Photo by Yusuke Furuya from Pexels

„Ja nie wierzę”

Listy z marcowego numeru „Tracce”

W piątek podczas Szkoły Wspólnoty Młodzieży Szkolnej (GS) po raz pierwszy rozmawialiśmy wprost o wierze i uderzyło mnie to, że – tak samo jak spotkaliśmy ją za pośrednictwem Ruchu – nadal budzi ona dzisiaj fascynację młodzieży w wieku 14, 15, 16 lat, nawet z wieloma problemami. Punkt zwrotny nastąpił, kiedy głos zabrała jedna z moich uczennic, mówiąc: „Ja nie wierzę i nie wiedziałam, czy to powiedzieć, ponieważ wielu z was wierzy”. Rzeczywiście wcześniej głos zabrało kilka osób, które mówiły, także w piękny i pozytywny sposób, jak rozpoznały Chrystusa albo w przyjacielu, albo w jakiejś sytuacji, ale zrozumiałe było, że „Chrystus” bardziej niż imieniem jest doświadczeniem w codziennym życiu. W tym momencie dziewczyna powiedziała: „Ja nie zobaczyłam w nikim Chrystusa, mam wiele wątpliwości, czy istnieje życie po śmierci i nie mam wiary. Kiedy przyjaciółka zapytała mnie: «Czy uważasz, że jest coś na tamtym świecie?», odpowiedziałam: «Mnie interesuje to, co jest tutaj, nie w zaświatach»”. Wtedy podskoczyłam na krześle: „Także mnie interesuje to, co jest tutaj! A ksiądz Giussani zrobił na mnie wrażenie właśnie dlatego, że mówił o wierze jako o sposobie życia z większym smakiem. Jeśli przeżywam coś pięknego tu, na ziemi, wtedy mogę uwierzyć, że to będzie trwało także na tamtym świecie”. Byłam zachwycona, ponieważ ta moja uczennica – a więc to, co działo się w tym miejscu – sprawiła, że lepiej zrozumiałam doniosłość charyzmatu i lepiej uświadomiła mi, że wiara jest rozpoznawaniem i uznaniem czegoś wyjątkowego w teraźniejszości. A moja miłość do każdego z tych młodych sprawia, że kocham Chrystusa w ciele. Od tamtej pory wcześniej poruszane zagadnienia nabrały innej głębi, ponieważ zaczęliśmy widzieć to, czego nie dostrzegaliśmy wcześniej: wyjątkowość w rzeczach prostych i rzeczywistych. To znaczy zaczęliśmy doświadczać wiary. Na przykład uznaliśmy za wyjątkowy fakt, że pewien chłopak znalazł się obok kolegi, który pomógł mu, gdy zmarł jego ojciec, albo że inna moja uczennica, już od pierwszego razu, otworzyła się swobodnie wobec nas, osób całkowicie jej nieznanych. Zaraz po Szkole Wspólnoty dziewczyna napisała do mnie: „Przedstawiłaś mi koncepcję, której nigdy wcześniej nie brałam pod uwagę. Powinnam zgłębić temat, ponieważ czuję zamęt w sprawie wiary”.
Paola, Pesaro (Włochy)


W liceum

Kiedy byłam w gimnazjum, nie „przyjaźniłam się” z Jezusem: chodziłam na mszę św., nie słuchając, i wracałam do domu smutna. W ten sposób czułam wielką pustkę w moim życiu. Brakowało mi czegoś, czego szukałam w towarzystwie ludzi. Z racji tego, że moi rówieśnicy nie byli w stanie w moich oczach wypełnić tej pustki, zaprzyjaźniłam się z nieco starszymi osobami, próbując zrzucić na nie ciężar mojego życia. Ale to nie działa: osoba, jakkolwiek wyjątkowa, nie może podtrzymywać życia kogoś innego. Tylko to, co czyni tę osobę wyjątkową, może to zrobić. Ale ja tego nie wiedziałam. Kiedy w 2020 roku pojawił się covid, świat mi się zawalił: oddalona od moich przyjaciół zamknęłam się w sobie. Kiedy zaczęłam liceum, zostałam dosłownie wysłana przez mojego brata na Szkołę Wspólnoty GS, ponieważ on wiedział, że dobrze mi to zrobi. Gdy chodziłam na spotkania, a potem pojechałam na weekendowy wyjazd połączony z nauką, odkryłam coś nowego: obecność pośród tych osób dającą mi siłę, dzięki której wstawałam rano z radością i przeżywałam naukę pogodnie. Na Szkole Wspólnoty czułam się kochana i odkrywałam nowy sposób życia; czy była to tylko zasługa ludzi? Myślę, że nie – było tam coś jeszcze, co pozwalało nam być razem w pewien sposób. Postanowiłam uznać to i nazwać Jezusem. I w ten sposób wszystko nabrało lepszego smaku. Na mszy św. pozwalałam dotknąć się temu, o czym była mowa, i przeżywałam wszystko z siłą, pewnością, odmienną otwartością na świat. Ostatnio słuchając, jak moi przyjaciele rozmawiali o tekście GS i o tym, jak przemawiał do nich poprzez ich doświadczenie, zaczęłam myśleć: „Gdzie widzę teraz Jezusa?”. W chwili, gdy przestałam myśleć, że na Szkole Wspólnoty są tylko osoby, ale że jest tam coś więcej, wszystko nabrało innej wartości, ponieważ jest tam Ktoś, kto jest w stanie mnie podtrzymać.
Letizia, Mediolan (Włochy)

„Ty i ja jesteśmy tym absolutnym początkiem”
„Dieu seul est grand, mes frères”. Ten początek książki Szkoły Wspólnoty Oddać życie za dzieło Kogoś Innego od razu jest ciosem, któremu towarzyszyło pytanie definiujące pierwszy temat będący przedmiotem zatroskania księdza Giussaniego: „Czym jest Bóg dla człowieka?”. Patrzę na moich uczniów, którzy pojmują słowo „Bóg” jako największą abstrakcję i oddalenie albo przynajmniej jako coś, w co trzeba wierzyć bez powodu. Na zajęciach najpierw poznajemy problematykę Platona, potem Arystotelesa, ale o co naprawdę toczy się gra podczas naszych lekcji? Trafia mi do rąk książka katalońskiego filozofa Josepa Marii Esquirola, Umano più umano: un’antropologia della ferita infinita („Człowieczeństwo bardziej człowiecze: antropologia nieskończonej rany”). Czytam: „Niewiele nam potrzeba do życia. Chleba i śpiewu. (…). Mówienie – i robienie – czegoś dobrego – oto kontynuacja śpiewu”. W ten sposób wracasz do klasy następnego ranka i chcesz „mówić”. „Nie istnieje chodzące człowieczeństwo. Nie ma myślącej myśli. Nie ma miłości, która kocha. Nie istnieje język, który mówi – kontynuuje Esquirol. – Istnieją Anna i Giovanni, którzy chodzą, kochają, myślą i rozmawiają. Jak więc ma na imię człowieczeństwo? (…) To jest jego imię; imię własne; imię ze chrztu. (…) Nadanie imienia oznacza uznanie absolutnego początku”. Absolutny początek. Zaczynamy od sprawdzenia obecności: Alma, Anna, Bea… Oto jesteś. „To jest doświadczenie nas samych jako początku, zasady. (…) Uważam, że jest to doświadczenie w całym tego słowa znaczeniu: bycie tutaj, bycie absolutnym początkiem, nie biorąc się znikąd. (…) W łonie świata zaczyna się ktoś, kogo świat nie potrafi wyjaśnić” – czytamy razem. Ty i ja jesteśmy tym absolutnym początkiem, którego nie może wyjaśnić żadna przypadkowość. Ty i ja zostaliśmy „wywołani” i z tego powodu teraz możemy na siebie patrzeć. A oczy, być może zaspane i rozproszone, ponownie się otwierają. Zostaliśmy wywołani, jesteśmy chciani, teraz, tacy, jacy jesteśmy. To jest nowa przygoda, nie tylko podczas godziny lekcyjnej: „Tylko Bóg jest wielki, moi bracia”, ale stał się tak bliski, abyśmy mogli na Niego patrzeć, dotknąć Go, poznać Go razem. W gruncie rzeczy wystarczy chwila Szkoły Wspólnoty, aby tęsknota za naszymi młodszymi braćmi ogarnęła każde włókno twojej osoby, włączając wszystko z powrotem do gry.
Stefano, Monza (Włochy)

Życie, które zwycięża
Wracając z wakacji CLU (młodzież studencka zaangażowana w Ruch – przyp. red.), podczas podróży autokarem, natknęliśmy się na wypadek. Przybyliśmy jako pierwsi i część z nas wysiadła, by pomóc rannym; inni towarzyszyli im, modląc się. W wypadku zginęło sześć osób. Staraliśmy się dotrzymać towarzystwa tym rodzinom tak, jak tylko mogliśmy. Nie mogę przestać myśleć o tym, co przeżyliśmy, o dwóch rodzinach dotkniętych tragedią, ich bliskich i nas. Pośród bólu, tajemniczego i głębokiego, nie mogę nie widzieć tego, co Chrystus czyni z naszego życia i z naszym życiem. Jak to jest możliwe, że niektóre rodziny, których jeszcze kilka dni nie znaliśmy, stały się tak bardzo częścią mnie, nas? Pierwszą rzeczą, której jestem pewna, jest to, że w pojedynkę nie byłoby to możliwe. Potrzebuję żyć z innymi, patrzeć na innych, którzy żyją, i patrzeć na to, na co patrzą oni. Człowieczeństwo moich przyjaciół, których widziałam w działaniu w dniu wypadku, jest „wyjątkowym człowieczeństwem”, o którym mówiła nam Guadalupe Arbona w świadectwie podczas wakacji: skąd biorą się tacy ludzie? Skąd bierze się pragnienie przeżywania życia, dając siebie, odpowiadając na to, co się wydarza? Skąd bierze się takie cierpienie i miłość? Coś takiego nie może pochodzić od nas. Ponownie zastanowiłam się nad plakatem bożonarodzeniowym: kiedy Jan i Andrzej spotkali Chrystusa, mieli przed sobą kawałek czegoś Innego. Nie rozumieli tego, ale było to coś niewyobrażalnego, coś wyjątkowego. To, co widziałam, jak wydarza się między nami, jest kawałkiem tego samego Faktu. W towarzystwie moich przyjaciół i wobec towarzystwa moich przyjaciół spotkałam Chrystusa. Pewnego dnia podczas wakacji, patrząc na gwiazdy, zadałam sobie pytanie: kim są ci ludzie i dlaczego jestem tu z nimi? W pierwszej kolejności odpowiedziałam sobie, że jeśli tam byli, to dlatego, że przydarzyło im się coś podobnego do tego, co przydarzyło się mnie, i od razu pomyślałam o innej rzeczy, którą powiedziała nam Guadalupe: „Chrystus mówi nam: kocham cię. Towarzyszę ci. Chcę, abyś odkrył to moje człowieczeństwo na ziemi”. Zrozumiałam, że ci przyjaciele, jak również wszyscy ci, którzy byli tam ze mną, byli towarzystwem, które On wybrał, by dać się poznać. Po tym wieczorze nie patrzyłam już na nich w ten sam sposób. Tego ranka modląc się, przeczytałam: „Życie zniszczyło śmierć”. Zadałam sobie pytanie, czy jest coś, co zwycięża śmierć, co zwycięża śmierć tych sześciu osób i czy jestem tego pewna: gdzie to widzę? W ogromnym bólu przeważa poruszenie na myśl o twarzach moich przyjaciół. Przeważa, jest większe. Śmierć przestaje być końcem, kiedy staje wobec tego. To tak, jakby doświadczać trochę tego, co oni już widzą w Niebie. Czegoś, co jest jak raj, kawałek raju.
Pilar, Buenos Aires (Argentyna)