Panorama Bayamo

List z Kuby. Nauka świętowania

O jasełkach, świątecznym balu przebierańców, znakach ludzkiej miłości, przygotowaniu całodziennej adoracji i dekorowaniu kościoła oraz o realiach codziennego życia na Kubie i nauce świętowania

Przyjaciele!

Czas świąteczny upłynął bardzo pracowicie, twórczo i radośnie. We wszystkich dziewięciu wspólnotach była uroczysta Eucharystia, nawet z obwoźnym zespołem kolędowym
i instrumentami. Świąteczne ciasto i re fresco - słodki napój. Dzieci i dorośli przygotowali małe przedstawienia o Bożym Narodzeniu, a Trzej Królowie przynieśli dzieciom prezenty. Jako, że święto Bożego Narodzenia na Kubie jest świętem dość młodym (od 1998 roku jako dzień wolny) trzeba uczyć ludzi świętowania i bycia we wspólnocie.

W Bayamo po uroczystej mszy świętej urządziliśmy pełnowymiarowe jasełka przygotowane przez dzieci oraz małe przedstawienia wszystkich wspólnot z miasta i tak świętowanie trwało ponad 4 godziny razem z ciastem, lodami i likierem. W sumie w okresie świątecznym od Wigilii do Objawienia Pańskiego odprawiłem 38 mszy świętych! Przygotowaliśmy się do Świąt poprzez misje na osiedlach i we wsiach, aby ogłosić ludziom, że Bóg się rodzi - pojawiły się więc nowe osoby. Dla młodych urządziliśmy świąteczny bal przebierańców za postaci z szopki i jasełek. Nie zabrakło aniołków, diabełków, Józefów, Maryi, gwiazd betlejemskich, pasterzy, baranków i innych. Wymieniliśmy się symbolicznymi prezentami własnoręcznie wykonanymi.

W tych świątecznych dniach doznałem wielu znaków ludzkiej miłości i bliskości i wiele słów wdzięczności - to wszystko niesie i dodaje skrzydeł. Przygotowaliśmy całodzienną adorację i była spowiedź święta. Udekorowaliśmy kościół, także na zewnątrz światłami i wielkim wizerunkiem świętej Rodziny, który to nie spodobał się moim „czerwoniastym” przyjaciołom. Stwierdzili, że zagraża bezpieczeństwu. Odpowiedziałem trzem nadąsanym panom, że na tym samym miejscu i tych samych sznurkach, przed kilkoma miesiącami, wisiał wielki plakat o rewolucji z wodzem na czele - czy to, też ich zdaniem, zagraża bezpieczeństwu? Panowie nie odpowiedzieli, nawet na moje życzenie: wesołych świąt narodzin Jezusa!

Odwiedziłem też wszystkich chorych w mieście - 47 osób bardzo pogodnych i bożych. Uświadomiłem sobie poważne problemy, wśród których najbardziej bolącym jest brak leków, nawet tych podstawowych. Dlatego do spowiedzi, Komunii Świętej i namaszczenia dodawałem po 10 tabletek ibupromu... W aptekach nie ma praktycznie nic, a lekarze piszą recepty... zapisując na kartce jakich ewentualne ziół można użyć. Jadąc wynajętym busem do wiejskich wspólnot, byliśmy świadkami wypadku - motor - a na nim dwie osoby, wypadł na zakręcie z drogi. Kobiecie nic się nie stało, a mężczyzna połamał nogę. Wysadziłem ludzi i odwiozłem go do pobliskiego szpitala i okazał się być... pierwszym sekretarzem podprowincjonalnym. Prowadząc go po schodkach powiedziałem kim jestem i dodałem: to jak w szopce - anioł z diabłem, a pan „czerwony” dodał: ale ja jestem aniołem... odpowiedziałem - oczywiście, ale tym upadłym... ale pan nie chodził na katechezę... I tak szedłem za pan brat z czerwonym przyjacielem. Oczywiście odwiedziłem go później i przykleiłem do łóżka obrazek Matki Bożej.

Po Nowym Roku wielki kryzys. Nie ma już nic - na pólkach tylko woda dla obcokrajowców. Paliwa nawet na rządowe kartki nie ma, gazu już nie będzie, prąd zabierają coraz częściej, a nawet w dolarowych sklepach bieda piszczy... a na ulicach patrole policji wzmocnione wojskami. Dramatyczny widok. Pojechaliśmy z młodzieżą nad rzekę na taki dzień wspólnoty, oczywiście nagotowaliśmy caldosę- zupę ze wszystkiego wraz z głową świni. Dobrze było pobyć razem i sobie posłuchać.

Cieszy mnie fakt, że wreszcie, po przejściowych trudnościach, ruszyło wielkie dzieło malowania katedry, zobaczymy ile uda się zrobić, ale wierzę, że Pan Bóg zadba o pomalowanie swojego domu. Mam teraz pięciu robotników, więc bardziej domowo. W ostatnim tygodniu dopadł mnie wirus jakiejś zmutowanej dengi. Zaczęło się bólami mięśni i stawów, kolejnego dnia gorączka i wymioty i więcej nie pamiętam. Przespałem dwa dni, a następnie dwa kolejne równie bolesne, a do tego żadnych leków. W końcu przyrządzono mi cudowne lekarstwo z kurzych nóżek i powstałem z łóżka po pięciu dniach. Tutaj zrozumiałem znaczenie kobiety w misji Kościoła. Kiedy mężczyźni mówili - ale nie ma kurzych nóżek czy żelatyny - kobiety z wiosek powycinały kurom nóżki, a żelatynę wykradły ze spółdzielczych magazynów i skoro świt przywiozły księdzu. Obgryzając kurze nóżki, umyte i oskubane, cudownie do zdrowia powróciłem, a to wszystko zasługa dzielnych niewiast! W takich momentach uwiarygodnia się życie misjonarza - podobieństwo do ludu cierpiącego bez podniesionej dumnie głowy - wszystko z ręki Twej. Jak wstałem z łóżka to kolejnego dnia zszedłem do kościoła i podziękowałem Panu za to, gdzie jestem i kim jestem. To wielki przywilej być przyjacielem Chrystusa i uczniem - misjonarzem!

Dziękuję za bliskość, przyjaźń, modlitwę, wsparcie.

ks. Adam, Bayamo (Kuba)