Katedra w Bayamo

List z Kuby. Kwarantanna

Słowo od misjonarza pracującego na Kubie: „wydawałoby się, że nic nowego się nie dzieje, a tymczasem dzieje się – wydarza mi się Chrystus, codziennie”

Kochani przyjaciele!

Długo już nie pisałem, bo wydawałoby się, że nic nowego się nie dzieje, a tymczasem dzieje się – wydarza mi się Chrystus, codziennie. Ten dziwny czas codziennie mi to uświadamia, przebudzając głębokie pragnienie takiej bliskości z Nim, że wszystko staje się piękne jak cudownie zapakowany od Niego prezent. Otwarty kościół, komunia Święta rozdzielana przez ojców, radio, telefon zaufania, rytm dnia…
Od Niedzieli Palmowej Kuba jest na kwarantannie, takiej innej, bo ludzie spędzają jak zwykle godziny w kolejkach, aby kupić nie to, co chcą, tylko to, co się pojawi. Zamknięto szkoły, instytucje publiczne, a nawet drogi – poza granice miasta nie można wyjechać, ani do miasta wjechać bez pozwolenia partii. Ludzie zdyscyplinowani, spędzają czas w domach, pomimo, że w ubiegłym tygodniu zanotowano najwyższą temperaturę powietrza 39,7 ºC. Uczniowie i studenci w domach, z wyjątkiem studentów medycyny, którzy codziennie muszą robić pesquisas, tzn. odwiedzać dom po domu i pytać jak się ludzie czują i czy mają podwyższoną temperaturę... i tak siedem dni w tygodniu bez specjalnych zabezpieczeń... Chorych czy zarażonych odizolowano w utworzonych na potrzeby chwili szpitalach, w których nie ma telefonów a komórka to raczej rzadki luksus głównie u młodych ludzi... dyskretnie przekazałem szpitalowi jeden numer i komórkę i ułatwia to minimalną komunikację...
Wielki Tydzień nie był dla mnie łatwym i choć wszystkie celebracje od początku sprawuję zgodnie z podawanym planem, to widok pustych ławek najpierw mnie rozczulił, że nie byłem w stanie rozpocząć Eucharystii, a później napełnił ufnością – bo przecież to był prawdziwy Wieczernik – kilku wystraszonych ludzi i niepewność. I sala po Zmartwychwstaniu – drzwi zamknięte z obawy... wybrakowana wspólnota, smutek pomieszany z lękiem... Ale pośrodku tego wszystkiego Jezus pokazujący swoje rany, a w tych ranach zobaczyłem imiona moich ludzi... Czas ten uświadomił mi, że sensem mojego kapłaństwa są podarowani mi przez Chrystusa ludzie. Ludzie – nie anonimowe masy czy nazwiska w pożółkłej kartotece. Ludzie i ich historie, radości i problemy. Codziennie rozglądam się po pustym kościele i przypominam sobie: dzieci w pierwszych ławkach, po lewej scholę i nawet zatęskniłem za tymi, którzy przychodzą zawsze spóźnieni dziesięć minut i ze zdziwieniem patrzą na zegarek. Tak, jestem zakochany w moim ludzie, dla nich tu jestem, dla nich żyję, z nimi uczę się bycia Chrystusowym. Pomyślałem sobie o dramacie każdego kapłana przeżywającego samemu Eucharystię, w której wierni nie mogą uczestniczyć, nawet przez internet oraz o samotności ludzi, szczególnie starszych... W poniedziałek paschalny obdzwoniłem większość parafian – mają się dobrze... zachęciłem ich do pozostania w domach.

Czytaj także: List z Kuby. Szukając Wody Żywej

Rytm pracy jest inny, ale to zawsze praca i pewien rytm i towarzyszące mi pytanie: co mogę zrobić dla moich wiernych. Pierwsze – to codziennie otwarty kościół i moja w nim obecność. Zadziwiające, że większość przychodzących ludzi to nieochrzczeni i niekościelni. W tych dniach oni potrzebują bycia w domu Boga. Otwarte drzwi kościoła to dla mnie jak otwarte serce Boga czekające na powroty ukochanych synów i córek. Jeśli przychodzi ktoś z parafii udzielam Komunii Świętej, jak trzeba to spowiadam, proszę o przekazanie obrazka Jezusa Miłosiernego sąsiadom, albo symbolicznego mydła starszej i samotnej Nancy, Yurisleydys, Romero czy Gertrudis, aby powiedzieć: jestem, pamiętam, tęsknię. Tylko tyle. Zachęciłem też zaangażowane w życie Kościoła głowy rodzin do tego, aby przychodziły przy okazji zakupów i brały do domu Komunię Świętą dla swoich rodzin i modląc się przyjmowali także Pana Jezusa, albo udzielali Komunii żyjącym blisko wiernym.
Drugie – to duszpasterstwo telefonowe. Dzwonię, pozdrawiam, błogosławię. A od tego tygodnia utworzyłem parafialny telefon wsparcia, gdzie ludzie mogą zadzwonić
i porozmawiać, wyżalić się, podzielić smutkiem, poprosić o modlitwę. Na gorącej linii (w dzień 38 ºC) pracuję ja, dwie siostry zakonne, małżeństwo i kleryk. Towarzyszymy ludziom telefonicznie...
I uwaga! Wielki sukces! Udało się wyżebrać program katolicki w radiu. Najpierw na Wielki Tydzień, później na niedziele kwarantanny, a później zobaczymy. Więc jestem teraz w ekipie redagującej i po 60 latach w radiu słychać Ewangelię i modlitwy. Wkładamy wiele pracy w przygotowanie półgodzinnego programu i to cieszy – mała przestrzeń w dziwnym świecie. Modlimy się wszyscy i działamy, aby program został na stałe.
Tak przeżywam moją kwarantannę. Pracując i ufając, że ze wszystkiego Bóg wyprowadzi wielkie dobro, w końcu taka Jego robota!
Trzymajcie się mocno Jezusa i ufajcie. Wszystko będzie dobrze. Błogosławionego czasu kwarantanny!

Z modlitwą, sercem i wdzięcznością
Wasz Adam