fot. Agnieszka Kazun

„W obliczu wielkiej miłości, wszystko staje się Wydarzeniem”

List do księdza Juliána Carróna

Najdroższy księże Carrónie,

W pewnym momencie życia, zobaczyłem zatrwożony, że tkwię w zakłamaniu. Do tego stopnia nie ufałem samemu sobie, że bardziej skłonny byłem uwierzyć innym… Stwierdzenie: „Ja jestem Drogą, Prawdą i Życiem” wstrząsnęło mną, aż do szpiku kości: jak bardzo pragnę tego doświadczyć, doświadczyć, aby mieć pewność!
Ale gdzie tego doświadczyć? Moje pragnienie stało się żebraniem. Odpowiedź, hojność odpowiedzi – ona przekroczyła wielkość mojego pragnienia! Do tego stopnia, że całe moje wybujałe ego dało się poprowadzić. Prowadzony, w Towarzystwie ludzi, będącymi twarzą „Tego" w którym Słowo stało się ciałem, Prawda stała się ciałem, Miłość stała się ciałem – jestem jak kapryśne dziecko, jednocześnie stając się coraz bardziej dziecięcym. I co okazało się prawdziwe, najbardziej prawdziwe? Spojrzenie jakiego doświadczam. Spojrzenie jakim jestem ogarnięty i moje spojrzenie, zrodzone z doświadczenia Prawdy Obecnej – Wydarzenia. Tej prawdy, teraz.

Zdumiony jestem sposobem, w jaki patrzę na osobę postawioną naprzeciw mnie: klientki, które są lesbijkami (z całą tęsknotą za miłością), nauczycielkę holenderskiego, która deklaruje się jako niewierząca (z pięknym sercem, które szuka), oponentów politycznych, którzy są uczestnikami kursu językowego (tak zagubionych, że przyjmują slogany za swoje), wspólnika, który mnie okradł i wygrał wytoczoną przeze mnie sprawę sądową dzięki kłamstwom („co człowiek zyska, kiedy duszę swą straci”). Syna, napinającego moją cierpliwość tak, że odkrywam niebywałe pokłady miłości do niego. Ufność córek, które tyle razy zawiodłem, żonę, w której dostrzegam wielką delikatność, a którą tyle razy zraniłem... Wobec tych wszystkich osób, których obecności szczególnie mocno nacierają na moje człowieczeństwo, rodzi się we mnie nowy rodzaj otwarcia, przyjęcia, czułości. Jakieś wewnętrzne pragnienie ukochania ich, ukochania ich szamotaniny, wysiłku bycia szczęśliwymi... Ukochania, aż do podjęcia ofiary: modlitwy, wybaczenia, cierpliwości, łagodności, spokoju, zgody na bycie wykorzystywanym, znieważonym...

Skąd we mnie to nieodstępujące pragnienie, by te osoby doświadczyły zbawienia? Skąd to ciągłe przynaglenie, aby im towarzyszyć? I to wbrew odruchom zamknięcia się w sobie, ucieczki, odwetu, wymierzenia sprawiedliwości - wbrew samemu sobie. A jednak, w zgodzie z samym sobą, którym jesteś „Ty". Drżenie, wibrowanie tego pragnienia we mnie, aby każdy doświadczył Miłości miłosiernej powoduje, że wszystko co robię, a szczególnie to, co nie jest związane, podporządkowane tej przynaglającej potrzebie – staje się jedynie wyblakłym tłem tego co naprawdę ważne. Znamienne! Im bardziej w kimś zdeptane człowieczeństwo, tym większą – moje „Ty” – rodzi czułość. I to jest właśnie najbardziej prawdziwe: prawda o mnie. Moje „Ty” w którym, mimo całej mojej słabości, zwycięża Chrystus - moje prawdziwe „Ja".

Pozwól mi podzielić się z Tobą jeszcze jednym, powiedziałbym: rozdzierającym (!) spostrzeżeniem. Wiele osób nigdy nie doświadczyło prawdziwej miłości, naturalnej miłości. Takie życiowe poszukiwanie czegoś, o czym nie wiedzą czym jest. Zatem miłosierdzie nie istnieje, jest niemożliwe. Słowo: miłosierdzie nie jest nośnikiem niczego, żadnej treści, żadnej Osoby... jest abstrakcją. Popadłbym w rozpacz, gdybym nie doświadczał wciąż od nowa okazywanego mi miłosierdzia. Teraz, w tej chwili!

Po tym wszystkim co tu napisałem, idę do pracy, układać wciąż te same płytki. Ale to jest moje miejsce, w którym On mnie postawił. Chcę nieustannie doświadczać jak „w obliczu wielkiej miłości, wszystko staje się Wydarzeniem”.

Autor znany redakcji