście uważam, że miałam szczęście spotkać osoby, które świadczą o tej świadomości, mówiąc o niej jako o żywej pewności. Nie zawsze, a nawet prawie nigdy nie byłam w stanie pojąć, co próbowały mi powiedzieć, a jeśli już, to szybko o tym zapominałam, zagłuszając te nauki innymi myślami.
Dlatego wciąż staram się mówić „tak” propozycjom, które napływają do mnie z Ruchu… A przynajmniej próbuję. Ostatnio, po tym, jak wcześniej wielokrotnie odrzuciłam zaproszenie, zaczęłam częściej chodzić na gest charytatywny do jadłodajni dla ubogich. Bardzo doceniam ten gest, ale w każdy piątek wieczorem wracam do domu ze świadomością, że jest to tylko maleńka część całej masy rzeczy, które mogłabym zrobić, aby pomóc innym.

CZYTAJ TAKŻE: „Z MIŁOŚCI, KTÓRĄ ZAWSZE MIAŁAM W SOBIE”

Z tych myśli wynika moja niemoc wobec zła, które dotyka świat, i ogarnia mnie zniechęcenie. Jak możemy być pogodni w świecie naznaczonym cierpieniem? Jednak z tego wrażenia mogą wynikać dwie postawy. Pierwszą, przez którą popadamy w przygnębienie, jest decyzja – nawet całkiem zrozumiała – o nic nie robieniu. Drugą, którą postanowiłam przyjąć, jest rozpoczęcie od czegoś i poszukiwanie sposobu, żeby to choć trochę poprawić, to zawsze lepsze niż bycie biernym widzem.
Jestem przekonana, że niniejszy wniosek nigdy nie zostałby zaakceptowany przez niżej podpisaną, gdyby nie za sprawą wszystkich otaczających mnie osób, które popychają mnie do tego gestu. Tu leży siła wspólnoty, trwałej tam, gdzie jednostka słabnie.
Autorka znana redakcji